Zwykle do Doliny Baryczy wybierałem się wiosną (tzn. w maju). Ale już w tamtym roku po raz pierwszy pojechałem nad Stawy Milickie w listopadzie. W tym roku tę wycieczkę powtórzyłem.
Jaz na Baryczy, która w tym miejscu nie jest już tylko strumieniem
Pogoda nie była idealna, bo trochę mżyło. Jednak i tak było bardzo malowniczo. Lasy, łąki, pola i rozlewiska są o tej porze roku wyjątkowo tajemnicze i pociągające. Na stawach pluskają się ptaki, które co chwile wydają różne dziwne dźwięki.
Czarny PotokŚródpolna aleja drzewStaw bez wodyOdciski setek łapek na przybrzeżnym błotkuNagrobek?
Po tygodniach suszy nadeszły letnie ulewne deszcze i znaczące ochłodzenie. Gdy w końcu przestało padać, postanowiłem się wybrać na choćby krótką wieczorną przejażdżkę rowerową. Z mojej pasji do jeżdżenia na rowerze niewiele zostało, ale to temat na osobną opowieść. Nie da się ukryć, że jeżdżę teraz na rowerze znacznie mniej, niż dawniej.
W latach szkolnych, jeszcze na studiach, czy nawet jeszcze przez pierwsze lata po studiach, jeździłem na rowerze dużo i często – głównie na intensywne wyprawy krajobrazowe (choć były to w kółko te same krajobrazy w tych samych ulubionych miejscach), które liczyły po 20 – 30 km.
Dzisiaj pojechałem do miejsca, które jest niedaleko mojego domu, ale w którym narodziła się, myślę że ponad 15 lat temu, wygasła obecnie pasja do dalekich wypraw rowerowych. To ciekawe miejsce nad niedalekim zalewem, gdzie piaszczyste plaże przeplatają się z polami, łąkami i rachitycznym lasem. To w tamtym miejscu po raz pierwszy zacząłem się sam wypuszczać na dalsze wyjazdy rowerowe.
Dzisiaj przyjechałem tam ponownie po latach. Nie wiem, jak dawno nie byłem w tych okolicach, ale może to być nawet 5 – 6 lat! W miejsce, gdzie dawniej jeździłem codziennie!
Niby wiele się nie zmieniło, ale jednak pewne zmiany zaszły. Na przykład łąka, którą dawniej można było spokojnie przebyć na rowerze, obecnie jest całkowicie zarośnięta.
Muszę tam wrócić i spróbować przejechać znowu na rowerze w te miejsca, gdzie jakieś 15 – 18 lat temu tak często odwiedzałem.
Wielokrotnie wspominałem już o krótkich wycieczkach do Doliny Baryczy. W tym roku odwiedziłem już okolice Antonina, a także Kompleks Potasznia. Bardzo udaną wycieczkę w tamte okolice zaliczyłem jesienią poprzedniego roku. Prawda jest jednak taka, że przy wycieczkach jednodniowych jadę w takie miejsce, które nie jest dalej, niż godzina drogi samochodem.
Tym razem miałem niepowtarzalną okazję zahaczyć o Dolinę Baryczy wracając z wycieczki w Góry Sowie. Od dłuższego czasu myślałem o odwiedzeniu okolic Milicza, ale zawsze było to za daleko albo zbyt nie po drodze. Teraz nadarzyła się okazja. W końcu Milicz i jego okolice to prawdziwe centrum Doliny Baryczy, bo to właśnie od Milicza biorą swą nazwę całe Stawy Milickie.
Pierwszego dnia popołudniu odwiedziłem Rudę Sułowską. To miejsce jest o tyle ciekawe, że można zrobić tam przyjemną wycieczkę w formie pętli wokół stawów. Stawy mają bowiem ten minus, że w wiele miejsc nie można wejść ze względu na hodowlę.
Ruda Sułowska
Drugiego dnia pojechałem na niedługi spacer po Miliczu. Potem udałem się do Rudy Milickiej. Wtedy niestety znacznie pogorszyła się pogoda i zaczęło wkrótce padać. Do tego niestety okazało się, że szlak jest częściowo zamknięty (ale to inna historia). Niestety, ale chociaż Milicz szczycie się bycia „rowerową stolicą Dolnego Śląska”, to dla turysty pieszego stawy milickie w tych okolicach nie są tak ciekawe. W wiele miejsc nie można wejść, a czasami szlak prowadzi drogą wzdłuż stawów, ale samych stawów nie widać, co trochę traci sens wizyty.
W Rudzie Milickiej akurat trudno o spacer wokół stawów.
Pałac w Miliczu (obecnie szkoła)Zamek w MiliczuRuda Milicka
Podsumowując, można powiedzieć, że stawy mimo wszystko trochę nie są tego warte, żeby jechać tam specjalnie – szczególnie, jeśli nie ma się roweru. Stwierdzam, że Kompleks Potasznia pod względem turystycznym jest dla mnie ciekawszy.
Poza tym, wiosenny krajobraz stawów jest dosyć monotonny. Wczesną wiosną lub jesienią jest trochę ciekawiej.
Od paru dni jest bardzo ciepło, jak na marzec, chociaż nie zdziwi mnie, jeśli przyjdzie jeszcze uderzenie zimna i zima da o sobie znać.
Jak co roku w marcu postanowiłem i tym razem udać się w nad stawy w okolice Przygodzic. W Przygodzicach jest w zasadzie początkowy odcinek Doliny Baryczy i w tych okolicach Barycz (jeszcze jako niewielka rzeczka) zasila kilka wielkich stawów, które są ostoją dla bardzo wielu ptaków (które raczej słychać, niż widać).
W tym roku postanowiłem się udać trochę bardziej na południe, tzn. w okolice Antonina. Tam znajduje się Rezerwat Wydymacz, w którym jest staw, rozlewiska i okazy gigantycznych starych dębów. Nie byłem tam od 2019 roku. Sam Antonin słynie natomiast z drewnianego pałacu, w którym podobno był Chopin.
Susza daje już o sobie znać. Rezerwat poprzecinany jest siecią rowów, strumieni i rzeczek. W tej chwili są albo wyschnięte, albo niewiele w nich wody. W głównym stawie też było niewiele wody.
Wątły strumyczekWydymaczJeden z wielkich dębówPałac w Antoninie
Do Antonina jest ok. 30 kilometrów, więc nie jakoś daleko. Wybrałem tym razem jednak trochę nietypową drogę, bo jadąc do Antonina odwiedziłem jeszcze Kotłów. Jest to wieś położona na wysokim wzgórzu tuż pod Mikstatem. Byłem tam poprzednim razem w maju 2019 roku. Na wzgórzu znajduje się bardzo stary kościół, który swoją historią sięga najpewniej głębokiego średniowiecza, ponieważ jego trzon stanowi najstarsza, romańska część. Ściany mają po 2 – 3 metry grubości i wyciosane są z kamienia. W środku panuje przeszywający chłód.
Romański kościół w KotłowieCmentarz dookoła kościołaKościół romańsko-barokowy
Zainspirowany wpisem w Facebooku lokalnego krajoznawcy, postanowiłem odwiedzić leśne wzgórza polodowcowe w Gminie Ceków-Kolonia. Las jest, wzgórza są. Czy są polodowcowe, to trudno powiedzieć, ale niewątpliwie skądś się musiały wziąć. Bo rzeczywiście las nie jest płaski, tylko są w nim obecne liczne górki.
Las jest dosyć rozległy, chociaż niezbyt ciekawy. Rozciąga się na wschód od drogi wojewódzkiej 470 łączącej Kalisz z Turkiem. Wiele razy, gdy jechałem w kierunku Turku, nachodziła mnie ochota, aby sprawdzić, co tam jest. Okazuje się, że jest to mało wyraźna, wschodnia granica Puszczy Pyzdrskiej. Bowiem i tam można odnaleźć ślady osadnictwa olęderskiego, chociażby w postaci ewangelickich cmentarzy. Prawda jest jednak taka, że ja o tych śladach jedynie czytałem, ale ich nie znalazłem. Nie tym razem. Może jeszcze kiedyś uda mi się te tereny lepiej zwiedzić.
Osadnictwo olęderskim charakteryzowało się m.in. bardzo luźnym układem wsi rozrzuconych wśród pól i lasów. Tam jest podobnie. Można z oddali wypatrzeć samotne gospodarstwa położone wśród pól, w pewnym oddaleniu od lasów.
Sam las nie jest raczej atrakcyjny. Są to typowe sosny-zapałki. Ale wynika to ze słabych ziem, jakie zasiedlali Olędrzy. W jednym miejscu znajdowało się osuwisko, to widać było, że pod cienką warstwą darni jest sam żółty piach i nic więcej.
Sama Gmina Ceków-Kolonia nie wywarła na mnie pozytywnego wrażenia. Pogłębia się tam typowy chaos urbanistyczny polegający na tym, że buduje się domy całkowicie bez ładu i składu pośrodku niczego. W dodatku są to domu w stylu pseudo-nowoczesnym, zupełnie niepasującym do tych terenów; zwykle są bardzo duże i zbudowane bez szacunku dla krajobrazu. Będzie to prowadzić do dalszej degradacji i zadeptywania tych dosyć ładnych okolic. Nie trudno się domyślić, że ci, którzy stawiają te chałupy, nie są wcale rolnikami.
Do tego brud, syf i śmietnik wzdłuż dróg. Możemy dziękować McDonaldowi, że przestawił się na opakowania wyłącznie tekturowe, to może te śmieci, którymi usłane są pobocza dróg, jakoś się rozłożą. O wysypiskach śmieci napotkanych przynajmniej ze 2 razy w lesie nawet nie chce się wspominać. No i wiejscy rajdowcy gnający 100 km/h w miejscach zupełnie do tego nieprzystosowanych (na drogach wijących się wśród pól i lasów). Jazda zgodnie z przepisami przekracza możliwości intelektualne tubylców.
To pokazuje, jaką katastrofą i nieporozumieniem jest budowanie i remontowanie dróg na terenach wiejskich. Gdy taka droga zostaje zbudowana, natychmiast niszczony jest krajobraz, wszędzie pojawiają się śmieci. Spokojne okolice zostają natychmiast zdewastowane przez wiejskich rajdowców, o których pisałem wyżej…
Pogoda w styczniu była bardzo zmienna. Momentami jest zima, a momentami wiosna. Czasami jednego dnia. Pewnego razu wybrałem się do lasu i nad rzekę. Od rana była zima, w południe – wiosna.
Na początku stycznia nie tylko przyszedł minimalny mróz, ale nawet spadły ze 2 cm śniegu. I to tydzień po tygodniu. Śnieg jest teraz zimą rarytasem, więź każde jego opady to dobry moment, żeby wybrać się nad rzekę, gdzie jest wtedy wyjątkowo pięknie.
Tydzień temu wybrałem się do miejsca, które jest ode mnie bardzo blisko, a jednocześnie nie byłem sobie w stanie przypomnieć, kiedy ostatni raz tam byłem. Nie odwiedzałem tego miejsca na pewno od przynajmniej 5 lat, a to z tego powodu, że okolice choć piękna, to została tragicznie zdewastowana przez pato-przemysł, który się ulokował po sąsiedzku i systematycznie zatruwa środowisko.
„Nowy” most ma już blisko 15 latZabytkowe budynki elektrociepłowniujście rzeczki mniejszej do większejStarorzecze
To miejsce to starorzecze Prosny koło elektrociepłowni. Do tego starorzecza wpada rzeczka Pokrzywnica. Jest tam również cypel, z którego można oglądać most kolejowy.
Dzisiaj wybrałem się w miejsce, które odwiedzam stosunkowo często.
Tutaj Prosna przebiega między polami, które były tym ładniejsze, ze pokryte cienką warstwą śniegu. I pomyśleć, że jeszcze tak niedawno jeździłem tu na rowerze…
Na początku Nowego Roku (2025) przyszła w końcu zima, tzn. temperatura spadła do kilku stopni poniżej zera i nawet spadła minimalna ilość śniegu.
Postanowiłem się więc wybrać do sobie dobrze znanego lasku, ponieważ las pod śniegiem jest zupełnie inny i na swój sposób bardziej tajemniczy, niż choćby jesienią. Przede wszystkim na śniegu widać wiele różnych śladów pozostawianych przez zwierzęta. Zwierząt nie widać, ale gdy widzi się setki mniejszych i większych śladów przez nie pozostawionych, to nie ma się wątpliwości, że gdzieś tam one są. Śniegu było naprawdę jak na lekarstwo, ale było widać ślady obecności zwierząt, np. wydeptane w śniegu ścieżki czy też miejsca, gdzie ziemia była zryta.
Miałem sporo szczęścia, bo w oddali zobaczyłem nawet stado jeleni.
Zakola leśnego strumieniaŚwierczki w środku lasu liściastegoZimowa łąka
Po Świętach znalazłem czas, żeby wybrać się nad rzekę. Było wtedy mgliste przedpołudnie. Idąc pod słońce nie wiele było widać. Ziemia była lekko zmrożona, więc dało się w ogóle przejść przez pola. Poziom wody w rzece nie był taki, jak rok temu.
Nad starorzeczemMglisty poranek
Natomiast ostatniego dnia roku wybrałem się do miejsca, które odwiedzam sporadycznie, chociaż jest bardzo ciekawe.
Poprzednim razem pisałem o tych okolicach rok temu. To bardzo ciekawe miejsce z lasem, w środku którego są stawy. Byłem miło zaskoczony, ponieważ droga prowadząca do lasu była wysprzątana – nie było tam wyjątkowo tradycyjnego wiejskiego brudu. W lesie było pod tym względem gorzej, chociaż miejsce i tak jest warte odwiedzenia. Było kilka stopni powyżej zera. Zza drzew przebijało słońce. Była bardzo przyjemna atmosfera.
Jest już grudzień, Święta Bożego Narodzenia już za nami. Jest zimno, ale to nie jest typowo zimowa pogoda – raczej jak wczesną wiosną. O śniegu można zapomnieć. W Wigilię nawet trochę padał deszcz.
Kalisz jest, jaki jest, ale od kilku lat centrum miasta jest dosyć dobrze na Święta przygotowane.
Zima u nas już ponoć jest, chociaż nie ma śniegu. Jednak od pewnego czasu już zdałem sobie sprawę, że jesień, zima i wczesna wiosna, to najlepsze pory na zwiedzanie lasów. Można wtedy zobaczyć miejsca normalnie niedostępne z powodu krzaków, wysokich traw, roślinności.
W tym tygodniu wybrałem się w okolice Wzgórz Ostrzeszowskich – podobnie, jak rok temu (chociaż rok temu był śnieg i było bardziej malowniczo).
Najpierw pojechałem do rezerwatu, tego samego, co rok temu. Niestety, ale śnieg miał swoje dobre strony. Gdy tylko zjechałem z drogi wojewódzkiej na drogę lokalną („wiejską”) przy drodze i w rowach przywitały mnie hałdy śmieci. Można powiedzieć, że wieś byłaby wspaniała, gdyby nie jej mieszkańcy. Brak szacunku dla środowiska i przestrzeni wspólnej widać tu na każdym kroku. Pomimo zmiany przepisów (już ponad 10 lat temu) nakazujących pobierać gminom podatek śmieciowy, cały czas można się natknąć na śmieci w lasach, na polach i na łąkach. Dla niektórych ciągle łatwiej jest wywalić stare opony do lasu, niż zawieźć je do punktu nieodpłatnej zbiórki.
Bardzo negatywnym zjawiskiem jest też asfaltowanie dróg lokalnych na wsi – dróg, po których prawie nikt nie jeździ. Niestety, ale zrobienie „porządnej drogi” kończy się łamaniem przepisów, przekraczaniem prędkości, rozjeżdżaniem ostatnich bastionów dzikiej przyrody, no i rzecz jasna przy takiej drodze zaraz pojawiają się śmieci (wyraźnie rzucają się w oczy wywalone przy drogach opakowania po wikcie z McDonalda – dobrze, że ten przybytek porzucił stosowanie plastiku).
Jednak dojechałem w końcu do lasu, który chciałem odwiedzić. Zrobiłem sobie pętelkę po lesie, który to sam las nie jest zbyt ciekawy. W dodatku w środku lasu są pola, leśnictwo, jakieś pojedyncze domy – generalnie nie jest to odludzie. Chociaż teren i tak jest dosyć ciekawy. Dopiero na końcu spotyka nas nagroda w postaci możliwości zajrzenia do niewielkiego rezerwatu wijącego się nad strumieniem. Tam robi się na chwilę magicznie. Są wysokie, pomnikowe drzewa, meandry strumienia, jakieś polanki, słońce przebijające spomiędzy drzew. Na końcu jest rozlewisko i malowniczy wąwóz (przez który przebiega droga dojazdowa).
Pola i łąki wśród lasów
Potem jeszcze odwiedziłem kolejne ciekawe miejsce, gdzie znajdują się stawy i lasy (rok temu tam nagrałem wydrę). Gdy byłem w tym miejscu rok temu, było bardzo malowniczo, bo wszystko było pod śniegiem. W tym roku nie było już tak pięknie, bo na drodze było błoto i kałuże. W nagrodę jednak odkryłem kilka nowych ścieżek.
Grobla pomiędzy strumieniem a stawem
Na końcu po drodze oglądałem z zewnątrz drewniany kościół usytuowany wśród pól.