Niedługo w drogę

Dla nie­któ­rych powo­li dobie­ga koń­ca ostat­ni tydzień waka­cji 🙂 Jed­nak­że ja do tej gru­py nie nale­żę, bo przede mną jesz­cze ponad miesiąc.

Praw­dzi­we waka­cje zaczną się dla mnie w nie­dzie­lę, bo oto wte­dy wyru­szam na kil­ku­dnio­wą wyciecz­kę, w pla­nie któ­rej mam odwie­dzić Bia­ły­stok i Warszawę.

Dolina Swędrni
Doli­na Swędrni

Nowy wpis

Dzi­siaj po dłu­gim okre­sie „zbie­ra­nia się” wpro­wa­dzi­łem kil­ka kosme­tycz­nych zmian na swo­jej stro­nie pole­ga­ją­cych głów­nie na usu­nię­ciu paru lin­ków z menu, któ­re wyda­ją mi się nie­po­trzeb­ne. Mam nadzie­ję, że nie­dłu­go napi­szę tam coś nowego.

Ten wpis umiesz­czam głów­nie dla­te­go, że nie podo­ba­ło mi się, że gdy zje­cha­łem na dół stro­ny, tam cią­gle były widocz­ne wpi­sy z listo­pa­da! Teraz – mam nadzie­ję – nastą­pi prze­su­nię­cie i nie będą widocz­ne tak bar­dzo skut­ki moich blo­go­wych zaniechań.

Za nie­ca­łe dwa tygo­dnie z pew­no­ścią poja­wi się powód do tego, aby umie­ścić na blo­gu jakieś wpi­sy i cie­ka­we zdję­cia, a to dla­te­go, że na począt­ku wrze­śnia wybie­ram się do Wil­na. Na zdję­cia moż­na liczyć.

Poza tym w waka­cje jeż­dżę na rowe­rze, czy­tam książ­ki (ambit­ne i mniej ambit­ne, teraz aku­rat Zola); sta­ram się tak­że poprzy­po­mi­nać sobie łacinę.

Książki w internecie

Do lite­ra­tu­ry w inter­ne­cie dostęp jest dosyć łatwy. Ist­nie­je wie­le stron inter­ne­to­wych, na któ­rych moż­na zna­leźć opo­wia­da­nia, wier­sze, książ­ki. Legal­nie i nie­le­gal­nie (cho­dzi rzecz jasna o pra­wa autor­skie). Napi­sa­ne przez zna­nych pisa­rzy, jak i przez zupeł­nych ama­to­rów, któ­rzy po pro­stu chcą się swo­imi utwo­ra­mi podzie­lić z szer­szą publicz­no­ścią. Skle­pów z książ­ka­mi są pew­nie milio­ny, a na koń­cu jest alle­gro, gdzie uży­wa­ne książ­ki moż­na kupić za grosze.

Gdy cho­dzi o stro­ny inter­ne­to­we z książ­ka­mi (a raczej z wszel­kiej maści źró­dła­mi) god­ne pole­ca­nia są szcze­gól­nie dwie stro­ny inter­ne­to­we. Pierw­sza z nich, to Wol­ne Lek­tu­ry – pro­jekt fun­da­cji Nowo­cze­sna Pol­ska. Moż­na tam zna­leźć dzie­siąt­ki tek­stów lite­rac­kich, któ­re powsta­ły poprzez zeska­no­wa­nie czę­ści zbio­rów, przede wszyst­kim Biblio­te­ki Naro­do­wej. Ta stro­na inter­ne­to­wa nasta­wio­na jest na dzia­łal­ność edu­ka­cyj­ną: publi­ka­cja zasłu­gu­ją na pochwa­łę ze wzglę­du na pro­fe­sjo­nal­ną redak­cję tek­stów. Spryt­nie omi­nię­to tutaj kwe­stię praw autor­skich: dostęp­ne są książ­ki zeska­no­wa­ne z bar­dzo sta­rych egzem­pla­rzy; auto­rzy daw­no już nie żyją… dla­te­go próż­no szu­kać tutaj współ­cze­snej literatury.

Podob­nie jest w dru­gim pro­jek­cie – Polo­nie. Polo­na, to biblio­te­ka cyfro­wa jak się patrzy. Tutaj zeska­no­wa­no całe książ­ki łącz­nie z okład­ka­mi, w bar­dzo wyso­kiej roz­dziel­czo­ści, tak więc moż­na zana­li­zo­wać wszyst­ko łącz­nie z fak­tu­rą papie­ru. Do tego doda­no cie­ka­we funk­cjo­nal­no­ści, w tym inte­gra­cję z por­ta­la­mi spo­łecz­no­ścio­wy­mi. Do tego docho­dzi świet­ny, nowo­cze­sny inter­fejs użytkownika.

Piszę o tym wszyst­kim dla­te­go, że przed chwi­lą w „Dużym For­ma­cie”  (31÷2013) prze­czy­ta­łem o pro­jek­cie Google Books. O nim rzecz jasna wie­dzia­łem już wcze­śniej i z ich stro­ny inter­ne­to­wej korzy­sta­łem – dopie­ro jed­nak teraz pozna­łem kuli­sy całe­go przed­się­wzię­cia. Otóż ład­nych kil­ka lat temu przed­sta­wi­cie­le Google­’a uda­li się do kie­row­ni­ków naj­waż­niej­szych świa­to­wych biblio­tek mówiąc im, że zeska­nu­ją cały księ­go­zbiór za dar­mo i udo­stęp­nią go w inter­ne­cie. Jed­nym sło­wem – świet­ny pomysł. Dzię­ki nie­mu moż­na wydo­być sta­re publi­ka­cje (z przed kil­ku bądź kil­ku­set lat) z odmę­tów dusz­nych maga­zy­nów i udo­stęp­nić dla każ­de­go; np. śre­dnio­wiecz­ne manu­skryp­ty prze­cho­wy­wa­ne pie­czo­ło­wi­cie w klasz­tor­nych bibliotekach.

Nie­ste­ty wszyst­ko roz­bi­ło się o pisar­ską hipo­kry­zję. Urszu­la Jabłoń­ska pisze, że kie­dy James Gle­ick (jakiś ame­ry­kań­ski pisarz) dowie­dział się o pro­jek­cie Google­’a, bar­dzo mu się on spodo­bał (mate­ria­ły do pra­cy, książ­ki w zasię­gi klik­nię­cia mysz­ką). Podo­bał mu się do cza­su, gdy dowie­dział się, że jego pra­ce rów­nież są zeska­no­wa­ne i ogól­nie dostęp­ne. To po pro­stu arcy­przy­kład hipo­kry­zji i zakła­ma­nia. Niech wszy­scy mi dają, ale od moje­go wara.

Wte­dy zaczę­ły się koło­my­je z pozwa­mi, ugo­da­mi, odszko­do­wa­nia­mi, a wszyst­ko rzecz jasna toczy­ło się wokół oskar­że­nia o łama­nie praw autor­skich. Trwa­ją w zasa­dzie do dzi­siaj; wie­le ksią­żek zosta­ło usu­nię­tych z ogól­ne­go dostę­pu albo moż­na zoba­czyć tyl­ko kil­ka stron.

Pra­wa autor­skie” łama­no już w śre­dnio­wie­czu, bo ucznio­wie prze­pi­sy­wa­li książ­ki, któ­rych – z bra­ku dru­ku – nigdzie prze­cież kupić nie moż­na było. Dzi­siaj jest to znacz­nie łatwiej­sze, bo są kse­ro­ko­piar­ki, szyb­kie ska­ne­ry, apa­ra­ty &c &c i o czy­wi­ście inter­net, czy­li spraw­ca całe­go zła. Nad­cho­dzi moment, w któ­rym twór­cy tre­ści muszą się zasta­no­wić, dla kogo tak na praw­dę two­rzą: dla publicz­no­ści, czy… no wła­śnie, dla kogo?