Rozważania hipopotama

Krzysz­to­fa Var­gę od stro­ny lite­rac­kiej pozna­łem w 2019 roku. Wte­dy, w tym jed­nym roku, prze­czy­ta­łem chy­ba 6 jego ksią­żek: „Ale­ję Nie­pod­le­gło­ści”, „Tro­ci­ny”, „Nagro­bek z lastry­ko” i serię węgier­ską: „Gulasz z turu­la”, „Czar­dasz z man­ga­li­cą” i „Lan­go­sza w jur­cie”. W sumie nie wiem, jak to się sta­ło, że tak nagle sko­czy­łem do ksią­żek tego pół-Węgra. Ale od stro­ny dzien­ni­kar­skiej zna­łem go znacz­nie dłu­żej, tj. odkąd regu­lar­nie kupo­wa­łem naj­pierw czwart­ko­wą, a póź­niej ponie­dział­ko­wą „Gaze­tę Wybor­czą”, tak napraw­dę w celu czy­ta­nia „Duże­go For­ma­tu”, w cza­sach gdy czy­ta­nie DF mia­ło jesz­cze jakiś sens. No bo w koń­cu Var­ga przez lata był dzien­ni­ka­rzem „Gaze­ty Wybor­czej” i co tydzień uka­zy­wał się jego felie­ton w „Dużym For­ma­cie”. Nie wiem, kie­dy zaczą­łem je czy­tać, ale raczej było to pod koniec stu­diów. Wcze­śniej czy­ta­łem regu­lar­nie felie­to­ny Mariu­sza Szczy­gła, któ­re nie­ste­ty w pew­nym momen­cie zaczę­ły mnie nudzić, jak z resz­tą całe jego dzien­ni­kar­stwo. I wte­dy poja­wił się Krzysz­tof Var­ga, ze swo­im cię­tym humo­rem, sar­ka­zmem i świet­nym roze­zna­niem w świe­cie kul­tu­ry, tak­że tej współ­cze­snej, nie­gar­dzą­cy ani książ­ką, ani seria­lem. To dla „Gaze­ty Wybor­czej” nie­po­we­to­wa­na stra­ta, że taki pisarz i dzien­ni­karz opu­ścił jej łamy z koń­cem 2020 roku i prze­niósł się do kon­ku­ren­cji; dla mnie to kolej­ny powód mniej żeby jesz­cze kupo­wać raz w tygo­dniu „Wybor­czą”.

Jestem pewien, że kie­dyś felie­to­ny Var­gi, nie­zrów­na­ne pod wzglę­dem dow­ci­pu i inte­li­gen­cji, zosta­ną wyda­ne w for­mie jakie­goś jed­ne­go opa­słe­go tomu. Sam Var­ga nie stro­nił od komen­ta­rzy do aktu­al­nych wyda­rzeń, czę­sto w świe­cie kul­tu­ry, kry­ty­ku­jąc je zjadliwie.

Ale chcia­łem tu napi­sać o innej pozy­cji Auto­ra, o wyda­nym pod koniec 2020 roku „Dzien­ni­ku hipo­po­ta­ma”. Jest to dzien­nik, czy­li moż­na powie­dzieć, blog na papie­rze; for­ma z cza­sów, gdy nie było inter­ne­tu. To oczy­wi­sta kon­ty­nu­acja dzienników Leopol­da Tyr­man­da, Marii Dąbrow­skiej, Agniesz­ki Osiec­kiej i wie­lu innych pisarzy/poetów, któ­rzy zapra­gnę­li podzie­lić się z gawie­dzią swo­imi prze­my­śle­nia­mi nad róż­ny­mi spra­wa­mi. Trze­ba przy­znać, że tego rodza­ju publi­ka­cja, w ogó­le napi­sa­nie cze­goś takie­go, jest już samo w sobie moc­no kabo­tyń­skie. No bo rozu­miem pisać sobie pamięt­ni­czek do szu­fla­dy; no ale prze­cież nie po to pisarz coś pisze, żeby póź­niej papier w szu­fla­dzie był zja­da­ny przez myszy. Pisarz prze­cież po to pisze, żeby sze­ro­kie masy czy­tel­ni­cze się z tym zapo­zna­ły no i przede wszyst­kim po to, żeby się w ten spo­sób unie­śmier­tel­nić. Nikt prze­cież chy­ba nie uwie­rzy w to, że jakiś pisarz napi­sał aku­rat dzien­nik lub pamięt­nik i tyl­ko po to, żeby póź­niej maku­la­tu­rą napa­lić w pie­cu. Cho­dzi raczej o zna­le­zie­nie ujścia dla swo­je­go ego; koniecz­ność podzie­le­nia się ze świa­tem swo­imi prze­my­śle­nia­mi na każ­dy temat jest sil­niej­sza od roz­sąd­ku; chęć opu­bli­ko­wa­nia cze­go­kol­wiek zwy­cię­ża, w nadziei, że publicz­ność pad­nie na kola­na przed geniu­szem i prze­ni­kli­wo­ścią pisa­rza. Praw­dę mówiąc, od pisa­nia dzien­ni­ka w celu jego wyda­nia, już nie­da­le­ka dro­ga do influ­en­se­rek, publi­ku­ją­cych na insta­gra­mie swo­je słitfocie.

Wyzło­śli­wiam się może tro­chę na wyrost. Ale tak to już jest w cza­sach inter­ne­tu. Daw­niej byle głu­pek mógł co naj­wy­żej swo­je prze­my­śle­nia uwiecz­nić na drzwiach od wychod­ka; dzi­siaj ma od tego Face­bo­oka. Nato­miast pisa­rze mają lep­szą for­mę, bo książkową.

W każ­dym razie Var­ga też posta­no­wił się unie­śmier­tel­nić i tym razem nie poprzez powieść czy felie­ton, ale wła­śnie poprzez dziennik.

Rela­cje z codzien­no­ści zaczy­na­ją się w 2018 roku, a koń­czą na począt­ku 2020 roku, na pro­gu epi­de­mii. Wia­do­mo, że każ­dy czło­wiek chciał­by bli­żej poznać swo­je­go ulu­bio­ne­go pisarza/muzyka/aktora/sportowca, zaj­rzeć mu pod koł­drę, zoba­czyć jak żyje, jaką ma rodzi­ną, jak miesz­ka, czym jeź­dzi, jak spę­dza wol­ny czas &c. Więc taki dzien­nik mógł­by być dosko­na­łą oka­zją do tego, żeby pisa­rza, np. Krzysz­to­fa Var­gę, poznać nie tyl­ko od stro­ny zawo­do­wej, tj. pisar­sko-dzien­ni­kar­skiej, ale tak­że od stro­ny pry­wat­nej: gdzie miesz­ka, czym jeź­dzi, co je, jak spę­dza czas, czy ma rodzi­nę i dzie­siąt­ki tego typu kwe­stii. Ale Krzysz­tof Var­ga (inni dzien­ni­ko­pi­sa­rze może też, nie wiem, nie czy­ta­łem innych dzien­ni­ków, bo do tej pory ta for­ma mnie odpy­cha­ła) ści­śle dozu­je infor­ma­cje, któ­re prze­ka­zu­je czy­tel­ni­kom. Wia­do­mo, że taką książ­kę jak dzien­nik, kupią tyl­ko wiel­bi­cie­le lite­ra­tu­ry dane­go twór­cy, bo co innych ludzi obcho­dzi, czy ten czy inny autor sło­dzi her­ba­tę czy nie, czy ma plom­by w zębach, czy też nie. Ale Krzysz­tof Var­ga nawet tym swo­im wier­nym czy­tel­ni­kom infor­ma­cji ską­pi. Moż­na wręcz odnieść wra­że­nie, że w wie­lu miej­scach doko­nu­je auto­cen­zu­ry. W jego opo­wie­ści, dosyć swo­ją dro­gą cie­ka­wej, są pew­ne luki, nie­do­mó­wie­nia, nie­ści­sło­ści; dowia­du­je­my się o jakiś oso­bach i miej­scach, ale bez bliż­szych infor­ma­cji. Domy­śla­my się, że autor prze­ży­wa jakieś pro­ble­my oso­bi­ste, ale nie wie­my, jakie dokład­nie. Widać wyraź­nie, że autor chce podzie­lić się swo­imi opi­nia­mi na pew­ne tema­ty, szcze­gól­nie spo­łecz­ne, kul­tu­ral­ne, poli­tycz­ne, ale o sobie samym pisze nie­wie­le. Infor­ma­cja jest ści­śle regla­men­to­wa­na. Z tego powo­du czy­tel­nik ma uczu­cie nie­do­sy­tu; ma wra­że­nie, że coś go omi­ja, a sam autor nie jest do koń­ca szcze­ry (no a jak zde­cy­do­wał się na taki lite­rac­ki eks­hi­bi­cjo­nizm, to chy­ba powi­nien się obna­żyć zupeł­nie, a nie tyl­ko pępek).

To wszyst­ko nie zmie­nia fak­tu, że ci, któ­rzy lubią felie­to­ny Var­gi, będą „Dzien­ni­ka­mi” tak­że ukon­ten­to­wa­ni. Znaj­du­je się w nich wie­le traf­nych dia­gnoz na temat nasze­go kra­ju, spo­łe­czeń­stwa itd.

O anar­chii (K. Var­ga „Dzien­nik hipo­po­ta­ma”, wyd. Iskry, 2020)

Dużo miej­sca jest poświę­co­ne kul­tu­rze, a raczej jej uwią­do­wi. Wia­do­mo, że dla Var­gi, jako dla pisa­rza, jest to temat pierw­szo­pla­no­wy. I tu poja­wia się pro­blem. Odnio­słem wra­że­nie, że z tek­stu prze­bi­ja zgorzk­nie­nie. Pesy­mizm pisa­rza, któ­ry chce two­rzyć ambit­ną lite­ra­tu­rę, w kra­ju, w któ­rym na wyso­ką sztu­kę nie ma popy­tu, a lud nie czy­ta nicze­go (a przy­naj­mniej nie nic war­to­ścio­we­go), nawet ulot­ki od aspi­ry­ny. Moim zda­niem te uty­ski­wa­nia są tro­chę prze­sa­dzo­ne. Któż by nie marzył o napi­sa­niu powie­ści, wier­sza lub opo­wia­da­nia; opu­bli­ko­wa­niu go i zosta­niu sław­nym? Var­ga w czę­ści te marze­nia zre­ali­zo­wał. Ale jego ambi­cje się­ga­ją wyżej. W wie­lu miej­scach pisze o tym, że jego czy­tel­ni­cy to sami eme­ry­ci (więc ja muszę być wyjąt­kiem); że jest ich nie­wie­lu, że jego książ­ki się nie sprze­da­ją albo sprze­da­ją się w mar­nych nakła­dach. No i pre­ten­sje do czy­tel­ni­ków, że nie czy­ta­ją ambit­nej lite­ra­tu­ry (czy­taj powie­ści napi­sa­nych przez Var­gę), tyl­ko książ­ki tram­wa­jo­wo-klo­ze­to­we, któ­rych auto­rów, sta­cha­now­ców lite­ra­tu­ry (okre­śle­nie zaczerp­nię­te z któ­re­goś z felie­to­nów), przez litość nie wymienię.

Te narze­ka­nia są na pew­no czę­ścio­wo uza­sad­nio­ne. U nas nie ma nawy­ku czy­ta­nia; czy­ta­nie jest deka­denc­ką roz­ryw­ką zgni­łej eli­ty, a praw­dzi­wy i war­to­ścio­wy czło­nek spo­łe­czeń­stwa, powi­nien się zado­wo­lić kaba­re­ta­mi i Syl­we­strem z Jedynką.

Upa­dek kul­tu­ry jako objaw cho­ro­by (K. Var­ga „Dzien­nik hipo­po­ta­ma”, wyd. Iskry, 2020)

Czy­tel­ni­cy są bez­na­dziej­ni (K. Var­ga „Dzien­nik hipo­po­ta­ma”, wyd. Iskry, 2020)

Czy­ta­jąc dzien­nik Var­gi mam jed­nak chwi­la­mi wra­że­nie, że żyje­my na jakiś dwóch, zupeł­nie róż­nych pla­ne­tach. I chy­ba te róż­ni­ce nie wyni­ka­ją tyl­ko z tego, że on miesz­ka w War­sza­wie, a ja w pro­win­cjo­nal­nym, nic nie­zna­czą­cym mie­ście. Obra­ca się w świat­ku arty­stycz­nym, wiel­ko­miej­skim. Jego zna­jo­mi, to same sła­wy, pisa­rze, akto­rzy, gwiaz­dy estra­dy. Życie upły­wa mu na oglą­da­niu seria­li, cho­dze­niu do kina/teatru i szla­ja­niu się po knaj­pach. Dzi­wi mnie, że zupeł­nie nie przyj­mu­je do wia­do­mo­ści, że więk­szość ludzi tak nie żyje, choć­by z powo­du pro­za­icz­nej koniecz­no­ści zaro­bie­nia na życie. I ma pre­ten­sje, że zamiast oglą­dać ambit­ne fil­my, cho­dzić do teatru, na odczy­ty poezji czy czy­tać książ­ki – ludzi zaj­mu­ją się, mówiąc eufe­mi­stycz­nie, spra­wa­mi docze­sny­mi. A gdy już ktoś zacznie czy­tać, to Var­ga to kry­ty­ku­je – że ludzie czy­ta­ją nie te książ­ki, któ­re jego zda­niem czy­tać powin­ni (w domy­śle – te, któ­rych jest auto­rem). Nie­ste­ty odnio­słem wra­że­nie, że z tego wszyst­kie­go prze­bi­ja lament i zawie­dzio­ne nadzie­je nie­speł­nio­ne­go pisa­rza, któ­ry odniósł suk­ces, ale nie­wiel­ki; zde­cy­do­wa­nie za mały jak na jego ambi­cje. Tro­chę szko­da, że taki znaw­ca kul­tu­ry, nie­zły pisarz, eru­dy­ta i recen­zent oraz, wybit­ny, jak­by nie było, felie­to­ni­sta, zaj­mu­je się uża­la­niem nad sobą.

No cóż. Cho­ciaż dzien­nik momen­ta­mi może nie tyle roz­cza­ro­wał, co zdzi­wił, to jed­nak ja się nie zra­żam do pisar­stwa Krzysz­to­fa Var­gi i zamie­rzam zgłę­biać je dalej. Wła­śnie zabra­łem się za jed­ną z jego now­szych ksią­żek „Son­nen­berg”. Cho­ciaż po prze­czy­ta­niu „Dzien­ni­ka” nie jestem pewien, czy zro­zu­miem tę powieść tak, jak powinienem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *