W Dolinie Bawołu

Od daw­na już pla­no­wa­łem, żeby lepiej spró­bo­wać poznać połu­dnio­wą część Pusz­czy Pyz­dr­skiej. Już we wrze­śniu pierw­szy raz od kil­ku lat odwie­dzi­łem te oko­li­ce. Teraz nastał gru­dzień, więc to ide­al­na pora, żeby w koń­cu lepiej poznać te strony.

Posta­no­wi­łem powę­dro­wać wzdłuż Bawo­łu, tzn. rzecz­ki bie­gną­cej przez Pusz­czę Pyz­dr­ską i wpa­da­ją­cej do War­ty (nie­któ­re źró­dła poda­ją, że jest to dopływ Czar­nej Stru­gi; inne, że sam Bawół to Czar­na Stru­ga). Doli­ną tej rze­ki, inspi­ro­wa­ny inter­ne­to­wy­mi wpi­sa­mi lokal­ne­go wędrow­ca, chcia­łem dotrzeć do Sta­rych Borow­ców, tzn. pra­wie opusz­czo­nej wsi na połu­dnio­wym skra­ju Puszczy.

Pierw­szy raz przy­pad­ko­wo w te stro­ny tra­fi­łem w mar­cu 2017 roku, gdy pierw­szy raz poje­cha­łem zwie­dzać Pyz­dry, a potem chcia­łem odwie­dzić rów­nież leśną część Puszczy.

Zaczą­łem wędrów­kę w Mły­ni­ku (oko­li­ce Zbier­ska) i stam­tąd sze­dłem wzdłuż rze­ki aż dosze­dłem do Sta­re­go Borow­ca. To ok. 5 – 7 kilometrów.

Niby nie­da­le­ko, ale idzie się powo­li. Nie ma ścież­ki, trze­ba prze­dzie­rać się przez dzi­kie ostę­py. Dla­te­go też przej­ście tej tra­sy moż­li­we jest chy­ba tyl­ko zimą. Podej­rze­wam, że latem unie­moż­li­wi­ła­by to buj­na roślin­ność. Z resz­tą i tak nie było łatwo, bo miej­sca­mi trze­ba było prze­dzie­rać się przez powa­lo­ne drze­wa, gałę­zie i krza­ki. Momen­ta­mi wędrów­ka była męcząca.

Ale było war­to. Pomi­mo lek­kie­go desz­czy­ku mogłem podzi­wiać nostal­gicz­ne kra­jo­bra­zy rze­ki wiją­cej się przez las. Pod wie­lo­ma wzglę­da­mi Bawół jest podob­ny do Swędr­ni. Rze­ka ma podob­ne „gaba­ry­ty” – ok. 2 – 3 metrów sze­ro­ko­ści i raczej nie­zbyt głę­bo­ko. Wije się powo­li przez lasy, łąki i pola. Widać wyraź­nie śla­dy dzia­łal­no­ści bobrów: tzn. ponad­gry­za­ne drze­wa, powa­lo­ne wiel­kie pnie, czy dziw­ne śla­dy na zie­mi, świad­czą­ce o tym, że ktoś lub coś cią­gnął coś w kie­run­ku wody.

W koń­cu dosze­dłem do Sta­re­go Borow­ca, gdzie moż­na przejść przez most. Wieś spra­wia dosyć przy­gnę­bia­ją­ce wra­że­nie, bo to kil­ka domów na krzyż. Niby śro­dek Wiel­ko­pol­ski, a dale­ko od cywi­li­za­cji. Nie zna­la­złem zbyt wie­lu śla­dów po osad­nic­twie olę­der­skim. Uda­ło mi się dotrzeć do resz­tek sta­re­go cmen­ta­rza, ale jest w złej for­mie (zob. sta­re cmen­ta­rze). Widać, że nikt o nie­go nie dba. Napi­sy na gro­bach są nie­czy­tel­ne. Wie­le nagrob­ków jest poprzew­ra­ca­nych i nie­dłu­go znik­nie wśród tra­wy. W tra­wie leży prze­wró­co­ny Krzyż.

Powró­ci­łem do Mły­ni­ka łatwiej­szą tra­są. Cho­ciaż prze­dzie­ra­nie się przez las i tak momen­ta­mi było kłopotliwe.

Nad Wartą jesienią

Jak co roku od kil­ku lat na prze­ło­mie listo­pa­da i grud­nia wybra­łem się na pół­noc­ny skraj Pusz­czy Pyz­dr­skiej do Nad­war­ciań­skie­go Par­ku Kra­jo­bra­zo­we­go. Poprzed­nim razem byłem w tych oko­li­cach w kwiet­niu (i pamię­tam, że było wte­dy strasz­nie zimno).

Naj­pierw wybra­łem się do wyjąt­ko­wo malow­ni­cze­go miej­sca, jakim jest ujście Pro­sny do War­ty. Jed­nak tym razem odkry­wa­łem to miej­sce od stro­ny Żer­ko­wa, czy – jak kto woli – od zacho­du. Tam trze­ba się nawę­dro­wać o wie­le dalej, żeby dojść do celu podró­ży, ale było warto.

Potem poje­cha­łem do wła­ści­wej czę­ści Nad­war­ciań­skie­go Par­ku Kra­jo­bra­zo­we­go. Para­dok­sal­nie, War­ty tam nie widać. Są za to pięk­ne łąki, roz­le­wi­ska, stru­mie­nie, pola i sta­wy. No i wydmy śródlądowe.

Wodospady Niagara

Nie­ca­ły mie­siąc temu mia­łem oka­zję odwie­dzić Wodo­spa­dy Nia­ga­ra. No bo wła­śnie to są wodo­spa­dy, a nie jak się zwy­kle mówi „wodo­spad”; są przy­naj­mniej 3 – zale­ży, jak liczyć.

Wodo­spa­dy znaj­du­ją się na rze­cze Nia­ga­rze, któ­rą przez kil­ka­dzie­siąt kilo­me­trów pły­nie woda z jezio­ra Erie do Jezio­ra Onta­rio (a dalej z Jezio­ra Onta­rio pły­nie Rze­ką Świę­te­go Waw­rzyń­ca do Oce­anu Atlan­tyc­kie­go). Rze­ka sta­no­wi tak­że gra­ni­cę pomię­dzy Kana­dą a Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi; na obu brze­gach są mia­stecz­ka i oba nazy­wa­ją się „Nia­ga­ra Falls”. Mia­sto Nia­ga­ra w Kana­dzie to odpo­wied­nik nasze­go Zako­pa­ne­go – ośro­dek naj­waż­niej­szej kana­dyj­skiej atrak­cji turystycznej. 

Wodo­spa­dy znaj­du­ją się tak napraw­dę na gra­ni­cy ame­ry­kań­sko-kana­dyj­skiej, ale lep­szy widok jest zde­cy­do­wa­nie ze stro­ny kana­dyj­skiej. Za to od stro­ny ame­ry­kań­skiej są par­ki i tra­sy spa­ce­ro­we, np. na Koziej Wyspie (Goat Island) – moż­na się przejść nad brze­giem Nia­ga­ry (rze­ki).

Naj­więk­szą atrak­cją jest rejs stat­kiem koło wodo­spa­du. Zapew­nia nie­za­po­mnia­ne wra­że­nia, bo wodo­spad jest nie­sa­mo­wi­ty i chlu­pie wodą na wiel­kie odle­gło­ści. Pod wodo­spa­dem jest jak pod prysz­ni­cem. Nad wodo­spa­dem nie­ustan­nie uno­si się chmu­ra, z któ­rej leje deszcz.

Moż­na tak­że wejść do tune­lu, któ­ry pro­wa­dzi do wodo­spa­du „od tyłu” i zoba­czyć, jak spa­da woda. Jest też wie­le punk­tów wido­ko­wych i tara­sów na róż­nych poziomach.

Po stro­nie kana­dyj­skiej jest tak­że wyłą­czo­na elek­trow­nia wod­na, obec­nie zamie­nio­na na muzeum. Pod budyn­kiem elek­trow­ni znaj­du­je się olbrzy­mi kanał spu­sto­wy wody, któ­rym tak­że moż­na przejść. Moim zda­niem naj­cie­kaw­szym punk­tem zwie­dza­nia elek­trow­ni był zjazd prze­szklo­ną win­dą w dół do tego tune­lu – widać wów­czas prze­krój całej elek­trow­ni i stu­let­nią maszynerię.

W oko­li­cach wodo­spa­dów moż­na spo­koj­nie spę­dzić cały dzień i przejść wie­le kilometrów.

Film z rejsu statkiem pod wodospadami

zobacz wię­cej fil­mów z oko­lic wodospadów

Na skraju Puszczy Pyzdrskiej

Posta­no­wi­łem po trzech latach ponow­nie wybrać się na połu­dnio­wy skraj Pusz­czy Pyz­dr­skiej, tzn. w oko­li­ce Piskor, w któ­rych znaj­du­je się zruj­no­wa­ny cmen­tarz ewan­ge­lic­ki.

Zain­spi­ro­wa­ny wpi­sa­mi na Face­bo­oku pew­ne­go lokal­ne­go wędrow­ca, posta­no­wi­łem spraw­dzić, jak wyglą­da Doli­na Bawo­łu, któ­ry tam­tę­dy prze­pły­wa. Bawół to rzecz­ka podob­na do Swędr­ni, cho­ciaż w tym miej­scu, w któ­rym byłem, nie jest aż tak malow­ni­czo poło­żo­na. Myślę, że zimą wybio­rę się tam ponow­nie, aby lepiej przyj­rzeć się tym okolicom.

Jak już pisa­łem, Pusz­cza Pyz­dr­ska nazy­wa­na jest „pusz­czą” na wyrost – bo to głów­nie sosny jak zapał­ki. Ale wyni­ka to z tego, że są tam bar­dzo sła­be gle­by, co jest jed­ną z cech cha­rak­te­ry­stycz­nych tych oko­lic. Nie bra­ku­je jed­nak ład­nych miejsc.

Przede wszyst­kim jed­nak nawet na połu­dnio­wym skra­ju Pusz­czy widać śla­dy prze­szło­ści: wła­śnie opusz­czo­ny cmen­tarz, czy puste sta­re domo­stwo. Atu­tem Pusz­czy jest to, że jest to cał­ko­wi­cie na uboczu.

Nie­ste­ty nie bra­ku­je i pato­lo­gii. Rów­nież do Pusz­czy docie­ra cha­os urba­ni­stycz­ny. Zaczy­na­ją poja­wiać się nowe domy, któ­re nie mają nic wspól­ne­go ze skrom­ny­mi cha­ta­mi olę­der­skim, któ­re wta­pia­ły się w tło. W środ­ku lasu moż­na spo­tkać peł­no „tere­nów pry­wat­nych”, „tere­nów moni­to­ro­wa­nych”, mury, a nawet zasie­ki z dru­tu kol­cza­ste­go. Urba­ni­stycz­na samo­wo­la na całego.

Kalisz w deszczu

Jesień dała o sobie znać. Pada od 3 dni. Znacz­nie obni­ży­ła się tem­pe­ra­tu­ra. Ale będzie jesz­cze cie­pło w przy­szłym tygodniu 😊

Lublin kolejny raz

Ponow­nie odwie­dzi­łem Lublin. Widzia­łem tyl­ko jego skraw­ki – te pare ulic w cen­trum, po któ­rych się poru­sza­łem. Podo­ba mi się jako mia­sto nadal, choć ma róż­ne nie­do­cią­gnię­cia (jak wszę­dzie). Dla nie­któ­rych z Wiel­ko­pol­ski jest to „Pol­ska C” (jak ostat­nio usły­sza­łem taką opi­nię) – jest to wra­że­nie myl­ne; napraw­dę moż­na się miło roz­cza­ro­wać. Jest to duże nowo­cze­sne mia­sto. Ze zmian – ukoń­czo­no cen­trum komu­ni­ka­cyj­ne przy dwor­cu kolejowym.

Nato­miast co do sta­re­go mia­sta – aktu­al­ne są moje uwa­gi sprzed 1,5 roku. Może nawet o tej porze roku te uwa­gi są jesz­cze bar­dzo aktu­al­ne, ponie­waż obec­nie lubel­skie sta­re mia­sto jesz­cze bar­dziej przy­po­mi­na skan­sen, gdzie co praw­da kwit­nie prze­mysł wód­cza­no-knaj­pia­ny, ale nic tam nie ma poza tym, a w szcze­gól­no­ści nie ma mieszkańców.

Tym razem będąc w Lubli­nie „zabłą­dzi­łem” do miej­sca, koło któ­re­go wie­lo­krot­nie prze­cho­dzi­łem, ale dopie­ro teraz posta­no­wi­łem tam wejść, tj. na sta­ry cmen­tarz przy ul. Lipo­wej. Zro­bił na mnie nie­sa­mo­wi­te wra­że­nie. Jaka szko­da, że w Kali­szu nie ma takie­go cmen­ta­rza (tzn. jest ale albo popa­da w ruinę albo jest nisz­czo­ny). Cmen­tarz skła­da się, podob­nie jak w Kali­szu, z trzech czę­ści: kato­lic­kiej, pra­wo­sław­nej i ewan­ge­lic­kiej. Oddzie­lo­ne są od sie­bie niskim mur­kiem. Peł­no jest zabyt­ko­wych nagrob­ków z XIX wie­ku. A te współ­cze­sne są zro­bio­ne w więk­szo­ści ze sma­kiem i nie­rzad­ko są wzo­ro­wa­ne na tych starych.

Dobrzyca

W ostat­nią sobo­tę po 6 latach prze­rwy ponow­nie wybra­łem się do Pała­cu w Dobrzy­cy. Wieś Dobrzy­ca znaj­du­je się mię­dzy Ple­sze­wem a Jaro­ci­nem, jakieś 40 minut dro­gi samo­cho­dem z Kalisza.

W Dobrzy­cy, w malow­ni­czym par­ku, znaj­du­je się pałac, a w nim Muzeum Zie­miań­stwa. O ile pamię­tam, byłem tam już chy­ba ze 3 razy wcze­śniej (przy czym tyl­ko raz wcze­śniej, wio­sną 2017 roku, zwie­dza­łem wnę­trze muzeum). Dobrze jest sobie taką wyciecz­kę od cza­su do cza­su powtórzyć.

Po 6 latach nie ma wiel­kich zmian. Park nie jest tak cie­ka­wy jak w Gołu­cho­wie, w Lew­ko­wie czy w Roga­li­nie. Nato­miast widać zmia­ny w samym pała­cu. Pałac już te 6 lat temu robił na mnie duże wra­że­nie, ale teraz osta­tecz­nie chy­ba uda­ło się kon­ser­wa­to­rom pod­nieść go z ruin. Zmie­ni­ła się też eks­po­zy­cja. Przej­rza­łem zdję­cia sprzed 6 lat i widać na nich, że wów­czas eks­po­zy­cja była o wie­le uboż­sza. Dzi­siaj jest dosyć cie­ka­wa (choć w grun­cie rze­czy jest to zbie­ra­ni­na sta­rych mebli), a w dodat­ku moż­na poznać histo­rię pała­cu i jego daw­nych wła­ści­cie­li z audiobooka.

Nato­miast to, co rzu­ci­ło mi się w oczy, to ogra­ni­czo­ny do mini­mum wątek masoń­ski. Wieść gmin­na nie­sie, że pier­wot­nie muzeum mia­ło być wła­śnie muzeum maso­ne­rii (coś cie­kaw­sze­go wresz­cie), ale było to nie do prze­łknię­cia dla decy­den­tów. O ile pamię­tam, to wła­śnie pier­wot­ny wła­ści­ciel pała­cu był zna­nym maso­nem; pałac ma nie­ty­po­wy kształt i zda­niem nie­któ­rych, nawią­zu­je do węgiel­ni­cy – sym­bo­lu maso­ne­rii. Pamię­tam, że w 2017 roku na temat maso­ne­rii i związ­ków wła­ści­cie­li Dobrzy­cy z maso­ne­rią było bar­dzo wie­le infor­ma­cji; nie bra­ko­wa­ło róż­nych „gadże­tów” na eks­po­zy­cji poświę­co­nych wol­no­mu­lar­stwu. W tej chwi­li o maso­ne­rii jest zale­d­wie wspo­mnia­ne w jed­nej z sal, a eks­po­zy­cja jest bar­dzo ubo­ga. Wymy­ślo­no też teo­rię, że kształt pała­cu jest przypadkowy. 

Szko­da, bo wresz­cie było­by to coś cie­kaw­sze­go, a nie kolej­ne „muzeum zie­miań­stwa”, jakich jest pełno.

Po zwie­dze­niu pała­cu, parę chwil spę­dzi­łem jesz­cze w ota­cza­ją­cym go par­ku. Jest ład­ny, cho­ciaż nie mia­łem już siły na dokład­niej­szą penetrację.

W listo­pa­dzie 2023 roku zwie­dzi­łem podźwi­gnię­ty z ruin pała­cyk w Lew­ko­wie.

Las u schyłku lata

Jest już wrze­sień. Lato to nie jest dobra pora na odwie­dza­nie lasu (już kie­dyś wspo­mi­na­łem, że naj­lep­sza pora to póź­na jesień, zima, wcze­sna wio­sna) – koma­ry, klesz­cze, krza­ki unie­moż­li­wia­ją­ce wej­ście w nie­któ­re zaka­mar­ki. Z jed­nej stro­ny latem moż­na w lesie zna­leźć ochło­dę, ale z dru­giej stro­ny cza­sa­mi jest zbyt dusz­no (szcze­gól­nie po desz­czu) i taki spa­cer może być też bar­dzo męczący.

Na począt­ku wrze­śnia czuć już, że lato się koń­czy. W dzień może być cie­pło, ale ran­ki i wie­czo­ry są wyraź­nie chłod­niej­sze. W ostat­ni week­end był upał, po któ­rym obec­nie nie ma już śla­du. A jesz­cze tydzień wcze­śniej pogo­da była na tyle sprzy­ja­ją­ca, że moż­na było się wybrać do moje­go ulu­bio­ne­go lasku (tzn. jed­ne­go z ulu­bio­nych) na dłuż­szy spacer.

W Arboretum Leśnym po roku

Ten post powi­nien był się uka­zać już dobry mie­siąc temu, ale nie mia­łem cza­su ani melo­dii, żeby coś tu umieszczać…

W tam­tym roku byli­śmy zauro­cze­ni Arbo­re­tum Leśnym i tego lata posta­no­wi­li­śmy odwie­dzić je ponow­nie. W peł­ni lata wyglą­da pięk­nie, choć pew­nie naj­le­piej oglą­dać je na prze­ło­mie maja i czerw­ca, kie­dy kwit­ną rodo­den­dro­ny (facho­wo zwa­ne różanecznikami).

Arbo­re­tum skła­da się z wie­lu pięk­nych zakąt­ków, ale mnie naj­bar­dziej urzekł las sosno­wo-rodo­den­dro­no­wy. Jest to magicz­na ścież­ka pośród wiel­kich, dorod­nych sosen; skraj ścież­ki wypeł­nio­ny jest wła­śnie wiel­ki­mi rododendronami.

Arbo­re­tum moż­na zwie­dzać 2 – 3 godzi­ny, ale moż­na spę­dzić tam i cały dzień. I tym razem dotar­li­śmy do miejsc, w któ­rych wcze­śniej nie byli­śmy i bar­dzo nam się podobały.

Dworek w deszczu

Tydzień temu poje­cha­łem do dwor­ku Marii Dąbrow­skiej w Rus­so­wie. Dla każ­de­go, kto czy­tał „Noce i dnie”, jest to wyciecz­ka obo­wiąz­ko­wa, bo nie jest tajem­ni­cą, że powieść była wzo­ro­wa­na na życiu samej autor­ki, któ­ra swo­ją mło­dość spę­dzi­ła wła­śnie w Rus­so­wie. I tam też roz­gry­wa się część akcji powieści.

Dwo­rek poprzed­nim razem odwie­dzi­łem w maju 2019 roku, czy­li 5 lat temu. Od tego cza­su cał­kiem spo­ro się zmie­ni­ło, bo prze­pro­wa­dzo­no remont. Ogród i park są bar­dziej zadba­ne. Wnę­trze dwor­ku zosta­ło odno­wio­ne, a eks­po­zy­cja jest bar­dziej atrakcyjna.

Nie­ste­ty przez cały week­end lał deszcz, więc zdję­cia też są dosyć deszczowe.

W par­ku ota­cza­ją­cym dwo­rek znaj­du­je się nie­wiel­ki skan­sen, a – jak wia­do­mo, ja uwiel­biam skan­se­ny. Tutaj też jest kil­ka cie­ka­wych obiek­tów; nie­ste­ty teraz były pozamykane.

Zobacz tak­że: Pała­cyk jesie­nią.

Ślęża i okolice

Nie­ca­łe dwa tygo­dnie temu ponow­nie odwie­dzi­łem masyw Ślę­ży i jego oko­li­ce. W ogó­le Dol­ny Śląsk skry­wa wie­le cie­ka­wych atrak­cji i aż chcia­ło­by się tam poje­chać na dłu­żej (poprzed­nim razem na dłuż­szym wyjeź­dzie byłem nie­ca­łe 2 lata temu – w Świe­ra­do­wie). Jed­nak po moich dwóch dotych­cza­so­wych wizy­tach na Ślę­ży, tym razem posta­no­wi­łem tam poje­chać na cho­ciaż odro­bi­nę dłu­żej, tzn. na 2 dni (cho­ciaż tak napraw­dę tyl­ko 1 dzień był pełny).

Jed­nak w pierw­szej kolej­no­ści odwie­dzi­łem Muzeum Kolei na Ślą­sku w Jawo­rzy­nie Ślą­skiej. Jawo­rzy­na Ślą­ska dotych­czas koja­rzy­ła mi się tyl­ko z fabry­ką por­ce­la­ny „Karo­li­na”, któ­ra nie­ste­ty nie­daw­no upa­dła. A tym­cza­sem mia­sto Jawo­rzy­na Ślą­ska ma nie­dłu­gą, ale cie­ka­wą histo­rię – bo to typo­we mia­sto z okre­su XIX-wiecz­ne­go roz­wo­ju kolei, któ­re powsta­ło tyl­ko ze wzglę­du na kolej i wokół wybu­do­wa­nej tam paro­wo­zow­ni, któ­ra ist­nie­je do dzi­siaj. Mia­sto mia­ło być kole­jo­wym zaple­czem dla znaj­du­ją­cej się nie­opo­dal Świd­ni­cy, do któ­rej nie moż­na było wów­czas dopro­wa­dzić kolei z powo­du znaj­du­ją­cych się tam wte­dy jesz­cze fortyfikacji.

Paro­wo­zy goto­we do drogi

Po wspa­nia­łym okre­sie dol­no­ślą­skiej paro­wo­zow­ni pozo­sta­ły wspo­mnie­nia. Nie­ste­ty, ale podob­nie jak w Cha­bów­ce, to wszyst­ko jest w mia­rę dobrze zakon­ser­wo­wa­ną ruiną. Żaden z paro­wo­zów (no może poza jed­nym) nie jest w sta­nie o wła­snych siłach stam­tąd wyje­chać. Muzeum jest pry­wat­ne i – jak przy­znał prze­wod­nik – żyje z kani­ba­li­zmu, tzn. z tury­stów. Tak więc nie­ste­ty na nie­zbyt wie­le może sobie pozwo­lić. Ale i tak dobrze, że jest i że moż­na się co nie­co dowie­dzieć o daw­nej kolei.

Gdy doje­cha­łem to Sobót­ki, to była nie­dzie­la, któ­ra nie­ste­ty w tak tury­stycz­nym miej­scu, jak masyw Ślę­ży, nie jest miej­sce szczę­śli­wym ze wzglę­du na tury­stycz­ną ston­kę, któ­ra obsią­da dosłow­nie wszyst­ko. Dla­te­go tego dnia posta­no­wi­łem odwie­dzić znacz­nie mniej uczęsz­cza­ne Wzgó­rza Kieł­czyń­skie, któ­re są w sam raz na nie­zbyt dłu­gi nie­dziel­ny spa­cer (o cha­rak­te­rze tyl­ko lek­ko gór­skim) – w sam raz na rozgrzewkę.

U pod­nó­ży Wzgórz znaj­du­je się ład­ny sta­ry kościół; takie miej­sca przy­po­mi­na­ją daw­nych gospo­da­rzy (przy­naj­mniej okre­so­wo) tych ziem. Nie­wie­le po nich pozo­sta­ło, poza paro­ma nagrobkami.

Wie­czo­rem mia­łem jesz­cze tro­chę siły na krót­kie zwie­dza­nie Sobót­ki, któ­ra jest bar­dzo malow­ni­czym miasteczkiem.

Następ­ne­go dnia z same­go rana ruszy­łem na Ślę­żę i nie­skrom­nie powiem, że zapla­no­wa­łem sobie ambit­ną wędrów­kę. Nie posze­dłem bowiem naj­prost­szą dro­gą na szczyt, ale posta­no­wi­łem tro­chę nad­ło­żyć dro­gi i zro­bić sobie wokół szczy­tu pętel­kę 🤭 Tak więc idąc dooko­ła Ślę­ży dosze­dłem w oko­li­ce Prze­łę­czy Tąpa­dła i dopie­ro stam­tąd ruszy­łem pod górę – i to szla­kiem gra­na­to­wym, czy­li jed­nym z cie­kaw­szych (tym, któ­rym sze­dłem w 2021 roku). Tak więc na szczyt sze­dłem gdzieś dobre 3 godzi­ny, ale celo­wo wybra­łem dro­gę okręż­ną. Bo praw­da jest taka, że cie­ka­wa jest sama dro­ga, a nie jej cel – bo na szczy­cie góry nicze­go cie­ka­we­go nie ma. Tury­stów indy­wi­du­al­nych była garst­ka. Poza tym jakaś może szkol­na wyciecz­ka, ale nie wcho­dzi­li­śmy sobie w drogę. 

W dro­gę powrot­ną wybra­łem tra­sę od innej stro­ny, ale nie sze­dłem przez Wie­ży­ce, bo uzna­łem, że nie warto.

W każ­dym razie prze­sze­dłem bli­sko 20 km w gór­skim terenie.

Na szczy­cie

Od daw­na już pla­no­wa­łem, że gdy będę w Sobót­ce, to muszę też poje­chać do Świd­ni­cy, któ­ra jest zale­d­wie 20 km dalej (jed­na z waż­niej­szych ulic w Sobót­ce, to uli­ca Świdnicką).

W Świd­ni­cy byłem do tej pory 2 razy – i za każ­dym razem cel był ten sam, tzn. Kościół Poko­ju. Pierw­szy raz w Świd­ni­cy byłem ok. 2007 lub 2008 roku na szkol­nej wyciecz­ce i pamię­tam, że zwie­dza­li­śmy wte­dy Kościół. Za dru­gim razem byłem tam w 2009 roku i pamię­tam, że widzie­li­śmy go tyl­ko z zewnątrz, bo w środ­ku trwa­ły pró­by do Festi­wa­lu Bachowskiego.

5 lat temu byłem tak­że w dru­gim Koście­le Poko­ju – w Jawo­rze, ale to inna historia.

Kościół Poko­ju

Kościół Poko­ju to bez wąt­pie­nia naj­więk­sza atrak­cja Świd­ni­cy. Nic dziw­ne­go, w koń­cu jest to obiekt na Świa­to­wej Liście Dzie­dzic­twa UNESCO. Kościół razem ze swo­im oto­cze­niem two­rzy Baro­ko­wy Zaką­tek, któ­ry jak moż­na się prze­ko­nać, para­fia ewan­ge­lic­ko-augs­bur­ska sta­ra się jakoś „spie­nię­żyć” – jest tam bowiem i kawiar­nia, i jakiś pen­sjo­nat; widać, że miej­sce ma robić wra­że­nie na tury­stach. I to się uda­je, cho­ciaż kościół i bez tego jest bar­dzo inte­re­su­ją­cy. Jest impo­nu­ją­cej wiel­ko­ści, ma cie­ka­wą archi­tek­tu­rę, a oto­cze­nie też jest bar­dzo cie­ka­we. Stoi bowiem pośrod­ku sta­re­go cmen­ta­rza, któ­ry wła­ści­wie jest lasem z wysta­ją­cy­mi gdzie­nie­gdzie sta­ry­mi nagrob­ka­mi, pamię­ta­ją­cy­mi na pew­no daw­no minio­ną świet­ność tego miejsca.

Sama Świd­ni­ca to taki Wro­cław w minia­tur­ce. Szczy­ci się baro­ko­wy­mi zabyt­ka­mi archi­tek­tu­ry. Mia­sto jest ład­ne, cho­ciaż jak więk­szość miast w Pol­sce, ma tro­chę bru­du pod paznok­cia­mi. Pamię­tam, gdy 3 lata temu jecha­li­śmy do Świe­ra­do­wa i prze­jeż­dża­li­śmy przez Świd­ni­cę, wiel­kie wra­że­nie wywar­ły na mnie sze­ro­kie uli­ce wzdłuż któ­rych sta­ły monu­men­tal­ne kamie­ni­ce. Praw­da jest taka, że w Kali­szu takich nie ma. Inna spra­wa, że to wszyst­ko jest tro­chę na wyrost i świad­czy jedy­nie o daw­nej chwa­le tego mia­sta, bo dzi­siaj ma zale­d­wie ok. 50 – 60 tys. miesz­kań­ców (choć to wystar­czy, by być np. sie­dzi­bą sądu okrę­go­we­go). Mia­sto spra­wia wra­że­nie nie­mra­we­go, cho­ciaż ma żywe cen­trum z praw­dzi­wy­mi miesz­kań­ca­mi, skle­pa­mi i zakła­da­mi usłu­go­wy­mi (a nie takie, jak choć­by lubel­ska sta­rów­ka).

Wra­ca­jąc do Kali­sza odwie­dzi­łem Wro­cław, w któ­rym nie byłem już kil­ka lat. To Świd­ni­ca w powiększeniu 🤣


Ślę­ża w listo­pa­dzie 2023

Ślę­ża latem 2021