Nowy rok!

Oczy­wi­ście, że nowy rok; ale nie kalen­da­rzo­wy, tyl­ko aka­de­mic­ki. Zaczy­na się jutro.

W pią­tek zawio­złem swo­je klun­kry do Pozna­nia po to, by jutro się tam osta­tecz­nie, choć tym­cza­so­wo wpro­wa­dzić na czas nowe­go roku aka­de­mic­kie­go. Zaczy­nam bowiem trze­ci rok stu­diów na UAM.

Mógł­bym się roz­pi­sy­wać, jak ten czas szyb­ko leci itd… lepiej jed­nak zająć się tym, jaka jest jesz­cze ład­na pogo­da. W sam raz na wyciecz­ki rowe­ro­we. Poni­żej załą­czam kil­ka zdjęć. Niby roz­po­czę­ła się kalen­da­rzo­wa jesień, ale w sumie to jesz­cze jej nie widać.

Życzę miłe­go oglą­da­nia. Tym­cza­sem ja za chwi­lę zno­wu ruszam w drogę!

Budapeszt

Przy­szedł czas, bym wresz­cie opo­wie­dział o podró­ży roku. Wczo­raj wró­ci­łem z kil­ku­dnio­we­go wyjaz­du do Buda­pesz­tu. Po dro­dze zaha­czy­łem też o Kra­ków. Myśla­łem, że będę o swo­ich woja­żach infor­mo­wać na bie­żą­co, ale atrak­cji było tyle, że nie mia­łem czasu.

Wyje­cha­li­śmy 14 wrze­śnia, w pią­tek; jadąc pocią­giem z prze­siad­ką w Łodzi doje­cha­li­śmy do Kra­ko­wa. Następ­ne­go dnia o 15.00 mie­li­śmy auto­bus do Buda­pesz­tu, któ­ry na miej­scu był ok. 21.30.

Kra­ków

W Kra­ko­wie nigdy wcze­śniej wła­ści­wie nie byłem. Piszę „wła­ści­wie”, bo prze­jaz­dem Kra­ków mija­łem; byłem tam chy­ba też kie­dyś ze 3 godzi­ny cze­ka­jąc na inny pociąg. Teraz jed­nak mia­łem dopie­ro oka­zję, by sto­li­cę Mało­pol­ski zwie­dzić w mia­rę gruntownie.

Miesz­ka­li­śmy w hoste­lu w cen­trum mia­sta, więc nie było pro­ble­mu z doj­ściem na Rynek czy Wawel. Byli­śmy rzecz jasna we wszyst­kich obo­wiąz­ko­wych punk­tach: Rynek, Sukien­ni­ce (zwie­dza­nie pod­zie­mi + muzeum sztu­ki pol­skiej), Kazi­mierz, Wawel. W nie­dłu­gim cza­sie daje się napraw­dę wie­le zobaczyć.

Szcze­gól­nie pole­cam muzeum sztu­ki w Sukien­ni­cach. Urzą­dzo­ne jest na wyso­kim pozio­mie; nie jest prze­ła­do­wa­ne – są tam tyl­ko 4 sale, a pre­zen­to­wa­ne dzie­ła są sta­ran­nie wybra­ne. Jest to szcze­gól­nie cie­ka­we dla osób, któ­re szyb­ko się męczą sztuką 🙂

Wszyst­kie zdję­cia z Kra­ko­wa.

Na koniec dodam, że Kra­ków to napraw­dę mia­sto na świa­to­wym pozio­mie (peł­ne tury­stów) i nicze­go nie musi­my się w nim wstydzić.

Buda­peszt

Gdy rok temu wró­ci­łem z Pra­gi zado­wo­lo­ny, powie­dzia­łem „a za rok poja­dę do Buda­pesz­tu”. W tym mie­sią­cu się to spełniło.

Wyje­cha­li­śmy z Kra­ko­wa auto­bu­sem; na miej­scu byli­śmy póź­nym wie­czo­rem. Do Pol­ski wró­ci­li­śmy noc­nym pocią­giem w śro­dę, czte­ry dni póź­niej. Miesz­ka­li­śmy w hoste­lu znaj­du­ją­cym się w wyjąt­ko­wo obskur­nej (oko­li­ca bar­dzo kli­ma­tycz­na) kamienicy.

Buda­peszt jest jed­nym mia­stem dopie­ro od lat 70. XIX wie­ku. Wcze­śniej, były to 3 mniej­sze ośrod­ki: Buda, Peszt i Obu­da. Buda znaj­du­je się na wzgó­rzach, przez wie­ki była sie­dzi­bą węgier­skich wład­ców. Peszt jest pła­ski jak stół i raczej dzie­więt­na­sto­wiecz­ny; pełen ele­ganc­kich alei i dostoj­nych budow­li. Roz­kwit mia­sta przy­padł na prze­łom XIXXX wie­ku, gdy o obcho­dzo­ny 1000-lecie ist­nie­nia pań­stwa węgier­skie­go (choć wte­dy była to prze­cież monar­chia austro-węgier­ska). Wte­dy powsta­ły naj­waż­niej­sze zabyt­ki, jak sie­dzi­ba par­la­men­tu, bazy­li­ka św. Ste­fa­na, plac Boha­te­rów, czy w koń­cu pierw­sza, zabyt­ko­wa linia metra.

Buda jest zupeł­nie inna: peł­na małych pla­cy­ków, wąskich uli­czek i domów, ale XV-wiecznych.

Szcze­gól­nie god­ne zapa­mię­ta­nia są:

  • sie­dzi­ba Par­la­men­tu, choć trze­ba odstać swo­je w kolejce;
  • bazy­li­ka św. Ste­fa­na, budy­nek mon­stru­al­ny, widocz­ny z każ­de­go wyż­sze­go miej­sca w mieście,
  • ale­ja Andras­sy, któ­ra jest atrak­cją samą w sobie, z Okto­go­nem (plac), pla­cem Boha­te­rów, Domem Ter­ro­ru, Żół­tą linią metra;
  • basz­ta rybac­ka;
  • zaka­mar­ki Budy;
  • kąpie­li­ska z Sze­che­nyi na czele.

 

Wszyst­kie zdję­cia z Buda­pesz­tu.

Blues Brothers i reszta

Wczo­raj byli­śmy na festi­wa­lu Paw­ła Ber­ge­ra w Kali­szu; kon­cer­ty trzech zespo­łów: Dżem, Pla­net of the Abts i Blu­es Brothers.

Gdy cho­dzi o Dżem, to gra­li całą masę jakiś rzew­nych pio­se­nek i kon­cert był dłu­gi (chy­ba ze 2,5 godzi­ny). Woka­li­sta śpie­wa tak nie­wy­raź­nie, że nie idzie nicze­go zro­zu­mieć. Ale na szczę­ście były też 2 czy 3 faj­ne piosenki.

Była to nie­zła roz­grzew­ka przed dru­gim zespo­łem. Pla­net of the Abts to rze­ko­mo wspa­nia­ły, sze­ro­ko zna­ny zespół; jed­nak­że wiki­pe­dia na jego temat mil­czy, a na Liście Prze­bo­jów Trój­ki też nigdy nie był noto­wa­ny. Kon­fe­ran­sjer zespół zachwa­lał, jak­by na sce­nę miał wyjść nie wia­do­mo kto. Jak się oka­za­ło – zespół jest dla praw­dzi­wych kone­se­rów. Tych jed­nak jest chy­ba w Kali­szu nie­wie­lu, bo pod sce­ną sta­ła mała grup­ka despe­ra­tów + ci, któ­rym nie chcia­ło się tył­ków ruszyć z siedzeń.

Na szczę­ście ich kon­cert był krót­szy. Jazgot nie do wytrzy­ma­nia. Wię­cej ludzi sta­ło na kory­ta­rzu cze­ka­jąc, aż się skoń­czy, niż było na widowni.

Ale dla wytrwa­łych była nagro­da w posta­ci kon­cer­tu zespo­łu Blu­es Bro­thers, któ­ry roz­po­czął się dopie­ro ok. pół­no­cy. Zespół wła­ści­wie nazy­wa się The „Ori­gi­nal” Blu­es Bro­thers Band; i tak… to jest TO Blu­es Bro­thers z fil­mu. Z nie­wiel­ki­mi wszak­że zmia­na­mi. To była klasa!