Wielokrotnie wspominałem już o krótkich wycieczkach do Doliny Baryczy. W tym roku odwiedziłem już okolice Antonina, a także Kompleks Potasznia. Bardzo udaną wycieczkę w tamte okolice zaliczyłem jesienią poprzedniego roku. Prawda jest jednak taka, że przy wycieczkach jednodniowych jadę w takie miejsce, które nie jest dalej, niż godzina drogi samochodem.
Tym razem miałem niepowtarzalną okazję zahaczyć o Dolinę Baryczy wracając z wycieczki w Góry Sowie. Od dłuższego czasu myślałem o odwiedzeniu okolic Milicza, ale zawsze było to za daleko albo zbyt nie po drodze. Teraz nadarzyła się okazja. W końcu Milicz i jego okolice to prawdziwe centrum Doliny Baryczy, bo to właśnie od Milicza biorą swą nazwę całe Stawy Milickie.
Pierwszego dnia popołudniu odwiedziłem Rudę Sułowską. To miejsce jest o tyle ciekawe, że można zrobić tam przyjemną wycieczkę w formie pętli wokół stawów. Stawy mają bowiem ten minus, że w wiele miejsc nie można wejść ze względu na hodowlę.




Drugiego dnia pojechałem na niedługi spacer po Miliczu. Potem udałem się do Rudy Milickiej. Wtedy niestety znacznie pogorszyła się pogoda i zaczęło wkrótce padać. Do tego niestety okazało się, że szlak jest częściowo zamknięty (ale to inna historia). Niestety, ale chociaż Milicz szczycie się bycia „rowerową stolicą Dolnego Śląska”, to dla turysty pieszego stawy milickie w tych okolicach nie są tak ciekawe. W wiele miejsc nie można wejść, a czasami szlak prowadzi drogą wzdłuż stawów, ale samych stawów nie widać, co trochę traci sens wizyty.
W Rudzie Milickiej akurat trudno o spacer wokół stawów.










Podsumowując, można powiedzieć, że stawy mimo wszystko trochę nie są tego warte, żeby jechać tam specjalnie – szczególnie, jeśli nie ma się roweru. Stwierdzam, że Kompleks Potasznia pod względem turystycznym jest dla mnie ciekawszy.
Poza tym, wiosenny krajobraz stawów jest dosyć monotonny. Wczesną wiosną lub jesienią jest trochę ciekawiej.