Jest piątek, 13.30. Właściwie rozpoczął się weekend. I jest to pierwszy weekend, który w czasie studiów spędzę poza domem. Co prawda już we wtorek jadę na dłuższy wypoczynek… Mam czas, więc chyba pójdę pozwiedzać Poznań
nawiasem mówiąc (chociaż nie lubię piłki nożnej), to wczoraj wieczorem na stadionie Lecha był mecz Lech – Menchester, który drużyna z Wielkiej Brytwanii sromotnie przegrała…
chociaż pogoda do tego nie zachęca; wczoraj lało; w nocy lało; teraz jest okropny wiatr i pochmurno. Chmury to chyba stratusy, więc nic z nich nie powinno lecieć, ale możliwe, że nad nimi coś się czai, w powietrzu można wyczuć kropelki wody.
Dzisiejsza ekonomia zakłada, że w systemie konkurencji monopolistycznej konsument nie zawsze zachowuje się racjonalnie; innymi słowy uczestnicy procesu gospodarowania nie zawsze dążą do maksymalizacji użyteczności. A specjaliści od marketingu mówią wprost, że najlepiej jest zarabiać na ludzkiej głupocie.
Na powtórną ceremonię w podwarszawskim Ossowie wybrano Dzień Zaduszny. Poprzednia próba odsłonięcia pomnika w dzień Bitwy Warszawskiej zakończyła się skandalem. Tablicę przy mogile pomalowano w czerwone gwiazdy, a wokół niej stała spora grupa protestujących przeciwko „czczeniu najeźdźców”. Przed rogatkami Wołomina zawrócono ambasadora Rosji, a uroczystość odwołano. W końcu września na mogile pojawiły się napisy: „Katyń 2010” i „Bronek, nie darujemy ci usunięcia krzyża”. Prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo.
[…]
Wczoraj przed mogiłą stanęła furgonetka działacza PiS z Pomorza Waldemara Bonkowskiego. On sam w grupce zwolenników rozwinął transparenty, na których widniały hasła: „Jaki prezydent, taki patriotyzm”, „Komorowski: upamiętnij 96 ofiar Katastrofy Smoleńskiej, „Pilne: sprzedają kraj”. Hasła były podpisane: „Zaniepokojony Polak W. Bonkowski”, „Upokorzony Polak W. Bonkowski” i „Zbulwersowany Polak W. Bonkowski”.
[…]
Nad mogiłą krótkie modlitwy odmówili prawosławny ordynariusz polowy Wojska Polskiego oraz kapelan katolicki. Do ust trąbkę podniósł wojskowy trębacz, ale zanim zagrał, protestujący zaczęli śpiewać „Jeszcze Polska nie zginęła”. Hymn skończyli okrzykami: „hańba” i „zdrada”.
Jeśliby zarabiać na głupocie fanatyków z PiSu pewnie cała dziura budżetowa byłaby już dawno załatana.
Ostatnio innym tematem bardzo modnym (już od dawna) jest zapłodnienie pozaustrojowe. Kościół wtyka swoje trzy grosze jak może, choć – o ile dobrze pamiętam – póki co, to nie biskupi są źródłem norm powszechnie obowiązujących.
Stanowisko Kościoła katolickiego jest jednym z wielu możliwych i powinno być właśnie tak traktowane. Co więcej, w danym przypadku chodzi o stanowienie prawa przez suwerenny naród i jego organy legislacyjne, podczas gdy hierarchowie Kościoła nigdy nie wyrażają poglądów, które mogłyby choć trochę odbiegać od instrukcji tworzonych w Watykanie. Oczywiście istnieją powody, aby słuchać ze szczególną uwagą głosu Watykanu, wiernie reprezentowanego w Polsce przez biskupów. Przecież większość Polaków praktykuje katolicyzm.
[…]
Tymczasem w Polsce polityczna pozycja Kościoła jest właśnie taka – w wielu sprawach uchwala się takie przepisy, których życzył sobie lub na które zgodził się Kościół. Tak uregulowany jest w Polsce ład medialny, szkolnictwo, reprywatyzacja, aborcja i wiele innych spraw. Jednym powodem takiego stanu rzeczy jest wyobrażenie, iż Kościół, gdyby powziął taki zamiar, mógłby obalić rząd lub wynieść do władzy opozycję. Wyobrażenie jest zupełnie absurdalne, lecz strach polityków ma wielkie oczy. Drugim powodem jest nadzieja poszczególnych polityków, że serwilizm w stosunku do Kościoła pomoże im w wygraniu kolejnych wyborów. W tej kalkulacji jest już więcej sensu, ale niejeden już się przeliczył.
Z faktu, iż Polacy chodzą do kościoła, nie wynika, że przyjmują jego poglądy albo że żyją w sposób, jaki doktryna katolicka zaleca. Gdyby Kościół naprawdę miał wielki autorytet w społeczeństwie, to wcale nie musiałby się przejmować państwowym prawodawstwem. Wystarczyłoby, żeby ogłosił, iż zapłodnienie in vitro jest niemoralne, a katolickie społeczeństwo po prostu przestałoby je praktykować. Ponadto Kościół katolicki ma też własne prawodawstwo, prawo kanoniczne, i tam może umieszczać dowolne zakazy. Czy Kościół przyznaje państwu polskiemu, zamieszkanemu w większości przez katolików, prawo do ingerowania w zapisy prawa kanonicznego? Chyba nie. Więc czemuż to niby watykańscy teologowie mieliby meblować życie polskim rodzinom?
A z innej beczki, to dzisiaj po wyjątkowo długim weekendzie wracam do Poznania. Ale we wtorek znowu jadę do Kalisza, na kolejny dłuższy odpoczynek.
Wczoraj byłem w Filharmonii Kaliskiej na świetnym – jak zwykle – koncercie. Gościli na nim dwa muzycy z Niemiec: dyrygent, który cały czas prowadził orkiestrę i pianistka, która brawurowo wykonała utwór Liszta.
Tak my sobie w boju i w znoju wykuwamy górkę gnoju, żebyśmy w przyszłości coś mieli z tej górki.
Źródło: Stanisław Tym Mowa Trawa [w:] „Polityka” nr 43 (2779), 23 października 2010
I jeszcze coś z zupełnie innej, blogowej beczki. Rozważam zmianę adresu strony, bo Wira Potoczka to kwestia od kilku lat już nieaktualna (a przynajmniej zawieszona lub działająca w sposób niewidoczny). Towarzyszyłby temu też pewnie jakiś lifting wyglądu strony, bo wiem, że przy obecnej jej strukturze pojawiają się problemy z nawigacją pomiędzy podstronami.
Jesień jesienią, ale nie samą pogodą żyje człowiek. Wczoraj byłem pierwszy raz w Czytelni Ogólnej Biblioteki Uniwersyteckiej. O ile obsługa Wypożyczalni może być na początku odrobinę skomplikowana, o tyle, korzystanie z Czytelni wymaga znacznie większej ilości finezji. Tym bardziej, że w bibliotece jest teraz remont i potęguje to jeszcze uczucie zagubienia u osób odwiedzających Ją pierwszy raz.
Po względnym ujarzmieniu Czytelni poszedłem na wystawę, o której dowiedziałem się przypadkowo:
Niektórzy chodzą i stękają, że już jesień, że zimno, że to, że tamto… A przecież jest piękna pogoda! Wystarczy wyjrzeć za okno i popatrzeć na lecące z góry liście, by zobaczyć, jak jest ładnie. Bywa zimno rano, czy wieczorem, ale – jak mawiają Norwegowie – nie ma złej pogody, jest tylko źle dobrane ubranie. Ja dzisiaj korzystając z wolnej chwili udałem się do poznańskiego Parku Wilsona, by tam podpatrzeć jesień.
Większość czasu spędzam teraz w Poznaniu, nie mam za bardzo dostępu do wiadomości, a przynajmniej nie tych telewizyjnych. A tymczasem okazuje się, że wiele się dzieje. To znaczy może wiele się dzieje, ale prawie nic się nie zmienia. To znaczy „prezes” Kaczyński dalej zachowuje się jak uciekinier z zakładu dla psychicznie chorych, Palikot próbuje stworzyć nową partię będącą alternatywą dla zbyt skonserwaciałej Platformy (patrz e.g. Gowin), a „obrońcy krzyża” i radiomaryjni ideolodzy kombinują, kogo by tu jeszcze spalić na stosie. Teraz jeszcze jakiś biskup wyskoczył z pomysłem, by ekskomunikować posłów głosujących za metodą zapłodnienia pozaustrojowego. Ciekawe, jak długo jeszcze ludzie w Polsce będą znosić takie niedorzeczności.
Tak się akurat składa, że wczoraj miałem pierwszy wykład z prawa wyznaniowego, na którym de facto będziemy uczyć się o relacjach państwowo-kościelnych. Nie dotyczy to tylko tego Kościoła, ale oczywiście wszystkich związków wyznaniowych; wiemy jednak, że to ten Kościół od wielu lat ma w Polsce dominującą pozycję, jeśli przypadkiem nie jedyną. Biorąc pod uwagę, że episkopat swoim zachowaniem i swoimi słowami od wielu lat podkreśla iż ma „monopol na zbawienie”, może być ciekawie.
Aktualna jest teraz także sprawa komisji majątkowej zajmującej się zwracaniem Kościołowi ziemi zagarniętej w czasach komunizmu. Teraz wychodzi na jaw, że cała procedura zwrotu nieruchomości była szyta bardzo grubymi nićmi.
Z ciekawostek warto też zauważyć, że podobno ponad połowa Warszawiaków nie chce, by w stolicy stanął pomnik Kaczyńskiego [źródło tutaj i tutaj]. Ja też nie chcę, ani tam, ani nigdzie indziej. W kwietniu nikt nie miał odwagi tego głośno powiedzieć, ani za bardzo zaprotestować, ale przecież grób na Wawelu to aż nadto. Ten obrazek poniżej nie jest może zbyt ładny, może jest przejaskrawiony, ale nie ulega wątpliwości, że super prawicowe „rodziny smoleńskie” cały czas posługuję się przejaskrawieniem i hiperbolizacją zarówno, kiedy chodzi o zasługi poprzedniego prezydenta, jak i kwestię wyjaśniania całego tego zamieszania, którego szczerze mam już dość.
Na koniec jeszcze coś z internetu. Jest to fragment komentarza z Histmarg.org
W ostatnią niedzielę minęło pół roku od katastrofy smoleńskiej. Dzień ten nauczył nas, że pamięć o zmarłych można czcić w dwojaki sposób – wspominając ich lub urządzając manifestacje polityczne pod Pałacem Prezydenckim. Już się boje tego, co będzie się działo 1 listopada, jak Rodacy wezmą sobie do serca tę drugą metodę.
***
Zebrani we wspomnianą półrocznicę manifestanci śpiewali pieśń Boże coś Polskę, w refrenie wymownie podkreślając śpiewany w czasie szczególnego ucisku wers: ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie. Śpiewał razem z nimi i Jarosław Kaczyński. Zastanawiam się, czy prezes kompletnie już odleciał, czy PiS zaczął zarabiać na kampanię przed wyborami samorządowymi organizując rekonstrukcje historyczne?
Ja dodam, że pieśń znana dzisiaj pod tytułem „Boże coś Polskę”, została napisana w 1816 przez Alojzego Felińskiego i oryginalnie nosiła tytuł „Hymn na rocznicę ogłoszenia Królestwa Polskiego z woli Naczelnego Wodza Wojsku Polskiemu do śpiewu podany”. Alojzy nie napisał jej raczej z pobudek patriotycznych (przynajmniej nie chodzi tu o patriotyzm XIX-wieczny w dzisiejszym rozumieniu). Słowa refrenu kończyły się wykrzyknieniem:
Naszego Króla zachowaj nam, Panie!
Chodziło o króla Aleksandra I, który swoją osobą łączył za pośrednictwem unii personalnej Królestwo Polskie z Rosją. Ta wersja utworu nie została z oczywistych przyczyn zaakceptowana przez społeczeństwo.
Większość ubiegającego właśnie tygodnia spędziłem w Poznaniu. Miałem już pierwsze zajęcia. Było to dopiero wprowadzenie, a plan nie – póki co – dosyć luźny, więc nie było źle. Nauki na razie nie było zbyt wiele (to się pewnie z czasem zmieni), więc nie przeżyłem takiego wstrząsu, jakim straszą zawsze licealistów wybierających się na studiach. Choć znam osoby, które np. wybrały się na politechnikę i one mają młyn już od pierwszego tygodnia studiowania.
Jeśli chodzi o prawo, to dowiedziałem się, jak na razie, że: (1) funkcja uwalniająca języka jest wtedy, gdy ktoś powie brzydkie słowo (2) Kopernik wiedział, że p (3) Iustitia est constans et perpetua voluntas ius summum cuique tribuendi (4) 8 października 1940 urodził się John Lennon itd.
Ostatnie trzy dni spędziłem w Poznaniu, gdzie właśnie jestem w trakcie rozpoczynania studiów na Wydziale Prawa i Administracji UAM na kierunku prawo (stacjonarne jednolite magisterskie – dla dociekliwych). Z tą stacjonarnością jest największy problem, bo wiąże się ona z przenosinami do Stolicy Wielkopolski. Zamieszkałem na stancji na Osiedlu Lecha. To zupełne obrzeża Poznania, ale tramwajem do centrum jedzie się dość szybko. Zajęcia prowadzone będą w nowo otwartym Collegium Iuridicum Novum, którego otoczenie jest jeszcze jednym wielki placem budowy. Najlepiej kupić sobie kalosze.
Póki co mieliśmy szkolenie z zasad studiowania oraz Inaugurację Roku Akademickiego. Poza tym miałem trochę czasu na zwiedzanie miasta. Byłem między innymi w Cytadeli. Teraz jestem w Kaliszu, ale jutro znowu wracam do Wielkiej Pyry. A od poniedziałku pierwsze zajęcia.
(1) Dziś nadchodzi z dawna oczekiwany dzień. Pisząc „z dawna oczekiwany” mam na myśli, że myślałem o tym pewnie od kilku lat i po trosze się do tego przygotowywałem. Dziś wyjeżdżam do Poznania na studia. Będę mieszkał na stancji na osiedlu Lecha.
Trochę się niepokoję, przecież nikogo tam nie będę znał. Ale w takiej samej sytuacji będzie pewnie jeszcze ze 200 osób…
W Poznaniu spędzę 3 dni. Wyjeżdżam wieczorem, jutro będę miał czas na rozejrzenie się po Poznaniu i Uniwersytecie, w czwartek mam spotkanie organizacyjne, a w piątek jest uroczyste rozpoczęcie roku akademickiego. Po południu w piątek wracam do Kalisza, by powrócić w niedzielę i rozpocząć zajęcia.
W dniach od 16 do 19 września byłem w Warszawie, w odwiedzinach u rodziny. W Stolicy byłem nie pierwszy raz, ale dopiero teraz miałem okazję pozwiedzać trochę i zobaczyć parę ciekawych miejsc.
Dzień I
Krakowskie Przedmieście
Był bardzo wypełniony, gdyż zaplanowałem sobie wizyty w trzech miejscach: Zamku Królewskim, Muzeum Fryderyka Chopina i Muzeum Narodowym. Na Krakowskie Przedmieście przyjechałem autobusem 503 i skierowałem się w kierunku pałacu.
W Zamku Królewskim zobaczyłem trzy wystawy: ekspozycję stałą, fragment zbiorów z Muzeum Czartoryskich w Krakowie oraz „85-lecie Polskiego Radia”. Na szczególną uwagę zasługuje druga z wymienionych, ponieważ wśród dzieł sztuki znajduje się „Dama z Łasiczką” Leonarda da Vinci. Choćby dlatego warto było się tam pofatygować. Jeśli chodzi o pałac, to jest on niesamowicie elegancki, ale tak samo jest niemal wszędzie. Można w nim zobaczyć wiele obrazów znanych z podręczników (np. Zaprowadzenie chrztu Matejki), czy sal pokazywanych często w telewizji przy okazji różnych uroczystości państwowych.
Tron Stanisława Augusta w Zamku Królewskim
Drugie w kolejności zwiedzania było Muzeum Fryderyka Chopina, do którego bilet kupiłem już parę dni przed wyjazdem (przez internet). Było zachwalane w mediach, mnie jednak trochę rozczarowało. Ze smutkiem przyznaję, że nie dowiedziałem się w nim o kompozytorze niczego, ponad to, co już wiedziałem. Może, gdyby był przewodnik, byłoby inaczej. Niestety zamiast tego po całym pałacu biegała banda rozbestwionych, hałasujących i wyraźnie znudzonych bachorów, które uniemożliwiała oglądanie ekspozycji w spokoju, czy choćby posłuchanie utworów w ciszy. Chyba zadanie odchamiania narodu się tutaj nie udało.
W końcu udałem się do Muzeum Narodowego; 7 złotych za bilet to bardzo udana inwestycja. W środku czeka nas bowiem, chyba kilkukilometrowy spacer po salach z rzeźbami, obrazami, artykułami codziennego użytku ze wszystkich niemal epok i z różnych miejsc. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Nawet, jeśli ktoś nie lubi określonej dziedziny sztuki lub epoki z jej historii, tutaj ma szansę zmienić swoje zdanie. Wybór jest bowiem ogromny. Przykładowo, jak nigdy nie byłem fanem sztuki starożytnej, która wydaje mi się nudna. Jednak w MN jest wspaniała galeria monumentalnych posągów ze Starożytnego Rzymu, które bardzo mi się spodobały.
Na szczególną uwagę zasługuje Galeria Sztuki Wczesnochrześcijańskiej, unikatowa na skalę światową. Prezentuje ona znaleziska odkopane przez prof. Michałowskiego stojącego na czele polskiej ekspedycji archeologicznej w Faras (Egipt). W Galerii znajdują się najróżniejsze rzeźby, freski etc.
Fragment średniowiecznej rzeźby
Wspaniała jest także Galeria Sztuki Średniowiecznej. Tu – jest na co patrzeć! Nie tak dawno temu byłem w Muzeum Narodowym w Poznaniu, gdzie oglądałem galerię sztuki średniowiecznej – mocno rozczarowującą; jest nudna, mała, nieciekawa. A w Warszawie mamy gotyk, jak się patrzy!
Dzień II
Marszałkowska w kierunku Placu Zbawiciela
W piątek odwiedziłem kolejne miejsca: Łazienki Królewskie i Ogród Saski. Miałem też okazję do lepszego poznania centrum miasta. Byłem w okolicach Marszałkowskiej, na al. Szucha. Widziałem wiele różnych instytucji państwowych (np. MSZ, MEN). Trochę zabłądziłem w okolicach Łazienek, Alei Ujazdowskich i ul. Agricola (której chyba nie ma na mapie). Ale to nie szkodzi, bo jest tam wszędzie bardzo ładnie.
Na szczególną uwagę zasługuje PARK-MUZEUM Łazienki Królewskie, gdzie jest wiele podręcznikowych wręcz obiektów – np. Pałac na Wodzie. Jest tam bardzo przyjemnie, ale o tym chyba nikomu nie muszę mówić. Można usiąść na ławce, a dookoła skaczą po drzewach wiewiórki i przechadzają się pawie.
Pałac na wodzie
Dzień III
Trzeciego dnia pojechaliśmy do Pałacu w Wilanowie, gdzie też jest bardzo fajnie, choć przeprowadzane są tam teraz różne remonty. Można obejrzeć galerię fotografii w Oranżerii, ale większość eksponatów to dziwne plamy „bez tytułu”.
Trzeba też poruszyć temat, o którym media ględzą i ględzą. Chodzi o fanatyków okupujących Krakowskie Przedmieście, o czym pisałem już nie raz, choć może nie powinienem, bo robi się to nudne, a sam fakt tego, co się działo, jest wystarczająco żałosny. Oczywiście – będąc w Warszawie – nie mogłem przegapić spaceru po Krakowskim Przedmieściu, ale – że nie znam Miasta – to nie wiedziałem, „co i jak”. Najpierw zobaczyłem flagę Kanady, pomyślałem więc, że może to jakiś happening studentów Uniwersytetu, bo to przecież niedaleko. Zamiast tego byli to chyba jednak fani Radia Maryja z Kanady, zamroczeni pisowskim fanatyzmem. Wszędzie było pełno ekip telewizyjnych, ale ludzi okupujących Pałac było w sumie niewielu. Robili jednak wystarczające zamieszanie, bym nie zauważył, że krzyża wcale już tam nie ma. Dowiedziałem się o tym dopiero po powrocie domu. Taki z tego wniosek, że może gdybym pojechał do stolicy wcześniej, to może i problem krzyża może choćby częściowo został rozwiązany szybciej 🙂
Dzisiaj pojechałem na rowerze do Saczyna. Z moich obserwacji wynika, że jesieni jeszcze nie widać, choć pewnie gdzieś tam na horyzoncie zaczyna się czaić. Ale przecież jesień, to chyba najładniejsza pora roku.
Lasek w Saczynie. Kliknij, by zobaczyć więcej zdjęć.