Bieszczady – sprawozdanie

Nasza wyciecz­ka w góry – Biesz­cza­dy – naj­bar­dziej dzi­ki frag­ment Pol­ski – trwa­ła od 3 do 13 sierp­nia. To w dużym zaokrągleniu…

3 sierp­nia – mie­li­śmy wyje­chać z Ostro­wa Wiel­ko­pol­skie­go; pierw­szy etap zakła­dał podróż do Rze­szo­wa. Po raz kolej­ny mie­li­śmy oka­zję prze­ko­nać się, że PKP to jed­na, wiel­ka Czar­na D_ _ a. Tam nikt nic nie wie. Pociąg się spóź­nił 3 godzi­ny i nikt nie wie dla­cze­go. Zapo­wia­da­ją go „Do Kra­ko­wa”. My się pyta­my: „Ale prze­cież miał być do Rze­szo­wa”. Zawia­dow­ca nas uspo­ka­ja, że tak, tak „oni tak zapo­wia­da­ją, ale on jedzie do Rzeszowa”.

Nie­kom­pe­ten­cja pra­cow­ni­ków kolei uka­za­ła się jed­nak w całej kra­sie, gdy pociąg wto­czył się wresz­cie na peron: pyta­my się kie­row­ni­ka pocią­gu: „To pociąg do Rze­szo­wa” – „Nie wiem… chy­ba nie… chy­ba do Kra­ko­wa” – „A gdzie pociąg do Rze­szo­wa” – „Nie wiem, ale inny już dzi­siaj nie przy­je­dzie”. Zatka­ło nas.

Musie­li­śmy do nie­go wsiąść, bo nie było inne­go wyj­ścia. Gdy kon­tro­ler spraw­dzał bile­ty, zno­wu się pyta­my, cze­mu się spóź­nił, on zaczął beł­ko­tać: „no tak… tak… trzy godziny…”

Całe szczę­ście oka­za­ło się, że w Kato­wi­cach nastą­pi­ła zmia­na dru­ży­ny kon­duk­tor­skiej. Wte­dy też oka­za­ło się, że jed­nak jedzie­my do Rze­szo­wa. Tam wylą­do­wa­li­śmy z trzy­go­dzin­nym opóź­nie­niem. Dobrze, że mie­li­śmy duży zapas na następ­ny pociąg.

4 sierp­nia – Wsie­dli­śmy do pocią­gu do Jasła, któ­ry tak napraw­dę jechał do Sano­ka, więc dotar­li­śmy tam bez prze­szkód. Nie­ste­ty pociąg był w rze­czy­wi­sto­ści szy­no­bu­sem, dla­te­go 5 godzi­ny tłu­kli­śmy się skła­dem wol­niej­szym od prze­cięt­ne­go samo­cho­du na nie­wy­god­nych sie­dze­niach. Odle­głość jest bar­dzo nie­wiel­ka z Rze­szo­wa do Sano­ka, ale stan toro­wisk bar­dzo zły. Szar­pie, rzu­ca, pod­ska­ku­je, robi się niedobrze…

W koń­cu doje­cha­li­śmy do Sano­ka, gdzie jesz­cze cze­kał nas pościg za auto­bu­sem do Sękow­ca – czy­li nasze­go wła­ści­we­go celu. Tam doje­cha­li­śmy po 2,5 godzi­nie jaz­dy brud­nym, powol­nym i śmier­dzą­cym auto­bu­sem Veolia Transport.

Gdy dotar­li­śmy do Sękow­ca, kra­jo­braz Biesz­czad mógł wywo­łać skraj­ne wra­że­nia: z jed­nej stro­ny pięk­ne góry, a z dru­giej – wstręt­na pogo­da; bar­dzo pada­ło. Doczoł­ga­li­śmy się jed­nak jakoś do nasze­go dom­ku poło­żo­ne­go na wzgó­rzu. Budy­ne­czek jest drew­nia­ny, bez ogrze­wa­nia. Jest tam „kuch­nia” i „łazien­ka”. Warun­ki nie jakieś świet­ne, ale moż­na się przy­zwy­cza­ić. Poza tym spo­kój. Nawet w szczy­cie sezo­nu tury­stów jest nie­wie­lu. To już przy­naj­mniej jeden powód, by się zako­chać w tej czę­ści gór.

5 sierp­nia – pierw­szy wła­ści­wy dzień był luź­niej­szy. Poszli­śmy do Zatwar­ni­cy (więk­sza wieś), gdzie jest np. sklep. Wybra­li­śmy się nad potok Hyla­ty, gdzie jest wodo­spad Sze­pit. Kie­dyś był on podob­no więk­szy, ale jacyś „geniu­sze” posta­no­wi­li go wysa­dzić w powietrze.

Potok Szepit na Hylatym
Potok Sze­pit na Hylatym

Odwie­dzi­li­śmy też świę­te miej­sce – czy­li potoczek.

Potok
Potok

6 sierp­nia – Pierw­sza poważ­na wypra­wa na Dwer­nik Kamień. Jest to góra o wyso­ko­ści 1004 m n.p.m. Wcho­dze­nie na nią jest dość męczą­ce z powo­du strasz­ne­go bło­ta i stro­mych ście­żek. Wła­zi się tam ponad 2 godzi­ny (dłu­żej niż na Kaspro­wy Wierch!). Ale za to na górze cze­ka­ją nas pięk­ne wido­ki i… krza­ki z jagodami.

Krajobraz z Punktu Widokowego
To nie jest widok z Dwer­ni­ka Kamie­nia, tyl­ko z Punk­tu wido­ko­we­go. Ale i tak jest ładnie.

7 sierp­nia – Tego dnia poje­cha­li­śmy na Świę­to Żubra do Luto­wisk – wsi nad wsia­mi (tj. tro­chę bli­żej cywilizacji).

8 sierp­nia – Dzień leże­nia odło­giem, czy­ta­nia ksią­żek i kąpie­li w Sanie.

9 sierp­nia – Punkt szczy­to­wy naszej wypra­wy: zdo­by­wa­nie Poło­ni­ny Wetliń­skiej. Ale naj­pierw trze­ba było zdo­być Brze­gi Gór­ne, czy­li jakoś dotrzeć do pod­nó­ża góry. Uda­ło się to nam dzię­ki trzem kolej­nym auto­sto­pom. Poło­ni­na Wetliń­ska jest napraw­dę cudow­na. Naj­trud­niej­szy jest pierw­szy etap – do schro­ni­ska Pucha­tek. Potem jakoś leci. Nie mam stam­tąd na razie zdjęć.

Na nasze szczę­ście z Poło­ni­ny moż­na zejść wprost do Zatwar­ni­cy, gdzie w hote­lo­wej sto­łów­ce zje­dli­śmy pierogi.

IMG483.jpg
Reszt­ki cerkwi

10 sierp­nia – Tego dnia wybra­li­śmy się do wsi Kry­we. Nie poszli­śmy tam jed­nak tak, jak naka­zu­je mapa i szlak, ale tra­są wła­sną – cie­kaw­szą i krót­szą. Naj­pierw szli­śmy wzdłuż Sanu, a potem przez nie­go się prze­pra­wia­li­śmy. Potem trze­ba jesz­cze było zna­leźć cel wycieczki.

Tama zrobiona przez bobry (może one zaczną robić wały przeciwpowodziowe?)
Tama zro­bio­na przez bobry (może one zaczną robić wały przeciwpowodziowe?)

W tam­tej oko­li­cy są koło sie­bie dwie opusz­czo­ne wsie: Kry­we i Hul­skie. W Kry­we znaj­du­ją się ruiny dwo­ru, któ­ry tam ist­niał, a tak­że reszt­ki cer­kwi. Natknę­li­śmy się tak­że na tamę wyko­na­ną przez bobry.

11 sierp­nia – To był dzień lenia. Wyką­pa­li­śmy się w Sanie, odwie­dzi­li­śmy Poto­czek, zje­dli­śmy pie­ro­gi w hote­lu i po raz ostat­ni sie­dzie­li­śmy przy ognisku.

12 sierp­nia – Musie­li­śmy wcze­śnie wstać, by zdą­żyć na auto­bus. Poje­cha­li­śmy sta­rym żdżo­rem do Ustrzyk Dol­nych. Z nich nowym mer­ce­de­sem do Sano­ka. Oka­za­ło się, że dwo­rzec w Sano­ku jest zupeł­nie opusz­czo­ny, ale znaj­du­je się tam bar­dzo dobra piz­ze­ria, z któ­rej sko­rzy­sta­li­śmy. Kosz­mar roz­po­czął się w szy­no­bu­sie do Rze­szo­wa. Na sta­cji razem z nami sie­dzia­ła kolo­nia (spor­to­wa, wszy­scy – mówiąc eufe­mi­stycz­nie – z nad­mia­rem ener­gii), a w pocią­gu cze­ka­ła na nas już dru­ga – har­cer­ska. A har­ce­rze mi się ostat­nio dobrze nie koja­rzą. Było cia­sno… Nie lepiej było na dwor­cu w Rze­szo­wie, gdzie peron był wypeł­nio­ny po brze­gi. Ale nie chce mi się o tym pisać.

13 sierp­nia – W środ­ku nocy doje­cha­li­śmy do Wro­cła­wia. Oka­za­ło się, że na dwor­cu auto­bu­so­wym nie zna­ją tam cze­goś takie­go, jak roz­kład jaz­dy. To zna­czy, jest, ale wewnątrz. A sam dwo­rzec jest w nocy zamknię­ty. Nigdy mi tak jesz­cze Wro­cław nie pod­padł. Osta­tecz­nie do Kali­sza doje­cha­li­śmy pocią­giem, któ­ry – choć wyje­chał punk­tu­al­nie – w Kali­szu i tak był spóź­nio­ny. Praw­dę mówią (ostat­ni wie­le razy jeź­dzi­łem pocią­giem) nie zda­rzy­ło się jesz­cze, aby któ­ry pociąg dale­ko­bież­ny przy­je­chał punktualnie…

Na tym wyciecz­ka się zakoń­czy­ła. Zobacz wszyst­kie zdjęcia

O lud­no­ści W Biesz­cza­dach nie ma cze­goś takie­go, jak „góra­le” czy „lud­ność rdzen­na”. Oczy­wi­ście tako­wa daw­niej tam ist­nia­ła, ale wszyst­ko zosta­ło znisz­czo­ne wraz z wysie­dle­nia­mi – głów­nie akcją „Wisła”. Po daw­nych miesz­kań­cach pozo­sta­ły licz­ne ruiny, jak wspo­mnia­ne prze­ze mnie reszt­ki cer­kwi, czy dwo­ru. W Kry­we moż­na spo­tkać np. miej­sce, gdzie daw­niej był sad.

O trans­por­cie W Biesz­cza­dach prze­woź­ni­kiem auto­bu­so­wym jest Veolia Trans­port, któ­rej usłu­gi pozo­sta­wia­ją mie­sza­ne wra­że­nia. Nie­któ­re auto­bu­sy są nowe, ale więk­szość to roz­kle­ko­ta­ne gru­cho­ty. Połą­cze­nia mię­dzy więk­szy­mi gmi­na­mi są nie­złe, ale poza tym, to jest raczej kiep­sko. Poza tym – nawet, jeśli auto­bus jest na roz­kła­dzie – to wca­le nie moż­na być zupeł­nie pew­nym, że przy­je­dzie. Może będzie, a może nie. Tro­chę jak z PKP. Poza tym, jest to prze­woź­nik pry­wat­ny i więk­szo­ści ulg nie honoruje.

O Sanie To rze­ka dość sze­ro­ka, z wart­kim nur­tem. Jed­nak w górach przy­po­mi­na raczej więk­szy potok. Jest raczej płyt­ka. Dno jest bar­dzo kamie­ni­ste, brze­gi są zbu­do­wa­ne ze skał. Kie­dy spad­nie deszcz, poziom nie­znacz­nie się pod­no­si, a woda sta­je się mętna.

O Rze­szo­wie To mia­sto z pięk­ną sta­rów­ką, sto­li­ca woj. pod­kar­pac­kie­go. Nie­opo­dal dwor­ca znaj­du­je się cen­trum han­dlo­we, dobrze zaopa­trzo­ne. Znaj­du­je się tam chy­ba jedy­ny wyre­mon­to­wa­ny dwo­rzec kole­jo­wy w kraju.