Koncerty
Byłem ostatnio na dwóch kocnertach w filharmonii, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że Filharmonia Kaliska jest jednak świetna. Żaden z nich nie był prowadzony przez dyrygenta Filharmonii, tj. Adama Klocka, tylko przez muzyków występujących gościnnie.
Pierwszy, który mam na myśli odbył się 27 września b.r.
SKRZYPKOWIE EUROPY
wykonawcy:
Davide Alogna skrzypce
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej
Gabriele Pezone – dyrygentW programie:
Felix Mendelssohn Bartholdy – Koncert skrzypcowy e‑moll op. 64
Antonin Dvořák – VII Symfonia d‑moll op. 70
Na drugim z nich byłem dwa dni temu i był naprawdę rewelacyjny. W dodatku słuchaczy też było znacznie więcej, niż zwykle. Tym razem połączono Bacha z kompozytorem bardziej współczesnym. Dzięki temu mogliśmy wreszcie wysłuchać „Koncertów brandenburskich” w Kaliszu.
Bach – Piazzolla
Wykonawcy:
Ulrike Payer fortepian, klawesyn
Christian Gerber bandoneon
Dorian PAWEŁCZAK partie solowe skrzypiec
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej
Hermann Breuer dyrygentW programie:
J. S. Bach Jesus bleibet meine Freude BWV 147
A. Piazzolla Libertango
J. S. Bach Air aus Suite Nr. 3 D‑dur BWV 1068
A. Piazzolla Tristeza de un doble A
J. S. Bach Konzert für Klavier und Orchester Nr. 1 d‑moll BWV 1052
A. Piazzolla Tresminutos con la realidad
A. Piazzola Tantianni prima
A. Piazzolla Oblivion
J. S. Bach Brandenburgisches Konzert Nr. 3 G‑dur BWV 1049
A. Piazzolla Escualo
A. Piazzolla Adiós Nonino
Pierwszy z utworów („Jesus bleibet…”) śpiewaliśmy kiedyś, gdy jeszcze byłem członkiem chóru. Tym razem był bez śpiewu.
Wady druku
Dzisiaj mija ostatni weekend świętego spokoju na najbliższe miesiące – bowiem za dwa dni rozpoczyna się nowy rok akademicki i przez to więcej będę mieszkał w Poznaniu niż w Kaliszu. Przede mną czwarty rok studiów. Miejmy nadzieję, że minie mi tak szybko, jak poprzednie.
A teraz z innej beczki. Słucham sobie od paru miesięcy „Narrenturm” Andrzeja Sapkowskiego w formie audioksiążki. Jest ona zrealizowana doprawdy wspaniale. Nie jest to zwykła książka-czytanka, ale prawdziwy radiowy teatr: z aktorami, muzyką, efektami specjalnymi. Przyznam się kiedyś, że kilka lat temu zabrałem się za czytaniem pierwszego tomu Trylogii Husyckiej, ale przeraziła mnie długość rozdziałów i mnogość historycznych detali – tak więc zrezygnowałem po kilkudziesięciu stronach. Teraz, gdy słucham, jest zupełnie inaczej. Oczywiście każdy rozdział trwa przynajmniej godzinę i wysłuchanie całości z pewnością zajmie wiele czasu; niemniej jednak wrażenia są świetne. Powoli zbliżam się do końca i już nie mogę się doczekać następnych części.
Czytając (a raczej słuchając), natrafiłem na jeden fragment szczególnie ciekawy i przekorny; jest to mianowicie opinia Samsona dotycząca skutków rozpowszechnienia druku. W książce Andrzeja Sapkowskiego wiele jest myśli bardzo trafnych i wartych zapamiętania, ale ta nie jest raczej zbyt popularna:
– Zaiste – przemówił po chwili Samson Miodek, swym łagodnym i spokojnym głosem. – Widzę to oczyma duszy mojej. Masowa produkcja papieru, gęsto pokrytego literami. Każdy papier w setkach, a kiedyś, jakby śmiesznie to nie zabrzmiało, może i w tysiącach egzemplarzy. Wszystko po wielokroć powielone i szeroko dostępne. Łgarstwa, brednie, oszczerstwa, paszkwile, donosy, czarna propaganda i schlebiająca motłochowi demagogia. Każda podłość nobilitowana, każda nikczemność oficjalna, każde kłamstwo prawdą. Każde świństwo cnotą, każda zapluta ekstrema postępową rewolucją, każde tanie hasełko mądrością, każda tandeta wartością. Każde głupstwo uznane, każda głupota ukoronowana. Bo wszystko to wydrukowane. Stoi na papierze, więc ma moc, więc obowiązuje. Zacząć to będzie łatwo, panie Gutenberg. I rozruszać. A zatrzymać?
A. Sapkowski „Narrenturm”
Zdawać by się mogło, że Samsonowi minusy przesłoniły plusy. Przykładając jednak tę opinię do bagna internetowych komentarzy, które można znaleźć na wielu polskich portalach internetowych, wydaje się ona nader aktualna.
Wilno
Wczoraj wróciłem już z całej mojej wakacyjnej wyprawy, która obejmowała Białystok, Wilno i Warszawa. Głównym jej punktem był rzecz jasna pobyt na Litwie. Przez prawie 5 dni tam mieszkałem, tj. w Wilnie, ale pojechałem także do Trok. Miałem o tym napisać już wcześniej, ale byłem tak zajęty, że nie starczyło mi czasu.
Szczególnie utkwił mi w pamięci kościół pw. świętych Piotra i Pawła na Antokolu: zupełna barokowa perła. Większość zabytków architektury sakralnej w Wilnie została pobudowana w stylu barokowym, ale zwykle ten barok nie jest tak kunsztowny i elegancki jak właśnie w tej świątyni.
W Wilnie punktem obowiązkowym każdego zwiedzania jest starówka, której zaułkami można wędrować w nieskończoność. Nie ma on układu znanego z miast średniowiecznych, tj. rynek + uliczki. Zamiast tego jest trójkątny plac Ratuszowy, dookoła którego rozpościera się plątanina wąskich uliczek, poprzetykanych niekiedy małymi placykami, skwerami, pozostałościami po murach miasta. Stare Miasto rozciąga się od Ostrej Bramy aż do placu Katedralnego.
Za placem Katedralnym znajduje się kompleks zamkowy, czyli Górny Zamek i Dolny Zamek. Górny Zamek tworzą pozostałości fortecy i Baszta Giedymina. Na dole znajduje się ciąg pałaców, w których dzisiaj m. in. jest Muzeum Narodowe. U podnóża wzgórza rozciąga się Park Bernardyński i płynie rzeka Wilenka.
Wart odwiedzenia jest także Uniwersytet Wileński: jest to kompleks budynków na Starym Mieście połączonych ze sobą podwórzami i dziedzińcami. Na nich znajduje się wiele atrakcji, w tym barokowy kościół św. Jana. Warto też zajrzeć do uniwersyteckich budynków.
W Wilnie
Już drugi dzień dzisiaj jestem w Wilnie, ale do tej pory miałem tyle zajęć, że nia miałem czasu, by cokolwiek napisać. Do tej pory widziałem całą starówkę, katedrę, Uniwersytet, dzielnicę żydowską… długo możnaby wymieniać.




Więcej napiszę później. Jutro pewnie pojadę do Trok.
W drogę
Czytałem kiedyś wywiad z pewnym niemieckim podróżnikiem i pisarzem, który zasłynął z tego, że poszedł na nogach z Berlina do Moskwy i zajęło mu to jedynie trzy miesiące. Stwierdził on, że podróż (samotna rzecz jasna) w sensie psychologicznym zaczyna się po dwóch tygodniach wędrówki. Ja więc takiej podróży chyba nie zaznam, bo mój wyjazd obliczony jest na tydzień.
Walizka leży już spakowana; za półtorej godziny wyruszam na dworzec. Pierwszy przystanek: Białystok.
Pozdrawiam!
Niedługo w drogę
Dla niektórych powoli dobiega końca ostatni tydzień wakacji 🙂 Jednakże ja do tej grupy nie należę, bo przede mną jeszcze ponad miesiąc.
Prawdziwe wakacje zaczną się dla mnie w niedzielę, bo oto wtedy wyruszam na kilkudniową wycieczkę, w planie której mam odwiedzić Białystok i Warszawę.

Nowy wpis
Dzisiaj po długim okresie „zbierania się” wprowadziłem kilka kosmetycznych zmian na swojej stronie polegających głównie na usunięciu paru linków z menu, które wydają mi się niepotrzebne. Mam nadzieję, że niedługo napiszę tam coś nowego.
Ten wpis umieszczam głównie dlatego, że nie podobało mi się, że gdy zjechałem na dół strony, tam ciągle były widoczne wpisy z listopada! Teraz – mam nadzieję – nastąpi przesunięcie i nie będą widoczne tak bardzo skutki moich blogowych zaniechań.
Za niecałe dwa tygodnie z pewnością pojawi się powód do tego, aby umieścić na blogu jakieś wpisy i ciekawe zdjęcia, a to dlatego, że na początku września wybieram się do Wilna. Na zdjęcia można liczyć.
Poza tym w wakacje jeżdżę na rowerze, czytam książki (ambitne i mniej ambitne, teraz akurat Zola); staram się także poprzypominać sobie łacinę.
Książki w internecie
Do literatury w internecie dostęp jest dosyć łatwy. Istnieje wiele stron internetowych, na których można znaleźć opowiadania, wiersze, książki. Legalnie i nielegalnie (chodzi rzecz jasna o prawa autorskie). Napisane przez znanych pisarzy, jak i przez zupełnych amatorów, którzy po prostu chcą się swoimi utworami podzielić z szerszą publicznością. Sklepów z książkami są pewnie miliony, a na końcu jest allegro, gdzie używane książki można kupić za grosze.
Gdy chodzi o strony internetowe z książkami (a raczej z wszelkiej maści źródłami) godne polecania są szczególnie dwie strony internetowe. Pierwsza z nich, to Wolne Lektury – projekt fundacji Nowoczesna Polska. Można tam znaleźć dziesiątki tekstów literackich, które powstały poprzez zeskanowanie części zbiorów, przede wszystkim Biblioteki Narodowej. Ta strona internetowa nastawiona jest na działalność edukacyjną: publikacja zasługują na pochwałę ze względu na profesjonalną redakcję tekstów. Sprytnie ominięto tutaj kwestię praw autorskich: dostępne są książki zeskanowane z bardzo starych egzemplarzy; autorzy dawno już nie żyją… dlatego próżno szukać tutaj współczesnej literatury.
Podobnie jest w drugim projekcie – Polonie. Polona, to biblioteka cyfrowa jak się patrzy. Tutaj zeskanowano całe książki łącznie z okładkami, w bardzo wysokiej rozdzielczości, tak więc można zanalizować wszystko łącznie z fakturą papieru. Do tego dodano ciekawe funkcjonalności, w tym integrację z portalami społecznościowymi. Do tego dochodzi świetny, nowoczesny interfejs użytkownika.
Piszę o tym wszystkim dlatego, że przed chwilą w „Dużym Formacie” (31÷2013) przeczytałem o projekcie Google Books. O nim rzecz jasna wiedziałem już wcześniej i z ich strony internetowej korzystałem – dopiero jednak teraz poznałem kulisy całego przedsięwzięcia. Otóż ładnych kilka lat temu przedstawiciele Google’a udali się do kierowników najważniejszych światowych bibliotek mówiąc im, że zeskanują cały księgozbiór za darmo i udostępnią go w internecie. Jednym słowem – świetny pomysł. Dzięki niemu można wydobyć stare publikacje (z przed kilku bądź kilkuset lat) z odmętów dusznych magazynów i udostępnić dla każdego; np. średniowieczne manuskrypty przechowywane pieczołowicie w klasztornych bibliotekach.
Niestety wszystko rozbiło się o pisarską hipokryzję. Urszula Jabłońska pisze, że kiedy James Gleick (jakiś amerykański pisarz) dowiedział się o projekcie Google’a, bardzo mu się on spodobał (materiały do pracy, książki w zasięgi kliknięcia myszką). Podobał mu się do czasu, gdy dowiedział się, że jego prace również są zeskanowane i ogólnie dostępne. To po prostu arcyprzykład hipokryzji i zakłamania. Niech wszyscy mi dają, ale od mojego wara.
Wtedy zaczęły się kołomyje z pozwami, ugodami, odszkodowaniami, a wszystko rzecz jasna toczyło się wokół oskarżenia o łamanie praw autorskich. Trwają w zasadzie do dzisiaj; wiele książek zostało usuniętych z ogólnego dostępu albo można zobaczyć tylko kilka stron.
„Prawa autorskie” łamano już w średniowieczu, bo uczniowie przepisywali książki, których – z braku druku – nigdzie przecież kupić nie można było. Dzisiaj jest to znacznie łatwiejsze, bo są kserokopiarki, szybkie skanery, aparaty &c &c i o czywiście internet, czyli sprawca całego zła. Nadchodzi moment, w którym twórcy treści muszą się zastanowić, dla kogo tak na prawdę tworzą: dla publiczności, czy… no właśnie, dla kogo?
Rowerem dookoła Kalisza
Moje plany wakacyjne nie są jeszcze sprecyzowane, choć mija już któryś tydzień wakacji. Do tej pory nie miałem nawet za bardzo czasu by o tym myśleć, bo odbywałem (z własnej woli) praktyki. Ponieważ te już się skończyły, będę miał jeszcze więcej czasu na jeżdżenie na rowerze 😀
Wakacje
Nowe etyczne wyzwania
Nieubłaganie nadszedł czas egzaminów. Sesja zaczyna się za tydzień, ale ja już za trzy dni mam swój pierwszy egzamin. Nie będę się na ten temat rozpisywać (bo szkoda czasu), ale znalazłem coś równie interesującego w internecie.
Kiedyś już wspomniałem, że na stronie internetowej „New York Timesa” znajduje się rubryka, na której etyk odpowiada na różne problemy; zwykle jednak dosyć przyziemne. Kilka tygodni ktoś zadał pytanie związane z życiem uniwersyteckim, myślę, że dosyć ważne, z punktu widzenia każdego studenta. Pytanie brzmi: czy etycznym jest, aby jako zaliczenie z dwóch różnych przedmiotów dać tę samą pracę (tj. jakieś wypracowanie). Chodzi o problem tzw. autoplagiatu. Wśród naukowców wywołuje to spore problemy (trochę to śmieszne, gdy ktoś sam siebie cytuje, ale tak się zdarza) – ale z drugiej strony, studenci nie są naukowcami, więc i miary do nich przykłada się trochę inne.
W podanym przykładzie, czytelnik studiujący na uniwersytecie w Stanach Zjednoczonych tak sobie dobrał przedmioty i temat pracy, że mógł tę samą pracę z powodzeniem oddać jako zaliczenie na obu zajęciach. Rzecz jasna dla niektórych jest to „ostateczny upadek wszelkich wartości”, a dla innych – geniusz w czystej postaci.
Zarówno dla etyka-specjalisty, jak i dla przeciętnego człowieka oczywiste jest, że coś tu śmierdzi. Problem jest tylko taki, że właściwie nie wiadomo co. Bowiem w gruncie rzeczy, w ten sposób nikomu nie dzieje się żadna krzywda, trudno jest to też nazwać jakoś szczególnie nieuczciwym – bo do prawdziwego plagiatu przecież nie doszło. Dochodzi się do wniosku, że w gruncie rzeczy nie jest to coś nieetycznego – co najwyżej powstają pytania o sens edukacji na uniwersytecie.
Ponadto, jak podaje autor, podobna sytuacja zachodzi, gdy ktoś nie przygotuje się do egzaminu, ale zda go – na podstawie dotychczas uzyskanej wiedzy.
Ja sam pamiętam, jak drzewo genealogiczne przygotowane w IV klasie podstawówki, po drobnych przeróbkach wykorzystałem i przedstawiłem do oceny jeszcze w VI klasie i I gimnazjum 😀
Brak jednoznacznego potępienia takich praktyk przez autora odpowiedzi wywołał dosyć ostry sprzeciw czytelników „NYT” będących nauczycielami akademickimi. Chyba nie spodobała im się myśl, że mogą być w ten sposób robieni w konia – choć mnie się zdaje, że nie jest to raczej oszukiwanie. Wielu z nich wydaje się, że są najpiękniejsi, najmądrzejsi i najważniejsi – chcą więc, by przez prace zaliczeniowe oddać hołd ich wyjątkowości. Niektórzy czytelnicy poczuli się „zawiedzeni i obrażeni”. Coś mi się zdaje, że w ich mniemaniu mają patent na nieomylność (czasami spotykane na uniwersytecie) – dlatego jednogłośnie zaczęli potępiać etyka. Podnosili argumenty w stylu że „to niegodne”, że „regulamin tego zabrania” &c &c.
Na szczęście etyk nie pozostał im dłużny:
There is a difference between something being unethical in a natural sense and something being unethical because an arbitrary ethics policy states that this is the case. I don’t care what the University of Houston has decreed. Moreover, would the writer of that letter agree with my response if — for whatever reason — the University of Houston suddenly amended their policy? I don’t think he/she would. This kind of contradiction happens all the time with this column. Legislation does not define ethical behavior. For example (as one commenter noted), it’s illegal for a United States citizen to visit Cuba — but it’s not remotely unethical.
To, że coś zostało zadekretowane jako zabronione, nie oznacza od razu – że jest nieetyczne. Co więcej, co kogo obchodzi, co sobie jakiś tam uniwersytet czy jaka kolwiek inna jednostka wpisała do regulaminu? Tak długo, jak nie jest to prawem powszechnie obowiązujący, można mieć to w głębokim poważaniu.
Dzisiaj etyk z kolei musiał zmierzyć się z nowym problemem: czy etyczne jest używanie wózka inwalidzkiego tylko po to, by wzbudzić czyjąś sympatię? Czytelnik napisał, że zakłada okulary na niektóre spotkania tylko po to, by wyglądać bardziej wiarygodnie i mądrze – czy może w takim razie używać wózka inwalidzkiego? [może dla wzbudzenia litości?]
Takie zachowanie nie jest nieetyczne, choć może trochę dziwne. Zdaniem autora odpowiedzi, jeśli ktoś ocenia ludzi po tym, czy noszą okulary – zasługuje na to, by być oszukiwanym.