Nadchodzi sądny dzień

Ależ gorą­co! Zarów­no na dwo­rze, jak i w środ­ku. A jutro będzie jesz­cze cie­plej; jutro będzie sąd­ny dzień – wyni­ki egza­mi­nu matu­ral­ne­go 2010. Od same­go rana z radia, tele­wi­zji i pra­sy będzie­my mie­li do czy­nie­nia z zastę­pa­mi wsze­la­kich eks­per­tów i „eks­per­tów”, któ­rzy mają peł­ne gar­ście świet­nych pomy­słów, z wpro­wa­dze­niem płat­nych stu­diów włącznie.

Matu­ry oczy­wi­ście są już od mie­sią­ca spraw­dzo­ne, ale CKE musi te wszyst­kie dane zana­li­zo­wać, prze­tra­wić, wyma­lo­wać pięk­ne wykre­si­ki i tabel­ki, poli­czyć sta­ni­ny i jesz­cze zasta­no­wić się, jak wyni­ki zaapli­ko­wać opi­nii publicz­nej. Ja docho­dzę do wnio­sku, że nie ma to więk­sze­go zna­cze­nia: i tak, i tak będzie źle. Jeśli pój­dzie zbyt dobrze, zaraz będzie­my słu­cha­li, jaka to matu­ra pro­sta, banal­na, jaki to poziom niski i jaka ta mło­dzież nie­do­bra. A jeśli pój­dzie źle, będzie „kata­stro­fa naro­do­wa” (ogło­szo­na pół roku temu przez szo­wi­ni­stów z „Rz”), brak przy­szło­ści, mło­dzież zła i okrop­na, nie­do­bra i w ogó­le się nie uczy. Jed­nym sło­wem cze­ka nas cięż­ki dzień; w języ­ku histo­rii lite­ra­tu­ry nazy­wa się to „wina tra­gicz­na” – hamar­tia.

Chciał­bym, żeby poszło mi dobrze (a któż by nie chciał), ale nigdy nie moż­na być pew­nym wyni­ku. Cho­ciaż ja w tej chwi­li nie jestem nawet pewien tego o któ­rej godzi­nie dies irae nastąpi.

A poza tym byłem dzi­siaj po raz pierw­szy na wyciecz­ce rowe­ro­wej w Gołuchowie.


Dopi­sa­ne po chwilce

A oto, jakie rewe­la­cje dot. nie­dziel­nych wybo­rów, gło­si ojciec i dyrek­tor w jed­nym jedy­nej słusz­nej sta­cji, przy­wód­ca kościo­ła toruńsko-katolickiego:

- Pamię­taj­cie, naj­bliż­sza nie­dzie­la jest bar­dzo waż­na. I wszy­scy ludzie, tak­że na tych tere­nach powo­dzio­wych, kocha­ni musi­my się zmo­bi­li­zo­wać, bo to jest wal­ka o Pol­skę! – wzy­wał redemp­to­ry­sta. – Wszyst­kie wio­ski, zmo­bi­li­zo­wać się. Niech nam i ta powódź wie­le powie ostat­nia, i niech nam powie ta tra­ge­dia naro­do­wa pod lasem katyń­skim ostat­nio. Zobacz­cie, kto to zro­bił, kto do tego doprowadził.

(cyt. za Głos Rydzy­ka)

Cze­goś tak obrzy­dli­we­go chy­ba jesz­cze tam nie było.

Moż­na więc dodać, że sąd­ny dzień będzie tak­że w nad­cho­dzą­cą nie­dzie­lę, w dzień wybo­rów prezydenckich.

Wakacje oficjalnie rozpoczęte

Ofi­cjal­nie roz­po­czę­ły się już waka­cje. To zna­czy dla całej resz­ty, bo ja je mam już od dwóch mie­się­cy. Tak więc – wiel­kiej zmia­ny nie odczu­łem i nie odczu­ję w naj­bliż­szym czasie.

W ramach rekre­acji waka­cyj­nej odby­łem wczo­raj i dziś dwie milu­sie wyciecz­ki rowe­ro­we o dokład­nie tych samych tra­sach. zdjęcia

1850 lat Kalisza

Dokład­nie tydzień temu mia­ła swo­ją kul­mi­na­cję wiel­ka feta zor­ga­ni­zo­wa­na z oka­zji 1850-lecia Kali­sza – „18,5 wie­ku Cali­sii” – tak to mnie wię­cej nazwa­no. Obcho­dy tego nie­zwy­kłe­go jubi­le­uszu trwa­ją cały rok, ale teraz z oka­zji dni Kali­sza, pod­kre­ślo­ne były w spo­sób szczególny.

Tydzień temu uli­ca­mi Kali­sza prze­szła wiel­ka para­da Rzy­mian i bar­ba­rzyń­ców mają­ca upa­mięt­nić antycz­ne korze­nie mia­sta. Wzię­li w niej udział człon­ko­wie grup rekon­struk­cyj­nych z Kalisz, oko­lic i  miast part­ner­skich (z Wiel­kiej Bry­ta­nii, Sło­wa­cji…). Było na co popatrzeć.

IMG_1299.JPG IMG_1308.JPG IMG_1313.JPG
zdję­cia


Wyda­je mi się, że Kalisz zna­lazł cał­kiem cie­ka­wy spo­sób na pro­mo­cję mia­sta. Oczy­wi­ście poja­wia­ją się gło­sy kry­ty­ki, jak choć­by arty­kuł, któ­ry uka­zał się nie­daw­no w „Poli­ty­ce”. Jak widać, oni [czy­li układ 😉 ] dobrze pil­nu­ją, by przy­pad­kiem Kalisz nie stał się zbyt prężny…

Fakt fak­tem, że w naszym mie­ście wie­le jed­nak trze­ba jesz­cze zmie­nić, jak choć­by dwo­rzec kole­jo­wy, któ­ry jest esen­cją bru­du i smro­du, a jed­no­cze­śnie był wizy­tów­ką Kali­sza dla tych, któ­rzy przy­je­cha­li do nie­go pociągiem.

Warto zobaczyć

Kalisz 18,5 – infor­ma­cje o obcho­dach roku jubi­le­uszo­we­go, kalen­da­rium wyda­rzeń &c&c.

Sta­ry Kalisz – feno­me­nal­na stro­na poświę­co­na histo­rii Kali­sza zawie­ra­ją­ca cie­ka­we arty­ku­ły, archi­wal­ne zdję­cia, sta­re mapy i wie­le innych…

Ciąg dalszy

Mia­ło być tak pięk­nie, a wyszło jak zwy­kle. Nie­ste­ty moja pra­ca jest zawie­szo­na do odwo­ła­nia z powo­du nad­mia­ru rąk do pra­cy i nie­do­bo­ry samej pra­cy jako takiej. Ale przy­naj­mniej będę miał tro­chę odpoczynku.

Jeśli cho­dzi o samą pra­cę, to pierw­sze dwa dni były bar­dzo cięż­kie. To zna­czy strasz­li­we zmę­cze­nie przy­cho­dzi­ło dopie­ro po powro­cie do domu. Nato­miast trze­cie­go dnia nie było już źle. Dzi­siaj było nor­mal­nie, ale dzi­siaj był też ostat­ni (przy­naj­mniej jak na razie) dzień pracy…

Praca

Wresz­cie zna­la­złem satys­fak­cjo­nu­ją­cą mnie pra­cę. Jest ona może dosyć cięż­ka (ogrod­nic­two), ale nie wyma­ga raczej zbyt wiel­kie­go wysił­ku inte­lek­tu­al­ne­go i nie jest stre­su­ją­ca. Przy­naj­mniej tym się nie muszę teraz martwić.

A po co komu wysoki wzrost

Ten post powi­nien był zna­leźć się na stro­nie już wcze­śniej, ale nie był dokoń­czo­ny. Teraz też nie jest, bo nie doda­łem jesz­cze wszyst­kich cytatów…

Nie­daw­no skoń­czy­łem czy­tać świet­ną książ­kę autor­stwa Gün­te­ra Gras­sa pt „Bla­sza­ny bębe­nek”. O czym ona jest, nie da się napi­sać w dwóch zda­niach. Jest bowiem histo­rią wybit­nej jed­nost­ki, któ­ra sama decy­du­je o tym, co zro­bi, czy pod­da się loso­wi, czy też się mu sprze­ci­wi. Powieść jest bar­dzo kon­tro­wer­syj­na. W posło­wiu moż­na przeczytać:

(…) „Bla­sza­ny bębe­nek” (…) jest nie­bez­piecz­ny. Dla wszyst­kich, któ­rzy swo­je przy­zwy­cza­je­nia bio­rą za kul­tu­rę, jest nawet nie do przy­ję­cia. Dla wszyst­kich, któ­rzy patrio­tyzm koja­rzą z pato­sem, jest obra­zą. Dla ludzi poważ­nych, któ­rzy nie uzna­ją kathar­sis, jaką przy­no­si szla­chet­na zaba­wa ide­ami i ludź­mi, jest bła­zeń­stwem. Dla wesoł­ków, któ­rzy świat trak­tu­ją jako jar­mark ucie­chy, jest tra­gicz­nym ponuractwem.

(Roman Brat­ny)

Tą jed­nost­ką jest Oskar (o nie­ja­snej naro­do­wo­ści) , któ­ry w wie­ku trzech lat zade­cy­do­wał, że nie będzie dalej rosnąć. Jego atry­bu­tem jest bla­sza­ny bębe­nek kupio­ny w skle­pie z zabaw­ka­mi, któ­rym nie­ustan­nie wybi­ja jakiś rytm. Może to być coś do tań­ca, coś do wie­cu lub coś, co przy­wo­łu­je daw­ne wspomnienia.

odwie­dzi­nyRaz w tygo­dniu moją ciszę wple­cio­ną mię­dzy meta­lo­we prę­ty prze­ry­wa dzień odwie­dzin. Wte­dy przy­cho­dzą ci, któ­rzy chcą mnie ura­to­wać, któ­rych bawi to, że mnie kocha­ją, któ­rzy chcie­li­by we mnie cenić, sza­no­wać i pozna­wać sie­bie. Jacy są śle­pi, ner­wo­wi, jacy nie­wy­cho­wa­ni. Nożycz­ka­mi do paznok­ci kale­czą bia­ło lakie­ro­wa­ną kra­tę łóż­ka (…). Mój adwo­kat za każ­dym razem, led­wie wrza­śnie na cały pokój swo­je „halo”, wci­ska nylo­no­wy kape­lusz na lewy słu­pek w nogach łóż­ka. Przez całą wizy­tę – a adwo­ka­ci potra­fią dłu­go gadać – tym aktem prze­mo­cy pozba­wia mnie rów­no­wa­gi i pogo­dy ducha. (…)

Gdy już goście zło­żą przy­nie­sio­ne pre­zen­ty na bia­łym, pokry­tym cera­tą sto­li­ku akwa­re­lą z zawil­ca­mi, gdy już im się uda przed­sta­wić mi podej­mo­wa­ne wła­śnie lub zamie­rzo­ny pró­by oca­le­nia i prze­ko­nać mnie, któ­re­go nie­stru­dze­nie pra­gną oca­lić, o wyso­kim stan­dar­dzie swo­jej miło­ści bliź­nie­go, znów znaj­du­ją przy­jem­ność we wła­snej egzy­sten­cji i odchodzą.


spi­sy­wa­nie wspo­mnieńMoż­na roz­po­cząć histo­rię od środ­ka i prze­rzu­ca­jąc się śmia­ło to naprzód, to wstecz, naro­bić zamie­sza­nia. Moż­na zagrać na nowo­cze­sność, prze­kre­ślić wszyst­kie cza­sy i odle­gło­ści, a następ­nie oznaj­mić lub spra­wić, by oznaj­mi­li to inni, że wresz­cie, w ostat­niej chwi­li, roz­wią­za­ło się pro­blem prze­strze­ni i cza­su. Moż­na rów­nież stwier­dzić na samym począt­ku, że w obec­nej dobie napi­sa­nie powie­ści jest nie­po­do­bień­stwem, potem jed­nak, nie­ja­ki za swo­imi ple­ca­mi, przed­ło­żyć zna­ko­mi­te czy­ta­dło, aby w rezul­ta­cie ucho­dzić za ostat­nie­go z powie­ścio­pi­sa­rzy, któ­re­mu jesz­cze się uda­ło. Sły­sza­łem też, że to dobrze i skrom­nie brzmi, kie­dy na wstę­pie zapew­nia się uro­czy­ście: Nie ma już powie­ścio­wych boha­te­rów, bo nie ma już indy­wi­du­ali­stów, bo indy­wi­du­al­ność zgi­nę­ła, bo czło­wiek jest samot­ny, bez pra­wa do indy­wi­du­al­nej samot­no­ści, i two­rzy bez­i­mien­ną i abo­ha­ter­ską masę. (…) Co do mnie, Oska­ra, i moje­go pie­lę­gnia­rza Bru­na, chciał­bym jed­nak stwier­dzić: Obaj jeste­śmy boha­te­ra­mi, on z jed­nej, ja z dru­giej stro­ny judasza (…).


wiel­ka woj­naRoman powi­nien był wła­ści­wie zacząć się już przy wspól­nym oglą­da­niu albu­mów ze znacz­ka­mi, przy spraw­dza­niu, gło­wa przy gło­wie, ząb­ko­wań szcze­gól­nie cen­nych egzem­pla­rzy. Zaczął się jed­nak abo wybuchł dopie­ro, gdy Jana powo­ła­no na czwar­tą komi­sję. Mama odpro­wa­dzi­ła go, bo i tak musia­ła iść do mia­sta, pod komen­dę rejo­no­wą, cze­ka­ła tam koło bud­ki (…) i podzie­la­ła prze­ko­na­nie Jana, że tym razem będzie musiał poje­chać do Fran­cji, aby wyku­ro­wać zapad­nię­tą klat­kę pier­sio­wą w zasob­nym w żela­zo i ołów powie­trzu tego kra­ju. (…)

Gdy po nie­speł­na godzi­nie z głów­ne­go wej­ścia komen­dy rejo­no­wej wysu­nął się wezwa­ny po raz czwar­ty na komi­sję chło­pi­na, (…) wyszep­tał tak wów­czas popu­lar­ny wier­szyk: „Nie ta krze­pa, nie ten wzrok, zoba­czy­my się za rok” (…).


naro­dze­niePrzy­sze­dłem na świat pod dwo­ma sześć­dzie­się­cio­świe­co­wy­mi żarów­ka­mi. Toteż jesz­cze dziś tekst biblij­ny „Nieh się sta­nie świa­tłość. I sta­ła się świa­tłość” – robi na mnie wra­że­nie naj­bar­dziej uda­ne­go slo­ga­nu rekla­mo­we­go fir­my Osram. (…)

Powiem od razu: Nale­ża­łem do owych prze­ni­kli­wych nie­mow­ląt, któ­rych roz­wój ducho­wy jest w chwi­li naro­dzin zakoń­czo­ny i w przy­szło­ści musi już tyl­ko się potwier­dzać. Podob­nie jak w sta­nie embrio­nal­nym nie ule­ga­jąc wpły­wom byłem posłusz­ny jedy­nie same­mu sobie i prze­glą­da­jąc się w wodach pło­do­wych nabie­ra­łem sza­cun­ku do sie­bie, tak teraz wsłu­chi­wa­łem się kry­tycz­nie w pierw­sze spon­ta­nicz­ne wypo­wie­dzi rodzi­ców pod żarów­ka­mi. Mia­łem wyczu­lo­ne ucho (…). Wszyst­ko, co pochwy­ci­łem owym uchem, oce­nia­łem natych­miast maleń­kim mózgiem i po roz­wa­że­niu tego, co usły­sza­łem, posta­na­wia­łem to i owo przy­jąć – tam­to zde­cy­do­wa­nie odrzucić.


Nie­chęć do dora­sta­niaMali i wiel­cy ludzie, Mały i Wiel­ki Bełt, małe i wiel­kie abe­ca­dło, mały Jaś i Karol Wiel­ki, Dawid i Goliat, lili­put i gwar­dyj­ska mia­ra; pozo­sta­łem trzy­lat­kiem, kar­łem, Tom­ciem Palu­chem, pozo­sta­łem brzdą­cem, któ­ry nie rośnie, aby unik­nąć takich roz­róż­nień jak mały i duży kate­chizm, aby mie­rząc metr sie­dem­dzie­siąt dwa (…) nie musiał ter­ko­tać kasą, trzy­ma­łem się bla­sza­ne­go bęben­ka i od moich trze­cich uro­dzin nie uro­słem ani na palec, pozo­sta­łem trzy­lat­kiem, ale i mędr­cem, nad któ­rym góro­wa­li wszy­scy doro­śli i któ­ry na swój spo­sób miał góro­wać nad doro­sły­mi; któ­ry nie chciał swo­je­go cie­nia mie­rzyć z ich cie­niem; któ­ry wewnętrz­nie i zewnętrz­nie był cał­ko­wi cie ukształ­to­wa­ny, pod­czas gdy tam­ci do póź­nej sta­ro­ści baj durzy­li o roz­wo­ju; któ­ry się potwier­dzał, co tam­ci przyj­mo­wa­li do wia­do­mo ści z wiel­kim tru­dem i nie­raz bólem; któ­ry nie musiał z roku na rok nosić coraz więk­szych butów i spodni, byle dowieść, że coś rośnie.

A przy tym, i tutaj rów­nież Oska­ro­wi muszę przy­pi­sać roz­wój, rze­czy­wi­ście coś rosło – i to nie zawsze z korzy­ścią dla mnie – i osią­gnę­ło wresz­cie mesja­nicz­ną wiel­kość; ale któż z doro­słych za moich cza­sów zwra­cał uwa­gą na nie­odmien­nie trzy­let­nie­go bęb­ni­stę Oskara?


Wypro­wa­dza­nie na spa­cerCzy było nas ośmio­ro, czy dwa­na­ścio­ro, musie­li­śmy iść w zaprzę­gu. Ów zaprzęg skła­dał się z jasno­nie­bie­skiej, zro­bio­nej na dru­tach, imi­tu­ją­cej dyszel lin­ki. Z obu stron tego weł­nia­ne­go dysz­la znaj­do­wa­ło się po sześć weł­nia­nych uprzę­ży łącz­nie dla dwa­na­ścior­ga bacho­rów. Co dzie­sięć cen­ty­me­trów wisiał dzwo­nek. Przed cio­cią Kau­er, któ­ra trzy­ma­ła lej­ce, truch­ta­li­śmy jesien­ny­mi przed­miej­ski­mi uli­ca­mi podzwa­nia­jąc, traj­ko­cząc, a ja bęb­niąc raz za razem. Co jakiś czas ciot­ka Kau­er into­no­wa­ła „Jezu, dla Cie­bie żyję, dla Cie­bie umie­ram” albo: „Bądź pozdro­wio­na, gwiaz­do morska” (…)


Try­bu­ny od tyłuWidzie­li­ście pań­stwo już kie­dyś try­bu­nę z tyłu? moim zda­niem, wszyst­kich ludzi, zanim zgro­ma­dzi się ich przed try­bu­ną, nale­ża­ło­by zazna­jo­mić z wido­kiem try­bu­ny od tyłu. Kto raz przyj­rzy się try­bu­nie od tyłu, dobrze się przyj­rzy, ten będzie od tej chwi­li nazna­czo­ny, a tym samym uod­por­nio­ny na wszel­kie­go rodza­ju cza­ry, któ­re w tej czy innej for­mie odpra­wia się na try­bu­nach. Podob­ną rzecz moż­na powie­dzieć o widzia­nych od tyłu kościel­nych ołta­rzach; ale to już cał­kiem inna sprawa.


Chrzci­nyPotem pro­boszcz dmuch­nął mi trzy razy w twarz, co mia­ło prze­pę­dzić sza­ta­na we mnie, potem znak krzy­ża, poło­że­nie ręki, posy­pa­nie solą i jesz­cze raz coś prze­ciw­ko sza­ta­no­wi. (…) Następ­nie chciał jesz­cze raz usły­szeć rzecz wyraź­nie i gło­śno, spy­tał: – Wyrze­kasz się sza­ta­na? I wszyst­kich dzieł jego? I wszyst­kiej pychy jego? (…)

Pro­boszcz Wiehn­ke, cho­ciaż nie zdo­łał popsuć moich sto­sun­ków z sza­ta­nem, nama­ścił mnie na pier­si i pomię­dzy bar­ka­mi (…). [potem] spy­ta­łem sza­ta­na w sobie: „Dobrze znie­śli­śmy to wszyst­ko?” Sza­tan pod­sko­czył i szep­nął: „Widzia­łeś witra­że Oskar? Całe ze szkła, całe ze szkła!”.

Girę czas zacząć

Dziś, czy jutro zaczy­na­ją się mistrzo­stwa świa­ta w pił­ce noż­nej. Jedy­ne, co w nich cie­ka­we­go to to, że odby­wa­ją się w Repu­bli­ce Połu­dnio­wej Afry­ki, któ­ra jesz­cze do nie­daw­na wal­czy­ła z Apar­the­idem. Gratulacje!

Całe szczę­ście, że naszych tam nie ma, nie będzie trze­ba oglą­dać ich żało­snych wyczy­nów. Ja nie cier­pię pił­ki noż­nej, więc może jestem „nała­do­wa­ny złą ener­gią”, ale ze stwier­dze­niem zawar­tym w zda­niu wcze­śniej­szym, zgo­dzi się chy­ba więk­szość osób. Nie­ste­ty, jest to przy­pa­dek beznadziejny.

A ja dzi­siaj prze­glą­da­łem archi­wal­ne wpi­sy z blo­gu Danie­la Pas­sen­ta i natra­fi­łem na te z 2006 roku, gdy mistrzo­stwa były w Niem­czech. Jak widać, publi­cy­sta „Poli­ty­ki” każ­dą kwe­stię potra­fi dosko­na­le spu­en­to­wać, nie gor­szy jest i w sporcie:

Dooko­ła nich [pił­ka­rzy repre­zen­ta­cji] zgro­ma­dzo­ne są ogrom­ne pie­nią­dze, o któ­re gra­ją, uda­jąc, że cier­pią za ojczy­znę. Kie­dy tysią­ce kibi­ców na try­bu­nach, będąc czę­sto w sta­nie wska­zu­ją­cym na uży­cie, reali­zu­ją recep­tę Gier­ty­cha (wię­cej hym­nu!), pił­ka­rze myślą wręcz prze­ciw­nie – żeby rodzi­my klub sprze­dał ich za gra­ni­cę, bo tam lepiej pła­cą. Choć­by na Ukra­inę, któ­rej pił­ka­rze dosta­li po 350 tys. dola­rów na główkę.

Do tego wszyst­kie­go doro­bio­na jest legen­da i teo­ria. Legen­da, że Albert Camus powie­dział: „Wszyst­ko, co wiem o moral­no­ści, wiem z pił­ki noż­nej”. Legen­da, że sko­ro kibi­ca­mi są Tade­usz Kon­wic­ki i Gustaw Holo­ubek, to musi to być  sport dżen­tel­me­nów. Teo­ria,  że sport to szko­ła cha­rak­te­rów. Że pił­ka łączy ludzi i naro­dy, że sys­tem 4−4−2 jest lep­szy od sys­te­mu 3−4−3, i że 15 lat temu na sta­dio­nie w Lyonie wygra­li­śmy o włos, a w Ham­bur­gu byli­śmy o włos od zwy­cię­stwa. Cał­ko­wi­cie nie­po­trzeb­ne  wia­do­mo­ści, któ­ry­mi prze­cią­żo­ne są nie­zbyt pojem­ne mózgi kibi­ców i komen­ta­to­rów. Do tego docho­dzą epo­ko­we odkry­cia, w rodza­ju: „Pił­ka jest okrą­gła, a bram­ki są dwie”, albo „Tak się gra, jak prze­ciw­nik pozwala”.

Źró­dło: http://passent.blog.polityka.pl/?p=78

Dosko­na­łe. Jak zwykle.

Teorie spiskowe

Wsze­la­kie media mają taką dużą wadę, że jak się ucze­pią jakie­goś tema­tu, to nie odpusz­czą, dopó­ki nie prze­wał­ku­ją go na wszyst­kie stro­ny. Po 10 kwiet­nia od rana do nocy w tele­wi­zji, radiu i inter­ne­cie było to samo. Podob­nie jest teraz, ale tema­tem mie­sią­ca zosta­ła powódź. Rze­czy­wi­ście była ona dosyć nie­spo­dzie­wa­na, a o jej roz­mia­rach świad­czy rów­nież to, że mówio­no o niej w mediach nie tyl­ko kra­jo­wych, ale i światowych.

Po kata­stro­fie pre­zy­denc­kie­go samo­lo­tu w pew­nym toruń­sko-kato­lic­kim radiu zaczę­ły się poja­wiać infor­ma­cje, że mgła uno­szą­ca się nad lot­ni­skiem była sztucz­nie wytwo­rzo­na przez tajem­ni­czych osob­ni­ków. Teraz oso­by zwią­za­ne – jak­by nie było – z tym krę­giem, raczą nas jesz­cze cie­kaw­szy­mi infor­ma­cja­mi, a raczej domy­sła­mi, że i powódź zosta­ła wywo­ła­na celo­wo. Infor­mu­je o tym „Gaze­ta”. Oto, co mówią ojco­wie pau­li­ni z Częstochowy:

Z wie­lu rejo­nów Pol­ski, a zwłasz­cza z miejsc na tere­nach dotknię­tych w ostat­nim okre­sie ulew­ny­mi desz­cza­mi i burza­mi, otrzy­mu­je­my od licz­nych osób nie­po­ko­ją­ce sygna­ły. Według tych – pokry­wa­ją­cych się ze sobą infor­ma­cji – wszyst­kie one mówią o poja­wia­niu się co pewien czas samo­lo­tów pozo­sta­wia­ją­cych za sobą dziw­ne smu­gi na nie­bie. Według naocz­nych świad­ków samo­lo­ty te widocz­ne były w tych rejo­nach pol­skiej prze­strze­ni powietrz­nej, w któ­rych – wkrót­ce po ich prze­lo­cie – powsta­wa­ły nie­spo­dzie­wa­nie potęż­ne chmu­ry desz­czo­we i nie­ba­wem wystę­po­wa­ły nad­zwy­czaj obfi­te opady
Wię­cej… http://wyborcza.pl/1,75248,7975444,Pytania_z_Jasnej_Gory__Czy_powodzie_w_Polsce_powoduja.html#ixzz0pyh6aO5R

Żało­sne.

Jeśli cho­dzi o powódź, to jej skut­ki są widocz­ne rów­nież w Kaliszu.


IMG252.jpg
Leni­wa Barycz na dro­dze do Rososzycy


A teraz coś cie­kaw­sze­go. Tydzień temu byłem na wyciecz­ce rowe­ro­wej – doje­cha­łem aż do Roso­szy­cy. Muszę się pochwa­lić, że jeż­dżę coraz dalej. W Roso­szy­cy jest cie­ka­wy kościół oraz reszt­ki folwarku.