Nie wiem, czy o tym wspominałem, ale jestem w Pradze – taka krótka wycieczka do stolicy Czech. Przyjechałem wczoraj pociągiem EC Praha i po zameldowaniu się w schronisku młodzieżowym, od razu rozpocząłem poznawanie „Złotej Pragi”. Jest faktycznie wspaniała – za dnia po zmierzchu. Dotąd zwiedziłem dosyć gruntownie Hradczany z katedrą św. Vita oraz Stare Miasto. Niedługo umieszczę jakieś zdjęcia. A na Malej Stranie faktycznie jadłem hot doga 🙂
5 kroków do lepszego radzenia sobie z pocztą elektroniczną
5 Easy Steps to Stanch the E‑Mail Flood – NYTimes.com.
Na górze znajduje się link do ciekawego artykułu ze strony NYTimesa (niestety teraz rzadziej oglądam tę witrynę ze względu na ograniczenia, które wprowadzili). Dotyczy on problemów ze zbyt wielką ilością e‑maili, które nawiedzają skrzynki odbiorcze niektórych ludzi.
Na początku autor wspomina Davida Allena, który wymyślił metodę Getting Things Done – tym samym uczynił on przemysł z samego sposobu sortowania e‑maili (warto odwiedzić jego stronę – jak można zarabiać na wciskaniu ludziom ciemnoty).
Autor artykułu podchodzi do problemu trochę bardziej racjonalnie, bo zdaje sobie sprawę z tego, że ludzi, którzy są dosłownie zasypywani mailami jest nie aż tak wiele. Daje kilka użytecznych rad:
- Nie organizuj, tylko szukaj – foldery i etykiety w skrzynkach odbiorczych są fajne, ale używanie ich zajmuje względnie wiele czasu. Poza tym – jak autor trafnie zauważył – problem może powstać, gdy jakąś wiadomość zapomnimy dodać do folderu i jej akurat po pewnym czasie będziemy szukać. Zamiast tego faktycznie lepiej jest szukać. Większość programów do odbierania poczty a także internetowych serwisów służących do tego wyposażonych jest w proste (i zarazem skomplikowane) wyszukiwarki, które ułatwiają znalezienie żądanej wiadomości. Z własnego doświadczenia wiem, że etykiety są przydatne – bo pomagają one zawęzić pole poszukiwania. Bo przecież, gdy ktoś ma w folderze kilkaset wiadomości, to przejrzenie jednej po drugiej i tak zajmie wiele czasu.
- Blokuj – przychodzi do nas wiele listów, których wcale nie chcielibyśmy otrzymywać. Zwykle są one od jakiś instytucji – w tej sytuacji większość poczt internetowych jest wyposażonych w narzędzie pozwalające zablokować danego adresata. Poza tym warto rozważyć, czy nie wypisać się z różnorakich biuletynów, ofert promocyjnych – których i tak zwykle nie czytamy (choć dzięki takiemu biuletynowi ja dowiedziałem się o tym artykule).
- Książka adresowa w e‑poczcie – autor zauważa, że być może nie warto prowadzić skrupulatnie książki adresowej ze wszystkimi e‑mailami. Tak jest w Gmailu – wszystkie adresy e‑mail zapisują się tak czy owak automatycznie.
Ja takich problemów nie mam (a przynajmniej nie w takiej skali), ale zaczynam coraz odważniej usuwać niechciane e‑maile. Pozdrawiam.
PS. Po chwili namysłu przyszedł mi jeszcze jeden problem do rozważenia: jak korzystać z poczty internetowej – poprzez aplikację na stronie internetowej, czy przez program na komputerze? Do dzisiaj nie udało mi się na to pytanie znaleźć odpowiedzi, dlatego używam strony Gmail.com.
Ufff
Jestem już po egzaminie, którym poprzednio straszyłem – poszedł mi chyba dobrze. Teraz mogę zacząć się przygotowaniami do wyjazdu do Pragi!
Jeszcze nie koniec wakacji
Jest kilka spraw, które teraz poruszę:
(1) Nastał już wrzesień, ale dla mnie wiele to nie zmienia, bo wciąż mam wakacje. Ale już niedługo – bowiem już 26 września rozpoczynają się nowe zajęcia (miejmy nadzieję) – drugi rok.
(2) Zanim to jednak nastąpi, muszę zaliczyć jeszcze jeden egzamin. Nie jestem wcale zadowolony, bo jeżdżenie do Poznania w tę i z powrotem to okropna strata czasu, a do tego stres. Myślę, że teraz pójdzie mi już dobrze i wreszcie (!) będę mógł naprawdę odetchnąć. Do tego dochodzi jeszcze kwestia biegania z indeksem, ale na szczęście i to jest już chyba rozwiązane.
(3) Z wyjazdu, jaki myślałem, że dojdzie do skutków w tym roku niestety nic nie wyszło. Żeby sobie to jakoś wynagrodzić, postanowiłem, że pojadę na 2 dni do Pragi. Ale będzie świetnie – chodzić śladami Szwejka. Mam już bilety na pociąg z Warszawy i zarezerwowane miejsce w schronisku. Podobno jesień to najlepsza pora na zwiedzanie stolicy Czech. Pomogą mi w tym przewodnik i strona internetowa Mariusza Szczygła.
Losy Szwejka podczas wakacji
Właśnie skończyłem czytać drugą grubą książkę w te wakacje. Poprzednia, to Biesy. Teraz przyszedł czas na coś znacznie lżejszego: Losy dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej Jaroslava Haška. Obie książki pochodzą z serii Wydawnictwa Znak „50 na 50”. Co ważne, a o czym nie wspomniałem przy Biesach, nowe wydania zostały na nowo przetłumaczone. Jak wyjaśnia tłumacz Szwejka, Antoni Kroh, w przedmowie – jak się okazuje – Polacy znali książkę Haška pod błędnym tytułem. Teraz ten błąd został naprawiony.
Tradycyjnie, pozwolę sobie umieścić kilka najciekawszych fragmentów:
SędziowiePowracały wielkie czasy rzymskiego panowania nad Jerozolimą. Więźniów prowadzono na parter i stawiano przed Piłatami 1914 roku. A sędziowie śledczy, współcześni Piłaci, zamiast godnie umyć ręce, posyłali po paprykę i pilzneńskie piwo do Teissiga i przekazywali prokuraturze wciąż nowe i nowe oskrażenia.
Tutaj rozwiewała się wszelka logika, a zwyciężał §, dławił §, durniał §, pienił się §, śmiał się §, wygrażał §, zabijał § i nie wybaczał. Byli to żonglerzy ustaw, pożeracze kodeksów i oskarżonych, tygrysy austriackiej dżungli, odmierzający skok na ofiarę numerami paragrafów.
Wyjątek czyniło kilku panów (podobnie jak na komendzie policji), którzy prawa nie traktowali zbyt serio; zawsze znajdzie się pszenica pośród kąkolu.
Więzienna kaplicaW więzieniu garnizonowym, jak we wszystkich aresztach i kozach, miejscowa kaplica cieszyła się wielkim powodzeniem. Nie chodziło o to, by przymusowe odwiedziny więziennej kaplicy zbliżały ludzi do Boga, żeby więźniowie przyswoili sobie odrobinę moralności. O takich głupotach nie ma nawet co wspominać.
Nabożeństwa i kazania były pierwszorzędną rozgrywką, rozpraszającą nudę garnizonu. Nie o to szło, by jednać się z Bogiem, ale że po drodze, na korytarzu czy na podwórzu, można było znaleźć ogarek papierosa albo cygara. Boga całkowicie odsuwał na bok mały pet walający się beznadziejnie w spluwaczce albo gdzie w pyle na ziemi. Ta malutka śmierdząca rzecz zwyciężała Boga i zbawienie duszy.
A do tego kazanie, ta zabawa, brewerie. Kapelan polowy Otto Katz był mimo wszystko czarującym człowiekie. Jego kazania były niezwykle fascynujące, ucieszne, uwalniające od więziennej monotonii. Tak pięknie ględził o nieskończonej łasce bożej, krzepił zdeprawowanych więźniów i mężów błądzących. Tak pięknie pyskował z ambony i od ołtarza. Umiał tak wspaniale wrzeszczeć swoje: «Ite, missa est», odprawiać nabożeństwo w niekonwencjonalny sposób, przewracać porządek mszy świętej, wymyślać, gdy był już całkiem pijany, zupełnie nowe modlitwy i nową mszę świętą, swój obrzęd, coś, czego jeszcze nie było.
No i ten cyrk, gdy od czasu do czasu omsknął się z i przewrócił z kielichem, najświętszym sakramentem albo mszałem, i głośno oskarżając ministranta z kompanii karnej, że mu umyślnie podstawił nogę, natychmiast przed najwyższym majestatem wrzepiał mu karcer i związywanie w kij.
Marny los uczciwego znalazcy- Nie szkodzi – stwierdził Szwejk – (…) Gdybyśmy to gdzieś ogłosili, uczciwy znalazca chciałby od nas nagrodę. Gdyby to były pieniądze, chyba nie trafiłby się uczciwy znalazca, aczkolwiek są jeszcze tacy ludzie. U nas w Budziejowicach w regimencie był żołnierz, takie pokorne cielątko, ten pewnego razu znalazł na ulicy sześćset koron i oddał policji, w gazetach pisali o nim jako o uczciwym znalazcy i tylko miał z tego wstyd. Nie chcieli z nim rozmawiać, każdy mówił: «Ty pacanie jeden, cóżeś ty zrobił za głupotę. Chyba do śmierci będzie ci łyso, jeśli masz choć trochę honoru w sercu». Miał dziewczynę, przestała z nim gadać (…) Wbił to sobie w głowę, zmizerniał, aż wreszcie rzucił się pod pociąg.
Piekło i nieboTo znaczy, zamiast zwykłych kotłów z siarką na biednych grzeszników czekają szybkowary, kotły wysokociśnieniowe, grzesznicy smażą się na margarynie, na rożnach elektrycznych, przez miliony lat jeżdżą po nich walce drogowe, a dentyści powodują zgrzytanie zębów specjalnym sprzętem, szloch nagrywa się na gramofony, a płyty wysyła się na górę, do raju, dla rozweselenia sprawiedliwych. W raju tryskają rozpylacze wody kolońskiej, a orkiestra tak długo gra Brahmsa, że już by ksiądz wolał piekło i czyściec. Aniołki mają w tyłeczkach śmigiełka od aeroplanów, żeby nie musiały tyle machać skrzydełkami.
c.d.n.
Pogoda w kratkę
W sezonie ogórkowym media wałkują, co im tylko w ręce wpadnie: np. metafizykę pogody, czy egzystencjonalne problemy meteorologiczne. Jednym słowem ględzą o pogodzie, która stała się głównym tematem (który nota bene gości też często na tym blogu). Ja więc na przekór sobie również trochę o tym napiszę 🙂
Pogoda przez ostatni tydzień była nienadzwyczajna. Wczoraj się poprawiło, jest całkiem słonecznie i miło, poza tym, że wczoraj była burza (niezbyt wielka, ale jednak); teraz też właśnie zaczęło padać. Załączam zdjęcie.

Miałem napisać coś jeszcze, ale zapomniałem, co…
Biesy wakacyjne
Eksperci biją na alarm: do końca wakacji pozostał już tylko miesiąc! Akurat – dla mnie są to prawie dwa miesiące, he he he he. Lubię takie pełne patosu zwroty à la „Fakty” albo „Piotr Kraśko na żywo z wnętrza wulkanu…”
Wróćmy jednak do wakacji. Trzeba przyznać, że długoterminowa prognoza pogody na razie się spełnia: to znaczy w lipcu miało lać – no i leje. Ponoć w sierpniu ma być upalnie; zobaczymy… Na szczęście ja na razie siedzę w domu i kontempluję Dr Hausa oraz Ally McBeal, więc deszcz mi nie straszny.
Czytam sobie również książki. Ostatnio przeczytałem „Biesy” Fiodora Dostojewsiego. Nie sposób nie oprzeć się i nie zamieścić kilku cytacików.
Stosunek do religii
(…) Warwaro Pietrowno, w tym sensie, że im gorzej, tym lepiej. To jak w religii: im gorzej się żyje człowiekowi, albo im biedniejszy i bardziej zahukany jest lud, tym uparciej myśli o nagrodzie w raju, a jeżeli przy tym jeszcze uwija się sto tysięcy kapłanów, podniecających tę mrzonkę i spekulujących na niej, to… rozumiem panią, Warwaro Pietrowno, może pani być pewna.
Talent beztalencia
(…) zawsze dużo mówię, to znaczy dużo słów, i śpieszę się, więc nigdy nic mi nie wychodzi. A dlaczego dużo mówię i nic mi nie wychodzi? Bo nie umiem mówić. Ci, którzy umieją dobrze mówić, mówią krótko. Więc to właśnie jest moje beztalencie – prawda? Ale skoro już mam ten naturalny talent beztalencia, dlaczego nie miałbym się nim posłużyć sztucznie? Więc się posługuję. Co prawda, jak się tu wybierałem, najpierw miałem zamiar milczeć; ale przecież milczeć wielki talent, a więc mnie nie przystoi, a po drugie, milczeć to jest ryzyko; no, więc ostatecznie zdecydowałem, że najlepiej przecież mówić, ale właśnie jak beztalencie, to znaczy dużo, dużo, dużo, bardzo śpieszyć się z argumentami, a pod koniec zawsze pogubić się we własnych argumentach, żeby słuchacz odszedł bez końca, rozkładając ręce, a najlepiej, żeby splunął.
Entuzjazm administracyjny
- Entuzjazm administracyjny? Nie wiem, co to takiego. / (…) niech pani postawi jakąś najmarniejszą kreaturę, żeby sprzedawała choćby jakieś tam głupie bilety kolejowe, a tak kreatura natychmiast poczuje się w prawie spoglądać na panią z miną Jowisza, kiedy podejdzie pani po bilet, [żeby okazać pani swoją władzę]. Że niby ja ci pokażę, kto tu rządzi… I to właśnie dochodzi w nich do administracyjnego entuzjazmu.
Oprawa książek
(…) czytać i oprawiać książki – to dwa, i ogromne, okresy rozwoju. Z początku pomalutku uczy się czytać, ma się rozumieć, przez całe wieki, ale książkę przy tym wyświechta, wybrudzi, bo nie uważa jej za coś poważnego. Oprawa oznacza już szacunek dla książki, oznacza, że człowiek nie dość, że polubił czytać, ale też potraktował to poważnie. Rosja jeszcze nie weszła w ten okres. A Europa już od dawna oprawia książki.
Wpływ wódki
Kiedy poprosicie państwo prostego człowieka, żeby coś dla was zrobił, jeśli zechce, a może, usłuży starannie i dobrodusznie; lecz jeśli poprosicie go, by przyniósł wódeczkę – nawet zwykła mu spokojna dobroduszność przejdzie raptem w jakąś pośpieszną, radosną usłużność, w jakąś niemal braterską o was dbałość. Na tego, kto idzie po wódkę – chociaż pić ją będziecie wy, a nie on, czego jest z góry świadom – spływa jak gdyby cząstka waszego przyszłego ukontentowania.
Powyższe cytaty pochodzą z: Fiodor Dostojewski Biesy, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010. tłum. Adam Pomorski
Jeszcze raz o kartach
Parę dni temu napisałem o dosyć kontrowersyjnej sprawie prowizji za używanie kart płatniczych – prowizji rzecz jasna pobieranych przez firmy typu Visa i Mastercard, których pazerność jest znacznie większa, niż przypuszczałem. Można o tym poczytać na bankowym blogu Macieja Samcika.
Każdy z nas spotkał się chyba z sabotażem sprzedawców, polegającym na zniechęcaniu klientów do płacenia kartą. Sprzedawcy w sklepach i punktach usługowych wolą gotówkę, bo od transakcji opłaconych biletami Narodowego Banku Polskiego nie muszą płacić bankom prowizji (m.in. słynnej opłaty interchange). Stąd też w sklepach „Żabka” terminale do płatności bezgotówkowych zwykle są „nieczynne”, zaś w wielu punktach sprzedawcy, widząc w ręce klienta kartę, pytają, czy na pewno ów klient nie ma ochoty zapłacić gotówką. Znam nawet właściciela sklepu, który udziela 4% rabatu każdemu, kto zapłaci gotówką zamiast kartą.
To powinno dać do myślenia pazernym bankowcom i szefom organizacji płatniczych Visa i MasterCard, kąpiącym się w skarbcach pełnych banknotów. Na opłatach pobieranych od sklepów Visa, MasterCard i banki zarabiają rocznie okrągły miliard złotych.
Więcej tutaj.
Do Gołuchowa
W ostatnią sobotę pojechaliśmy na długaśną wycieczkę rowerową do Gołuchowa. Co z tego, że prowadzi do tego miejsca ścieżka rowerową, skoro biegnie ona wzdłuż drogi krajowej, na której ruch jest jak na autostradzie, choć z pewnością autostrada to nie jest. Trzeba więc było jechać trochę na około, po różnorakich wiochach małych i dużych. W jedną stronę – jedzie się ok 70 minut. Czyli dosyć długo. Jak wróciłem, myślałem, że mi kulasy poodpadają.
Skoro byłem na takiej fajnej wycieczce, to chyba lepiej o niej pisać, niż np. o tym, co przeczytałem dzisiaj we „Wprost”, że Kaczyński z Rydzykiem doszczętnie zawłaszczyli już sanktuarium na Jasnej Górze; nie napiszę również o tym, że – jak głoszą plotki krążące po Kaliszu – ma zostać zlikwidowany kościół garnizonowy, a co za tym idzie – ostatni bastion rozsądku w naszej diecezji wpadnie w łapy Napierały.
Burze i ulewy, i jeszcze płacenie kartą
Sezon ogórkowy w pełni, więc pisać mogę choćby o pogodzie.
A jest o czym. Wczoraj było odrobinę wietrznie – i tyle, ale nie specjalnie gorąco. W nocy zrobiłem sobie przeciąg w pokoju i dało się wytrzymać. Nad ranem zaczęły walić pioruny, ale zupełnie na sucho 🙂 Ciekawie zrobiło się chwilę przed 7 rano: wtedy runął deszcz i było to coś zupełnie niesamowitego – jakby ktoś odkręcił maksymalnie prysznic. Ulewa niesamowicie zacinała w okna, więc musiałem je zamknąć.

Pioruny waliły dalej, ale jak podniosłem roletę, to okazało się, że nie dość, że leje i nie dość, że burza, to jeszcze do tego spośród czarnych chmur wyziera słońce. Tak więc pogoda zupełnie zwariowała. Ma to swoje zalety, bo burze mają być dzisiaj w całej Polsce cały dzień. Więc może w Kaliszu limit został już wyczerpany i do końca dnia będzie spokój.
Ciekawą wiadomość usłyszałem przed chwilą w wiadomościach w radiowej Trójce. Poruszono kwestię płacenia kartami płatniczymi w sklepie i związanymi z tym limitami (np. „płacenie kartą od 15 zł” – dosyć częste, szczególnie w małych sklepach). UOKiK twierdzi, że nie narusza to praw konsumenta i moim zdaniem to prawda. Prawda jest taka, że jeżeli na każdej transakcji poniżej ok. 20 zł sklep po prostu sporo traci; dla dużych sieci to nie problem, ale dla mniejszych – już tak. Rzecznik (czy ktoś taki) Związku Banków Polskich stwierdził, że w tej sytuacji najlepszy jest bojkot takich sklepów. Co za idiotyzm! Zza tej wypowiedzi wyziera nic innego, jak pazerność banków, które masę forsy zarabiają na transakcjach kartami – dlatego też tak chętnie wciskają je swoim klientom przy każdej okazji. W pewnym sklepie sprzedawczyni powiedziała nam wprost, że nie ma terminala, bo wtedy musiałaby podnieść ceny. Oczywiście jest więc tak, że za te wygody, jak płacanie kartą, koniec końców i tak zapłaci konsument. Podobnie jest z małymi podwyżkami podatków (np. o 1 punkt procentowy). Teoretycznie podwyżka ceny towaru powinna być zupełnie niezauważalna, w praktyce jednak sprzedawcy lubią sobie „zaokrąglić”.
Kiedy sobie tak myślę, jaki ten świat jest beznadziejny 🙂 to przypomina mi się jednak jedna z nielicznych rzeczy, których nauczyłem się na półrocznym kursie ekonomii w pierwszym semestrze: że człowiek tak naprawdę kieruje się własnym szczęściem i dąży do optymalizacji, a przecież podwyżka cen towarów, to więcej szczęścia dla sprzedawców 😉 Kończę tym optymistycznym akcentem.
Lipiec
Pierwszy egzamin
Pogoda jest ostatnio nadzwyczajnie zmienna. Nie dość że żar się leje z nieba, że słońce świeci nieustannie, że 30º C i brak jakiejkolwiek chmurki na niebie, to potem tak zaczyna grzmocić piorunami, że nie słychać już nawet deszczu walącego w szyby. A tak było w Kaliszu, przedwczoraj, wczoraj i dzisiaj. Najpierw okropny upał, a potem wielka burza. Tej dzisiejszej już nie zaobserwowałem, bo od wczoraj jestem znowu w Poznaniu.
To już ostatni pełen tydzień mieszkania w stolicy Wielkopolski w tym roku akademickim. Dzisiaj miałem pierwszym egzamin – z historii prawa sądowego; chyba nie było źle. Tak więc zostały mi jeszcze cztery egzaminy (miejmy nadzieję) i jedno zaliczenie. Jakoś więc mogę powiedzieć, że doturlałem się do końca. A – jak już o tym pisałem – rok akademicki mija jeszcze szybciej, niż szkolny.