Beskid Niski

Dzi­siaj ostat­ni dzień jestem w Beski­dzie Niskim. Tro­chę szko­da, bo jest tu napraw­dę malow­ni­czo, a poza tym mam wra­że­nie, że te góry są tro­chę inne, niż pozo­sta­łe pasma górskie.

W zasa­dzie zwie­dzi­łem tyl­ko frag­ment zachod­niej czę­ści Beski­du Niskie­go, co wyni­ka z tego, że bazę wypa­do­wą mia­łem w Mała­sto­wie – wsi w gmi­nie Sęko­wa – na zachód od Magur­skie­go Par­ku Naro­do­we­go. W tych górach chy­ba nawet naj­cie­kaw­sze nie są same góry, któ­re są nie­zbyt wyso­kie, a podej­ścia na nie nie aż takie ostre, ale raczej obec­ne na każ­dym kro­ku śla­dy po prze­szło­ści i ludziach, któ­rzy żyli tam kiedyś.

W Beskid Niski

Dzi­siaj roz­po­czą­łem dru­gi etap swo­jej wyciecz­ki: doje­cha­łem do jej wła­ści­we­go celu, czy­li w Beskid Niski.

Za Beskiem Niskim zaczą­łem wzdy­chać już osiem lat temu, tj. w cza­sie wyjaz­du w Biesz­cza­dy. Beskid Niski, dzię­ki swo­jej pokręt­nej histo­rii, ma opi­nię jesz­cze bar­dziej tajem­ni­cze­go i nie­przy­stęp­ne­go, niż Biesz­cza­dy. Coś w tym jest, cho­ciaż z dru­giej stro­ny, samo­cho­dem wszę­dzie moż­na w mia­rę łatwo doje­chać, cho­ciaż tro­chę to trwa. Nie­trud­no się domy­ślić, że taka maso­wa komu­ni­ka­cja ma swo­je dobre i złe stro­ny. Bez samo­cho­dów, miesz­kań­cy takich regio­nów, jak Beskid Niski, byli­by odcię­ci od świa­ta. Z dru­giej stro­ny, samo­cho­dy psu­ją natu­ra­le walo­ry takich miejsc (jak z resz­tą każ­dych innych też, o czym za chwilę).

Z Zawoi w oko­li­ce Gor­lic, gdzie się zatrzy­ma­łem, jest ok. 150 kilo­me­trów. Niby nie jest to dużo, ale poko­na­nie tej dro­gi zaję­ło mi ponad pół dnia. Przede wszyst­kim zatrzy­ma­łem się po dro­dze w dwóch miej­scach: w skan­se­nie kolei w Cha­bów­ce oraz w Nowym Sączu. Po dru­gie, dro­gi na Pod­ha­lu są nie­na­dzwy­czaj­ne. Nie cho­dzi mi o to, że są dziu­ry w asfal­cie – bo ich nie ma, dro­gi kra­jo­we spra­wia­ją wra­że­nie, jak­by były po remon­cie albo w trak­cie remon­tu. Pro­blem jed­nak pole­ga na tym (i ten pro­blem doty­czy chy­ba więk­szo­ści dróg kra­jo­wych w Pol­sce, cho­ciaż z róż­nym natę­że­niem), że Pod­ha­le jest jed­ną wiel­ką, roz­cią­gnię­tą wio­chą, z cha­otycz­ną zabu­do­wą, co powo­du­je, że dro­ga kra­jo­wa to pra­wie cią­gle teren zabu­do­wa­ny. Nawet na dro­dze kra­jo­wej nie­wie­le jest frag­men­tów gdzie da się jechać z pręd­ko­ścią powy­żej 80 km/h (i to nie tyl­ko ze wzglę­du na ogra­ni­cze­nia pręd­ko­ści, ale tak­że ze wzglę­du na ukształ­to­wa­nie tere­nu). Do tego docho­dzą zakrę­ty, ser­pen­ty­ny, gór­ki, most­ki itp. W dodat­ku dzi­siaj przez więk­szą część mojej dro­gi lał deszcz.

Nowy Sącz jest ład­nym mia­stecz­kiem; w dodat­ku, jak się dowie­dzia­łem, jest trze­cim naj­więk­szym mia­stem w Mało­pol­sce. Dość powie­dzieć, że jest sie­dzi­bą sądu okrę­go­we­go 🙂 Nie­ste­ty tra­wi to mia­stecz­ko taka sama cho­ro­ba, jak podob­ne jemu mie­ści­ny (w tym Kalisz) – a mia­no­wi­cie ruch samo­cho­do­wy poże­ra­ją­cy to mia­sto jak nowo­twór. Dzi­siaj był sobo­ta, a kor­ki nie­sa­mo­wi­te; sytu­ację pogar­sza remont jakie­goś mostu. W dodat­ku dro­gi w mie­ście raczej śred­nie. Spraw­dzi­łem, że komu­ni­ka­cja miej­ska jest tak samo bez­na­dziej­na jak w Kali­szu, tj. jeden auto­bus raz na godzi­nę. Kolej­ki samo­cho­dów prze­ci­na­ją­ce mia­sto znacz­nie odbie­ra­ją mu urok. Przed Nowym Sączem znaj­du­je się jesz­cze jeden dziw natu­ry, a mia­no­wi­cie Lima­no­wa. To zapew­ne było­by uro­kli­we gór­skie mia­stecz­ko, gdy­by nie to, że dro­ga kra­jo­wa prze­cho­dzi przez rynek (!). Jed­nak jest to pro­blem, któ­ry doty­czy wie­lu miast w Mało­pol­sce i jesz­cze więk­szej ilo­ści w Pol­sce. Wyda­je mi się, że już rok temu o tym pisa­łem przy oka­zji wspo­mnień z Andry­cho­wa i Kal­wa­rii Zebrzy­dow­skiej. Roz­wią­za­nia nie widać.

U stóp Babiej Góry

Dzi­siaj mija mój trze­ci dzień w Zawoi. Zawo­ja jest poło­żo­na u stóp Babiej Góry, któ­ra jest naj­wyż­szym szczy­tem Beski­du Żywic­kie­go. Moż­na powie­dzieć, że jest to wstęp do Tatr. Ja miesz­kam rze­czy­wi­ście u stóp tej Góry, ponie­waż z miej­sca, gdzie piszę, od wej­ścia do Babio­gór­skie­go Par­ku Naro­do­we­go dzie­li mnie tyl­ko ok. 1000 metrów.

Sama Zawo­ja nie ma wła­ści­wie żad­nych atrak­cji, nato­miast wszyst­ko rekom­pen­su­ją góry. Rzecz jasna nie ma tu takich fajer­wer­ków jak w Tatrach, więk­szość gór pokry­ta jest gęstym lasem, ale i tak mają swo­je zale­ty – przede wszyst­kim nie ma tutaj tłu­mów. Wczo­raj wdra­pa­łem się na Babią Górę i ku moje­mu duże­mu zasko­cze­niu, gdy przy­je­cha­łem na par­king na Prze­łę­czy Kro­wiar­ki było już bar­dzo wie­le samo­cho­dów. Przy­je­cha­łem wcze­śnie, bo już po 7 rano i pamię­tam, że rok temu o tej porze nie było tam niko­go. Wczo­raj było ina­czej. W dodat­ku, wcho­dząc na Soko­li­cę (czy­li pierw­szy etap podej­ścia na masyw Babiej Góry), nie spo­tka­łem pra­wie niko­go wcho­dzą­ce­go na Górę, ale za to tłu­my ludzi z niej scho­dzi­ły. Jak się oka­za­ło, nie­któ­rzy przy­jeż­dża­ją w nocy, aby zoba­czyć „wschód słoń­ca na Babiej Górze”; jed­nak nie dla mnie wsta­wa­nie o 2 w nocy.

Dzi­siaj nato­miast mam dzień pra­wie wol­ny, ale nie bez­czyn­ny. Zro­bi­łem kil­ku­ki­lo­me­tro­wą pętlę po wsi (zaha­cza­jąc przy tym o las), a potem ze wzglę­du na bolą­ce nogi, wró­ci­łem. Jed­nak zamiast wcho­dzić na górę zafun­do­wa­łem sobie za to wjazd kolej­ką lino­wą na Mosor­ny Groń – bar­dzo cie­ka­we doświadczenie.

Jutro kolej­ny przy­sta­nek – czas na Beskid Niski.

Odliczanie

Dokład­nie rok temu, 15 sierp­nia 2017 roku, wędro­wa­łem po Babio­gór­skim Par­ku Naro­do­wym. Byłem zdzi­wio­ny, ile w nim jest ludzi – ale potem uświa­do­mi­łem sobie, że prze­cież było świę­to i dzień wol­ny. W tym roku zno­wu wybie­ram się do Zawoi – odli­czam już dni do wyjazdu.

Na razie musi mi wystar­czyć nasz miej­ski lasek.