Będzie nowy dyrektor PR3

Alle­lu­ja! Jac­ka Soba­lę wresz­cie wywa­li­li z Trójki:

Zarząd Pol­skie­go Radia odwo­łał w śro­dę wie­czo­rem sze­fa pro­gra­mu III Jac­ka Soba­lę. Powód: wystą­pie­nie na wie­cu „Gaze­ty Pol­skiej”, któ­ry był poświę­co­ny zwy­cię­stwu Jaro­sła­wa Kaczyń­skie­go w wybo­rach pre­zy­denc­kich. (…) Jacek Soba­la przy­szedł do „Trój­ki” pod koniec grud­nia 2009 r. Zastą­pił Mag­dę Jethon. Dostał tę posa­dę dzię­ki PiS-owi. Od razu zra­ził do sie­bie zespół i słu­cha­czy. M.in. tym, że wpro­wa­dził na ante­nę nowy pro­gram publi­cy­stycz­ny, któ­ry oddał w ręce pra­wi­co­wych publi­cy­stów: Wild­ste­ina. Ziem­kie­wi­cza, Sakie­wi­cza, Janeckiego.

Źró­dło: http://wyborcza.pl/1,75248,7940472,Sobala_wylecial_z__Trojki__za_wiec_poparcia_dla_Kaczynskiego.html#ixzz0p45uDTsl

Jest nadzie­ja, że skoń­czy się cyto­wa­nie „Nasze­go Dzien­ni­ka” na ante­nie radia publicz­ne­go, bo było to napraw­dę poni­żej wszel­kie­go poziomu.

W Etiopii w czasach panowania ostatniego cesarza


Przed koro­na­cją cesarz posłu­gi­wał się imie­niem Ras Tafa­ri – od któ­re­go wziął się ruch rasta­fa­rian. Ci uwa­ża­ją, że on nadal żyje i jest mesjaszem.


Jakiś czas temu prze­czy­ta­łem „Cesa­rza” Ryszar­da Kapu­ściń­skie­go. Była to pierw­sza książ­ka tego auto­ra, z jaką się zapo­zna­łem. A to dzię­ki temu, że jej frag­ment zna­la­złem w pod­ręcz­ni­ku od pol­skie­go. Był tam frag­ment opi­su­ją­cy spo­sób, w jaki spra­wo­wał wła­dzę Hail­le Silas­sie. Nie da się ukryć, że była to wyjąt­ko­wa osobowość…

Rów­nież książ­ka jest napi­sa­na w spo­sób nie­tu­zin­ko­wy; myśla­łem, że takie dłu­gie repor­ta­że są nud­ne, a tym­cza­sem spo­tka­ła mnie wiel­ka nie­spo­dzian­ka. Inne książ­ki Kapu­ściń­skie­go przede mną.

o mini­strze pió­raZwy­czaj ust­ne­go refe­ro­wa­nia miał tę zale­tę, że w razie potrze­by cesarz mógł oświad­czyć, iż dostoj­nik taki to a taki doniósł mu zupeł­nie co inne­go, niż mia­ło to miej­sce w rze­czy­wi­sto­ści, a ten nie mógł bro­nić się nie mając żad­ne­go na piśmie. Tak więc cesarz odbie­rał od swo­ich pod­wład­nych nie to, co oni mu mówi­li, ale to, co jego zda­niem powin­no być powie­dzia­ne. Czci­god­ny pan miał swo­ją kon­cep­cję i do niej dopa­so­wy­wał wszyst­kie sygna­ły docho­dzą­ce z oto­cze­nia. Podob­nie było z pisa­niem, bo monar­cha nasz nie tyl­ko nie korzy­stał z umie­jęt­no­ści czy­ta­nia, ale tak­że nic nie pisał i nicze­go wła­sno­ręcz­nie nie pod­pi­sy­wał. Choć rzą­dził przez pół wie­ku, nawet naj­bliż­si nie wie­dzą, jak wyglą­dał jego pod­pis. W godzi­nach urzę­do­wa­nia przy cesa­rzu obec­ny był zawsze mini­ster pió­ra, któ­ry noto­wał wszyst­kie jego roz­ka­zy i pole­ce­nia. Wyja­śnię tu, że w cza­sie robo­czych audien­cji dostoj­ny pan mówił bar­dzo cicho, led­wie tyl­ko poru­sza­jąc war­ga­mi. Mini­ster pió­ra sto­jąc o pół kro­ku od tro­nu zmu­szo­ny był przy­bli­żać ucho do ust impe­rial­nych, aby usły­szeć i zano­to­wać decy­zję cesa­rza. W dodat­ku sło­wa cesa­rza były z regu­ły nie­ja­sne i dwu­znacz­ne, zwłasz­cza wówczas,gdy nie chciał zająć wyraź­ne­go sta­no­wi­ska, a sytu­acja wyma­ga­ła, aby dał swo­ją opi­nię. Moż­na było podzi­wiać zręcz­ność monar­chy. Zapy­ta­ny przez dostoj­ni­ka o decy­zję impe­rial­ną, nie odpo­wia­dał wprost, ale odzy­wał się gło­sem tak cichym, że docie­rał tyl­ko do przy­su­nię­te­go bli­sko, jak mikro­fon, ucha mini­stra pió­ra. Noto­wał on ską­pe i mgli­ste pomru­ki wład­cy. Resz­ta była już tyl­ko kwe­stią inter­pre­ta­cji, a ta była spra­wą mini­stra, któ­ry nada­wał decy­zji for­mę pisem­ną i prze­ka­zy­wał ją niżej.

o szko­dli­wo­ści czy­ta­niaNastęp­nie odzy­wa­ją się człon­ko­wie rady koron­nej, któ­rzy żąda­ją, aby samo­lot z dzien­ni­ka­rza­mi zawró­cić z dro­gi i całe jtej bluź­nier­czej hała­stry do cesar­stwa nie wpusz­czać. Ale jak­że tu, powia­da mini­ster infor­ma­cji, nie wpu­ścić, jesz­cze więk­szy krzyk pod­nio­są i pana miło­ści­we­go bar­dziej potę­pią. Rada w radę posta­na­wia­ją pod­dać dobro­tli­we­mu panu nastę­pu­ją­ce roz­wią­za­nie – wpu­ścić, ale zaprze­czyć. Tak jest, wyprzeć się gło­du! Trzy­mać ich w Addis Abe­bie, poka­zy­wać roz­wój i niech piszą tyl­ko to, co w naszych gaze­tach potra­fią wyczy­tać. A pra­sę, przy­ja­cie­lu, mie­li­śmy lojal­ną, powiem nawet – przy­kład­nie lojal­ną. Praw­dę mówiąc, nie było jej wie­le, bo na trzy­dzie­ści z okła­dem milio­nów pod­wład­nych tło­czo­no dzien­nie dwa­dzie­ścia pięć tysię­cy egzem­pla­rzy gazet, ale pan nasz z takie­go wycho­dził zało­że­nia, że nawet naj­bar­dziej lojal­nej pra­sy nie nale­ży dawać w nad­mia­rze, gdyż może z tego wytwo­rzyć się nawyk czy­ta­nia, a potem już krok tyl­ko do nawy­ku myśle­nia, a wia­do­mo, jakie to powo­du­je nie­wy­go­dy, utra­pie­nia, kło­po­ty i zmar­twie­nia. Bo, powiedz­my, coś może być lojal­nie napi­sa­ne, ale zosta­nie nie­lo­jal­nie odczy­ta­ne, ktoś zacznie czy­tać rzecz lojal­ną, a zechce póź­niej nie­lo­jal­nej, i tak pój­dzie dro­gą, któ­ra go od tro­nu będzie odda­lać, od roz­wo­ju odcią­gać, do war­cho­łów pro­wa­dzić. Nie, nie, pan nasz nie mógł do takie­go roz­pusz­cze­nia, pobłą­dze­nia dopu­ścić i dla­te­go wogó­le nie był entu­zja­stą nad­mier­ne­go czytania.

Źró­dło: „Cesarz” Ryszard Kapu­ścin­ski, War­sza­wa 1987. Śród­ty­tu­ły dopi­sa­łem ja.

Kilka refleksji na temat matury

Jestem pomię­dzy pod­sta­wo­wym a roz­sze­rzo­nym egza­mi­nem z angiel­skie­go, mogę więc go tro­chę sko­men­to­wać (choć nie lubię tego sło­wa). Angiel­ski pod­sta­wo­wy był bar­dzo pro­sty, przy­naj­mniej dla mnie. Wiem jed­nak, że nie wszyst­kim poszło tak gładko.

A teraz war­to wró­cić do wczo­raj­szej matu­ry z mat­my. My, matu­rzy­ści, od daw­na wie­dzie­li­śmy, że matu­ra, to będzie cięż­ki orzech do zgry­zie­nia. Nie cho­dzi nawet o to, że trze­ba ją zda­wać (co jest głu­po­tą, bo dla osób, któ­rych to nie inte­re­su­je, jest to tyl­ko i wyłącz­nie stra­ta cza­su). Co gor­sza, musie­li­śmy od począt­ku wysłu­chi­wać gór­no­lot­nych opi­nii eks­per­tów, pseu­do­ek­sper­tów i tych, co pamię­ta­ją matu­rę za Pia­sta Koło­dzie­ja. Pro­fe­so­ro­wie z uni­wer­sy­te­tów roz­pły­wa­li się nad tym, jak to kie­dyś było trud­no, a jaka ta matu­ra teraz jest żenu­ją­ca. Może i tak, ale czy to my ją ukła­da­my? Słu­cha­nie takich opi­nii nie jest przy­jem­ne. Ulu­bio­nym koni­kiem wsze­la­kich eks­per­tów sta­rej daty jest przy­wo­ły­wa­nie „wybit­nych” i „wspa­nia­łych” uczniów z cza­sów przed­wo­jen­nych. Oni prze­szli już do histo­rii, przy oka­zji sku­tecz­nie two­rząc wokół sie­bie nimb i mit świę­to­ści. Teraz my wysłu­chu­je­my, jacy to byli nie­sa­mo­wi­ci.…  Wystar­czy prze­czy­tać „Fer­dy­dur­ke”, żeby się przekonać.

Trze­ba jesz­cze wysłu­chi­wać jazgo­tu współ­cze­snych. Tego­rocz­ni matu­rzy­ści mają do wybo­ru: jeśli matu­ra pój­dzie dobrze, od razu będzie powie­dzia­ne, że było za pro­sta, „na pozio­mie pod­sta­wów­ki” etc.; jeśli pój­dzie źle, będzie trze­ba wysłu­chi­wać, jaka „ta mło­dzież okrop­na”, „nic się nie uczy”, „co to będzie, co to będzie”. Jed­nym sło­wem, odruch wymiot­ny gwa­ran­to­wa­ny tak, czy tak.

Piszę o tym, bo przez przy­pa­dek natra­fi­łem na ten arty­kuł: http://wyborcza.pl/1,86116,7848295,To_byla_matura__czy_zart_.html.

Więk­szość zadań była na pozio­mie szko­ły pod­sta­wo­wej, no może nie tej obec­nej, ale na pew­no tej, któ­rą jesz­cze pamię­tam ze swo­ich wła­snych lat szkol­nych [no tak, autor miał łaskę, przy­jem­ność i moż­ność cho­dzić do szko­ły, któ­ra była kie­dyś. To, co jest teraz, jest be i wstręt­ne, i nie­do­bre – SK]. Mia­łem wra­że­nie, że one przede wszyst­kim spraw­dza­ły rozu­mie­nie tek­stu pole­ce­nia. Bo jak już ktoś pojął, o co go eks­per­ci Cen­tral­nej Komi­sji Egza­mi­na­cyj­nej pro­szą (a pyta­nia, trze­ba przy­znać, były napi­sa­ne zro­zu­mia­łym języ­kiem), to już potem pozo­sta­ło – pierw­szy z brze­gu przy­kład – pod­sta­wić licz­bę w miej­sce x oraz wyko­nać kil­ka pro­stych dzia­łań aryt­me­tycz­nych, z któ­ry­mi mógł pora­dzić sobie nawet dziesięciolatek.

Jed­nym sło­wem, obrzy­dli­we. No cóż, nie wiem, jak tam u Wiel­moż­ne­go Auto­ra, ale ja funk­cji kwa­dra­to­wej w pod­sta­wów­ce nie mia­łem, a na prób­nej matu­rze poło­wa zadań spraw­dza­ła jej znajomość.

I jesz­cze jed­no, coś co gry­zie mnie już od daw­na. Wszę­dzie naty­kam się na ohyd­ną pro­pa­gan­dę. Jaka ta mate­ma­ty­ka wspa­nia­ła, cudow­na, potrzeb­na etc. etc. Wie­my, że potrzeb­na, ale czy trze­ba cią­gle o tym przy­po­mi­nać. Krew mnie zale­wa, kie­dy n-ty raz muszę wysłu­chi­wać ela­bo­ra­tów, jak to inter­wa­ły rzą­dzą muzy­ką, a punkt cięż­ko­ści dla tycz­kar­ki jest naj­waż­niej­szy, nie­zbęd­ny i po pro­stu nie do prze­ce­nie­nia. Rek­to­rom poli­tech­nik i mini­ster nauki nie mie­ści się w gło­wie, że ktoś może nie być fanem całek, pier­wiast­ków i wykre­sów. Cią­gle tyl­ko się pod­kre­śla, że TYLKO TO gwa­ran­tu­je w przy­szło­ści pra­cę. W związ­ku z tym, oso­bom, któ­re tego zda­nia nie podzie­la­ją, rzu­ca się kło­dy pod nogi (oczy­wi­ście jedyn­ka z mat­my i z fizy­ki nie czy­ni z czło­wie­ka huma­ni­sty – sło­wa tak nad­uży­wa­ne­go przez tych, któ­rym ogól­nie zwy­kle nauka sła­bo idzie). Przy­kła­do­wo, są sty­pen­dia dla osób zda­ją­cych na matu­rze fizy­kę, czy mat­mę, ale dla fina­li­stów Olim­pia­dy Wie­dzy o Pra­wach Czło­wie­ka już nie ma. Są sty­pen­dia dla tych, któ­rzy idą na kie­run­ki stu­diów typu elek­tro­ni­ka z czymś tam, czy ana­li­za mate­ma­tycz­na. Ale dla tych, któ­rzy wybie­ra­ją choć­by filo­lo­gię pol­ską już nie.

Łaska­wie przy­po­mnę, że kie­dy ktoś idzie na stu­dia, to nie idzie tam dla B. Kudryc­kiej, nie idzie tam dla kogo­kol­wiek, tyl­ko wyłącz­nie dla wła­snej korzy­ści, satys­fak­cji i w celu pogłę­bia­nia wie­dzy. Nawet, jeśli kogoś inne­go dana gałąź wie­dzy nie obchodzi.

Na Wawelu

Volens nolens nie da się unik­nąć w dzi­siej­szych dniach tema­ty­ki pogrze­bu gło­wy pań­stwa. Tym bar­dziej, że wczo­raj zosta­ła ogło­szo­na powszech­nie kry­ty­ko­wa­na zgo­da Dzi­wi­sza, by pre­zy­dent z żoną zosta­li pocho­wa­ni w Kate­drze Wawel­skiej. Odda­ję głos Danie­lo­wi Passentowi:

Tra­gicz­nie zmar­ły pre­zy­dent sta­je się wedle tej legen­dy boha­te­rem naro­do­wym, straż­ni­kiem i boha­te­rem pamię­ci naro­do­wej; zgi­nął na poste­run­ku, wraz z powszech­nie lubia­ną Mał­żon­ką, w oto­cze­niu gene­ra­li­cji, poli­ty­ków, człon­ków rodzin katyń­skich, jadąc zło­żyć hołd w miej­scu dla naro­du pol­skie­go świę­tym, dwa kro­ki od mogił pomor­do­wa­nych roda­ków, przy któ­rych zna­lazł śmierć. Nawet pre­mier Tusk powie­dział, że Katyń jest mitem zało­ży­ciel­skim wol­nej Polski.

Katyń plus tra­ge­dia smo­leń­ska to głów­ne fila­ry rodzą­ce­go się mitu. Wawel to kolej­ny filar. Kar­dy­nał Dzi­wisz komu­ni­ku­jąc swo­ją nie­wia­ry­god­ną decy­zję, wzy­wał do jed­no­ści, ale wyko­nał krok, któ­ry jed­no­ści nie sprzy­ja, ponie­waż pre­zy­den­tu­ra Lecha Kaczyń­skie­go budzi­ła wie­le kon­tro­wer­sji i sporów. (…)

Na krót­ką metę ta aro­ganc­ka decy­zja zaszko­dzi Pamię­ci Pre­zy­den­ta Kaczyń­skie­go, będą wysu­wa­ne naj­gor­sze zarzu­ty (…). Ale Wawel nie jest na krót­ką metę, Wawel jest na zawsze.

Źró­dło: http://passent.blog.polityka.pl/?p=686

Opi­nie D. Pas­sen­ta są bar­dzo powścią­gli­we, bo nie wypa­da ina­czej pisać na blo­gu w tygo­dniu żało­by. Z ust ludzi docho­dzą jed­nak zda­nia znacz­nie ostrzejsze.

Żałoba

Taka ład­na pogo­da, a w radiu, tele­wi­zji, gaze­tach i w Inter­ne­cie wszę­dzie to samo. I tak od sobo­ty (dzi­siaj jest wto­rek), od  godzi­ny 9.00. Wte­dy bowiem doszły słu­chy, że samo­lot wio­zą­cy pre­zy­den­ta na uro­czy­sto­ści do Katy­nia się roz­bił. Na począt­ku myśla­łem, że się roz­bił, ale nic się nie sta­ło (tak było z Lesz­kiem Mil­le­rem), ale oka­za­ło się, że sta­ła kata­stro­fa jak jesz­cze nigdy 0 – nie prze­sa­dza­jąc – w histo­rii ludz­ko­ści. Nie zda­rzy­ło się chy­ba jesz­cze, by w cią­gu paru chwil zgi­nął pre­zy­dent, dowód­cy woj­ska i mniej lub bar­dziej waż­ni poli­ty­cy i urzęd­ni­cy. W sumie 96 osób. Póki co wszy­scy sta­ra­ją się nie spe­ku­lo­wać (żało­ba), choć to trud­ne. Jak już wspo­mnia­łem, w mediach wiel­kie roz­pa­cza­nie. Trud­no jed­nak nie odnieść wra­że­nia, że pod tym wszyst­kim kry­je się spo­ra ilość obłu­dy. Tak pisał o tym na swo­im blo­gu Dariusz Chętkowski:

Dzie­ci nie rozu­mie­ją, dla­cze­go doro­śli mówią teraz wiel­kie okrą­głe sło­wa o Pre­zy­den­cie, gdy wcze­śniej gada­li co inne­go. Myślę, że tę spra­wę nale­ży wyja­śnić, bo dzie­ci goto­we są jesz­cze pomy­śleć, iż doro­śli są fałszywi.

Wca­le nie cho­dzi o to, że o zmar­łych nale­ży mówić dobrze albo wca­le. To też waż­na przy­czy­na, ale prze­cież nie jedy­na. Gdy­by tyl­ko o to cho­dzi­ło, nie było­by tak maso­we­go zry­wu serc. Domi­no­wa­ło­by milczenie.

Źró­dło: http://chetkowski.blog.polityka.pl/?p=984

Choć to trud­ne, na razie nic wię­cej nie napiszę.

A pogo­da rze­czy­wi­ście nicze­go sobie. W pią­tek byłem na naj­dłuż­szej opra­co­wa­nej prze­ze mnie tra­sie rowe­ro­wej, liczą­cej ok. 20 km. Prze­je­cha­nie tego dystan­su zaję­ło mi ok. 2 godzin. Teraz też robi się coraz ład­niej i  cie­plej. To ostat­nie może być zale­tą, a może być i wadą. Szcze­gól­nie bio­rąc pod uwa­gę „wspa­nia­łe” Kali­skie Linie Auto­bu­so­we, w któ­rych pojaz­dach okna się nie otwie­ra­ją, a kli­ma­ty­za­cji też nie ma. Nie wiem, czy nie jest to nie­zgod­nie z Kon­wen­cją w spra­wie zaka­zu sto­so­wa­nia tor­tur oraz inne­go okrut­ne­go, poni­ża­ją­ce­go lub nie­ludz­kie­go trak­to­wa­nia albo karania.

Szewcy

Zwy­cza­jo­wo moż­na by zacząć od rapor­tu pogo­do­we­go. Dosyć to nud­ne. A jed­nak. Aura się popsu­ła. Widok za oknem nie jest zbyt zachę­ca­ją­cy, a było już tak ład­nie. Oczy­wi­ście nie ozna­cza to, że spadł śnieg, bo nie spadł (a przy­naj­mniej w Kali­szu), ale jest zim­no i leje, i mokro i w ogó­le pogo­da nie zachę­ca do wyj­ścia na dwór.



Jak widać na załą­czo­nym obraz­ku (widok z okna) jest ciem­no i ponuro.



Mnie to oczy­wi­ście nie odstra­sza, bo jak mawia­ją Skan­dy­na­wo­wie: nie ma złej pogo­dy, jest tyl­ko źle dobra­ne ubranie.

Ostat­nio w szko­le oma­wia­li­śmy arcy-dra­mat, tj. „Szew­ców” Wit­ka­ce­go. Śred­nio wia­do­mo, o co tam cho­dzi, nie­mniej jed­nak moż­na tam zna­leźć kil­ka cie­ka­wych cyta­tów, któ­re jak zwy­kle zamieszczę.

O ludziach

Tak – nie bar­dzo­ście się wysi­li­li na ten spicz przez s, p, i “cze”. Ja, wicie, Jędrek, znam Kret­sch­me­ra z wykła­dów tej tam inte­lek­tu­al­nej lafi­ryn­dy, Zahor­skiej, w naszej Wol­nej Wszech­ni­cy Robot­ni­czej. Oj, wol­na ona, wol­na – raczej roz­wod­nio­na jest ta nasza Wszech­ni­ca. Sami się czę­stu­ją twar­dą wie­dzą, a na nas to tę bie­gun­kę umy­sło­wą pusz­cza­ją, aby nas jesz­cze gorzej zatu­ma­nić, niż to chcia­ły wszel­kie reli­gian­ty na usłu­gach feu­da­łó­wi cięż­kie­go się prze­my­słu wygłu­pia­ją­ce. A wam mówię, Jędrek, że to schi­zo­idal­na psy­cho­lo­gia. Nie wszy­scy są tacy. To rasa giną­ca. Coraz wię­cej jest na tym świe­cie pyk­ni­ków. Ma se radio, ma se sty­lo, ma se kino, ma se dak­ty­lo, ma se brzu­cho i nie­śmier­dzą­ce, nie­ciek­ną­ce ucho, ma se syć­ko jak się patrzy – cze­go mu trza? A sam w sobie jest ścier­wo pod­łe, guano pogod­ne prze­brzy­dłe. To je pyk­nik, wis? A taki nie­za­do­wo­lo­ny ze sie­bie to ino mąt na świe­cie czy­ni, żeby sie­bie przy tym przed sobą wywyż­szyć i sie­bie sobie poka­zać lep­szym, niż napraw­dę jest – nie być ino poka­zać, i nie lep­szym ino takim faj­niej­szym, wyhyr­niej­szym. Tak ci to wyhyr­ma przed sobą. (po pau­zie) A ja to sam nie wiem, jaki jestem: pyk­nik czy schizoid?

O radości z pracy

O gołą­becz­ko moja! Ty nie wiesz, jak szczę­śli­wą jesteś, że pra­co­wać możesz! Jak się nam rwą do pra­cy te gica­le i palu­chy śmier­dzą­ce, jak się syć­ko w nas do tej jedy­nej pocie­szy­ciel­ki wypi­na, jaze do penk­nię­cia. A tu nic. Patrz  w sza­rą, chro­pa­wą do tego ścia­nę, wariuj, ile chcesz. Myśli lazą jak plu­skwy do łóż­ka. I puch­ną te bolą­ce wąt­pia z nudy tak strasz­nej, jak góra Gau­ry­zan­kar jaki, a śmier­dzą­cej jak Clo­aca Maxi­ma, jak Mount Excre­ment. (…) Kie­dy pra­cy ni ma i nic z tego być nie może. (Peł­znie do kra­ty. Do Księż­nej) Jasna Pani: uko­cha­na, jedy­na moja piesz­czot­ko, kotecz­ko trans­cen­dan­tal­na, metap­sy­chicz­ne cie­ląt­ko boże, bogo­zie­miem­ne, a tak przy­jem­ne, zmyśl­ne i pojęt­ne jak mysz­ka jaka czy co – ty nie wiesz, jak szczę­śli­wą jesteś, że pra­cę masz!

Księżna o sobie

Na pie­de­stał, na pie­de­stał mnie co prę­dzej! Nie mogę żyć bez pie­de­sta­łu! (śpie­wa)

Trzy­maj­cie mnie, trzy­maj­cie mnie, ach na tym piedestale,

Bo się za chwi­lę cała z nie­go sama, ach, na pysk wywalę!

Wbie­ga na pie­de­stał i tam sta­je w chwa­le naj­wyż­szej z roz­pię­ty­mi nie­to­pe­zi­mi skrzy­dła­mi w łunie ben­gal­skich i zwy­kłych ogni, któ­re nie wia­do­mo jakim cudem na pra­wo i lewo się zapa­la­ją. Scu­ryy zawył jak nie­bo­skie stworzenie.

Oto sta­ję w chwa­le naj­wyż­szej na prze­łę­czy dwóch świa­tów ginących!

(…)

…z matriar­cha­tu ultra­hi­per­kon­struk­cji, jak kwiat trans­cen­den­tal­ne­go loto­su, spły­wam mię­dzy łopat­ki Boga…

Katafalk i tym podobne

Ostat­nio w szko­le na pol­skim mówi­my o „Wese­lu” Sła­wo­mi­ra Mroż­ka. Cał­kiem cie­ka­wa sztu­ka, choć chwi­la­mi tro­chę trze­ba pomy­śleć, bo ją zro­zu­mieć. Choć pew­nie tak mia­ło być, tyl­ko ja wol­no myślę. Tak, czy owak, nie mogę powstrzy­mać się od wypi­sa­nia kil­ku cytatów.

O kata­fal­ku sto­ją­cym w mieszkaniu

STOMIL For­mal­nie nie mam nic prze­ciw­ko nie­mu. Nawet, powie­dział­bym, wzbo­ga­ca rze­czy­wi­stość, pobu­dza wyobraź­nię. Ale ta wnę­ka by mi się przy­da­ła do eskperymentów.

ELEONORA Masz dosyć miej­sca gdzie indziej.

EUGENIA Ja bym też wola­ła, żeby­ście to wynie­śli. Artur nie będzie się mógł znę­cać nade mną.

ARTUR (bije pię­ścią w stół) Wła­śnie! W tym domu panu­je bez­wład, entro­pia i anar­chia! Kie­dy umarł dzia­dek? Dzie­sięć lat temu. I nikt nie pomy­ślał od tego cza­su, żeby usu­nąć kata­falk! To nie do poję­cia! Dobrze żeście usu­nę­li cho­ciaż dziadka!

EUGENIUSZ Dziad­ka nie dało się dłu­żej trzymać.

O męsko­ści

…Żeby jakoœ doro­bić ide­olo­gię do swo­je­go bra­ku wyobraŸni, mężczyŸni wymyœślili poję­cie hono­ru. Wymyœlili tak­że nega­tyw­ne poję­cie „zniewieśœciałoœci”. Oba te poję­cia słu­żą im do zabez­pie­cze­nia ich męskiej wspól­no­ty przed dezer­cją, do utrzy­ma­nia w ryzach solidarnośœci męskiej pod groź­bą napięt­no­wa­nia każ­de­go męż­czy­zny, któ­re­mu by przy­szły do gło­wy jakieœ wątpliwośœci. Nic dziw­ne­go, że po prze­ciw­nej stro­nie utwo­rzy­ła się, natu­ral­nym odru­chem samo­obro­ny, wspól­no­ta kobiet, dzie­ci i arty­stów. Na ogół mężczyŸni nie wycho­wu­jš dzie­ci. W naj­lep­szym wypad­ku odda­ją raz na mie­siąc pew­ną ilośœć pie­nię­dzy na ten cel. Nic dziw­ne­go, że potem masa­kra wyda­je im się zaję­ciem nie tyl­ko chwa­leb­nym i lubym, ale tak­że pożytecznym.

Koniec cenzury (wyszukiwarkowej) w Chinach

Dzi­siaj wia­do­mość, któ­ra jest dość waż­na dla fina­li­sty Olim­pia­dy Wie­dzy o Pra­wach Czło­wie­ka. Wczo­raj fir­ma Google poda­ła, że nie będzie już dłu­żej cen­zo­ro­wać wyni­ków wyszu­ki­wa­nia w chiń­skiej wer­sji wyszu­ki­war­ki. Lege: nie będzie współ­pra­co­wać w tej dzie­dzi­nie z rzą­dem ChRL. Nareszcie.

Oto, co napi­sa­li na swo­im blogu:

On Janu­ary 12, we anno­un­ced on this blog that Google and more than twen­ty other U.S. com­pa­nies had been the vic­tims of a sophi­sti­ca­ted cyber attack ori­gi­na­ting from Chi­na, and that during our inve­sti­ga­tion into the­se attacks we had unco­ve­red evi­den­ce to sug­gest that the Gma­il acco­unts of dozens of human rights acti­vi­sts con­nec­ted with Chi­na were being routi­ne­ly acces­sed by third par­ties, most like­ly via phi­shing scams or mal­wa­re pla­ced on the­ir com­pu­ters. We also made cle­ar that the­se attacks and the surve­il­lan­ce they unco­ve­red — com­bi­ned with attempts over the last year to fur­ther limit free spe­ech on the web in Chi­na inc­lu­ding the per­si­stent bloc­king of websi­tes such as Face­bo­ok, Twit­ter, YouTu­be, Google Docs and Blog­ger — had led us to conc­lu­de that we could no lon­ger con­ti­nue cen­so­ring our results on Google.cn.

So ear­lier today we stop­ped cen­so­ring our search servi­ces — Google Search, Google News, and Google Ima­ges — on Google.cn. Users visi­ting Google.cn are now being redi­rec­ted toGoogle.com.hk, whe­re we are offe­ring uncen­so­red search in sim­pli­fied Chi­ne­se, spe­ci­fi­cal­ly desi­gned for users in main­land Chi­na and deli­ve­red via our servers in Hong Kong. Users in Hong Kong will con­ti­nue to rece­ive the­ir exi­sting uncen­so­red, tra­di­tio­nal Chi­ne­se servi­ce, also from Google.com.hk. Due to the incre­ased load on our Hong Kong servers and the com­pli­ca­ted natu­re of the­se chan­ges, users may see some slow­down in servi­ce or find some pro­ducts tem­po­ra­ri­ly inac­ces­si­ble as we switch eve­ry­thing over.

Źró­dło: http://googleblog.blogspot.com/2010/03/new-approach-to-china-update.html

Studniówka i inne

(1) W pią­tek mia­łem stud­niów­kę – wiel­ka uro­czy­stość. Tro­chę się tego bałem, ale oka­za­ło się, że – oczy­wi­ście – nie­po­trzeb­nie. Było świet­nie. Uro­czy­stość odby­ła się w nowej sali w Kali­szu – Aljo; miej­sce jest napraw­dę god­ne pochwa­ły (Nie jak w tym bez­na­dziej­nym ren­dez-vous, czy jak to się nazy­wa, gdzie nie ma kli­ma­ty­za­cji, a okna się nie otwie­ra­ją). Tań­czy­łem polo­ne­za, wystę­po­wa­łem w kaba­re­cie; sie­dzia­łem do 3 nad ranem.

(2) Nowe wyda­nie zimy. Ta zaata­ko­wa­ła na dobre: śnieg do pasa, ale jest napraw­dę ślicz­nie. Mniej ślicz­nie jest na uli­cach, bo słu­ży dro­go­we zupeł­nie nic sobie z tego nie robią i nawet w cen­trum mia­sta „odśnie­żo­ne” jest tyle, co wyjeź­dzi­ły samochody.

(3) Owsiak obcho­dzi XVIII uro­dzi­ny swo­je­go Dzie­ła, to jest Wiel­kiej Orkie­stry Świą­tecz­nej Pomo­cy – a media w służ­bie Mohe­ro­we­go Impe­rium, nań plu­ją. Obrzydliwe.

Tuż przed osiem­na­stym fina­łem Wiel­kiej Orkie­stry Świą­tecz­nej Pomo­cy zak­ty­wi­zo­wa­li się słu­cha­cze Radia Mary­ja, któ­rym toruń­ska roz­gło­śnia chęt­nie udo­stęp­nia swo­je audy­cje, aby mogli do woli szka­lo­wać Jerze­go Owsia­ka. („Gaze­ta Wybor­cza”)

Słu­cha­cze roz­gło­śni toruń­sko­ka­to­lic­kiej zarzu­ca­ją Orkie­strze, że nie roz­li­cza się ze swo­ich finan­sów. A Rydzyk to się może roz­li­cza?! Takie zarzu­ty są po pro­stu śmiesz­ne. Powin­ni­śmy się cie­szyć, że jest ktoś taki, kogo akcje nie koń­czą się na sło­wach i któ­re­go nama­cal­ne dowo­dy dzia­łal­no­ści moż­na zna­leźć nie­mal w każ­dym szpi­ta­lu w kra­ju. A co daje RM? Gril­lo­wa­ne opłat­ki przed bazy­li­ką kali­ską w pierw­szy czwar­tek miesiąca?

Początek grudnia

Mam chwi­lę prze­rwy, dobry więc to czas, by zak­tu­ali­zo­wać stro­nę. A tro­chę ją zapu­ści­łem. Ist­nie­je więc duże nie­bez­pie­czeń­stwo, że nie napi­szę o tym wszyst­kim, o czym bym chciał.

Matu­ry. Jakiś mie­siąc temu pisa­li­śmy prób­ną matu­rę z mate­ma­ty­ki (tej, o któ­rej już tyle razy pisa­łem). Jej bez­sens uka­zał się w arku­szu w całej swej kra­sie, a potwier­dzi­ły to jesz­cze wyni­ki. Gdy je obwiesz­czo­no, opi­nie były sprzeczne:

  • Wybor­cza” pisa­ła tak:

Mate­ma­ty­ka poszła nieźle

Aż 76 proc. tego­rocz­nych matu­rzy­stów zda­ło prób­ną matu­rę z mate­ma­ty­ki – ogło­si­ła wczo­raj Cen­tral­na Komi­sja Egza­mi­na­cyj­na. Według dyrek­to­rów szkół do dobry wynik.

  • Tym­cza­sem „Rzecz­po­spo­li­ta” szum­nie zapo­wie­dzia­ła katastrofę

Ilu pole­gnie na matematyce

Pró­bę zali­czy­ło 76 proc. – Jeśli taki wynik powtó­rzy się w maju, będzie to tra­ge­dia naro­do­wa – ostrze­ga szef CKE.

Jest to tro­chę śmiesz­ne. Moim zda­niem, matu­ra poszła dobrze, bo myśla­łem, że nie zda ok. 50%. I tak było, ale nie w lice­ach, gdzie zda­ło 80% uczniów. Ale co z tego, kie­dy zada­nia zupeł­nie nie były zróż­ni­co­wa­ne i tak napraw­dę nie­wie­le spraw­dza­ły. Poka­zu­je to krzy­wa wyni­ków z poszcze­gól­nych zadań, na któ­rej widać, że były one do bani.



Na wykresie widać, że wyniki dla liceum ani myślą układać się w krzywą Gaussa. Świadczy o to ich złym doborze i zróżnicowaniu.
Na wykre­sie widać, że wyni­ki dla liceum ani myślą ukła­dać się w krzy­wą Gaus­sa. Świad­czy to o ich złym dobo­rze i zróżnicowaniu.


Dosta­nie­my oko­ło 15 wyni­ki matur, któ­re będą wyglą­da­ły mniej wię­cej tak:

911123 0 1 0 1 1 1 0 1 1

Czy­li będzie­my sobie mogli zga­dy­wać, co zro­bi­li­śmy dobrze, a co źle. Wyni­ki ogól­no­pol­skie są dostęp­ne tutaj.

Ale nie samą matu­rą z mat­my żyje czło­wiek. Trze­cio­kla­si­ści żyli jesz­cze wymy­sła­mi wydaw­nic­twa Ope­ron, któ­re w ramach „świet­ne­go” chwy­tu mar­ke­tin­go­we­go pro­po­nu­ją wąt­pli­wej jako­ści rekla­mę, czy­li zafun­do­wa­nie prób­nej matu­ry. Krą­żą bowiem plot­ki, że OKE nie chce tako­wej orga­ni­zo­wać, jak to drze­wiej bywa­ło. Ja pisa­łem z pol­skie­go, angiel­skie­go i histo­rii. Ogól­nie poszło mi dobrze, choć nauczy­cie­le u mnie w szko­le się zbun­to­wa­li i powie­dzie­li, że matur z pol­skie­go nie będą spraw­dzać. Więc po co w ogó­le je pisa­li­śmy? Za to matu­rę z histo­rii roz­sze­rzo­nej napi­sa­łem naj­le­piej w szko­le. Jakiś cho­ciaż sukces.

Moja osiem­nast­ka. 23 listo­pa­da 2009 roku skoń­czy­łem osiem­na­ście lat. Niech żyję ja!

Pogo­da. Jest już gru­dzień, więc jest też mróz. Zapo­wia­da­no śnieg w całej Pol­sce, ale oczy­wi­ście nic z nie­ba nie zleciało.

Ferdydurke


Plakat do przedstawienia teatralnego
Pla­kat do przed­sta­wie­nia teatralnego

Ostat­nio prze­czy­ta­łem książ­kę, któ­ra Gier­ty­chem „wstrzą­snę­ła” – czy­li „Fer­dy­dur­ke” Witol­da Gom­bro­wi­cza. Książ­ka jest rze­czy­wi­ście bar­dzo dobra, rozu­miem też, cze­mu G. się nie podobała.

Jest tam wie­le cie­ka­wych (i praw­dzi­wych) spo­strze­żeń doty­czą­cych rze­czy­wi­sto­ści. Przy oka­zji napi­sa­nych z humorem.

O kry­ty­ce literackiej

Jak­że zazdro­ści­łem owym lite­ra­tom wysu­bli­mo­wa­nym już w koleb­ce i widać pre­de­sty­no­wa­nych do wyż­szo­ści, któ­rych Dusza funk­cjo­no­wa­ła nie­ustan­nie wzwyż, jak­by szy­dłem łech­ta­na w sam tyłek.

Uwiel­biam taką ironię.

O języ­ku łacińskim

Nie może być nic logicz­niej­sze­go niż język, w któ­rym wszyst­ko, co nie­lo­gicz­ne, jest wyjąt­kiem. Us, us, us (…) – cóż to za czyn­nik rozwoju!”

O arty­ście i odbior­cy sztuki

Zni­ko­ma część świa­ta, szczu­płe gro­no spe­cja­li­stów i este­tów, świa­tek nie więk­szy od małe­go pal­ca, któ­ry w cało­ści mógł­by zmie­ścić się w jed­nej kawiar­ni, wciąż tam mię­dzy sobą się ura­bia wyci­ska­jąc coraz bar­dziej wyra­fi­no­wa­ne postu­la­ty. Lecz, co gorzej, gusta te nie są wła­ści­wie gusta­mi — nie, wasza kon­struk­cja sma­ku­je im tyl­ko w czę­ści, w dużo więk­szej czę­ści sma­ku­je im wła­sne znaw­stwo w przed­mio­cie kon­struk­cji. Po toż zatem twór­ca usi­łu­je wyka­zać zdol­ność kon­struk­cyj­ną, aby znaw­ca wyka­zać mógł swo­je znaw­stwo w tym przed­mio­cie? Cicho, cyt, miste­rium, oto pięć­dzie­się­cio­let­ni twór­ca two­rzy klę­cząc przed ołta­rzem sztu­ki z myślą o arcy­dzie­le, har­mo­nii, pre­cy­zji, pięk­nie, duchu i prze­zwy­cię­że­niu, oto znaw­ca zna się pogłę­bia­jąc two­rzy­wo twór­cy w pogłę­bio­nym stu­dium, po czym dzie­ło idzie w świat do czy­tel­ni­ka, — i to, co zosta­ło poczę­te z męką cał­ko­wi­tą i zupeł­ną, przy­ję­te zosta­je nad wyraz cząst­ko­wo, pomię­dzy tele­fo­nem i kotle­tem. Tu pisarz duszą, ser­cem, sztu­ką, tru­dem, męką kar­mi — a tu czy­tel­nik wca­le nie chce, a jeśli i zechce, to od nie­chce­nia, tak sobie, póki nie ode­zwie się tele­fon. Drob­ne realia życio­we was gubią. Jeste­ście jak czło­wiek, któ­ry wyzwał smo­ka do wal­ki, lecz któ­re­go mały poko­jo­wy pie­sek zapę­dzi w kozi róg.”

O arty­stach

Ale gdy­by ktoś zro­bił mi taki zarzut: że ta cząst­ko­wa kon­cep­cja nie sta­no­wi, Bogiem a praw­dą, żad­nej kon­cep­cji, a tyl­ko bzdu­rę, kpi­nę, nabie­ra­nie gości, i że ja, zamiast pod­da­wać się suro­wym pra­wi­dłom i kano­nom sztu­ki, pró­bu­ję wykpić się im ową kpi­ną — odpo­wie­dział­bym, że tak, że wła­śnie, że takie, a nie inne są moje zamia­ry. I — na Boga — nie waham się przy­znać — ja pra­gnę uchy­lić się tyleż waszej Sztu­ce, pano­wie, któ­rej nie mogę znieść, ile wam samym… ponie­waż i was nie mogę znieść z waszy­mi kon­cep­cja­mi, z waszą arty­stycz­ną posta­wą i z całym waszym świat­kiem artystycznym.”

O odbio­rze sztuki

Tak więc, gdy na estra­dzie pia­ni­sta bęb­ni Szo­pe­na, mówi­cie, że czar Szo­pe­now­skiej muzy­ki w kon­ge­nial­nej inter­pre­ta­cji genial­ne­go pia­ni­sty ocza­ro­wał słu­cha­czy. Lecz, być może, w rze­czy­wi­sto­ści żaden ze słu­cha­czy nie został ocza­ro­wa­ny. Nie jest wyklu­czo­ne, że gdy­by im nie było wia­do­me, że Szo­pen jest wiel­kim geniu­szem, a pia­ni­sta — rów­nież, z mniej­szym wysłu­cha­li­by żarem tej muzy­ki. Jest moż­li­we rów­nież, że jeśli każ­dy z nich, bla­dy z entu­zja­zmu, bije bra­wo, krzy­czy i się mio­ta, nale­ży przy­pi­sać to temu, iż inni tak­że mio­ta­ją się krzy­cząc, albo­wiem każ­dy z nich myśli, że inni dozna­ją strasz­li­wej roz­ko­szy, nad­ziem­skie­go wzru­sze­nia, wobec cze­go i jego wzru­sze­nie zaczy­na rosnąć na cudzych droż­dżach; i w ten spo­sób łatwo może się wyda­rzyć, że choć nikt na sali nie został bez­po­śred­nio zachwy­co­ny, wszy­scy prze­ja­wia­ją ozna­ki zachwy­tu — ponie­waż każ­dy przy­sto­so­wu­je się do swych sąsia­dów. I dopie­ro gdy wszy­scy w kupie pod­nie­cą się mię­dzy sobą nale­ży­cie, dopie­ro wów­czas, mówię, te ozna­ki wywo­łu­ją w nich wzru­sze­nie — musi­my bowiem przy­sto­so­wy­wać się do naszych oznak.”

O sztu­ce dobrej i złej

O, nie, ten pisarz, o któ­rym mówię, nie będzie odda­wał się pisa­niu dla­te­go, że uwa­ża się za doj­rza­łe­go, lecz wła­śnie ponie­waż zna swą nie­doj­rza­łość i wie, że nie posiadł for­my i że jest tym, kto się wspi­na, ale nie wylazł jesz­cze, i tym, kto się robi, ale jesz­cze się nie zro­bił. I jeśli przy­tra­fi mu się napi­sa­nie dzie­ła nie­udol­ne­go i nie­mą­dre­go, powie: — Dosko­na­le! Napi­sa­łem głu­pio, lecz nie zawie­ra­łem z nikim kon­trak­tu na dosta­wę samych dzieł mądrych, dosko­na­łych. Dałem wyraz mej głu­po­cie i cie­szę się z tego, bowiem nie­chęć i suro­wość ludz­ka, jaką pobu­dzi­łem prze­ciw sobie, kształ­tu­je mnie i ura­bia, stwa­rza jak gdy­by na nowo, i oto jestem jesz­cze raz na nowo uro­dzo­ny. — Z cze­go widać, że wieszcz o zdro­wej filo­zo­fii tak moc­no jest utwier­dzo­ny w sobie, iż nawet głu­po­ta i nie­doj­rza­łość go nie prze­stra­sza­ją ani mogą mu zaszko­dzić — z pod­nie­sio­nym czo­łem może on się wyra­żać i obja­wiać w swo­jej indo­len­cji, pod­czas gdy wy nic pra­wie nie jeste­ście już w sta­nie wyra­zić, ponie­waż strach wam głos odbiera.”

O korzy­ściach wyni­ka­ją­cych z korzy­sta­nia z toalety

Zanim weszła do łazien­ki, zbo­czy­ła na chwi­lę z pod­nie­sio­nym czo­łem do clo­set water i znik­nę­ła tam kul­tu­ral­nie, mądrze, świa­do­mie i inte­li­gent­nie, jak kobie­ta, któ­ra wie, iż nie nale­ży wsty­dzić się funk­cji natu­ral­nej. Wyszła stam­tąd dum­niej­sza niż weszła, jak­by – pokrze­pio­na, roz­ja­śnio­na i uczło­wie­czo­na, wyszła jak gdy­by ze świą­ty­ni grec­kiej! A wów­czas poją­łem, że wcho­dzi­ła prze­cież tak­że jak­by do świą­ty­ni. Z tej świą­ty­ni czer­pa­ły moc nowo­cze­sne inży­nie­ro­we i mece­na­so­we! Codzien­nie wycho­dzi­ła z tego miej­sca coraz lep­sza, coraz bar­dziej kul­tu­ral­na dzier­żąc wyso­ko sztan­dar postę­pu i stąd bra­ła się inte­li­gen­cja oraz natu­ral­ność, któ­ry­mi znę­ca­ła się nade mną.”

O męczar­ni formy

Lecz któ­raż jest męczar­nia głów­na i fun­da­men­tal­na? Gdzie jest pra­mę­cza­mia księ­gi? Gdzie­żeś, pra­mat­ko mąk? Im dłu­żej wni­kam, badam i prze­tra­wiam, tym wyraź­niej widzę, iż wła­ści­wie głów­ną, zasad­ni­czą męką jest, jak mi się zda­je, po pro­stu męka złej for­my, złe­go exterieur’u, czy­li ina­czej mówiąc męczar­nia fra­ze­su, gry­ma­su, miny, gęby – tak, oto jest źró­dło, kry­ni­ca, zaczą­tek i stąd har­mo­nij­nie wypły­wa­ją wszyst­kie bez wyjąt­ku pozo­sta­łe cier­pie­nia, sza­ły i udręki.”

I to tyle – na razie. War­to przeczytać.

Fer­dy­dur­ke” zosta­ło w kali­skim teatrze zaadap­to­wa­ne jako musi­cal. Spek­takl był rewe­la­cyj­ny, byłem na nim 2 razy. Szko­da, że odby­ły się chy­ba tyl­ko 2 czy 3 przed­sta­wie­nia. Jeśli będzie jesz­cze raz, to pew­nie też pójdę.

W inter­ne­cie moż­na zoba­czyć trzy fragmenty:



Nie umie­ści­łem cyta­tów z książ­ki w jed­nym arty­ku­le z matu­rą, bo Gom­bro­wicz by się w gro­bie przewracał.

O tym, gdzie nas ma CKE

Oprócz masy dziw­nych pomy­słów zwią­za­nych z matu­rą i stu­dia­mi, jest jesz­cze inna spra­wa. Ja sobie zda­wa­łem zda­wa­łem z tego spra­wę od daw­na, ale dzi­siaj zwró­ci­ła na to uwa­gę „Gaze­ta Wybor­cza”. Cho­dzi o ilość egza­mi­nów. Ja doli­czy­łem się, że w pierw­szym tygo­dniu zda­ję ich 6, a to nie koniec. Pol­ski x2 + 1 (pod­sta­wa i roz­sze­rze­nie, ust­ny); angiel­ski: 2×2 (pisem­ny i ust­ny, pod­sta­wa i roz­sze­rze­nie) + mat­ma + histo­ria + WOS. Czy­li razem 10. Wspo­mnę jesz­cze, że z pol­skie­go i angiel­skie­go będę pisał po 2 egza­mi­ny jed­ne­go dnia.  CKE pogratulować.

Ale ich to nie obchodzi:

CKE zde­cy­do­wa­ła się zmie­ścić 29 ter­mi­nów w 15 dni, czy­li i tak wydłu­ży­ła sesję o 1 dzień w porów­na­niu z 2009 r. Ceną za to roz­wią­za­nie jest nara­że­nie pew­nej (nie­da­ją­cej się w tej chwi­li prze­wi­dzieć) licz­by mło­dzie­ży na trud dwóch egza­mi­nów w cią­gu jed­ne­go dnia i pew­nej licz­by nauczy­cie­li na pra­cę w sobo­tę. [całość]

Wydłu­żą sesję o 1 dzień? Ależ oni łaskawi.