Bieszczady – sprawozdanie

Nasza wyciecz­ka w góry – Biesz­cza­dy – naj­bar­dziej dzi­ki frag­ment Pol­ski – trwa­ła od 3 do 13 sierp­nia. To w dużym zaokrągleniu…

3 sierp­nia – mie­li­śmy wyje­chać z Ostro­wa Wiel­ko­pol­skie­go; pierw­szy etap zakła­dał podróż do Rze­szo­wa. Po raz kolej­ny mie­li­śmy oka­zję prze­ko­nać się, że PKP to jed­na, wiel­ka Czar­na D_ _ a. Tam nikt nic nie wie. Pociąg się spóź­nił 3 godzi­ny i nikt nie wie dla­cze­go. Zapo­wia­da­ją go „Do Kra­ko­wa”. My się pyta­my: „Ale prze­cież miał być do Rze­szo­wa”. Zawia­dow­ca nas uspo­ka­ja, że tak, tak „oni tak zapo­wia­da­ją, ale on jedzie do Rzeszowa”.

Nie­kom­pe­ten­cja pra­cow­ni­ków kolei uka­za­ła się jed­nak w całej kra­sie, gdy pociąg wto­czył się wresz­cie na peron: pyta­my się kie­row­ni­ka pocią­gu: „To pociąg do Rze­szo­wa” – „Nie wiem… chy­ba nie… chy­ba do Kra­ko­wa” – „A gdzie pociąg do Rze­szo­wa” – „Nie wiem, ale inny już dzi­siaj nie przy­je­dzie”. Zatka­ło nas.

Musie­li­śmy do nie­go wsiąść, bo nie było inne­go wyj­ścia. Gdy kon­tro­ler spraw­dzał bile­ty, zno­wu się pyta­my, cze­mu się spóź­nił, on zaczął beł­ko­tać: „no tak… tak… trzy godziny…”

Całe szczę­ście oka­za­ło się, że w Kato­wi­cach nastą­pi­ła zmia­na dru­ży­ny kon­duk­tor­skiej. Wte­dy też oka­za­ło się, że jed­nak jedzie­my do Rze­szo­wa. Tam wylą­do­wa­li­śmy z trzy­go­dzin­nym opóź­nie­niem. Dobrze, że mie­li­śmy duży zapas na następ­ny pociąg.

4 sierp­nia – Wsie­dli­śmy do pocią­gu do Jasła, któ­ry tak napraw­dę jechał do Sano­ka, więc dotar­li­śmy tam bez prze­szkód. Nie­ste­ty pociąg był w rze­czy­wi­sto­ści szy­no­bu­sem, dla­te­go 5 godzi­ny tłu­kli­śmy się skła­dem wol­niej­szym od prze­cięt­ne­go samo­cho­du na nie­wy­god­nych sie­dze­niach. Odle­głość jest bar­dzo nie­wiel­ka z Rze­szo­wa do Sano­ka, ale stan toro­wisk bar­dzo zły. Szar­pie, rzu­ca, pod­ska­ku­je, robi się niedobrze…

W koń­cu doje­cha­li­śmy do Sano­ka, gdzie jesz­cze cze­kał nas pościg za auto­bu­sem do Sękow­ca – czy­li nasze­go wła­ści­we­go celu. Tam doje­cha­li­śmy po 2,5 godzi­nie jaz­dy brud­nym, powol­nym i śmier­dzą­cym auto­bu­sem Veolia Transport.

Gdy dotar­li­śmy do Sękow­ca, kra­jo­braz Biesz­czad mógł wywo­łać skraj­ne wra­że­nia: z jed­nej stro­ny pięk­ne góry, a z dru­giej – wstręt­na pogo­da; bar­dzo pada­ło. Doczoł­ga­li­śmy się jed­nak jakoś do nasze­go dom­ku poło­żo­ne­go na wzgó­rzu. Budy­ne­czek jest drew­nia­ny, bez ogrze­wa­nia. Jest tam „kuch­nia” i „łazien­ka”. Warun­ki nie jakieś świet­ne, ale moż­na się przy­zwy­cza­ić. Poza tym spo­kój. Nawet w szczy­cie sezo­nu tury­stów jest nie­wie­lu. To już przy­naj­mniej jeden powód, by się zako­chać w tej czę­ści gór.

5 sierp­nia – pierw­szy wła­ści­wy dzień był luź­niej­szy. Poszli­śmy do Zatwar­ni­cy (więk­sza wieś), gdzie jest np. sklep. Wybra­li­śmy się nad potok Hyla­ty, gdzie jest wodo­spad Sze­pit. Kie­dyś był on podob­no więk­szy, ale jacyś „geniu­sze” posta­no­wi­li go wysa­dzić w powietrze.

Potok Szepit na Hylatym
Potok Sze­pit na Hylatym

Odwie­dzi­li­śmy też świę­te miej­sce – czy­li potoczek.

Potok
Potok

6 sierp­nia – Pierw­sza poważ­na wypra­wa na Dwer­nik Kamień. Jest to góra o wyso­ko­ści 1004 m n.p.m. Wcho­dze­nie na nią jest dość męczą­ce z powo­du strasz­ne­go bło­ta i stro­mych ście­żek. Wła­zi się tam ponad 2 godzi­ny (dłu­żej niż na Kaspro­wy Wierch!). Ale za to na górze cze­ka­ją nas pięk­ne wido­ki i… krza­ki z jagodami.

Krajobraz z Punktu Widokowego
To nie jest widok z Dwer­ni­ka Kamie­nia, tyl­ko z Punk­tu wido­ko­we­go. Ale i tak jest ładnie.

7 sierp­nia – Tego dnia poje­cha­li­śmy na Świę­to Żubra do Luto­wisk – wsi nad wsia­mi (tj. tro­chę bli­żej cywilizacji).

8 sierp­nia – Dzień leże­nia odło­giem, czy­ta­nia ksią­żek i kąpie­li w Sanie.

9 sierp­nia – Punkt szczy­to­wy naszej wypra­wy: zdo­by­wa­nie Poło­ni­ny Wetliń­skiej. Ale naj­pierw trze­ba było zdo­być Brze­gi Gór­ne, czy­li jakoś dotrzeć do pod­nó­ża góry. Uda­ło się to nam dzię­ki trzem kolej­nym auto­sto­pom. Poło­ni­na Wetliń­ska jest napraw­dę cudow­na. Naj­trud­niej­szy jest pierw­szy etap – do schro­ni­ska Pucha­tek. Potem jakoś leci. Nie mam stam­tąd na razie zdjęć.

Na nasze szczę­ście z Poło­ni­ny moż­na zejść wprost do Zatwar­ni­cy, gdzie w hote­lo­wej sto­łów­ce zje­dli­śmy pierogi.

IMG483.jpg
Reszt­ki cerkwi

10 sierp­nia – Tego dnia wybra­li­śmy się do wsi Kry­we. Nie poszli­śmy tam jed­nak tak, jak naka­zu­je mapa i szlak, ale tra­są wła­sną – cie­kaw­szą i krót­szą. Naj­pierw szli­śmy wzdłuż Sanu, a potem przez nie­go się prze­pra­wia­li­śmy. Potem trze­ba jesz­cze było zna­leźć cel wycieczki.

Tama zrobiona przez bobry (może one zaczną robić wały przeciwpowodziowe?)
Tama zro­bio­na przez bobry (może one zaczną robić wały przeciwpowodziowe?)

W tam­tej oko­li­cy są koło sie­bie dwie opusz­czo­ne wsie: Kry­we i Hul­skie. W Kry­we znaj­du­ją się ruiny dwo­ru, któ­ry tam ist­niał, a tak­że reszt­ki cer­kwi. Natknę­li­śmy się tak­że na tamę wyko­na­ną przez bobry.

11 sierp­nia – To był dzień lenia. Wyką­pa­li­śmy się w Sanie, odwie­dzi­li­śmy Poto­czek, zje­dli­śmy pie­ro­gi w hote­lu i po raz ostat­ni sie­dzie­li­śmy przy ognisku.

12 sierp­nia – Musie­li­śmy wcze­śnie wstać, by zdą­żyć na auto­bus. Poje­cha­li­śmy sta­rym żdżo­rem do Ustrzyk Dol­nych. Z nich nowym mer­ce­de­sem do Sano­ka. Oka­za­ło się, że dwo­rzec w Sano­ku jest zupeł­nie opusz­czo­ny, ale znaj­du­je się tam bar­dzo dobra piz­ze­ria, z któ­rej sko­rzy­sta­li­śmy. Kosz­mar roz­po­czął się w szy­no­bu­sie do Rze­szo­wa. Na sta­cji razem z nami sie­dzia­ła kolo­nia (spor­to­wa, wszy­scy – mówiąc eufe­mi­stycz­nie – z nad­mia­rem ener­gii), a w pocią­gu cze­ka­ła na nas już dru­ga – har­cer­ska. A har­ce­rze mi się ostat­nio dobrze nie koja­rzą. Było cia­sno… Nie lepiej było na dwor­cu w Rze­szo­wie, gdzie peron był wypeł­nio­ny po brze­gi. Ale nie chce mi się o tym pisać.

13 sierp­nia – W środ­ku nocy doje­cha­li­śmy do Wro­cła­wia. Oka­za­ło się, że na dwor­cu auto­bu­so­wym nie zna­ją tam cze­goś takie­go, jak roz­kład jaz­dy. To zna­czy, jest, ale wewnątrz. A sam dwo­rzec jest w nocy zamknię­ty. Nigdy mi tak jesz­cze Wro­cław nie pod­padł. Osta­tecz­nie do Kali­sza doje­cha­li­śmy pocią­giem, któ­ry – choć wyje­chał punk­tu­al­nie – w Kali­szu i tak był spóź­nio­ny. Praw­dę mówią (ostat­ni wie­le razy jeź­dzi­łem pocią­giem) nie zda­rzy­ło się jesz­cze, aby któ­ry pociąg dale­ko­bież­ny przy­je­chał punktualnie…

Na tym wyciecz­ka się zakoń­czy­ła. Zobacz wszyst­kie zdjęcia

O lud­no­ści W Biesz­cza­dach nie ma cze­goś takie­go, jak „góra­le” czy „lud­ność rdzen­na”. Oczy­wi­ście tako­wa daw­niej tam ist­nia­ła, ale wszyst­ko zosta­ło znisz­czo­ne wraz z wysie­dle­nia­mi – głów­nie akcją „Wisła”. Po daw­nych miesz­kań­cach pozo­sta­ły licz­ne ruiny, jak wspo­mnia­ne prze­ze mnie reszt­ki cer­kwi, czy dwo­ru. W Kry­we moż­na spo­tkać np. miej­sce, gdzie daw­niej był sad.

O trans­por­cie W Biesz­cza­dach prze­woź­ni­kiem auto­bu­so­wym jest Veolia Trans­port, któ­rej usłu­gi pozo­sta­wia­ją mie­sza­ne wra­że­nia. Nie­któ­re auto­bu­sy są nowe, ale więk­szość to roz­kle­ko­ta­ne gru­cho­ty. Połą­cze­nia mię­dzy więk­szy­mi gmi­na­mi są nie­złe, ale poza tym, to jest raczej kiep­sko. Poza tym – nawet, jeśli auto­bus jest na roz­kła­dzie – to wca­le nie moż­na być zupeł­nie pew­nym, że przy­je­dzie. Może będzie, a może nie. Tro­chę jak z PKP. Poza tym, jest to prze­woź­nik pry­wat­ny i więk­szo­ści ulg nie honoruje.

O Sanie To rze­ka dość sze­ro­ka, z wart­kim nur­tem. Jed­nak w górach przy­po­mi­na raczej więk­szy potok. Jest raczej płyt­ka. Dno jest bar­dzo kamie­ni­ste, brze­gi są zbu­do­wa­ne ze skał. Kie­dy spad­nie deszcz, poziom nie­znacz­nie się pod­no­si, a woda sta­je się mętna.

O Rze­szo­wie To mia­sto z pięk­ną sta­rów­ką, sto­li­ca woj. pod­kar­pac­kie­go. Nie­opo­dal dwor­ca znaj­du­je się cen­trum han­dlo­we, dobrze zaopa­trzo­ne. Znaj­du­je się tam chy­ba jedy­ny wyre­mon­to­wa­ny dwo­rzec kole­jo­wy w kraju.

Wakacje oficjalnie rozpoczęte

Ofi­cjal­nie roz­po­czę­ły się już waka­cje. To zna­czy dla całej resz­ty, bo ja je mam już od dwóch mie­się­cy. Tak więc – wiel­kiej zmia­ny nie odczu­łem i nie odczu­ję w naj­bliż­szym czasie.

W ramach rekre­acji waka­cyj­nej odby­łem wczo­raj i dziś dwie milu­sie wyciecz­ki rowe­ro­we o dokład­nie tych samych tra­sach. zdjęcia

1850 lat Kalisza

Dokład­nie tydzień temu mia­ła swo­ją kul­mi­na­cję wiel­ka feta zor­ga­ni­zo­wa­na z oka­zji 1850-lecia Kali­sza – „18,5 wie­ku Cali­sii” – tak to mnie wię­cej nazwa­no. Obcho­dy tego nie­zwy­kłe­go jubi­le­uszu trwa­ją cały rok, ale teraz z oka­zji dni Kali­sza, pod­kre­ślo­ne były w spo­sób szczególny.

Tydzień temu uli­ca­mi Kali­sza prze­szła wiel­ka para­da Rzy­mian i bar­ba­rzyń­ców mają­ca upa­mięt­nić antycz­ne korze­nie mia­sta. Wzię­li w niej udział człon­ko­wie grup rekon­struk­cyj­nych z Kalisz, oko­lic i  miast part­ner­skich (z Wiel­kiej Bry­ta­nii, Sło­wa­cji…). Było na co popatrzeć.

IMG_1299.JPG IMG_1308.JPG IMG_1313.JPG
zdję­cia


Wyda­je mi się, że Kalisz zna­lazł cał­kiem cie­ka­wy spo­sób na pro­mo­cję mia­sta. Oczy­wi­ście poja­wia­ją się gło­sy kry­ty­ki, jak choć­by arty­kuł, któ­ry uka­zał się nie­daw­no w „Poli­ty­ce”. Jak widać, oni [czy­li układ 😉 ] dobrze pil­nu­ją, by przy­pad­kiem Kalisz nie stał się zbyt prężny…

Fakt fak­tem, że w naszym mie­ście wie­le jed­nak trze­ba jesz­cze zmie­nić, jak choć­by dwo­rzec kole­jo­wy, któ­ry jest esen­cją bru­du i smro­du, a jed­no­cze­śnie był wizy­tów­ką Kali­sza dla tych, któ­rzy przy­je­cha­li do nie­go pociągiem.

Warto zobaczyć

Kalisz 18,5 – infor­ma­cje o obcho­dach roku jubi­le­uszo­we­go, kalen­da­rium wyda­rzeń &c&c.

Sta­ry Kalisz – feno­me­nal­na stro­na poświę­co­na histo­rii Kali­sza zawie­ra­ją­ca cie­ka­we arty­ku­ły, archi­wal­ne zdję­cia, sta­re mapy i wie­le innych…

Teorie spiskowe

Wsze­la­kie media mają taką dużą wadę, że jak się ucze­pią jakie­goś tema­tu, to nie odpusz­czą, dopó­ki nie prze­wał­ku­ją go na wszyst­kie stro­ny. Po 10 kwiet­nia od rana do nocy w tele­wi­zji, radiu i inter­ne­cie było to samo. Podob­nie jest teraz, ale tema­tem mie­sią­ca zosta­ła powódź. Rze­czy­wi­ście była ona dosyć nie­spo­dzie­wa­na, a o jej roz­mia­rach świad­czy rów­nież to, że mówio­no o niej w mediach nie tyl­ko kra­jo­wych, ale i światowych.

Po kata­stro­fie pre­zy­denc­kie­go samo­lo­tu w pew­nym toruń­sko-kato­lic­kim radiu zaczę­ły się poja­wiać infor­ma­cje, że mgła uno­szą­ca się nad lot­ni­skiem była sztucz­nie wytwo­rzo­na przez tajem­ni­czych osob­ni­ków. Teraz oso­by zwią­za­ne – jak­by nie było – z tym krę­giem, raczą nas jesz­cze cie­kaw­szy­mi infor­ma­cja­mi, a raczej domy­sła­mi, że i powódź zosta­ła wywo­ła­na celo­wo. Infor­mu­je o tym „Gaze­ta”. Oto, co mówią ojco­wie pau­li­ni z Częstochowy:

Z wie­lu rejo­nów Pol­ski, a zwłasz­cza z miejsc na tere­nach dotknię­tych w ostat­nim okre­sie ulew­ny­mi desz­cza­mi i burza­mi, otrzy­mu­je­my od licz­nych osób nie­po­ko­ją­ce sygna­ły. Według tych – pokry­wa­ją­cych się ze sobą infor­ma­cji – wszyst­kie one mówią o poja­wia­niu się co pewien czas samo­lo­tów pozo­sta­wia­ją­cych za sobą dziw­ne smu­gi na nie­bie. Według naocz­nych świad­ków samo­lo­ty te widocz­ne były w tych rejo­nach pol­skiej prze­strze­ni powietrz­nej, w któ­rych – wkrót­ce po ich prze­lo­cie – powsta­wa­ły nie­spo­dzie­wa­nie potęż­ne chmu­ry desz­czo­we i nie­ba­wem wystę­po­wa­ły nad­zwy­czaj obfi­te opady
Wię­cej… http://wyborcza.pl/1,75248,7975444,Pytania_z_Jasnej_Gory__Czy_powodzie_w_Polsce_powoduja.html#ixzz0pyh6aO5R

Żało­sne.

Jeśli cho­dzi o powódź, to jej skut­ki są widocz­ne rów­nież w Kaliszu.


IMG252.jpg
Leni­wa Barycz na dro­dze do Rososzycy


A teraz coś cie­kaw­sze­go. Tydzień temu byłem na wyciecz­ce rowe­ro­wej – doje­cha­łem aż do Roso­szy­cy. Muszę się pochwa­lić, że jeż­dżę coraz dalej. W Roso­szy­cy jest cie­ka­wy kościół oraz reszt­ki folwarku.

Wycieczka do Ołoboku i kaprysy Prosny

W sobo­tę zro­bi­łem sobie milu­sią wyciecz­kę rowe­ro­wą do Oło­bo­ku. Zwie­dzi­łem tam wyjąt­ko­wo ory­gi­nal­ny kościół pw. św. Jana Ewan­ge­li­sty. W dro­dze powrot­nej mia­łem rów­nież oka­zję zoba­czyć kościół w Gosty­czy­nie. Rów­nie ciekawy.


IMG233.jpg
Kościół w Oło­bo­ku z cha­rak­te­ry­stycz­ną „skar­pą”


Nie oby­ło się jed­nak bez pro­ble­mów. Bowiem trwa dosyć nie­spo­dzie­wa­na powódź, któ­ra jest niczym wobec tego, co dzia­ło się wcze­śniej w tym roku. Nie omi­nę­ła ona i połu­dnio­wej Wiel­ko­pol­ski, któ­ra rów­nież jest lek­ko pod­to­pio­na. Dla­te­go do Oło­bo­ku musia­łem jechać dłuż­szą drogą.

Same oko­li­ce wsi wyglą­da­ją tak:

IMG230.jpg IMG231.jpg

Rów­nież w Piwo­ni­cach wyla­ło nicze­go sobie. Praw­dę mówiąc, cze­goś takie­go jesz­cze tutaj nie widziałem.


IMG238.jpg
Nor­mal­nie rze­ka pły­nie tam, gdzie te krza­czo­ry na 3. planie


Matura: DZIEŃ VI – Język angielski (ustny)

Dzi­siaj od 12.00 do 15.30 byłem na egza­mi­nie ust­nym z angiel­skie­go, poziom pod­sta­wo­wy. Uzy­ska­łem 20/20 pkt, czy­li 100%. Nie chwa­ląc się, było to do przewidzenia…

A za tydzień poziom rozszerzony.

Pogo­da Tym razem jest o czym pisać. Było ład­nie, ale porząd­nie popa­da­ło i nagle powódź. Zdję­cia moż­na zoba­czyć nawet na stro­nie New York Time­sa: tutajtutaj. A tutaj jest cie­ka­wy foto­re­por­taż, ale doty­czą­cy cze­go inne­go. W radiu nawet moż­na było usły­szeć o Kali­szu, bowiem zala­ło Raj­sków. Tam bowiem są aż dwie rze­ki: Pro­sna i Swędr­nia. A na Cho­pi­na woda prze­le­wa­ła się przez most.

Skrzypek z Berlina i Strauss

Wczo­raj byłem na feno­me­nal­nym kon­cer­cie w Fil­har­mo­nii Kali­skiej. Był to chy­ba naj­lep­szy, na jakim dotąd byłem.

Guy BRAUNSTEIN – skrzypce
Orkie­stra Sym­fo­nicz­na Fil­har­mo­nii Kaliskiej
Adam KLOCEK – dyrygent

w pro­gra­mie:
P. Czaj­kow­ski – Kon­cert skrzyp­co­wy D‑dur op. 35
R. Strauss – Dyl Sowi­zdrzał op. 28

Zarów­no kon­cert Czaj­kow­skie­go (Czaj­kow­ski, jak zwy­kle wspa­nia­ły), jak i „Dyl Sowi­zdrzał” nie­sa­mo­wi­cie wci­ska­ły w fote­le. Gra­tu­la­cje dla Filharmoników!


Po kon­cer­cie

I po Olimpiadzie

Od piąt­ko­we­go wie­czo­ru do nie­dziel­ne­go połu­dnia byłem w Toru­niu na XVII Olim­pia­dzie Wie­dzy o Pra­wach Czło­wie­ka. Byłem tam z jesz­cze trze­ma repre­zen­tan­ta­mi z Wiel­ko­pol­ski. Nie­ste­ty lau­re­atem nie zosta­łem. Ale co z tego, sko­ro matu­rę z WOSu i tak mam na 100%!

Poza tym, sta­rów­ka w Toru­niu jest nie­za­prze­czal­nie wspaniała.

Rynek Sta­ro­miej­ski wieczorem



Filmy, książki i koncert

Mam tro­chę do napi­sa­nia, ale zupeł­nie nie wiem, od cze­go zacząć. Z resz­tą chy­ba i tak nie napi­szę o tym wszyst­kim, o czym bym chciał – bo zapo­mnę; tym bar­dziej, że daw­no nic nie pisałem.

Zacznę od tego, że byłem dzi­siaj na dru­gim eta­pie okrę­go­wym Olim­pia­dy Wie­dzy o Pra­wach Czło­wie­ka (pododb­nie, jak rok temu) i zają­łem… pierw­sze miej­sce!!! Jestem dzię­ki temu zwol­nio­ny z matu­ry z WOSu. Ale nie czas teraz na czcze gada­nie, albo­wiem o wie­lu rze­czach powi­nie­nem napi­sać. Zapu­ści­łem bloga!

Afisz „Tem­pla­riu­szy”

(1) W cią­gu ostat­nie­go cza­su mia­łem oka­zję zoba­czyć w kinie dwa fil­my. Pierw­szy z nich, to „Tem­pla­riu­sze”. Dziw­ne jest to, że choć pre­mie­ra była w 2007, to w kinie obraz poja­wił się dopie­ro teraz. Mówi się, że to chy­ba naj­droż­szy film euro­pej­ski (ostat­nio [?]). Jak widać cena nie zawsze wią­że się z jako­ścią. „Tem­pla­riu­sze” opo­wia­da­ją o… tem­pla­riu­szach, a kon­kret­nie o jed­nym uwi­kła­nym w splą­ta­nym jak „Moda na suk­ces” roman­sie peł­nym sta­rych waśni, krwa­wych poje­dyn­ków etc. etc. Oczy­wi­ście głów­ny boha­ter z jed­nej stro­ny jest mni­chem-wojow­nie­kiem, a z dru­giej wszyst­ko, co robi, robi dla swej uko­cha­nej. Głów­ną zale­tą fil­mu jest to, że zosta­ły  w nim odda­ne dość wia­ry­god­nie realia śre­dnio­wie­cza z okre­su kru­cjat, w szcze­gól­no­ści Skan­dy­na­wii, któ­ra – jak wia­do­mo – ma urze­ka­ją­cy wpływ na widzów z bar­dziej połu­dnio­wej czę­ści Euro­py. Choć nie wiem, czy słusznie.

Film moż­na zoba­czyć, choć chy­ba raczej tyl­ko raz.

Ale w pią­tek (czy­li przed­wczo­raj) byłem na czymś znacz­nie lep­szym, gdzie już sam tytuł jest raczej gwa­ran­cją kin­ma­to­gra­fii z wyso­kiej pół­ki (oczy­wi­ście dla kogoś, kto takie coś lubi – nie dla mal­kon­ten­tów!). Ten film, to „Ali­cja  w Kra­inie Cza­rów”. Na pew­no nie jest to film dla dzie­ci. Jest pogod­ny z nut­ką gory­czy, w sumie dla każ­de­go. Na szczę­ście nie ma w nim jakiś głu­pich smrod­ków dydak­tycz­nych, jak np. w „Epo­ce lodowcowej”.

„Ali­cja w Kra­inie Czarów”

Do tego fil­mu nie mam zastrze­żeń. Choć aku­rat Zwa­rio­wa­ny Kape­lusz­nik nie był w nim naj­cie­kaw­szą postacią.

(2) Ale nie samy­mi fil­ma­mi się żyje. Żyje się też kon­cer­ta­mi, a ja na cał­kiem cie­ka­wym byłem 2 – 3 tygo­dnie temu w Fil­har­mo­nii Kali­skiej. Przy oka­zji mia­łem oka­zję zoba­czyć nową aulę.

Mar­ta LELEK, skrzypce
Orkie­stra Sym­fo­nicz­na Fil­har­mo­nii Kaliskiej
Adam KLOCEK – dyrygent

w pro­gra­mie: 
Witold Luto­sław­ski – Uwer­tu­ra smyczkowa
Andrzej Panuf­nik – Kon­cert skrzypcowy
Samu­el Bar­ber – Ada­gio na smyczki
Samu­el Bar­ber – Kon­cert skrzypcowy

Kon­cert uda­ny, jedy­nie to coś tego Panuf­ni­ka nud­ne było jak fla­ki z olejem.

(3) Teraz coś o książ­kach. Ostat­nio prze­czy­ta­łem „Trans-Atlan­tyk”. Wiem, już dla­cze­go Gier­tych tego nie tra­wił – po pro­stu czy­ta­jąc tę książ­kę trze­ba umieć podejść do pew­nych spraw z dystan­sem, trze­ba też lubić iro­nię. Nie ma nic lep­sze­go niż dobra iro­nia! Gom­bro­wicz w swej powie­ści skry­ty­ko­wał Polo­nię miesz­ka­ją­cą gdzieś za Oce­anem, któ­ra noga­mi jest w Pol­sce, a gło­wą gdzieś na dru­gim koń­cu świa­ta. Ale prze­cież dzi­siaj sytu­acja jest iden­tycz­na! Nie mówię o tych, co wyje­cha­li rok czy dwa lata temu do Irlan­dii, tyl­ko raczej o tych, co wyemi­gro­wa­li 40 lat temu. Praw­da jest taka, że nie mają zie­lo­ne­go poję­cia o tym, co dzie­je się w kra­ju; tym łatwiej­szą są pożyw­ką dla impe­rium pew­ne­go ojca z mia­sta zna­ne­go z pierników.

Moja poprzed­nia polo­nist­ka była w Sta­nach, gdzie spo­tka­ła Pola­ków, któ­rzy miesz­ka­li tam od wie­lu lat. Ode­rwa­nie od tego, co dzie­je się ze oce­anem widocz­ne było tak­że w języ­ku, jakim się posłu­gi­wa­li: tzn. sto­so­wa­li zwro­ty, któ­re dzi­siaj uwa­ża się za przy­naj­mniej staroświeckie.

A teraz zaczą­łem czy­tać „Mada­me” Anto­nie­go Libe­ry; spodo­ba­ło mi się już po pierw­szej stro­nie, a nie­wie­le jest takich książek.

(4) Pogo­da ostat­ni­mi cza­sy jest bar­dzo zmien­na. Już zano­si­ło się na wio­snę, już od 4 rano pta­chol­ce wydzie­ra­ły dzio­by, kie­dy zno­wu prze­szło i zmro­zi­ło. Efek­tem sro­giej zimy są tak­że powo­dzie rot­zo­po­we, któ­re widać tak­że w Piwo­ni­cach, gdzie miesz­kam. Było to nawet poka­za­ne w TVN24.

Powódź w Piwo­ni­cach. Zala­ne boisko.

To Pro­sna tak wylała.

Powódź w Piw­no­cach to spraw­ka Prosny

(5) Wypa­da­ło­by napi­sać coś jesz­cze o szko­le, ale czy war­to sobie tym gło­wę zawra­cać?… Jest tak, jak było…

Ostatni dzień roku

W nie­unik­nio­ny spo­sób koń­czy się rok. Ale to natu­ral­na kolej rze­czy i w sumie nie powin­no być w tym nicze­go nad­zwy­czaj­ne­go. Prze­cież już jutro nowy!

Koniec roku, to okres wsze­la­kiej maści pod­su­mo­wań. Tro­chę to nud­ne i głu­pie, w szcze­gól­no­ści w wyko­na­niu tele­wi­zyj­nych pro­gra­mów infor­ma­cyj­nych. Tym­cza­sem New York Times poszedł jesz­cze dalej i zabrał się za pod­su­mo­wa­nie deka­dy. Jak dla mnie, to chy­ba jest to tro­chę na wyrost. O ile wiem, to deka­da koń­czy się za rok… W każ­dym razie, na stro­nie http://www.nytimes.com/interactive/world/2009-decade.html moż­na znalźć kolek­cję zdjęć zro­bio­nych przez czy­tel­ni­ków gazety.

Park w śniegu

Jak już jestem w takim syl­we­stro­wo-koń­co­wo­rocz­nym nastro­ju, to mogę też coś napi­sać o samym blo­gu. Nie wiem, czy kto­kol­wiek to czy­ta, czy nie jest to przy­pad­kiem tyl­ko nud­ny wytwór mojej wyobraź­ni, ale ist­nie­je już od roku (pod­czas, gdy sama stro­na ist­nie­je od sierp­nia 2006). Rów­no 1 stycz­nia 2009 zaczą­łem na nim zamiesz­czać posty.

Zima w parku

A teraz infor­ma­cje pogo­do­we. Od dwóch dni pada śnieg: naresz­cie; wszyst­ko jest bia­łe. Szko­da tyl­ko, że KLA wraz z Zarzą­dem Dróg Miej­skich w Kali­szu prze­ży­wa­ło swo­je kolej­ne poraż­ki. Na dro­gach nie widać śla­du odśnie­ża­nia (poza tym, co zosta­ło roz­jeż­dżo­ne przez samo­cho­dy). Przez to auto­bu­sy mają pro­blem z rusze­niem z miej­sca, w szcze­gól­no­ści pod górkę.


Atak zimy. Nareszcie

W nie­dzie­lę mie­li­śmy iść z rodzi­ną na kon­cert do fil­har­mo­nii, ale oka­za­ło się, że wszyst­kie bile­ty zosta­ły wyprze­da­ne. Szko­da. A jeśli cho­dzi o Syl­we­stra, to spę­dzę go w domu na oglą­da­niu fil­mów. Obym wytrwał do północy 🙂

A teraz z innej becz­ki. Na stro­nie NYT zna­la­złem cie­ka­we zdję­cia róż­nych futrza­stych zwie­rza­ków. War­to to zoba­czyć: http://lens.blogs.nytimes.com/2009/12/31/behind-26/.

Teatr w śniegu