Morfina

Trwa już dru­gi tydzień roku aka­de­mic­kie­go, ale to nie zna­czy, że prze­sta­łem czy­tać. Bo czy­tam, nie tyl­ko podręczniki.

W tam­tym tygo­dniu skoń­czy­łem „Mor­fi­nę” Szcze­pa­na Twar­do­cha. Docho­dzę do wnio­sku, że zdol­no­ści inter­pre­ta­cyj­ne tek­stów lite­rac­kich w znacz­nej chy­ba mie­rze utra­ci­łem; a może wca­le nigdy ich nie mia­łem (przy­naj­mniej w odnie­sie­niu do powie­ści tego typu)? Filo­log tę książ­kę zdia­gno­zo­wał­by jako powieść post­mo­der­ni­stycz­ną (czy­taj: trud­ną do zdzier­że­nia): wie­lu nar­ra­to­rów, roz­chwia­ny emo­cjo­nal­nie boha­ter, wąt­pli­wo­ści co do toż­sa­mo­ści, dziw­ne „gło­sy zni­kąd”, retro­spek­cje, intro­spek­cje, prze­nie­sie­nia do przy­szło­ści itd. Książ­kę czy­ta się nader przy­jem­nie i nie mam wąt­pli­wo­ści co do tego, że były to pie­nią­dze dobrze zain­we­sto­wa­ne, bo pió­ra Twar­do­cha jest bar­dzo spraw­ne, z pew­no­ścią spraw­niej­sze niż moje palusz­ki bie­ga­ją­ce po kla­wia­tu­rze piszą­ce te słowa.

W jego powie­ści nie bra­ku­je wie­lu bły­sko­tli­wych porów­nań, pięk­nie uży­tych prze­kleństw, boga­te­go folk­lo­ru języ­ko­we­go; nie ma tu żad­nej pru­de­rii – nie jest więc to lek­tu­ra dla każ­de­go, a przy­naj­mniej nie dla osób, któ­re nie mają dystan­su do rze­czy­wi­sto­ści (i historii).

Nie będę pisał, o czym książ­ka jest, bo każ­dy może się sam przekonać.

Wie­le miej­sca moż­na by też poświę­cić samej oso­bie auto­ra, któ­ry jest „zade­kla­ro­wa­nym ślą­skim patrio­tą”. Jest chy­ba tak­że w pew­nym sen­sie mistrzem w kre­owa­niu wła­sne­go wize­run­ku. Wystar­czy spoj­rzeć na jego sta­re i nowe zdję­cia (odsy­łam do Google Obrazy).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *