Kończy się kolejny miesiąc, który upłynął mi na stażu i przygotowaniach do egzaminu. Bywało tak gorąco, że nie dawało się wyjść z domu.


wycieczki, krajobrazy, zdjęcia i inne głupoty
Kończy się kolejny miesiąc, który upłynął mi na stażu i przygotowaniach do egzaminu. Bywało tak gorąco, że nie dawało się wyjść z domu.

Minął już pierwszy miesiąc mojego stażu. Dopiero w jego trakcie uświadomiłem sobie, że niektóre miesiące mają aż 5 tygodni, jak na przykład ten lipiec. Czasami mi się podoba, a czasami nie; czasami idzie mi dobrze, a czasami źle. Ale to chyba normalne, że miewa się momenty zwątpienia.
A poza tym? Mija także ⅓ wakacji, ale to już problem, który mnie nie dotyczy 🙂
A na rowerze – cały czas te same krajobrazy.


Jutro rozpoczynam piąty tydzień swojego stażu. Raz jest lepiej, raz gorzej. W „wolnych chwilach” rozwiązuję testy na egzamin wstępny. Upały na razie odpuściły. Chociaż coś. A może lepsze byłoby lato gorące?

Obecnie jazda na rowerze, to jak pływanie w gotującej się zupie.

Wakacje zostały odwołane. Przynajmniej dla mnie. Nie czuję lata.
🙁
Bądąc pod wpływem doniesień prasowych o nowej powieści Umberto Eco, przypomniało mi się, że mam w domu przynajmniej jedną książkę tego pisarza – „Cmentarz w Pradze”. Postanowiłem przeczytać ją po raz drugi. Nie mam wątpliwości, że teraz lepiej tę książkę zrozumiałem i chyba bardziej mi się podobała. Jak widać, przeczytać coś po raz drugi – czasami warto. Niemniej jednak, dobrze jest choćby cośkolwiek kojarzyć z historii Włoch i Francji, bo coś, co dla pisarza jest oczywiste, dla nas – niekoniecznie.
Akcja powieści nie rozgrywa się wcale na żadnym cmentarzu, ale wielokrotnie o nim jest wspomniane. Ma to być miejsce spotkania rzekomych spiskowców. Jakich – nie powiem. Jednakże tworząc fabułę autor udaje, że przepowiada w pewien sposób przyszłość.

Lato, sądząc za oknem – to chyba nie. Za zimno.
Jeszcze jedna myśl okolicznościowa:
Tak powiedziałem sobie w sercu:
«Oto nagromadziłem i przysporzyłem mądrości więcej
niż wszyscy, co władali przede mną na Jeruzalem»,
a serce me doświadczyło wiele mądrości i wiedzy.I postanowiłem sobie poznać
mądrość i wiedzę, szaleństwo i głupotę.Poznałem, że również i to jest pogonią za wiatrem,
bo w wielkiej mądrości – wiele utrapienia,
a kto przysparza wiedzy – przysparza i cierpień.
…
Postanowiłem
przyjrzeć się mądrości,
a także szaleństwu i głupocie.Bo czegoż jeszcze dokonać może człowiek,
który nastąpi po królu,
nad to, czego on już dokonał?I zobaczyłem,
że mądrość tak przewyższa głupotę,
jak światło przewyższa ciemności.Mędrzec ma w głowie swojej oczy,
a głupiec chodzi w ciemności.Ale poznałem tak samo,
że ten sam los
spotyka wszystkich.Więc powiedziałem sobie:
«Jaki los głupca,
taki i mój będzie.
I po cóż więc nabyłem
tyle mądrości?»Rzekłem przeto w sercu, że i to jest marność.
Bo nie ma wiecznej pamięci po mędrcu
tak samo, jak i po głupcu,
gdyż już w najbliższych dniach
w niepamięć idzie wszystko;
czyż nie umiera mędrzec tak samo jak i głupiec?Toteż znienawidziłem życie,
gdyż przykre mi były wszystkie sprawy,
jakie się dzieją pod słońcem;
bo wszystko marność i pogoń za wiatrem.(Koh 1, 16 – 18. 2, 12 – 17)
Niecały tydzień temu, we wtorek, miałem obronę. W sobotę – absolutorium. Jednym słowem jestem magistrem, a studia, które dopiero co rozpocząłem, mam już za sobą.
Z tej okazji – przewrotny cytacik okolicznościowy.
Choć filozofię studiowałem,
medyczny kunszt, arkana prawa
i teologię też, z zapałem
godnym, zaiste, lepszej sprawy,
na nic się zdały moje trudy —
jestem tak mądry, jak i wprzódy!Zwą mnie magistrem, ba, doktorem!
Od lat dziesięciu za nos wodzę
po krętej poszukiwań drodze
swych uczniów głupkowatą sforę
i widzę, że nic nie wiem przecie.Ta myśl, jak kamień, serce gniecie!
I cóż, żem jest mędrszy niż owe gaduły
magistry, doktory, pismaki i klechy,
że za nic mam wszelkie moralne skrupuły,
nie boję się diabła ni kary za grzechy —
wraz z trwogą i radość została odjęta,
bo księga poznania jest dla mnie zamknięta!Czyż stertą uczonych książkowych mądrości
naprawić świat zdołam, dać szczęście ludzkości?(Goethe)
Teraz mogę sobie przed nazwiskiem na górze strony dodać „mgr” 🙂
5 lat temu, tj. w maju 2010 roku, opuściłem mury liceum, zdałem maturę i rozpocząłem studia. A teraz – w najbliższym tygodniu planuję oddać swoją pracę magisterską i skończę także uniwersytet 😉 Rozterki mam nie mniejsze, niż wówczas.
Maj, to – jak wiadomo – czas matur. Dla mnie matura była przeżyciem okropnym i wyjątkowo traumatycznym. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to chyba najgorszy egzamin, jaki może być. Dlatego czuję ulgę za każdym razem, gdy w radiu mówią o maturach, a ja sobie myślę, że mam to już za sobą.
Zdawałem maturą z historii, gdzie nie ma nawet określonych (a przynajmniej wówczas nie było) dokładnych wymagań egzaminacyjnych, a przygotowania, to było błądzenie w ciemnościach. Pamiętam, jaka ogarnęła mnie błogość, gdy stwierdziłem, że czegoś z historii nie wiem (tj. nie znam jakiegoś wydarzenia) – a potem sobie przypomniałem, że przecież ja już tego umieć nie muszę.
Matura jest naprawdę okropna. W szczególności dla osób z wyższymi oczekiwaniami. A przecież na każdym egzaminie bardzo dużo zależy od szczęścia. Na maturze – zdecydowanie za dużo.
Jakiś czas temu skończyłem czytać „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk. 900 stron – jest co czytać.
A trzeba także przyznać, że autorka snując fabułę nie zmierza wcale prosto do celu i, o czym jest książka, w gruncie rzeczy dowiadujemy się po dłuższej chwili 🙂 Opowieść generalnie jest o Jakubie Franku i frankistach. Szczegółowe informacje na jego temat są m. in. w Polskim Słowniku Judaistycznym.
A kim był Jakub Frank? Nie tak łatwo na to pytanie odpowiedzieć, ale można rzecz, że był skrzyżowaniem proroka i duchowego przywódcy, pewnego odłamu judaizmu.
Nigdy wcześniej żadnej książki Olgi Tokarczuk nie czytałem, ale po przeczytaniu tej powieści, mam chęć na następne. Książka do lekkich nie należy (dosłownie i w przenośni); pisana jest w czasie teraźniejszym, co jest trochę rozpraszające. Pomimo tego autorka doskonale kreuje realia XVIII-wiecznej polskiej prowincji. W dodatku nie tylko polskiej, ale też i innych państw, których dawno na mapie już nie ma. Jak wskazano na okładce, jest to podróż przez kultury, religie, języki i liczne granice. Od Azji Mniejszej, przez Grecję, Bałkany, do Polski – i jeszcze dalej. Nie da się tego w kilku zdaniach ogarnąć, trzeba po prostu przeczytać!
Poza tym, na końcu książki dosyć ciekawie pokazana jest łączność tej starej sekty żydowskiej z czasami współczesnymi.

Dziś nastał ten wiekopomny dzień, w którym skończyłem pisać swoją pracę magisterską. Liczy ok. 110 stron, czyli całkiem sporo. Teraz czekam na uwagi promotora.

Poza tym, zaczął się długi weekend majowy, który w tym roku dał nam tylko jeden dzień wolnego. Zawsze jednak można przejść się z psem 🙂