Nie ma ciszy w bloku

Tytuł tego wpi­su został zaczerp­nię­ty z felie­to­nu Syl­wii Chut­nik z naj­now­sze­go nume­ru „Poli­ty­ki”. Świet­nie się skła­da, bo od kie­dy miesz­kam w blo­ku (1,5 roku), to mam ocho­tę o tym napi­sać, ale dopie­ro teraz poczu­łem się wystar­cza­ją­co zmo­bi­li­zo­wa­ny. Tym bar­dziej, że jak się oka­zu­je, w prze­ży­wa­niu swych bole­ści nie jestem sam.

Ja w prze­ci­wień­stwo do Miro­na Bia­ło­szew­skie­go nie jestem (jesz­cze!) ogar­nię­ty obse­syj­ną manią śle­dze­nia wszel­kich dźwię­ków dobie­ga­ją­cych spo­za blo­ko­we­go miesz­ka­nia. A prze­cież takie miesz­ka­nie jest jak pudeł­ko zapa­łek. Maleń­kie – w porów­na­niu do całe­go budyn­ku. A tych maleń­kich pude­łek znaj­du­ją się set­ki – uło­żo­ne jed­no na dru­gim i obok sie­bie; połą­czo­ne szy­ba­mi wen­ty­la­cyj­ny­mi i pio­nem kana­li­za­cyj­nym; prze­dzie­lo­ne ścia­na­mi jak kart­ką papieru.

Dźwię­ki trza­ska­ją­ce­go nie­do­mknię­te­go okna, trza­ska­nia drzwia­mi, czy czy­je­goś bez­sen­sow­ne­go glę­dze­nia na klat­ce scho­do­wej to napraw­dę nic w porów­na­niu z inny­mi odgło­sa­mi. Naj­wię­cej sły­chać w toa­le­cie: czy­jąś pral­kę, roz­mo­wy, czy­jeś plu­ska­nie się w wan­nie. Chy­ba nie­je­den dok­to­rat moż­na by na ten temat napi­sać. A CBA nie musi chy­ba mieć pozwo­le­nia na pod­słuch: wystar­czy gumo­we ucho agenta.

To wszyst­ko nic. Choć miesz­ka­nie w blo­ku ma wie­le zalet, ma też zasad­ni­czą wadę. Ta wada pole­ga na tym, że w pudał­kach nad nami, pod nami, z lewej i z pra­wej też ktoś miesz­ka! Może to być na przy­kład świa­dek koron­ny (o czym pisze dzi­siej­sza „Wybor­cza”).

Pół bie­dy, jeśli sie­dzi cicho; zda­rza się to rzad­ko. A wszyst­kie­mu win­ne wstręt­ne pudło, któ­re­mu na imię telewizor.

Nie­ste­ty więk­szość ludzi nie zna umia­ru w gło­śno­ści i nie bie­rze pod uwa­gę tego, że sąsiad nie chce go słu­chać. Ktoś mógł­by powie­dzieć „cisza noc­na – wte­dy ma być cisza”. Ale to nie ma nic do rze­czy! To, że jest taki wyna­la­zek jak cisza noc­na i że (zgod­nie z regu­la­mi­nem) remon­ty moż­na prze­pro­wa­dzać od 8 do 20, i że nale­ży wcze­śniej powia­do­mić sąsia­dów… to wszyst­ko nic nie zna­czy. Bo tak, czy owak, w świe­tle pra­wa cywil­ne­go (art. 23 KC) zakłó­ca­nie komuś spo­ko­ju w jaki­kol­wiek spo­sób: poprzez emi­to­wa­nie hała­su, smro­du czy zwy­kłe obra­ża­nie są taki­mi samy­mi naru­sze­nia­mi dóbr oso­bi­stych. Jed­nym sło­wem ist­nie­nie ciszy noc­nej nie ozna­cza, że poza nią, moż­na sobie robić co się chce.

Szko­da tyl­ko, że bliź­ni nasi mają w pogar­dzie kodeks cywilny.

Sąsie­dzi z moje­go blo­ku hała­su­ją nagmin­nie; ale co tam – zatycz­ki do uszu pian­ko­we, tyl­ko 1,9 zł. Naj­le­piej ich nie wycią­gać. Gdy­bym umiał, zro­bił­bym kar­czem­ną awan­tu­rę, ale nie umiem, więc cho­dzę od apte­ki do apte­ki w poszu­ki­wa­niu zatyczek.

Koleje na zdjęciach

Dzi­siaj dalej będę się pastwić nad kole­ja­mi, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem Prze­wo­zów Regio­nal­nych. A że obraz wart jest tysią­ca słów, zamiesz­czam zdję­cia toa­le­ty z pocią­gu Prze­wo­zów Regio­nal­nych, z któ­rej mia­łem wąt­pli­wą przy­jem­ność korzystać.

W ramach cie­ka­wost­ki: zdję­cia z budo­wy nowe­go dwor­ca w Poznaniu.

Pod­pi­sy i wię­cej zdjęć tutaj.

Rowery na start

Parę dni temu w Pozna­niu mia­ła miej­sce pre­mie­ra Poznań­skich Rowe­rów Miej­skich. Teraz mogę zdać rela­cję na gorą­co, bo wła­śnie z nich skorzystałem.

Na począt­ku muszę zazna­czyć, że panu­je wokół nich lekk atmos­fe­ra dez­in­for­ma­cji, bo – przy­kła­do­wo – nie jest praw­dą, że moż­na zare­je­stro­wać się przy pierw­szym wypo­ży­cze­niu w sys­te­mie. Ja przy­naj­mniej tego pró­bo­wa­łem i mi się nie uda­ło. Poza tym, instruk­cje dot. obsłu­gi rowe­rów są inne w inter­ne­cie i inne na pylo­nach w ter­mi­na­lach. Jed­nym sło­wem – zamieszanie.

Rowe­ry same w sobie są świet­ne. Dobrze przy­sto­so­wa­ne do mia­sta, nie ma z nimi naj­mniej­sze­go pro­ble­mu. Faj­nie oglą­da się z nich miasto.

Nie­ste­ty ter­mi­na­li jest sta­now­czo za mało, żeby taka inwe­sty­cja mia­ła więk­szy sens. Mam nadzie­ję, że będzie ich dużo wię­cej. Wro­cła­wia­nie narze­ka­ją, bo ter­mi­na­li mają tyl­ko 18. W Pozna­niu jest ich na razie… 7.

Dru­ga spra­wa jest taka, że ścież­ki rowe­ro­we tyl­ko z pozo­ru są dobrze zor­ga­ni­zo­wa­ne. Póki się taką dro­gą jedzie, jest dobrze; ścież­ki rowe­ro­we mają jed­nak ten­den­cję do tego, by ury­wać się w nie­spo­dzie­wa­nym miejscu…

Kino i teatr

O ile pamię­tam, wspo­mnia­łem coś ostat­nio o nie­zbęd­nym dla każ­de­go pro­ce­sie odcha­mia­nia. To zna­czy – nie­zbęd­nej koniecz­no­ści obco­wa­nia – od cza­su do cza­su – z kul­tu­rą, na tym ziem­skim pado­le 🙂 W tym roku aka­de­mic­kim byłem się odcha­mić jak dotąd dwa razy: w paź­dzier­ni­ku byłem na fil­mie „Habe­mus Papam”, a zale­d­wie trzy dni temu na bale­cie „Romeo i Julia”. Poza tym czy­tam prze­cież jesz­cze książ­ki i słu­cham dobrej muzy­ki, ale nie wiem, czy to wystar­czy do zeskro­ba­nia cham­stwa powsze­dnie­go. By usu­nąć grub­szą war­stwę potrzeb­na jest tera­pia szo­ko­wa – np. balet albo ope­ra (nawet teatr dra­ma­tycz­ny to chy­ba za mało) 🙂

Na począt­ku – o tym pierw­szym – fil­mie „Habe­mus Papam” w reży­se­rii wło­skie­go reży­se­ra Nan­nie­go Moret­tie­go. Mamy tam też pol­ską repre­zen­ta­cję w oso­bie Jerze­go Stuhra.

To dru­gi film tego reży­se­ra, któ­ry widzia­łem (pierw­szym był „Pokój syna”) i jak zwy­kle reży­ser ten, gra wła­ści­wie w swo­im fil­mie głów­ną rolę. Co wię­cej, jak w poprzed­nim fil­mie, gra tu oso­bę okre­ślo­nej pro­fe­sji – psy­cho­ana­li­ty­ka, i to naj­lep­sze­go. Freud pew­nie by się tu popa­stwił nad skry­wa­ny­mi marzeniami.

Podob­no sam reży­ser jest woju­ją­cym i zatwar­dzia­łem ate­istą, więc gdy zro­bił film o jądrze Kościo­ła Kato­lic­kie­go, od razu eta­to­wi krzy­ka­cze zro­bi­li raban, że na pew­no jest zły i anty­kle­ry­kal­ny. Nic bar­dziej myl­ne­go! Kościół być może jest tutaj poka­za­ny po tro­sze w krzy­wym zwier­cia­dle, ale na pew­no jest to wizja dosyć przy­chyl­na, ale może też tro­chę pobłaż­li­wa. Obraz opo­wia­da bowiem o nie­szczę­snym kar­dy­na­le, któ­ry wbrew wła­snej woli został wybra­ny na papie­ża i pod naci­skiem „opi­nii kar­dy­nal­skiej” zgo­dził się przy­jąć urząd. A potem wpadł w głę­bo­ką depre­sję, na co rzecz­nik Sto­li­cy Apo­stol­skiej – gra­ny przez J. Stuh­ra – posta­no­wił wezwać psy­cho­ana­li­ty­ka. War­to zobaczyć.

Po dru­gie – „Romeo i Julia” w Ope­rze w Pozna­niu. Sytu­acja jest pew­nie taka, jak w przy­pad­ku „Tosci”, gdy pierw­szy raz byłem w ope­rze. Gdy­bym oglą­dał to w tele­wi­zor­ni albo na DVD, wynu­dził­bym się pew­nie okrop­nie. Jed­nak na żywo – jest to świet­ne wido­wi­sko, nawet gdy sie­dzi się na jaskółkach.

Balet jest dosyć naiw­ny pod wzglę­dem prze­ka­zu, takie przy­naj­mniej odnio­słem wra­że­nie. Jest jed­nak bar­dzo suge­styw­ny, więc nawet, jeśli ktoś o nie­szczę­śli­wych kochan­kach nigdy nie sły­szał, to i tak domy­śli się, o co cała afe­ra. Muzy­ka świet­na (i na pew­no lżej­sza, bo bar­dziej współ­cze­sna). Z tego bale­tu pocho­dzi dosko­na­le zna­ny „Taniec rycer­ski”. Szko­da tyl­ko, że sce­no­gra­fia była raczej rozczarowująca.

W drogę

Świę­ta, świę­ta i po świę­tach – a przy­naj­mniej już pra­wie po dłu­gim łiken­dzie, na któ­ry wszy­scy cze­ka­li z nie­cier­pli­wo­ścią. Wła­ści­wie 5 dni byłem w domu, a teraz zno­wu będę zmu­szo­ny spę­dzić 2,5 godzi­ny w zatka­nym do gra­nic moż­li­wo­ści auto­bu­sie do Poznania.

Ale swo­ją dro­gą z dwoj­ga złe­go: auto­bus czy pociąg, auto­bus jest mniej­szym złem. Takie przy­naj­mniej odno­szę wra­że­nie po tym, jak swo­ich pasa­że­rów ostat­nio trak­tu­ją Bydło­wo­zy Prze­wo­zy Regio­nal­ne. W pocią­gu ścisk taki, że nie ma jak oddy­chać: ja sam mia­łem szczę­ście, że uda­ło mi się do nie­go w ogó­le wejść. Sytu­ację pogar­sza nie­sły­cha­ny cha­os panu­ją­cy na dwor­cu w Pozna­niu. Mia­łem na pisać list do redak­cji „Gaze­ty Wybor­czej” (już nie raz) w tej spra­wie, ale po wyj­ściu z pocią­gu nie mam już na nic sił, nawet na wyskro­ba­nie paru jado­wi­tych słów pod adre­sem wspa­nia­łe­go przewoźnika.

Nie wiem, jak to się dzie­je, że PKS potra­fi prze­wi­dzieć, że przed (lub po) wydłu­żo­nym łiken­dem będzie wię­cej pasa­że­rów i jest w sta­nie nawet pod­sta­wić dru­gi auto­bus, a myśli­cie­le z PKP tego wykon­cy­po­wać nie potra­fią. Może wewnątrz skrom­ne­go budyn­ku PKS w Kali­szu sie­dzi cała armia filo­zo­fów i ana­li­ty­ków wspie­ra­nych przez potęż­ne kom­pu­te­ry, któ­rzy dzię­ki nim są wsta­nie wpaść na pomysł, że poje­dzie wię­cej pasażerów?

PS. Byle do Świąt!

Pierwszy egzamin

Pogo­da jest ostat­nio nad­zwy­czaj­nie zmien­na. Nie dość że żar się leje z nie­ba, że słoń­ce świe­ci nie­ustan­nie, że 30º C i brak jakiej­kol­wiek chmur­ki na nie­bie, to potem tak zaczy­na grzmo­cić pio­ru­na­mi, że nie sły­chać już nawet desz­czu walą­ce­go w szy­by. A tak było w Kali­szu, przed­wczo­raj, wczo­raj i dzi­siaj. Naj­pierw okrop­ny upał, a potem wiel­ka burza. Tej dzi­siej­szej już nie zaob­ser­wo­wa­łem, bo od wczo­raj jestem zno­wu w Poznaniu.

To już ostat­ni pełen tydzień miesz­ka­nia w sto­li­cy Wiel­ko­pol­ski w tym roku aka­de­mic­kim. Dzi­siaj mia­łem pierw­szym egza­min – z histo­rii pra­wa sądo­we­go; chy­ba nie było źle. Tak więc zosta­ły mi jesz­cze czte­ry egza­mi­ny (miej­my nadzie­ję) i jed­no zali­cze­nie. Jakoś więc mogę powie­dzieć, że dotur­la­łem się do koń­ca. A – jak już o tym pisa­łem – rok aka­de­mic­ki mija jesz­cze szyb­ciej, niż szkolny.

Walka rozumu z cielesnymi zachciankami

Pięk­na zro­bi­ła się dzi­siaj pogo­da. Jest chy­ba ponad 20º C. To zna­czy pięk­na pogo­da jest, ale do cza­su: bo jak się nosi na gar­bie ple­cak z bam­be­tla­mi, to pięk­na pogo­da po chwi­li robi się dosyć uciążliwa…

Wysze­dłem dzi­siaj ze swo­je­go wydzia­łu i wła­ści­wie jak co tydzień posze­dłem do Sta­re­go Bro­wa­ru, by tam w super­mar­ke­cie kupić sobie pie­czy­wo etc. Było gorą­co, więc naszła mnie chęt­ka na jakąś kawę mro­żo­ną albo coś takie­go. Wspa­nia­le się skła­da, albo­wiem na par­te­rze cen­trum han­dlo­we­go, przy wej­ściu znaj­du­je się Star­bucks. Nawie­dzi­łem kie­dyś ten przy­by­tek w Ber­li­nie, w cza­sach, gdy w Pol­sce jesz­cze w ogó­le tej sie­ci nie było.

Sły­sza­łem oczy­wi­ście, że w War­sza­wie ludzie sto­ją w dłu­gich kolej­kach, by potem ze szpa­ner­ski­mi kub­ka­mi z wyba­zgra­ny­mi na nich swo­imi imio­na­mi prze­cha­dzać się z kawą w gar­ści. Z nie­wąt­pli­wie naj­droż­szą w sto­li­cy kawą w gar­ści. Albo­wiem ceny są tam zawrotne.

Kawa mro­żo­na, na któ­rą mia­łem ocho­tę kosz­to­wa­ła (naj­mniej­sza) 11 zło­tych (słow­nie: jede­na­ście). Wcze­śniej wyda­wa­ło mi się, że za coś takie­go nie moż­na dać wię­cej niż ok. 7 zł, więc z takim nasta­wie­niem uda­łem się do tej kawiar­ni… no cóż, na miej­scu spo­tka­ło mnie roz­cza­ro­wa­nie. Sto­czy­łem więc nie­złą bata­lię pomię­dzy rozu­mem, któ­ry pod­po­wia­dał mi, że trze­ba na gło­wę upaść i mieć napraw­dę nie­rów­no pod sufi­tem, by sobie coś takie­go kupić, a zachcian­ka­mi mojej cie­le­snej powło­ki. Tym razem rozum wygrał, ale kto wie…

Podej­rze­wam, że więk­szość osób w Star­buck­sie musi sto­czyć cięż­ką wal­kę pomię­dzy zdro­wym roz­sąd­kiem i zasob­no­ścią swo­je­go port­fe­la, a ład­nie wyglą­da­ją­cy­mi kubeczkami.

Trud­no się dzi­wić, że przy­naj­mniej poło­wa gości sto­łu­ją­cych się tam, to obcokrajowcy…

PS. Dla cie­ka­wo­ści, kawa­łek cia­sta to ok. 13 zł. Nawet u Kan­dul­skie­go jest taniej.

Nowa wystawa starodruków

Ostat­nio popa­stwi­łem się tro­chę nad obroń­ca­mi pomni­ka; mam nadzie­ję, że nie przy­je­dzie czar­na woł­ga i mnie nie zgarnie.

Tym­cza­sem teraz jestem w Pozna­niu. Pogo­da zro­bi­ła się napraw­dę wio­sen­na, więc w ten week­end, ostat­ni przed świę­ta­mi moż­na spo­koj­nie zwie­dzać wsze­la­kie par­ki, któ­rych w Pozna­niu dosta­tek. Pew­nie dzi­siaj do jakie­goś się jesz­cze wybio­rę, ale nim to nastą­pi, zwie­dzi­łem dzi­siaj bar­dzo cie­ka­wą wysta­wę, o któ­rej dowie­dzia­łem się przez przy­pa­dek w inter­ne­cie. Zosta­ła ona zor­ga­ni­zo­wa­na przez PTPN i była chy­ba jesz­cze lep­sza niż ta poprzed­nia. Poświę­co­na była zbio­rom biblio­fil­skim A. Opalińskiego.

Nie­któ­re zdję­cia są kiep­skiej jako­ści, ale tak to jest, gdy foto­gra­fu­je się przez gabloty.

Wszyst­kie zdję­cia moż­na obej­rzeć tutaj.

Protest

Wra­ca­łem sobie dzi­siaj do domu z wykła­du i jak co dzień prze­cho­dzi­łem koło Urzę­du Woje­wódz­kie­go przy Al. Nie­pod­le­gło­ści. A tam taki widok:

Pro­test

To chy­ba była jakaś akcja zdy­cha­ją­cej par­tii Lep­pe­ra. Mia­ła być wiel­ka mani­fe­sta­cja, ale chy­ba nie wyszło… (choć po dru­giej stro­nie uli­cy sta­ło dwóch policjantów).

Park Sołacki wczesną wiosną

Minął wła­śnie tydzień od cza­su, gdy odwie­dzi­łem dumę Pozna­nia – Park Sołac­ki. Pod koniec lute­go nie pre­zen­tu­je się on tak oka­za­le, jak latem (latem jest super). Ale i tak jest tam miej­sce, by sobie miło pospacerować.

Sołacz jako dziel­ni­ca Pozna­nia też jest pięk­ny sam w sobie. Kto tam nie był, a ma moż­li­wość, niech nad­ro­bi zale­gło­ści. Jest to dziel­ni­ca peł­na uro­ku, gdzie sto­ją maje­sta­tycz­nie sta­re wil­le pośród wyso­kich drzew. Samo­cho­dów nie­wie­le, tyl­ko od cza­su do cza­su prze­je­dzie jakiś tramwaj.

Ser­ce rośnie, patrząc na te czasy!
Mało przed tym gołe były lasy,
Śnieg na zie­mi wysszej łok­cia leżał,
A po rze­kach wóz nacięż­szy zbieżał.

Teraz drze­wa liście na się wzięły,
Polne łąki pięk­nie zakwitnęły;
Lody zeszły, a po czy­stej wodzie
Idą stat­ki i cio­sa­ne łodzie.

Jan Kocha­now­ski ~ Pieśń II

 

PS. Dzi­siaj mia­łem tro­chę cza­su, by „powal­czyć” ze swo­ją stro­ną. Zak­tu­ali­zo­wa­łem nie­co dział o muzyce.

Co wydarzyło się w tym roku

Stud­niów­ka – matu­ra – koniec liceum Bez wąt­pie­nia jest to jed­no z naj­waż­niej­szych wyda­rzeń w moim życiu. Stud­niów­ka – przy­szła i poszła (choć przy­go­to­wy­wa­li­śmy się do niej dłu­go, szcze­gól­nie do wspa­nia­łe­go polo­ne­za), ale była bar­dzo uda­na. Dużo wię­cej moż­na napi­sać o egza­mi­nie doj­rza­ło­ści, któ­ry zda­wa­łem w maju i do któ­re­go przy­go­to­wy­wa­łem się pra­wie 3 lata. Wie­le było przy tym ner­wów. Zda­wa­łem matu­rę z pol­skie­go, histo­rii, angiel­skie­go, i (teo­re­tycz­nie) WOSu; jako kró­li­ki eks­pe­ry­men­tal­ne zda­wa­li­śmy mate­ma­ty­kę obo­wiąz­ko­wo. Szko­da, że MEN musi na nas testo­wać swo­je głu­pie pomy­sły. Wiem, że mat­ma poszła mi bar­dzo dobrze (94%), to potra­fię sobie przy­po­mnieć, ile cza­su stra­ci­łem roz­wią­zu­jąc dzie­siąt­ki testów, by być do niej odpo­wied­ni przy­go­to­wa­nym – a to kosz­tem bez­cen­ne­go cza­su wol­ne­go, świę­te­go spo­ko­ju i innych przed­mio­tów matu­ral­nych. Dużym osią­gnię­ciem było zakwa­li­fi­ko­wa­nie się do fina­łu ogól­no­pol­skie­go Olim­pia­dy Wie­dzy o Pra­wach Czło­wie­ka. Wie­le tam nie osią­gną­łem, ale repre­zen­to­wa­łem tam Wiel­ko­pol­skę, a szko­le mogłem „nabić” tro­chę punk­tów do tego idio­tycz­ne­go ran­kin­gu. Dzię­ki Olim­pia­dzie mia­łem szóst­kę z WOSu na matu­rzę za dar­mo. Ostat­nie­go dnia kwiet­nia ukoń­czy­łem liceum (z wyróż­nie­niem) i to nie byle jakie, bo kali­skie­go Asnyka.

Kata­stro­fa 10 kwiet­nia 2010 roku roz­bił się w Smo­leń­sku samo­lot z 96 oso­ba­mi na pokła­dzie, co gor­sza był wśród nich pre­zy­dent RP. Mówio­no o tym na całym świe­cie, wszy­scy skła­da­li kon­do­len­cje i było bar­dzo uro­czy­ście – aż do prze­sa­dy (wykpi­wa­ne stwier­dze­nie Oba­my, że „wszy­scy jeste­śmy Pola­ka­mi”). Ale nie kata­stro­fa jest naj­cie­kaw­sza, ale raczej to, że jest to temat wywo­łu­ją­cy skraj­ne emo­cje i do tego wał­ko­wa­ny bez umia­ru przez media od rana do nocy – i tak już jest od 9 mie­się­cy, i nie zano­si się na to, by się to skoń­czy­ło. Oczy­wi­ście, że to co się sta­ło, było bar­dzo przy­kre. Ale sta­cje tele­wi­zyj­ne przez pierw­szy tydzień (ze sta­cja­mi tele­wi­zyj­ny­mi kon­cer­nu ITI) licy­to­wa­ły się, w czy­jej ramów­ce będzie wię­cej żało­by, smut­nych melo­dii, czar­no-bia­łych zdjęć itp. O tym, co nastą­pi­ło po tym – nie chce mi się nawet pisać. Wiel­ka, ogól­no­kra­jo­wa awan­tu­ra roz­po­czę­ła się od tego, gdzie ma być para pre­zy­denc­ka pocho­wa­na. Faj­nie jest sobie zadzow­nić do Dzi­wi­sza i powie­dzieć, że „życzy­my sobie miej­sce na Wawe­lu”. Też bym tak chciał. Póź­niej róż­no­ra­kie teo­rie spi­sko­we, że zamach, że mgła wywo­ła­na sztucz­nie (Radio Mary­ja). Kon­cern medial­ny kościo­ła toruń­sk0-kato­lic­kie­go osą­dził win­nych nie­szczę­ściu już w dniu kata­stro­fy. Do tego doszło pie­niac­two Kaczyń­skie­go, Macie­re­wi­cza… aż nie­do­brze się robi. Koniec więc z tym! Ja na koń­cu tyl­ko dodam, że w żad­ną teo­rię spi­sko­wą nie wierzę.

W zgieł­ku kata­stro­fy nikt nie zauwa­żył, jakie­go piwa nawa­ży­li nam har­ce­rze umiesz­cza­jąc przed Pała­cem Pre­zy­denc­kim krzyż, któ­ry póź­niej przez mie­sią­ce był oble­ga­ny przez zastę­py fana­ty­ków reli­gij­nych czczą­cych pre­zy­den­ta jako świę­te­go męczen­ni­ka i wie­leb­ne­go ojca naro­du, któ­ry za nie­go poległ. Szop­ka zakoń­czy­ła się po wie­lu mie­sią­cach nie­zde­cy­do­wa­nia rzą­du, któ­ry bał się zare­ago­wać (bo zaraz zaczę­ło­by się typo­we dla epi­sko­pa­tu szu­ka­nie wro­ga i anty­chry­sta) i kościel­nych hie­rar­chów, któ­rzy po pro­stu umy­li ręce. Żało­sne sce­ny na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu w War­sza­wie szyb­ko sta­ły się żela­znym punk­tem wycie­czek zarów­no pol­skich, jak i zagra­nicz­nych. Sam tam byłem.

Waka­cje W dniu, w któ­rym pod­ję­to pierw­szą pró­bę prze­nie­sie­nia krzy­ża, ja z przy­ja­ciół­mi uda­łem się na dwo­rzec kole­jo­wy w Ostro­wie Wiel­ko­pol­skim, gdzie wsie­dli­śmy do pocią­gu do Rze­szo­wa (spóź­nio­ne­go 3 godzi­ny). Ze sto­li­cy Pod­kar­pa­cia poje­cha­li­śmy szy­no­bu­sem do Sano­ka, a z Sano­ka auto­bu­sem do Sękow­ca. Tak zna­leź­li­śmy się w ser­cu Biesz­czad. Poza tym latem pod­ją­łem 3 pró­by pra­cy, z cze­go dwie zakoń­czy­ły się kata­stro­fą; żon­glo­wa­łem poda­nia­mi na uni­wer­sy­te­ty i gania­łem za mieszkaniem.

Poznań – stu­dia Dosta­łem się tam, gdzie chcia­łem, tj. na Uni­wer­sy­tet im. Ada­ma Mic­kie­wi­cza, na kie­ru­nek pra­wo. W paź­dzier­ni­ku poło­wicz­nie prze­pro­wa­dzi­łem się do Pozna­nia. I tak, od trzech mie­się­cy, kur­su­ję pomię­dzy Pyra­Ci­ty i Kali­szem, gdzie powra­cam co tydzień. Z kie­run­ku stu­diów jestem zado­wo­lo­ny, choć trud­no coś wię­cej na razie powie­dzieć. Za parę tygo­dni cze­ka­ją mnie pierw­sze uni­wer­sy­tec­kie egza­mi­ny. Myślę, że nie będzie źle.

I tak jest do dzi­siaj. Teraz jest 10:30, 31 grud­nia 2010 roku. Moż­na będzie powie­dzieć (para­fra­zu­jąc Księ­gę Rodza­ju) „i tak minął dzień, i noc i kolej­ny rok”.


Wszyst­kim Czy­tel­ni­kom, któ­rym chce się tu cza­sem zaj­rzeć dzię­ku­ję za cier­pli­wość i życzę szczę­śli­we­go Nowe­go Roku! Do zobaczenia!