Pszczyna po raz drugi

Zanim napi­szę, dokąd ruszy­łem, gdy opu­ści­łem Zawo­ję, muszę jesz­cze wspo­mnieć o Psz­czy­nie. Psz­czy­nę odwie­dzi­łem po raz pierw­szy już rok temu jadąc do Zawoi, ale mia­łem jed­nak poczu­cie nie­do­sy­tu. Wte­dy była brzyd­ka pogo­da i nie widzia­łem wszystkiego.

Dla­te­go w tym roku tam wró­ci­łem. Tym razem pogo­da była pięk­na. Na ryn­ku odby­wał się jakiś festyn, chy­ba coś pod hasłem poże­gna­nia lata. Nie wcho­dzi­łem ponow­nie do pała­cu. Za to uda­łem się do wiel­kie­go, pięk­ne­go par­ku, któ­ry jest za tym pała­cem poło­żo­ny. Wów­czas go nie odwie­dzi­łem ze wzglę­du na ule­wę. Park jest dosyć dzi­ki, ale bar­dzo ładny.

Ulicz­ki Psz­czy­ny rów­nież lepiej pre­zen­tu­ją się w słoń­cu. Posze­dłem tak­że do Muzeum Pra­sy Ślą­skiej, któ­re pla­no­wa­łem odwie­dzić już od daw­na, ale nie star­cza­ło nigdy cza­su. Spo­dzie­wa­łem się cze­goś tro­chę cie­kaw­sze­go. Ale było war­to mimo wszyst­ko. Bar­dzo podo­bał mi się odtwo­rzo­ny gabi­net W. Kor­fan­te­go. Cie­ka­we były też sta­ro­daw­ne maszy­ny dru­kar­skie, w tym np. lino­typ, któ­ry daw­niej słu­żył do skła­du tekstu.

Kilka uwag na temat Zakopanego

Przy­je­cha­łem do Zako­pa­ne­go 3 dni temu. Dzi­siaj nie­ste­ty ma cały dzień padać, mogę więc napi­sać parę słów o tym, jakie to miasto.

No bo jakie jest Pod­ha­le, to już wia­do­mo. Dro­gą S7 jedzie się świet­nie i kra­jo­bra­zy są takie ład­ne, głów­nie z tego wzglę­du, że tego Pod­ha­la nie widać. Bo Pod­ha­le, to gwałt przez oczy, para­fra­zu­jąc Gom­bro­wi­cza. Epi­cen­trum brzy­do­ty jest, jak mi się zda­je, na dro­dze pomię­dzy Nowym Tar­giem a Zako­pa­nym. Tam wszech­obec­na ohy­da osią­ga punkt kry­tycz­ny: wszę­dzie rekla­my, obrzy­dli­we szyl­dy, poty­ka­cze. Cha­os w budow­nic­twie: zda­rza­ją się budyn­ki ład­ne i zadba­ne, ale nie bra­ku­je też ruder, któ­re może nie wyglą­da­ły­by tak szpet­nie, no bo w koń­cu rude­ry zda­rza­ją się wszę­dzie, gdy­by nie to, że te rude­ry są wła­śnie pod­la­ne zatę­chłym lukrem reklam rekla­mu­ją­cych „naj­więk­sze ter­my”, „naj­bar­dziej luk­su­so­we apar­ta­men­ty”, „pre­sti­żo­we hote­le”. To tro­chę tak, jak­by na nodze do ampu­ta­cji zro­bić maki­jaż. Trud­no to wręcz opi­sać słowami.

W Zako­pa­nym ście­ra­ją się dwie siły. Jed­na siła, jak się zda­je repre­zen­to­wa­na przez wła­dze mia­sta, chcia­ła­by, aby mia­sto było kuror­tem, zimo­wą sto­li­cą, sto­li­cą spor­tów zimo­wych, cen­trum kul­tu­ry itp. I to się gdzie­nie­gdzie uda­je: są miej­sca napraw­dę zadba­ne, z rów­ny­mi chod­ni­ka­mi, zie­le­nią, bez nad­mier­nej ilo­ści reklam, z drze­wa­mi, este­tycz­ny­mi miej­ski­mi mebla­mi itp. Zako­pa­ne nie ma potrze­by, żeby odwo­ły­wać się do zagra­nicz­nych kuror­tów, ponie­waż prze­cież zawsze takim kuror­tem było. Śla­dy tego widać w cen­trum Zako­pa­ne­go, gdzie nie bra­ku­je wie­lu przy­kła­dów bar­dzo ład­nej archi­tek­tu­ry moder­ni­stycz­nej, świad­czą­cej o boga­tej histo­rii mia­sta; nie prze­szka­dza, że ta histo­ria nie jest dłu­ga. I wca­le nie wszyst­ko musi być pokry­te „góral­ską pozło­tą” czy­li sty­lem pseu­do-góral­skim. Bo ten moder­nizm bar­dzo har­mo­nij­nie się tu komponuje.

Na prze­ciw­le­głym bie­gu­nie jest góral­ski tur­bo­ka­pi­ta­lizm – czy­li wszyst­ko na sprze­daż. A w pierw­szej kolej­no­ści na sprze­daż jest pod­ha­lań­skie dzie­dzic­two, kul­tu­ra, zwy­cza­je, no i nie­ru­cho­mo­ści. Oczy­wi­ście oso­ba bar­dziej uświa­do­mio­na szyb­ka zda sobie spra­wę, że ten cały góral­ski ento­ura­ge obec­ny na Pod­ha­lu jest wyłącz­nie picem dla tury­stów, bo prze­cież prze­cięt­ny miesz­ka­niec Zako­pa­ne­go nie jeź­dzi furą, nie cho­dzi w bara­nim kożu­chu, nie ma ciu­pa­gi przy pasie i przede wszyst­kim – nie mówi gwa­rą. Pro­blem pole­ga na tym, że te „towa­ry na sprze­daż” są zwy­kle tan­det­ne, w złym guście i nie­rzad­ko „made in Chi­na”. Obec­nie góral­ska tan­de­ta wygry­wa. Naj­bar­dziej widać to chy­ba na Kru­pów­kach, czy­li na naj­waż­niej­szym dep­ta­ku w mie­ście; naj­waż­niej­szym, nie zna­czy naj­pięk­niej­szym. Kru­pów­ki zosta­ły zre­wi­ta­li­zo­wa­ne już lata temu i było­by na nich cał­kiem przy­jem­nie, gdy­by nie­ste­ty nie ten cały góral­ski syf, któ­re­go gru­bą war­stwą są pokry­te. Te wszyst­kie śmier­dzą­ce knaj­py, jazgo­czą­ca muzy­ka, kra­my z dzia­do­stwem, „bia­ły miś”, róż­ne dziw­ne przy­byt­ki nie­li­cu­ją­ce z mia­stem-kuror­tem jak papu­gar­nia, kociar­nia, czy ohyd­ne pseu­do-salo­ny gier. Ład­ne miej­sca są nie­wi­docz­ne spod badzie­wia. Nie­ste­ty tak jest nie tyl­ko na Krupówkach.

W dodat­ku ma się wra­że­nie, że całe Zako­pa­ne jest pod­po­rząd­ko­wa­ne rucho­wi tury­stycz­ne­mu, a jak wia­do­mo, tury­sty­ka w nad­mier­nej ilo­ści zabi­ja mia­sta. Powsta­je cała masa jakiś dziw­nych hote­li, pen­sjo­na­tów, „luk­su­so­wych apar­ta­men­tów” ocie­ka­ją­cych pre­sti­żem, wzbu­dza­ją­cych raczej zaże­no­wa­nie i poli­to­wa­nie. Budu­ją się jakieś budyn­ki wie­lo­ro­dzin­ne, ale z „apar­ta­men­ta­mi inwe­sty­cyj­ny­mi” ze zło­ty­mi klam­ka­mi. Rodzi się pyta­nie: a gdzie budow­nic­two dla zwy­kłych miesz­kań­ców? Są w mie­ście ład­ne budyn­ki wie­lo­ro­dzin­ne, ale wszyst­kie powsta­ły kil­ka dekad temu. A teraz?

No i te wszyst­kie „super­luk­su­so­we” i „super­pre­sti­żo­we” loka­le są w sty­lu pseu­do-góral­skim; czę­sto jesz­cze mają jakieś idio­tycz­ne nazwy. Moim nume­rem jeden jest przy­by­tek o nazwie „Cro­cus”, tzn. „kro­kus”, ale żeby było bar­dziej świa­to­wo, to przez „c”.


Doda­ne 20.05.2023

PS. Jesz­cze jed­na kwe­stia przy­szła mi do gło­wy. Już osiem lat temu zauwa­ży­łem, że noto­rycz­ną prak­ty­ką w zako­piań­skiej komu­ni­ka­cji lokal­nej jest nie­wy­da­wa­nie pasa­że­rom para­go­nów ani bile­tów: tzn. pła­ci się dopie­ro przy wyj­ściu z busa, wszy­scy rusza­ją do wyj­ścia na przy­stan­ku, wszy­scy pła­cą, ale dla nie­po­zna­ki para­gon wyda­wa­ny jest tyl­ko jeden, tj. pierw­sze­mu pła­cą­ce­mu. Jest to ewi­dent­ne oszu­stwo podat­ko­we. Pomi­mo upły­wu lat, nic się nie zmie­ni­ło. Czy napraw­dę nikt z miej­sco­we­go urzę­du skar­bo­we­go nie potra­fi zro­bić z tym porząd­ku? Tym­cza­sem 120 km na pół­noc, w jurze kra­kow­sko-czę­sto­chow­skiej, funk­cjo­nu­je sobie od lat par­king, na któ­rym zawsze się zatrzy­mu­ję. Pro­wa­dzi go pew­na pani, któ­ra praw­do­po­dob­nie udo­stęp­nia tury­stom kawa­łek swo­je­go pola czy łąki do par­ko­wa­nia. Par­king jest tani i każ­dy dosta­je paragon.

Kraków przed Wielkanocą

W Kra­ko­wie nie byłem od maja 2021 roku (a wcze­śniej to wcze­sną wio­sną 2021 roku – w jed­nym ze szczy­tów pan­de­mii). W tym roku poje­cha­łem na Festi­wal Miste­ria Pas­cha­lia, co było moim marze­niem od wie­lu lat, w zasa­dzie od momen­tu, kie­dy na serio zaczą­łem słu­chać muzy­ki dawnej.

Tak napraw­dę w Kra­ko­wie spę­dzi­łem 1 dzień, no ale jesz­cze dzień na przy­jazd i dzień na odjazd. Pierw­sze­go dnia pogo­da była ład­na. Na plan­tach rosły impo­nu­ją­ce kępy żon­ki­li, któ­re wte­dy aku­rat kwi­tły. Nie­ste­ty kolej­ne dni były zim­ne, wietrz­ne i mokre – momen­ta­mi padał deszcz ze śniegiem.

Uda­ło mi się odwie­dzić miej­sce, w któ­rym nigdy nie byłem, cho­ciaż wie­lo­krot­nie podró­żo­wa­łem do Kra­ko­wa, czy­li Zamek na Wawe­lu. Rze­czy­wi­ście jest impo­nu­ją­cy. Kate­drę sobie odpu­ści­łem, bo byłem w niej już kil­ka razy.

Gdy idzie o sam festi­wal, to zespo­ły, któ­re gra­ły, były bar­dzo dobre. Nato­miast reper­tu­ar śred­nio przy­padł mi do gustu. To zna­czy była to taka muzy­ka z gatun­ku takich utwo­rów, któ­re wyświe­tla­ją mi się jako pro­po­zy­cje na Spo­ti­fy do odsłu­cha­nia – ja je odsłu­chu­ję, a potem kasu­ję. Raczej nie kupił­bym sobie pły­ty z taki­mi utwo­ra­mi. Pie­śni wyko­ny­wa­ne w ramach „ciem­nej jutrz­ni” czy też ado­ra­cji cia­ła Chry­stu­sa są pięk­ne, jest to jed­nak muzy­ka trud­na w odbio­rze. Spo­dzie­wa­łem się raczej cze­goś tro­chę innego.

Kilka słów więcej o lubelskiej starówce

Pod zam­kiem

Pra­wie tydzień temu wró­ci­łem z Lubli­na, więc mogę w koń­cu podzie­lić się jaki­miś swo­imi prze­my­śle­nia­mi. Dla kogoś, kto całe życie miesz­ka w Wiel­ko­pol­sce, Lublin jest tere­nem odle­głym. Jed­nak jest to po pro­stu duże mia­sto, któ­re nie róż­ni się od Pozna­nia czy Wrocławia.

Na uwa­gę zasłu­gu­je sta­rów­ka, któ­ra jed­nak budzi moje moc­no mie­sza­ne uczu­cia. Nie­wąt­pli­wie jest ona ory­gi­nal­na, w tym sen­sie, że zacho­wa­ła się z daw­nych cza­sów aż do dzi­siaj, co nie jest u nas regu­łą. Jest więc bar­dzo cie­ka­wa, peł­na ory­gi­nal­nych miejsc. Jej archi­tek­tu­ra i topo­gra­fia róż­ni się rów­nież tro­chę od tego, do cze­go jeste­śmy przy­zwy­cza­je­ni bar­dziej na zacho­dzie: choć­by uło­że­nie Ryn­ku, znaj­du­ją­ce­go się na nim Try­bu­na­łu (ratusz jest poza mura­mi sta­re­go mia­sta i jest raczej nie­ty­po­wy), inny układ ulic.

Nie­ste­ty sta­rów­ka tra­ci po bliż­szym przyj­rze­niu. I wca­le nie dla­te­go, że jest peł­na roz­pa­da­ją­cych się, odra­pa­nych kamie­nic (co ma swój urok), ale z przy­czyn zupeł­nie pro­za­icz­nych. Jest to po pro­stu skan­sen. To zna­czy, nikt tam wła­ści­wie nie miesz­ka, wie­czo­rem okna kamie­nic, nawet tych wyglą­da­ją­cych nie­źle, są ciem­ne. Nie­ste­ty jest to cho­ro­ba tra­wią­cą pol­skie cen­tra miast: śród­mie­ścia są zamie­nia­ne w weso­łe mia­stecz­ka dla tury­stów, skła­da­ją­ce się z knajp i pijal­ni wód­ki. Zapo­mi­na się jed­nak o tym, że mia­sto jest żywe wte­dy, gdy żyją w nim miesz­kań­cy. Nato­miast w wie­lu cen­trach miast te tere­ny pusto­sze­ją, bo po pro­stu życie w nich sta­je się nie­moż­li­we. Moż­na powie­dzieć, że miej­sca tury­stycz­ne pada­ją ofia­rą swo­je­go suk­ce­su. I jest to pro­blem nie tyl­ko w Wene­cji czy w Bar­ce­lo­nie, ale jak widać, tak­że w Kra­ko­wie (któ­re­go cen­trum zamie­nio­ne jest w miej­sce liba­cji dla zagra­nicz­nych tury­stów), Gdań­sku (sytu­acja na Dłu­gim Tar­gu jest podob­na) i pew­nie w jesz­cze innych miej­scach. W Kali­szu te nega­tyw­ne zja­wi­ska nie przy­bra­ły aż tak na sile (w koń­cu Kalisz nie jest mia­stem tury­stycz­nym, bo i nie ma nicze­go do zaofe­ro­wa­nia, ale może to i lepiej), ale też widać, że cen­trum mia­sta jest raczej miej­scem, z któ­re­go ludzie się wypro­wa­dza­ją, niż do któ­re­go się wpro­wa­dza­ją. Win­na jest na pew­no po czę­ści prze­sta­rza­ła archi­tek­tu­ra, nie­przy­sta­ją­ca do wymo­gów dla budyn­ków miesz­kal­nych w XXI wieku.

Tak więc sta­rów­ka lubel­ska jest mar­twa i za Bra­mą Kra­kow­ską poza knaj­pa­mi i puba­mi nie ma wła­ści­wie nicze­go, a cho­dze­nie po niej jest na dłuż­szą metę depre­syj­ne – bo to takie nie-mia­sto. Oglą­da się to jak skan­sen – i miesz­ka się tam też pew­nie nie­zbyt dobrze. Roz­ma­wia­łem z jed­ną z miesz­ka­nek Lubli­na, któ­ra stwier­dzi­ła, że jest to wina tego, że sta­rów­ka sta­ła się sie­dzi­bą dla tak-zwa­nej-pato­lo­gii, któ­rą osta­tecz­nie stam­tąd wysie­dlo­no, ale za nim się to sta­ło, cała dziel­ni­ca upa­dła. To podob­na sytu­acja, jak na Kazi­mie­rzu w Krakowie.


Przy­kład cią­gle żywe­go sta­re­go mia­sta to np. Byczy­ną (wpi­sy z 2019 i z 2020)

Kalisz zimowo

Cho­ciaż zima taka, że raczej mokra, a nie śnieżna.

Cmentarne Las Vegas A.D. 2022

Z roz­rzew­nie­niem wspo­mi­nam rok 2020, w któ­rym Rząd zro­bił z oka­zji pan­de­mii wszyst­kim wspa­nia­łą nie­spo­dzian­kę, a mia­no­wi­cie dzień przed 1 listo­pa­da zamknię­to na 2 – 3 dni wszyst­kie cmen­ta­rze. Wspa­nia­łe to było wyda­rze­nie, nie zapo­mnę go nigdy.

W tym roku nie­ste­ty nie uda­ło się już unik­nąć cmen­tar­nych pere­gry­na­cji, któ­re przez pozo­sta­łe 364 dni w roku są zno­śne, nato­miast 1 listo­pa­da docho­dzi do zbio­ro­wej niepoczytalności.

Z tej oka­zji kil­ka zdjęć z wie­czor­ne­go cmen­ta­rza miej­skie­go w Kaliszu.

Pszczyna

We wrze­śniu 2022 roku kon­ty­nu­owa­łem waka­cyj­ną tra­dy­cję wyjaz­dów w Beski­dy. Tym razem w dro­dze w góry zaha­czy­łem o Psz­czy­nę, czy­li mia­stecz­ko, o któ­rym mówi się, że jest per­łą Gór­ne­go Śląska.

Nie­wąt­pli­wie jest w tym spo­ro praw­dy, ale ja nie mogłem zoba­czyć go w peł­nej kra­sie ze wzglę­du na paskud­ną pogo­dę. No ale cóż, będę mieć powód, żeby jechać tam znowu.

Naj­cie­kaw­szy w Psz­czy­nie jest pałac, nale­żą­cy nie­gdyś do jakiejś ary­sto­kra­tycz­nej rodzi­ny; bywał w nim nawet cesarz Nie­miec. Pałac poło­żo­ny jest w roz­le­głym parku.

Widok z pała­co­we­go tara­su w stro­nę cen­trum Pszczyny

Świeradów-Zdrój

Poprzed­nim razem w Świe­ra­do­wie byłem ponad 10 lat temu. Krót­kie wra­że­nia z obec­ne­go wyjazdu:

Aktu­ali­za­cja 25.10.2022

Napi­szę jesz­cze kil­ka słów o Świe­ra­do­wie, bo widzę, że jest tu pusto. Jest to nie­wiel­ka, nie aż tak popu­lar­na miej­sco­wość w Górach Izer­skich, przy gra­ni­cy z Cze­cha­mi. Nie­da­le­ko jest Szklar­ską Porę­ba, któ­ra wła­ści­wie leży w prze­łę­czy oddzie­la­ją­cej Góry Izer­skie od Kar­ko­no­szy. Tak, czy ina­czej, są to Sude­ty. Jed­nak Świe­ra­dów jest zde­cy­do­wa­nie ład­niej­szy i spo­koj­niej­szy. Szklar­ska Porę­ba, to sudec­kie Zako­pa­ne, co raczej nie jest kom­ple­men­tem. W cza­sie tego­rocz­ne­go wyjaz­du byłem tam raz i mniej wię­cej po 15 minu­tach zawró­ci­łem na par­king. Ale może jestem uprze­dzo­ny. Świe­ra­dów aspi­ru­je do bycia ele­ganc­ką miej­sco­wo­ścią uzdro­wi­sko­wą, mówiąc krót­ko taką, jak na „zgni­łym Zacho­dzie”. Czę­ścio­wo się to uda­je. Dużą zale­tą jest to, że jest kom­pak­to­wy i po naj­waż­niej­szych jego czę­ściach moż­na poru­szać się na pie­cho­tę. Zde­cy­do­wa­nie mi się podoba.

Lublin (2)


W Lubli­nie byłem pierw­szy raz, tyl­ko na nie­ca­łe 3 dni i w dodat­ku służ­bo­wo, tak więc zbyt wie­le nie­ste­ty nie widzia­łem. Jed­nak to, co widzia­łem, tyl­ko mnie zachę­ca, by w te stro­ny przy­je­chać ponownie.

Głów­nie byłem w ści­słym cen­trum. Mia­łem bar­dzo bli­sko do lubel­skie­go Sta­re­go Mia­sta, któ­re jest napraw­dę impo­nu­ją­ce. Lubel­ska sta­rów­ka bar­dzo przy­pa­dła mi do gustu i nie jest gor­sza od innych zna­nych zabyt­ko­wych cen­trów miast. Jak dla mnie, jest tro­chę podob­na do sta­rów­ki kra­kow­skiej, cho­ciaż oczy­wi­ście jest o wie­le mniejsza. 

Podo­ba­ło mi się to, że nie jest tak zupeł­nie zre­wi­ta­li­zo­wa­na i wyre­mon­to­wa­na – nie bra­ku­je tam sta­rych ruder i sypią­cych się kamie­nic. Ale to tyl­ko doda­je uro­ku i autentyczności.

Bra­ma krakowska
Try­bu­nał Głów­ny Koron­ny dla pro­win­cji małopolskiej
Ku Farze
Widok na zamek z bra­my grodzkiej
Od stro­ny zamku
Wie­czo­rem

Lublin (1)

Pierw­szy dzień pierw­sze­go poby­tu w Lublinie.

Jed­na z bram na lubel­skim Sta­rym Mieście

Kalisz pod śniegiem

Spa­dła odro­bi­na śnie­gu, przez parę dni utrzy­my­wał się mróz. Pew­ne­go dnia o świ­cie zno­wu więc zaha­czy­łem o obrze­ża Par­ku Miej­skie­go. Teraz tem­pe­ra­tu­ry zno­wu są dodat­nie i wszyst­ko się roz­pu­ści­ło… Mia­sto w zimo­wej sza­cie, przy łagod­nym mro­zie, pre­zen­tu­je się nieźle.

Kalisz o świcie

Kalisz wcze­snym ran­kiem nie­wie­le róż­ni się od tego wie­czor­ne­go, szcze­gól­nie teraz, gdy rano jest rów­nie ciem­no, jak popołudniu.

Korzy­stam z naj­krót­szych dni w roku. Na tych zdję­ciach nie da się powie­dzieć, czy jest rano, czy wie­czór. Ale zdję­cia zosta­ły zro­bio­ne o godz. 6−7.00, gdy sze­dłem do pra­cy i posta­no­wi­łem zaha­czyć o Park Miejski.

Wycho­dzę z domu wcze­śnie rano i w tam­tym tygo­dniu coś mnie naszło, aby idąc w kie­run­ku pra­cy wybrać dro­gę okręż­ną i zro­bić parę kro­ków w stro­nę Par­ku Miej­skie­go. Oczy­wi­ście nie mogłem wejść do wła­ści­we­go par­ku, ponie­waż potem nie miał­bym z nie­go jak wyjść w mia­rę bli­sko pra­cy. Ale mogę cho­ciaż tro­chę się przejść nad kana­łem, w oko­li­cach rze­ki i obej­rzeć nagie gałę­zie drzew w bla­dym świe­tle wscho­dzą­ce­go słońca.

Rzut okiem nad Pro­sną w kie­run­ku Par­ku Miejskiego