Wielkanoc

Fra Ange­li­co • Zmar­twych­wsta­nie (1440−42)

Wszyst­kim, któ­rzy choć­by spo­ra­dycz­nie odwie­dza­ją moją stro­nę, z oka­zji Świąt Wiel­kiej Nocy życzę szczę­ścia i uśmie­chów każ­de­go dnia.

Weso­łych Świąt!

Mesjasz”

Wczo­raj byłem na kon­cer­cie Fil­har­mo­nii Kali­skiej. Orkie­stra przed­sta­wi­ła wraz z Chó­rem Fil­har­mo­nii Wro­cław­skiej ora­to­rium „Mesjasz” Hän­dla. Uwiel­biam muzy­kę baro­ko­wą, więc byłem usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny; z resz­tą chy­ba nie tyl­ko ja, bo pra­wie cała sala (na 400 osób) była peł­na. Ora­to­rium jest bar­dzo dłu­gie, trwa­ło pra­wie 3 godzi­ny. Jego wadą jest to, że gdy soli­ści po pięć razy śpie­wa­li jed­no zda­nie, to robi­ło się to nużące.

Chór Fil­har­mo­nii Wrocławskiej
Agniesz­ka Fran­ków-Żela­zny- kie­row­nic­two arty­stycz­ne, przy­go­to­wa­nie chóru

ORKIESTRA FILHARMONII KALISKIEJ
Andrzej KOSENDIAK – dyrygent
Mar­ta Niedź­wiec­ka – pozytyw

w pro­gra­mie:
G. F. Haen­del – Mesjasz

A teraz słu­cham tran­smi­sji z festi­wa­lu Miste­ria Pas­cha­lia w Krakowie.

Słuchawkowi wisielce

Na począ­tek mało opty­mia­stycz­na refleksja.

Gdy byłem w gim­na­zjum (czy­li ponad 5 lat temu) poja­wi­ły się w Pol­sce (przy­naj­mniej na szer­szą ska­lę) odtwa­rza­cze mp3, czy­li tak zwa­ne „empe­trój­ki”. Dosyć szyb­ko zyski­wa­ły one na popu­lar­no­ści; rów­nież ja wte­dy naby­łem swo­je­go iPo­da shuf­fle pierw­szej gene­ra­cji, któ­re­go mam do dzi­siaj, a któ­ry dzi­siaj mógł­by zostać sprze­da­ny na Alle­gro w dzia­le „Anty­ki”.

Myślę, że melo­ma­nia, któ­ra wte­dy owład­nę­ła spo­łe­czeń­stwem, nie­dłu­go zacznie zbie­rać swo­je krwa­we żni­wo. W jaki spo­sób? A w ten, że nie­dłu­go apa­ra­ty słu­cho­we będą czymś zupeł­nie masowym.

Pro­ble­mem nie jest rzecz jasna słu­cha­nie sobie muzy­ki przez odtwa­rzacz, ale spo­sób, w jaki się to robi. Nie­ste­ty nie­któ­rzy zosta­li tak owład­nię­ci przez Lady Gagę i Justi­na Bie­be­ra, że nie mogą się bez ich hitów obyć nawet w środ­kach komu­ni­ka­cji miej­skiej. I tu poja­wia się pro­blem: bo czy się jedzie auto­bu­sem, czy tram­wa­jem – zwy­kle jest tam gło­śno. Oka­zu­je się, że nie moż­na muzy­ki słu­chać ze „zwy­kłą” gło­śno­ścią, tyl­ko trze­ba pod­gło­sić, ile się da. Ktoś mógł­by pomy­śleć, że sko­ro hałas wytwa­rza­ny przez np. auto­bus nie jest groź­ny, to jeśli pod­gło­si­my odro­bi­nę gło­śniej, tyl­ko tyl­ko, by zagłu­szyć pojazd, to nasz słuch na tym nie ucier­pi. Tak jed­nak nie jest. Słuch bowiem uszka­dza się nie od gło­śno­ści, tyl­ko od ciśnie­nia wytwa­rza­ne­go w uchu przez drga­ją­cą mem­bra­nę gło­śni­ka. Te drga­nia powo­du­ją, że ucho prze­sta­je reago­wać na deli­kat­niej­sze bodź­ce, by być w koń­cu podat­nym tyl­ko na „łupa­nie” (to z resz­tą doty­czy nie tyl­ko słuchu).

Kie­dyś było tak, że gdy ktoś miał włą­czo­ną empe­trój­kę, to tyl­ko on ją sły­szał (takie z resz­tą było zało­że­nie tego urzą­dze­nia); gdy moż­na ją było usły­szeć „przez słu­chaw­ki” użyt­kow­ni­ka, to uzna­wa­no, że taka oso­ba to „miło­śnik moc­nych wra­żeń”. Dzi­siaj to dru­gie sta­ło się regu­łą. Nagmin­ną jest pla­gą, że musi­my słu­chać czy­je­goś odtwa­rza­cza przez czy­jeś słu­chaw­ki, któ­re wci­śnię­te są prze­cież do cudze­go ucha. Cza­sem z dru­gie­go koń­ca tram­wa­ju… Pół bie­dy, gdy jest to muzy­ka na pozio­mie, ale to się nie­ste­ty rzad­ko zda­rza. Zwy­kle są to prze­bo­je eski lub radia zet. Jed­nym sło­wem – ręce opadają.

Wnio­sek jest z tego taki, że przez słu­cha­nie muzy­ki w hała­śli­wym śro­do­wi­sku, słuch będzie się uszka­dzał. Te oso­by powin­ny już zbie­rać pie­nią­dze na apa­ra­ty słu­cho­we, bo jest kwe­stią lat, gdy będą głu­che, jak pień. Dla­te­go nie słu­cham muzy­ki w środ­kach komu­ni­ka­cji miej­skiej, ani tam, gdzie jest nad­mier­ny hałas.

Wyj­ściem z tej sytu­acji są słu­chaw­ki nausz­ne lub dousz­ne. Te są jed­nak jesz­cze rzadkością.

Teraz jesz­cze coś o wyda­rze­niach bieżących.

(1) Media dono­szą o despe­ra­tach, któ­rzy nie rzu­cim zie­mi… tzn. gło­du­ją w inten­cji nie­wpro­wa­dza­nia w życie refor­my edu­ka­cji doty­czą­cej naucza­nia histo­rii. Są to chy­ba zupeł­ni igno­ran­ci, któ­rzy nie mają bla­de­go poję­cia o tym, jak wyglą­da nauka histo­rii w szko­le. Są tak prze­czu­le­ni na wszel­kie zmia­ny, że na każ­dą pró­bę zre­for­mo­wa­nia sys­te­mu – któ­ry nie jest naj­lep­szy – reagu­ją aler­gicz­ne. Ich zabie­gi są dosyć śmieszne.

Śpie­szę z wyja­śnie­niem, dla­cze­go. Sam bowiem prze­ży­łem to na wła­snej skórze.

Obec­nie sche­mat nauki histo­rii w szko­łach wyglą­da tak, że – jak to ktoś ład­nie ujął – ucznio­wie mają trzy razy od mamu­ta do Bie­ru­ta. W szko­le pod­sta­wo­wej, gim­na­zjum, liceum uczy się w kół­ko tego same­go: cały cykl od pre­hi­sto­rii do (w teo­rii) XXI wie­ku, tyle tyl­ko, że ze stop­nio­wa­nym pozio­mem trud­no­ści i szcze­gó­ło­wo­ści (nauczy­cie­le mówią na to „tech­ni­ka spi­ra­li” czy jakoś tak).

Nie­ste­ty to nie do koń­ca zda­je egza­min. Po pierw­sze dla­te­go, że licz­ba godzin histo­rii w szko­le jest mała i nauczy­ciel nie jest w sta­nie omó­wić całe­go mate­ria­łu. Jeśli więc doje­dzie do II RP, to jest to suk­ces. Po dru­gie,  szcze­gól­nie w liceum – uczniom, któ­rzy nie są w kla­sach z roz­sze­rzo­ną histo­ria, ten przed­miot czę­sto po pro­stu zwi­sa i jest jedy­nie dodat­ko­wym utrud­nie­niem, i kolej­ną kło­dą rzu­co­ną pod nogi. Roz­sąd­niej więc by było, żeby w liceum uczyć – tych, któ­rzy nie mają histo­rii na pozio­mie roz­sze­rzo­nym – tyl­ko histo­rii XX wie­ku. Jest to chy­ba jed­na z nie­licz­nych roz­sąd­nych reform edu­ka­cji w ostat­nich latach.

(2) Już pią­ty 4 dzień kwiet­nia, więc za 6 dni… wszy­scy wie­dzą co. Uak­tyw­nia­ją się już smo­leń­skie wdo­wy i posłusz­ne woj­ska radia toruń­sko­ka­to­lic­kie­go. Na nowo zaczę­to młó­cić mgłę, brzo­zę, sta­tecz­nik etc. Macie­re­wicz – w szczy­to­wej for­mie – bo może swo­je świet­ne pomy­sły gło­sić nawet na ante­nie TVN 24. A fak­ty są, jakie były.

W obronie tradycyjnie pokrzywdzonych

Nie­daw­no dowie­dzia­łem się przy­pad­kiem, że ktoś jed­nak cza­sem na tę moją stro­nę zaglą­da. Tro­chę mnie to prze­stra­szy­ło: bo z jed­nej stro­ny chciał­bym napi­sać to, co myślę (choć nie zawsze wiem jak ubrać to w sło­wa) ale z dru­giej – gdy­bym pisa­ło wszyst­ko, na co mam ocho­tę – wie­le osób być może wię­cej by się do mnie nie ode­zwa­ło 😀 Cho­ciaż może i to mieć swo­je dobre stro­ny. Tak więc mam pro­blem, bo muszę z jed­nej stro­ny pisać ostroż­nie, a z dru­giej: napi­sać to, co chcę powiedzieć.

Zacznij­my może od małe­go prze­glą­du stron inter­ne­to­wych. Zaglą­dam (niby przy­pad­ko­wo) na stro­nę Die­ce­zji Kali­skiej. A tam co nas wita na pierw­szej stro­nie? List w obro­nie kon­cer­nu medial­ne­go kościo­ła toruń­sko­ka­to­lic­kie­go. Naj­pierw było życie od poczę­cia, potem wał­ko­wa­nie zła in vitro, nie­dłu­go będzie obro­na embrio­nów, ale póki co – wyima­gi­no­wa­ne ata­ki na prze­mysł miło­ści ojca inka­sen­ta. Wśród zasług toruń­skie­go nadaw­cy wymie­nio­no m.in. ewan­ge­li­za­cję, sze­rze­nie patrio­ty­zmu i deba­ty kom­pe­tent­nych ludzi. Zapo­mnia­no jesz­cze o szko­le oplu­wa­nia i mery­to­rycz­nych dys­ku­sjach słu­cha­czy. Cie­ka­we czy gdy skry­bo­wie mojej kurii pisa­li o kom­pe­tent­nych ludziach mie­li na myśli głów­ne­go ide­olo­ga RM czy może kogoś jesz­cze bar­dziej kompetentnego…

Aura arcy­chrze­ści­jań­skiej roz­gło­śni roz­no­si się po Kali­szu. Na począt­ku roku w „Poli­ty­ce” napi­sa­no o nowym zja­wi­sku: chur­chin­gu. Wier­ni cho­dzą od kościo­ła do kościo­ła szu­ka­jąc takie­go, gdzie nie będzie kaza­nia dla mohe­ro­wych bere­tów, pety­cji w obro­nie RM czy gada­nia o nihi­liź­mie moral­nym złej i paskud­nej mło­dzie­ży, któ­ra gło­su­je na Pali­ka­ta. Moż­na zauwa­żyć, że coraz wię­cej ludzi cho­dzi do kościo­ła gar­ni­zo­no­we­go, gdzie nie się­ga­ją mac­ki nasze­go biskupa.

Morał z tego jest taki, że Kościół w Pol­sce jest głów­nym wspie­ra­ją­cy elek­to­rat Ruchu Pali­ko­ta, bo im wię­cej będzie takie­go glę­dze­nia przy ołta­rzu, tym wię­cej osób będzie gło­so­wać na „nihi­li­stów”. Tro­chę to smut­ne, bo pod­czas gdy Kościół na Zacho­dzie Euro­py sta­je na rzę­sach by przy­cią­gnąć wier­nych do sie­bie, nasz wspa­nia­ły epi­sko­pat raź­nym kro­kiem zmie­rza do prze­pa­ści. Nie wąt­pię w to, że wśród duchow­nych jest wie­lu wspa­nia­łych ludzi o któ­rych pew­nie nawet nie wie­my; szko­da tyl­ko, że na pierw­szej linii stoi Rydzyk z Michalikiem.

PS. Na dzi­siaj star­czy. Nid­gy nie przy­pusz­cza­łem, że na swo­jej stro­nie będę się taki­mi spra­wa­mi zajmować.

***


1 lute­go 2012

Wła­ści­wie każ­dy wiersz
mógł­by mieć tytuł «Chwi­la»…”

 (Wisła­wa Szymborska)

Na koniec roku

To będzie dwu­dzie­sty ósmy – i pew­nie ostat­ni – wpis w tym roku. Cie­ka­we, jak mi pój­dzie w Nowym Roku. Na deser: zdję­cie z Kalisza:

Ratusz w Kaliszu

W tym roku żad­ne spek­ta­ku­lar­ne wyda­rze­nia nie mia­ły miej­sca, nawet na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu 🙂 Dobrze, że przy­naj­mniej pierw­szy rok stu­diów za mną i wła­ści­wie, to jestem w poło­wie drugiego.

Szczę­śli­we­go Nowe­go Roku!

Grudniowy dylemat

Pastwi­łem się wczo­raj nad wie­ko­pom­nym dzie­łem Ter­ren­ce­’a Malic­ka i zupeł­nie prze­sze­dłem obo­jęt­nie wobec fak­tu Świąt Boże­go Naro­dze­nia. Cze­ka­łem na nie dwa­na­ście mie­się­cy, a ich już nie ma. Chęt­nie bym sobie posłu­chał jesz­cze swo­jej kolek­cji muzy­ki bożo­na­ro­dze­nio­wej – lek­kich ame­ry­kań­skich pio­se­nek, czy choć­by „Baro­ko­wych Świąt”, ale nie jestem pewien, czy wypa­da. Przez cały rok nie słu­cha­łem pły­ty Lore­eny McKen­nitt „A win­ter…” (coś­tam) cze­ka­jąc na odpo­wied­nią chwi­lę, tj. Wigi­lię – nie chciał­bym bowiem, żeby mi te utwo­ry się znu­dzi­ły lub spo­wsze­dnia­ły; nie miał­bym wte­dy, cze­go słu­chać za rok. Tak czy owak, nie wiem, co teraz zro­bić. Na szczę­ście zosta­ło jesz­cze parę wol­nych dni. Poza tym zbli­ża się koniec roku i wszyst­kie sta­cje tele­wi­zyj­ne będą się prze­ści­gać na pod­su­mo­wa­nia i „nju­sy roku” – któ­ra kata­stro­fa była naj­więk­sza, w któ­rym ata­ku ter­ro­ry­stycz­nym zgi­nę­ło naj­wię­cej ludzi etc. Strach włą­czać telewizor.

11 listopada (11.11.11)

I pro­szę – dopie­ro co jed­ne świę­ta się skoń­czy­ły, a już mamy następ­ne. Dzi­siaj bowiem przy­pa­da Świę­to Nie­pod­le­gło­ści, któ­re choć miłe i przy­jem­ne, to nie zapew­nia takich atrak­cji jak Wszyst­kich Świę­tych (w cza­sie któ­rych moż­na upra­wiać grob­bing). No i pogo­da nie jest już taka, jak była, bo znacz­nie się ozię­bi­ło, ale kogo to obcho­dzi, gdy nie trze­ba wca­le z domu wycho­dzić, tyl­ko moż­na grzać kula­sy przy kaloryferze.

Google pamię­ta

Uro­czy­stość, któ­rą dzi­siaj obcho­dzi­my wywo­łu­je nie­ste­ty też tro­chę mie­sza­ne uczu­cia, gdy pomy­śli się o atrak­cjach, któ­re nie­któ­rzy chcą zgo­to­wać innym. Mówię tu o pla­no­wa­nych „mar­szach nie­pod­le­gło­ści” orga­ni­zo­wa­nych przez szo­wi­ni­stów i kse­no­fo­bów z Mło­dzie­ży Wszech­pol­skiej i tym podob­nych róż­nych śmiesz­nych orga­ni­za­cji. W Kali­szu nam to nie gro­zi, ale w więk­szych mia­stach moż­na spo­dzie­wać się burd wywo­ły­wa­nych przez wszech­po­la­ków w asy­ście kibo­li i róż­nych faszy­zu­ją­cych ugru­po­wań. Ich zda­niem marsz jest to marsz patrio­tów, ale jakoś w SJP nie natra­fi­łem na żad­ne stwier­dze­nie suge­ru­ją­ce, że patrio­ta to ktoś, kto bie­ga z pochod­nia­mi po uli­cy krzy­cząc, że „Pol­ska dla Pola­ków” i „Żydzi na Madagaskar”.

Sko­ro wał­ku­ję już ten nie­przy­jem­ny temat, to dodam do tego dru­gi. Cho­dzi mi mia­no­wi­cie o kne­blo­wa­nie ks. Boniec­kie­go. Oczy­wi­ście, sko­ro nale­ży on do zgro­ma­dze­nia maria­nów, to winien jest im posłu­szeń­stwo, bo pew­nie tako­we ślu­bo­wał. Szko­da tyl­ko, że ktoś, kto pod­jął tę decy­zję zapo­mniał o tym, że w ten spo­sób zmu­sza się do mil­cze­nia jeden z nie­licz­nych gło­sów roz­sąd­ku w pol­skim Koście­le. Epi­sko­pat każe nam słu­chać radia ojca-inka­sen­ta, któ­re z chrze­ści­jań­ską miło­ścią bliź­nie­go ma nie­wie­le wspól­ne­go, bo i po co, sko­ro łatwiej wci­skać ludziom kit – a zabra­nia wypo­wia­da­nia się czło­wie­ko­wi, któ­ry robi co może, by nie znie­chę­cać (bo w tej mate­rii Epi­sko­pat radzi sobie świet­nie), a wręcz zachę­cać do Kościo­ła. Cie­ka­we, kie­dy sza­now­na Kon­fe­ren­cja zre­flek­tu­je się, że w ten spo­sób postę­pu­jąc szko­dzi przede wszyst­kim sobie.

Do Gołuchowa

W ostat­nią sobo­tę poje­cha­li­śmy na dłu­ga­śną wyciecz­kę rowe­ro­wą do Gołu­cho­wa. Co z tego, że pro­wa­dzi do tego miej­sca ścież­ka rowe­ro­wą, sko­ro bie­gnie ona wzdłuż dro­gi kra­jo­wej, na któ­rej ruch jest jak na auto­stra­dzie, choć z pew­no­ścią auto­stra­da to nie jest. Trze­ba więc było jechać tro­chę na oko­ło, po róż­no­ra­kich wio­chach małych i dużych. W jed­ną stro­nę – jedzie się ok 70 minut. Czy­li dosyć dłu­go. Jak wró­ci­łem, myśla­łem, że mi kula­sy poodpadają.

Sko­ro byłem na takiej faj­nej wyciecz­ce, to chy­ba lepiej o niej pisać, niż np. o tym, co prze­czy­ta­łem dzi­siaj we „Wprost”, że Kaczyń­ski z Rydzy­kiem doszczęt­nie zawłasz­czy­li już sank­tu­arium na Jasnej Górze; nie napi­szę rów­nież o tym, że – jak gło­szą plot­ki krą­żą­ce po Kali­szu – ma zostać zli­kwi­do­wa­ny kościół gar­ni­zo­no­wy, a co za tym idzie – ostat­ni bastion roz­sąd­ku w naszej die­ce­zji wpad­nie w łapy Napierały.

Burze i ulewy, i jeszcze płacenie kartą

Sezon ogór­ko­wy w peł­ni, więc pisać mogę choć­by o pogodzie.

A jest o czym. Wczo­raj było odro­bi­nę wietrz­nie – i tyle, ale nie spe­cjal­nie gorą­co. W nocy zro­bi­łem sobie prze­ciąg w poko­ju i dało się wytrzy­mać. Nad ranem zaczę­ły walić pio­ru­ny, ale zupeł­nie na sucho 🙂 Cie­ka­wie zro­bi­ło się chwi­lę przed 7 rano: wte­dy runął deszcz i było to coś zupeł­nie nie­sa­mo­wi­te­go – jak­by ktoś odkrę­cił  mak­sy­mal­nie prysz­nic. Ule­wa nie­sa­mo­wi­cie zaci­na­ła w okna, więc musia­łem je zamknąć.

Burze

Pio­ru­ny wali­ły dalej, ale jak pod­nio­słem role­tę, to oka­za­ło się, że nie dość, że leje i nie dość, że burza, to jesz­cze do tego spo­śród czar­nych chmur wyzie­ra słoń­ce. Tak więc pogo­da zupeł­nie zwa­rio­wa­ła. Ma to swo­je zale­ty, bo burze mają być dzi­siaj w całej Pol­sce cały dzień. Więc może w Kali­szu limit został już wyczer­pa­ny i do koń­ca dnia będzie spokój.

Cie­ka­wą wia­do­mość usły­sza­łem przed chwi­lą w wia­do­mo­ściach w radio­wej Trój­ce. Poru­szo­no kwe­stię pła­ce­nia kar­ta­mi płat­ni­czy­mi w skle­pie i zwią­za­ny­mi z tym limi­ta­mi (np. „pła­ce­nie kar­tą od 15 zł” – dosyć czę­ste, szcze­gól­nie w małych skle­pach). UOKiK twier­dzi, że nie naru­sza to praw kon­su­men­ta i moim zda­niem to praw­da. Praw­da jest taka, że jeże­li na każ­dej trans­ak­cji poni­żej ok. 20 zł sklep po pro­stu spo­ro tra­ci; dla dużych sie­ci to nie pro­blem, ale dla mniej­szych – już tak. Rzecz­nik (czy ktoś taki) Związ­ku Ban­ków Pol­skich stwier­dził, że  w tej sytu­acji naj­lep­szy jest boj­kot takich skle­pów. Co za idio­tyzm! Zza tej wypo­wie­dzi wyzie­ra nic inne­go, jak pazer­ność ban­ków, któ­re masę for­sy zara­bia­ją na trans­ak­cjach kar­ta­mi – dla­te­go też tak chęt­nie wci­ska­ją je swo­im klien­tom przy każ­dej oka­zji. W pew­nym skle­pie sprze­daw­czy­ni powie­dzia­ła nam wprost, że nie ma ter­mi­na­la, bo wte­dy musia­ła­by pod­nieść ceny. Oczy­wi­ście jest więc tak, że za te wygo­dy, jak pła­ca­nie kar­tą, koniec koń­ców i tak zapła­ci kon­su­ment. Podob­nie jest z mały­mi pod­wyż­ka­mi podat­ków (np. o 1 punkt pro­cen­to­wy). Teo­re­tycz­nie pod­wyż­ka ceny towa­ru powin­na być zupeł­nie nie­zau­wa­żal­na, w prak­ty­ce jed­nak sprze­daw­cy lubią sobie „zaokrą­glić”.

Kie­dy sobie tak myślę, jaki ten świat jest bez­na­dziej­ny 🙂 to przy­po­mi­na mi się jed­nak jed­na z nie­licz­nych rze­czy, któ­rych nauczy­łem się na pół­rocz­nym kur­sie eko­no­mii w pierw­szym seme­strze: że czło­wiek tak napraw­dę kie­ru­je się wła­snym szczę­ściem i dąży do opty­ma­li­za­cji, a prze­cież pod­wyż­ka cen towa­rów, to wię­cej szczę­ścia dla sprze­daw­ców 😉 Koń­czę tym opty­mi­stycz­nym akcentem.

Rocznicowy cyrk smoleński

Ufff… Zbio­ro­wym wysił­kiem prze­trwa­li­śmy jakoś śmier­cio­no­śne i obłą­kań­cze miste­rium obcho­dów rocz­ni­cy kata­stro­fy w Smo­leń­sku. Jak ktoś nie włą­czał tele­wi­zo­ra, to miał szan­sę, że ciśnie­nie nie wzro­śnie mu nad­mier­nie oglą­da­jąc wypo­wia­da­ne w ilu­mi­na­cyj­nej eks­ta­zie sło­wa Kaczyń­skie­go, że „«zosta­li zdra­dze­ni o świ­cie»”. Na uli­cę (ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem Kra­kow­skie­go Przed­mie­ścia) wylę­gły zastę­py pre­nu­me­ra­to­rów „Gaze­ty Pol­skiej” z jej redak­to­rem naczel­nym gło­szą­cym róż­no­ra­kie para­no­idal­ne tezy.

Poja­wił się nowy pro­jekt pomni­ka, naresz­cie taki, któ­ry ewen­tu­al­nie moż­na­by przy­jąć. Ja od począt­ku jestem prze­ciw­ni­kiem sta­wia­nia pomni­ków, a w szcze­gól­no­ści pod Pała­cem Pre­zy­denc­kim. Uwa­żam, że z miej­sca urzę­do­wa­nia pre­zy­den­ta nie moż­na robić mau­zo­leum. Adam Małysz zadał pyta­nie, któ­re wie­lu cisnę­ło się na usta: jak to moż­li­we, że czci się zmar­łe­go w miej­scu jego pracy?

Ofia­ry kata­stro­fy mają już całą masę tablic ku czci, pomnik na Powąz­kach (jak naj­bar­dziej zasłu­żo­ny) i Wawel nie­mal­że na wła­sność. Pro­jekt świetl­nych kolumn jest nie­zły, bo jest wła­ści­wie pierw­szym pomy­słem, któ­ry nie nosi zna­mion szwan­ko­wa­nia mózgu jego pro­jek­tan­tów… to zna­czy, nie­zu­peł­nie. Był­by to pomnik będą­cy raczej insta­la­cją arty­stycz­ną, a sym­bo­li­ka jest umiar­ko­wa­na, nie ma nad­mia­ru pato­su. Tak więc, jak napi­sa­ła D. Jarec­ka „wszy­scy ode­tchnę­li”… Ale niezupełnie:

Pro­mie­nie mia­ły­by wycho­dzić z reflek­to­rów umiesz­czo­nych w chod­ni­ku, a każ­dy reflek­tor – zapo­wia­da autor pro­jek­tu – opra­wio­ny był­by w rodzaj ryn­gra­fu z nazwi­skiem zmar­łe­go. A ja uwa­żam, że tam, gdzie ryn­graf, musi być miecz. A tam, gdzie miecz, musi być tak­że i honor, i zemsta. Szy­chal­ski mówi też, że inspi­ro­wał się słu­pa­mi świa­teł na miej­scu nowo­jor­skie­go Gro­und Zero. Jak wia­do­mo, była to for­ma upa­mięt­nie­nia ofiar zama­chu. Stąd już pro­sta dro­ga do kon­klu­zji, jaką widzia­łam na jed­nej z flag powie­wa­ją­cych w cza­sie rocz­ni­co­wej demon­stra­cji przed Pała­cem Pre­zy­denc­kim: „To był zamach”. For­ma świetl­ne­go pomni­ka jest może i nowo­cze­sna, ale treść, jaką nie­sie, już mniej: wal­ka, odwet, atak.

Wię­cej… http://wyborcza.pl/1,75968,9436740,Pomnik_mgly.html#ixzz1JZS8NOIs

Jak już poświę­cam cały post na ten cyrk, to będę to cią­gnąć dalej.

W „Poli­ty­ce” zamiesz­czo­no cie­ka­wą rela­cję wyda­rzeń z Kra­kow­skie­go Przedmieścia:

Jak moż­na było prze­wi­dy­wać, Kra­kow­skie Przed­mie­ście w War­sza­wie zosta­ło zaanek­to­wa­ne na spe­cy­ficz­ne naro­do­we teatrum, z ory­gi­nal­ną dra­ma­tur­gią, rekwi­zy­ta­mi, akto­ra­mi i suflerami. (…)

W sobo­tę, o godz. 14 star­sza pani robi pierw­szy ołta­rzyk z przy­wią­za­nych do latar­ni por­tre­tów śp. pre­zy­den­ta z mał­żon­ką. Roz­da­je zdję­cia z ubie­gło­rocz­nej żało­by. Pod ołta­rzyk dołą­cza­ją kolej­ne panie, wita­jąc się jak sta­re znajome. (…)

Tłum prze­no­si się pod amba­sa­dę [Rosji]. (…) Tu – jest – Polska! (…)

Tym­cza­sem pod pała­cem na Kra­kow­skim ludzie szep­cą róża­niec. Mło­da kobie­ta przy­no­si worek meda­li­ków z Mat­ką Boską. Jest akcja – nale­ży po cichu obło­żyć nimi teren wokół pała­cu, wci­ska­jąc meda­li­ki mię­dzy szpa­ry chod­ni­ka. Obo­wią­zu­je cał­ko­wi­ty zakaz han­dlu zniczami. (…)

Zbli­ża się sym­bo­licz­na godz. 8.41. Księ­ża przed kościo­łem udzie­la­ją komu­nii. Ludzie klę­ka­ją na chodnikach. (…)

«Od powie­trza, gło­du, ognia, woj­ny TVN‑u i PO – wybaw nas Panie.»

Źró­dło: A. Dąbrow­ska, J. Dzia­dul, J. Cie­śla, E. Giet­ka, W. Mar­kie­wicz, R. Socha „Taka nasza pamięć” [w:] „Poli­ty­ka” nr 16 (2803), 16 kwiet­nia 2011

Do tego wszyst­kie­go docho­dzi jesz­cze afe­ra z tabli­cą w miej­scu kata­stro­fy. Dla mnie jest jasne, że MSZ nic w tej spra­wie nie zro­bi­ło, aby przy­pad­kiem nie ura­zić rodzin ofiar, któ­re w dużej mie­rze hoł­du­ją mono­po­lo­wi na żało­bę. Wia­do­mo, że jeśli pol­skie służ­by coś by z tym zro­bi­ły, zaraz zosta­ły­by uzna­ne za „wro­gów RP”, „zaprzań­ców” etc. etc.

Oto bowiem dwie smo­leń­skie wdo­wy, panie Kur­ty­ko­wa i Mer­to­wa, nale­żą­ce do gro­na tych kil­ku demon­stru­ją­cych nie­ustan­ne nie­za­do­wo­le­nie ze wszyst­kie­go, co robią Rosja­nie i pań­stwo pol­skie oraz mają wła­sne pomy­sły, ucho­dzą pra­wie za naro­do­we boha­ter­ki, a przed­mio­tem ata­ku są wszy­scy inni. Przede wszyst­kim oczy­wi­ście Rosja­nie, któ­rych ska­za­no za wywo­ła­nie skan­da­lu, zanim kto­kol­wiek zapy­tał, skąd ta tabli­ca w Smo­leń­sku się wzię­ła, ale tak­że nasze Mini­ster­stwo Spraw Zagra­nicz­nych. Kry­ty­ka MSZ jest oczy­wi­ście słusz­na, bowiem jeże­li przez kil­ka mie­się­cy ze zwy­czaj­ne­go stra­chu przed smo­leń­ski­mi wdo­wa­mi, kie­ru­ją­cy­mi się podob­no „odru­chem ser­ca” (to nad­zwy­czaj­nie mod­ne okre­śle­nie zacho­wa­nia Pań, któ­re spro­ku­ro­wa­ły ten skan­dal) lub z dość roz­po­wszech­nio­ne­go w Pol­sce myśle­nia, że prze­cież „jakoś to będzie” i lepiej awan­tu­ry w kra­ju nie wywo­ły­wać, nie robi się nic, to uspra­wie­dli­wie­nia nie ma. Oczy­wi­ście, jaka mogła­by być awan­tu­ra, gdy­by to Pola­cy usu­nę­li tabli­cę, wyobra­zić sobie nie­trud­no. Przy­kła­dów kon­flik­tów wła­ści­wie bez powo­du mamy aż nadmiar.

Źro­dło: Skrót myślo­wy – Blog J. Paradowskiej

Po roku

Już kwie­cień, a jak kwie­cień i do tego 9., to wia­do­mo, cze­go to pra­wie rocz­ni­ca. Nie chciał­bym o tym pisać po raz kolej­ny, by nie sta­wać w jed­nym rzę­dzie z wszyst­ki­mi media­mi w tym kra­ju, któ­re kata­stro­fę samo­lo­tu w Smo­leń­sku potrak­to­wa­ły jako temat roku i wał­ko­wa­ły go nie­mal przez 24 godzi­ny na dobę. Natu­ral­nie, ta kata­stro­fa jest tema­tem roku, o ile nie jest tema­tem deka­dy… Nie­mniej jed­nak każ­dy temat się w koń­cu znu­dzi: nie­któ­rym po mie­sią­cu, nie­któ­rym po tygo­dniu (to ja), a nie­któ­rym po latach. Dzię­kuj­my więc cukro­wi, któ­re­go cena wzro­sła, Japo­nii, w któ­rą ude­rzy­ło tsu­na­mi, że dzię­ki nim w cią­gu ostat­nich 12 mie­się­cy mie­li­śmy choć na chwi­lę o czas, by wziąć oddech od sta­tecz­ni­ków, czar­nych skrzy­nek, pomni­ków, krzy­ży, wra­ków, rdze­wie­ją­cych wra­ków i jesz­cze raz sta­tecz­ni­ków, i jesz­cze raz czar­nych skrzy­nek i rapor­tów, wyja­śnień etc. etc. O krzy­żu, pomni­ku i Kaczyń­skim na Wawe­lu już pisa­łem, więc nie będę tego kolej­ny raz powie­lać. Mógł­bym jesz­cze wspo­mnieć o teo­riach Radia Mary­ja i spół­ki nt. sztucz­nej mgły, strza­łów itd., tyl­ko po co…

A jutro przyj­dzie czas na opo­wia­da­nie jubi­le­uszo­we. Jak ktoś poczu­je, że nie ma siły włą­czyć tele­wi­zo­ra, to może je sobie przeczytać.