Przed wyjazdem studiowałem z uwagą przez kilka tygodni komunikaty turystyczne TPN zastanawiając się, czy wyjazd w Tatry w maju w ogóle jest dobrym pomysłem. Te komunikaty były bowiem napisane bardzo alarmistycznym tonem, a ja nie chciałbym zostać turystą, którego TOPR musiałby ściągać skądkolwiek. Pomimo tego, że mam kilkuletnie doświadczenie w górskich wędrówkach i zawsze staram się dobrze przygotować.
Okazało się, że moje obawy były zdecydowanie niepotrzebne. Planowałem głównie zwiedzać Tatry Zachodnie, gdzie śnieg leży gdzieniegdzie w najwyższych partiach, a o Tatrach Wysokich myślałem, ale nie wybrałem się ostatecznie w tę partię gór z dwóch powodów. Pierwszym powodem była nienajlepsza pogoda, czyli deszcz. Ale był powód drugi, bardzo prozaiczny: rozkopane Kuźnice. Podstawowa baza wypadowa w Tatry Wysokie poddawana jest właśnie wielkiemu remontowi sprawiającemu, że właściwie nie da się tam w ogóle dojechać (mam na myśli rzecz jasna komunikację lokalną). Przekonałem się o tym wracając drugiego dnia ze Ścieżki Nad Reglami, gdy wylądowałem w Hotelu Górskim na Kalatówkach myśląc o tym, że już za chwilę będę jechać do swojego pensjonatu. Okazało się, że to niemożliwe, bo z samych Kuźnic trzeba jeszcze drałować kilometry, żeby dojść do centrum Zakopanego. Zajęło mi to dodatkowo ok. 1,5 godziny.
Tak więc skoncentrowałem się na Tatrach Zachodnich, do których mam wielki sentyment, z uwagi na moją pierwszą poważną wycieczkę w Tatry kilkanaście lat temu.
Dolina Kościeliska
Co tu dużo opisywać. Zacząłem zwiedzanie od Doliny Kościeliskiej, którą zna każdy. Nie zmienia to faktu, że jest bardzo urokliwa. Jednak mój ulubiony fragment to wędrówka przez Wąwóz Kraków. Wchodzenie po drabinach i wciąganie się po łańcuchach jest zdecydowanie dla mnie!
Początek DolinyW drodze do Smreczyńskiego StawuWąwóz Kraków
Dolina Strążyska
Drugiego dnia wybrałem się sympatyczną trasą, którą odkryłem w 2015 roku: Doliną Strążyska, a potem Ścieżką nad Reglami do Hotelu Górskiego i do Kuźnic. Niestety byli ludzie. Co prawda w liczbie ograniczonej, ale jednak.
Dolina Strążyska to chyba najpiękniejsza dolina. Jest krótka, ale wąska. Ciągnie w niej chłód. Kończy się polaną od podnóży Giewontu.
Ścieżka nad Reglami przypomina mi czerwony szlak wijący się wokół Babiej Góry, przy dojściu do Schroniska na Markowych Szczawinach. Idzie się w miarę równą drogą wzdłuż zbocza góry. Bardzo ciekawa trasa.
Polana StrążyskaŚcieżka nad ReglamiWidok na Tatry Wysokie
Dolina Chochołowska
Tutaj byłem pierwszy raz. Pogoda była nieciekawa: ciągle padało. Ale wybrałem tę dolinę ze względu na to, że jest prawie płaska. Tak więc wędrówka nie jest męcząca nawet w deszczu. Dolina jest długa, ale dosyć nudna. Do tego mocno skomercjalizowana.
Dopiero po ok. 1 godzinie wędrówki robi się ciekawiej – tam, gdzie kończy się asfalt.
Przyjechałem do Zakopanego 3 dni temu. Dzisiaj niestety ma cały dzień padać, mogę więc napisać parę słów o tym, jakie to miasto.
No bo jakie jest Podhale, to już wiadomo. Drogą S7 jedzie się świetnie i krajobrazy są takie ładne, głównie z tego względu, że tego Podhala nie widać. Bo Podhale, to gwałt przez oczy, parafrazując Gombrowicza. Epicentrum brzydoty jest, jak mi się zdaje, na drodze pomiędzy Nowym Targiem a Zakopanym. Tam wszechobecna ohyda osiąga punkt krytyczny: wszędzie reklamy, obrzydliwe szyldy, potykacze. Chaos w budownictwie: zdarzają się budynki ładne i zadbane, ale nie brakuje też ruder, które może nie wyglądałyby tak szpetnie, no bo w końcu rudery zdarzają się wszędzie, gdyby nie to, że te rudery są właśnie podlane zatęchłym lukrem reklam reklamujących „największe termy”, „najbardziej luksusowe apartamenty”, „prestiżowe hotele”. To trochę tak, jakby na nodze do amputacji zrobić makijaż. Trudno to wręcz opisać słowami.
W Zakopanym ścierają się dwie siły. Jedna siła, jak się zdaje reprezentowana przez władze miasta, chciałaby, aby miasto było kurortem, zimową stolicą, stolicą sportów zimowych, centrum kultury itp. I to się gdzieniegdzie udaje: są miejsca naprawdę zadbane, z równymi chodnikami, zielenią, bez nadmiernej ilości reklam, z drzewami, estetycznymi miejskimi meblami itp. Zakopane nie ma potrzeby, żeby odwoływać się do zagranicznych kurortów, ponieważ przecież zawsze takim kurortem było. Ślady tego widać w centrum Zakopanego, gdzie nie brakuje wielu przykładów bardzo ładnej architektury modernistycznej, świadczącej o bogatej historii miasta; nie przeszkadza, że ta historia nie jest długa. I wcale nie wszystko musi być pokryte „góralską pozłotą” czyli stylem pseudo-góralskim. Bo ten modernizm bardzo harmonijnie się tu komponuje.
Na przeciwległym biegunie jest góralski turbokapitalizm – czyli wszystko na sprzedaż. A w pierwszej kolejności na sprzedaż jest podhalańskie dziedzictwo, kultura, zwyczaje, no i nieruchomości. Oczywiście osoba bardziej uświadomiona szybka zda sobie sprawę, że ten cały góralski entourage obecny na Podhalu jest wyłącznie picem dla turystów, bo przecież przeciętny mieszkaniec Zakopanego nie jeździ furą, nie chodzi w baranim kożuchu, nie ma ciupagi przy pasie i przede wszystkim – nie mówi gwarą. Problem polega na tym, że te „towary na sprzedaż” są zwykle tandetne, w złym guście i nierzadko „made in China”. Obecnie góralska tandeta wygrywa. Najbardziej widać to chyba na Krupówkach, czyli na najważniejszym deptaku w mieście; najważniejszym, nie znaczy najpiękniejszym. Krupówki zostały zrewitalizowane już lata temu i byłoby na nich całkiem przyjemnie, gdyby niestety nie ten cały góralski syf, którego grubą warstwą są pokryte. Te wszystkie śmierdzące knajpy, jazgocząca muzyka, kramy z dziadostwem, „biały miś”, różne dziwne przybytki nielicujące z miastem-kurortem jak papugarnia, kociarnia, czy ohydne pseudo-salony gier. Ładne miejsca są niewidoczne spod badziewia. Niestety tak jest nie tylko na Krupówkach.
W dodatku ma się wrażenie, że całe Zakopane jest podporządkowane ruchowi turystycznemu, a jak wiadomo, turystyka w nadmiernej ilości zabija miasta. Powstaje cała masa jakiś dziwnych hoteli, pensjonatów, „luksusowych apartamentów” ociekających prestiżem, wzbudzających raczej zażenowanie i politowanie. Budują się jakieś budynki wielorodzinne, ale z „apartamentami inwestycyjnymi” ze złotymi klamkami. Rodzi się pytanie: a gdzie budownictwo dla zwykłych mieszkańców? Są w mieście ładne budynki wielorodzinne, ale wszystkie powstały kilka dekad temu. A teraz?
No i te wszystkie „superluksusowe” i „superprestiżowe” lokale są w stylu pseudo-góralskim; często jeszcze mają jakieś idiotyczne nazwy. Moim numerem jeden jest przybytek o nazwie „Crocus”, tzn. „krokus”, ale żeby było bardziej światowo, to przez „c”.
PS. Jeszcze jedna kwestia przyszła mi do głowy. Już osiem lat temu zauważyłem, że notoryczną praktyką w zakopiańskiej komunikacji lokalnej jest niewydawanie pasażerom paragonów ani biletów: tzn. płaci się dopiero przy wyjściu z busa, wszyscy ruszają do wyjścia na przystanku, wszyscy płacą, ale dla niepoznaki paragon wydawany jest tylko jeden, tj. pierwszemu płacącemu. Jest to ewidentne oszustwo podatkowe. Pomimo upływu lat, nic się nie zmieniło. Czy naprawdę nikt z miejscowego urzędu skarbowego nie potrafi zrobić z tym porządku? Tymczasem 120 km na północ, w jurze krakowsko-częstochowskiej, funkcjonuje sobie od lat parking, na którym zawsze się zatrzymuję. Prowadzi go pewna pani, która prawdopodobnie udostępnia turystom kawałek swojego pola czy łąki do parkowania. Parking jest tani i każdy dostaje paragon.
Sam dojazd zasługuje na odrębne potraktowanie. Oczywiście nie mam tu na myśli dojazdu do Krakowa, bo to nic ciekawego. Po prostu najpierw kiepska droga lokalna, potem dobra droga wojewódzka, potem niezła droga krajowa, potem autostrada, potem droga ekspresowa, potem wyjątkowo beznadziejna droga krajowa (trasa Olkusz-Kraków) i znowu autostrada. Jest także droga pseudoekspresowa, jak np. Dąbrowa Górnicza-Olkusz.
Taka sama trasa, tylko gorsza, jest na odcinku Kraków-Myślenice. Prędkość, z którą teoretycznie można jechać to 100 km/h, w rzeczywistości często jedzie się 60 km/h i to nie z powodu ruchu (była niedziela), tylko jakiś dziwnych skrzyżowań, wyskakujących nagle przejść dla pieszych, zakrętów itp.
No i w tych okolicach zaczyna się Podhale – a więc gwałt przez oczy. W Myślenicach wjeżdża się na trasę S7 i tu zaczyna się droga jak z bajki. Nie tylko jest to świetna droga ekspresowa, ale przede wszystkim jest pięknie położona. Jedzie się wśród gór, dolin, przełęczy; raz na dole, raz na estakadzie. Raz nad rzeką, a raz nad łąkami. Gdzieś w oddali przemykają podhalańskie wiochy (z Pcimiem na czele). Ukoronowanie trasy jest przejazd najdłuższym w Polsce tunelem, który jest naprawdę ciekawy.
Niestety wkrótce za tunelem czar pryska, ponieważ wjeżdża się już na zwykłą bardzo nieciekawą drogę krajową, która na dodatek jest nieustającym placem budowy (co może zwiastować, że trasa ekspresowa zostanie niedługo dociągnięta bliżej Zakopanego).
Niestety im bliżej Zakopanego, tym gorzej – stężenie Podhala wzrasta do 1000%. Jest koszmarnie, a apogeum tego koszmaru przypada na przedmieścia Zakopanego. Ląduje się jak w jakimś kraju trzeciego świata. Z jednej strony jakieś ę‑ą pensjonaty i hotele, czy inne zadbane miejsca, a obok nich rozwalające się stare szopy. Chaosu wizualnego nie da się z resztą streścić jednym zdaniem. Wszystko pokryte tysiącami ohydnych reklam, szyldów itp. Nie rekompensują tego widoczne z okolic Rabki Tatry.
W tym roku naszła mnie ochota, aby jechać w takie góry, w których jeszcze nigdy nie byłem. Postanowiłem więc pojechać w Gorce, które nie są aż tak daleko, są średniej wysokości, a zdjęcia i opisy są bardzo zachęcające.
Przyznam, że byłem tam tylko 2 pełne dni, zatem nie przesadnie długo. Same góry są świetne, gorzej niestety z noclegiem. Poręba Wielka, w której miałem kwaterę, niestety nie jest tak sympatyczna i kameralna, jak Zawoja. To już niestety Podhale.……
W drodze na Turbacz. Beskid Wyspowy z oddali
Gorce leżą na północ od Tatr, także na północ od Kotliny Orawsko-Nowotarskiej. Można powiedzieć, że są położone pomiędzy Rabką a Nowym Targiem. Najwyższa góra to Turbacz, o wysokości bezwzględnej ponad 1300 m. Jednak w masywie Turbacza są jeszcze inne szczyty, nie tak wybitne, ale też trzeba się na nie wdrapać. Ochronę przyrody zapewnia Gorczański Park Narodowy.
Wędrówka po tych górach jest bardzo przyjemna, chociaż były momenty trudne, gdy trzeba było iść ostro pod górę. No ale to w końcu góry. Idzie się głównie przez las. Ale przed samym Turbaczem znajduje się wielka Hala zapewniająca piękne widoki po rozległym terenie.
Góry zadeptane umiarkowanie. Gdy szedłem na Turbacz było sporo ludzi, ale to była niedziela. Niestety i tutaj Krakauery przyjeżdżają na weekend robiąc tłum. Następnego dnia szedłem na jakiś niższy szczyt (nie pamiętam jaki) i chociaż pogoda była paskudna i mglista, to poza mną na szlaku spotkałem jedynie pojedynczych turystów.
Tak więc Gorce będę musiał jeszcze koniecznie odwiedzić.
Z Turbaczyka na TurbaczPrzez Halę TurbaczaCzoło TurbaczaSchronisko na TurbaczuGorczańskie krowyW drodze do bacówki PTTKSalamandra, symbol Parku Narodowego. Miałem szczęście, że zobaczyłem ją chociaż ostatniego dnia pobytu w górach.Masyw Turbacza we mgle
Rabka do tej pory kojarzyła mi się ze smogiem, ewentualnie z gruźlicą, chociaż jest to trochę krzywdzące uproszczenie (w końcu pod Kaliszem też jest szpital od gruźlicy, a i smogu u nas pod dostatkiem). Dojazd jest ciężki. W ogóle jazda przez Małopolskę to mordęga, bo ma się wrażenie, że jedzie się przez jedną, ohydną, rozciągniętą wiochę (chociaż może jest tak nie tylko tam). A Podhale, to – parafrazując Gombrowicza – gwałt przez oczy.
Obrzeża Rabki są tak samo obrzydliwe jak większości polskich miast. Ale wśród tych parszywych przedmieść znajduje się Chabówka, a w niej unikalny skansen taboru kolejowego. W tymże skansenie byłem już drugi raz; nadal mi się podoba, chociaż przyznaję, że te mankamenty, które skansen miał wtedy, po czterech latach nie zostały naprawione (przede wszystkim brak opisów wagonów i brak możliwości wejścia do ich wnętrza).
Wagon boczniak w skansenie. Jedyny wagon, który można zwiedzać.
Nie zmienia to jednak tego, że skansen w Chabówce jest unikatowy, takich skansenów jest bardzo niewiele. Szczegółowe informacje o wagonach można znaleźć w internecie. Wielka szkoda, że tylko wagon boczniak można zwiedzać od środka. Dla przeciętnego pasażera kolei wagony są najciekawsze, te są jednak w większości niedostępne.
Największe wrażenie robią chyba jednak monstrualnej wielkości stare lokomotywy parowe. Ich koła sięgają średnicy 2 metrów. To prawdziwe bestie. Chociaż niestety większość jest w stanie rozkładu.
Wagon boczniakWnętrze boczniakaOlbrzymia lokomotywa parowaSpychaczPaszcza kotłaCiuchcia odpicowanaWagony odstawione na boczny torCiuchcia w zdecydowanie gorszym stanie
Ze zdziwieniem odkryłem, że prawie nie mam zdjęć z Rabki-Zdroju. Park zdrojowy w Rabce nie ustępuje temu ze Świeradowa. W ogóle centrum Rabki bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Centrum uzdrowiska jest bardzo ładne i zadbane, żałuję, że nie miałem więcej czasu na jego zwiedzanie. Szkoda tylko, że w parkomatach nie można płacić kartą.
Będąc parę dni w Zawoi po raz pierwszy postanowiłem wybrać się choćby na krótką wycieczkę na Słowację. Byłem na Słowacji do tej pory tylko 1 raz i to przejazdem (w drodze do Budapesztu), tak więc niczego nie widziałem. A to przecież nasz Sąsiad!
Ale najpierw trzeba parę słów o Orawie. Jadąc z Zawoi na południowy-wschód rozpoczyna się już po kilku kilometrach, wystarczy minąć Przełęcz Lipnicką (Krowiarki) i już kolejna miejscowość to jest Orawa. Po bardziej szczegółowe informacje odsyłam do kompetentniejszych źródeł. Jest to kraina historyczna wchodząca w skład dawnego „imperium austro-węgierskiego”, obecnie leżąca na pograniczu Słowacji i Polski, przy czym w Polsce leży jej niewielki fragmencie, zaledwie ok. 10 miejscowości. Cechuje się odrębnością kulturową, a większość Orawian wypowiedziała się za przynależnością do Słowacji. Niemniej jednak jest to region wart odwiedzenia, znajduje się tu wiele ciekawych miejsc, m.in. Orawski Park Etnograficzny, w którym na 12 hektarach zebrano stare domy, kościół, budynki użyteczności publicznej, szkołę – które pokazują, jak mieszkali tutaj ludzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu.
Jak już wspomniałem, większość tej krainy znajduje się na Słowacji. Miałem niewiele czasu, dlatego chciałem zobaczyć miejsca w odległości maksymalnie 100 km.
Zamek jest tak duży, że właściwie nie da się mu zrobić ładnego zdjęcia. Tu widać niewielki wycinek.
Pierwsze z nich to Zamek Orawski w Orawskim Podzamczu. Gdy się pod niego podejdzie, jest tak wielki, że go nie widać – bo jest skryty za drzewami. Najlepiej widać go z obwodnicy miasteczka – wtedy widok jest nieziemski, ale raczej trudno jest zrobić zdjęcie prowadząc samochód.
Zamek składa się z kilku części, ponieważ na przestrzeni wieków był wielokrotnie rozbudowywany przez różnych właścicieli, którzy chcieli zbudować dla siebie siedzibę i urządzić ją po swojemu. We wnętrzach znajdują się ciekawe ekspozycje poświęcone dawnym czasom, jak żyła tamtejsza arystokracja, co jadła, w co się ubierała i czym się zajmowała. W zamku znajduje się imponująca kolekcja zabytkowych mebli; komnaty są urządzone przekonująco i dobrze pokazują styl życia w dawnych czasach.
Najmniej ciekawa jest najwyższa część (tzw. cytadela), gdzie znajduje się wystawa archeologiczna. Za to widok jest świetny.
Orawskie PodzamczeJeden z pieców ogrzewających zamek. Jest ich więcej. Dostęp do paleniska jest od drugiej strony, z innego pomieszczenia.Wysokie łóżko miało chronić przed szczuramiZamek Orawski składa się z kilku części ułożonych jedna nad drugą
Później pojechałem dalej na południe, w stronę Różomberku. Miasta nie zwiedzałem, bo nie miałem już siły, a poza tym sporo czasu spędziłem stojąc w korku w związku z przebudową jakiegoś skrzyżowania. Za to pojechałem do Vlkolinca. Jest to wieś wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, znajdująca się na przedmieściach. Charakteryzuje się bardzo ładną i dobrze zachowaną drewnianą zabudową. Wieś jest bardzo mała, to tylko kilkanaście domów i kościół. Można odnieść wrażenie, że cywilizacja trochę tam nie dotarła, a to za sprawą bardzo trudnej dostępności. Położona jest w górach, ale jednocześnie w dolinie, prowadzi do niej bylejaka kręta droga i na swój sposób jest odcięta od świata. Pozwoliło to zachować niepowtarzalny charakter miejscowości. Częściowo jest to skansen, ale chyba nie do końca, bo jednak zdaje się, że jacyś ludzie tam mieszkają. Drewniane domy są bardzo ciekawe, do jednego z nich można wejść. Trochę, jak w Lanckoronie.
VlkolínecNiektóre budynki są zamieszkanePolski akcent w słowackim Lidlu
PS. Kilka informacji praktycznych. Wahałem się, czy jechać na Słowację, bo każdy słyszał opowieści o słowackiej policji polującej na kierowców. Z drugiej jednak strony zdałem sobie sprawę z tego, że w PL w ciągu kilkunastu lat byłem kontrolowany przez Policję raz czy dwa razy (i to nie z powodu jakiegoś wykroczenia), więc jakie jest prawdopodobieństwo, że zatrzymałaby mnie policja słowacka? Stwierdziłem, że skoro jeżdżę zgodnie z przepisami (a jeżdżę), to nie mam się czego bać. I miałem rację, nie było żadnych nieprzyjemnych przygód.
Wejście do Zamku kosztuje kilkanaście euro, ale warto (jest też dostępna tańsza wersja wycieczki, dużo krótsza). Szkoda, że nie miałem przewodnika, wycieczka z przewodnikiem jest na pewno dużo bardziej wartościowa. Pieniądze można wypłacić w bankomacie, w wielu miejscach można tez płacić kartą. Nieproporcjonalnie drogie parkingi, ale tak jest wszędzie.
Vlkolinec zwiedza się maks. 15 minut, więc warto się zastanowić, czy opłacane jest zbaczanie z drogi, by tam dojechać (dojazd jest bardzo łatwy, szczególnie z nawigacją). Inna sprawa jest taka, że miejscowość jest ślicznie położona.
Na Słowacji nie jest drogo, mam wręcz wrażenie, że jest minimalnie taniej. Pomijam kwestię ekstremalnie słabej złotówki, kurs euro jest bardzo niekorzystny obecnie.
Do Orawskiego Parku Etnograficznego pojechałem w drodze z Zawoi do Rabki.
Miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia. Na kilkunastu hektarach można przenieść się do dawnej orawskiej wsi i przekonać się, jak ludzie żyli w tych stronach jeszcze całkiem niedawno. Tylko 1 czy 2 budynki w skansenie znajdują się w oryginalnym miejscu (tj. w miejscu, w którym stały, zanim powstał na tym terenie skansen). Reszta została przeniesiona z innych wsi orawski, zanim się zawaliła. Najciekawsze jest to, że w każdym domu znajduje się dokładny opis pomieszczeń, a także historie autentycznych ludzi, którzy dawniej w tych wnętrzach mieszkali (krawca, arystokraty, nauczyciela, aptekarze, honweda, rolnika itp.)
UleWnętrze domu szlachcicaChata tkaczaFragment olejarniAptekaDom krawca
(po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci był w maju 2020)
To był mój czwarty pobyt w Zawoi, u stóp Babiej Góry. Mogę tam wracać i nie mam wcale dosyć. Zawoja leży na obrzeżach Beskidu Żywieckiego. Bardzo ją lubię, bo jakkolwiek jest to już małopolska, to jednak nie ma tam tego ohydnego podhalańskiego …, który odpycha człowieka już parę kilometrów dalej. Beskid Żywiecki, nie bez przyczyny nazywany jest Beskidem Wysokim, ponieważ jest to najwyższe po Tatrach pasmo górskie. A Babia Góra (a konkretnie masyw Babiej Góry), to jego najwyższe wzniesienie. Babią Górę łatwo rozpoznać, nawet z daleka, bo jest wyraźnie wyższa od innych gór, w tym przede wszystkim od Beskidu Wyspowego, który zaczyna się nieopodal (widać tę różnicę wyraźnie patrząc z Gorc).
Pogoda nie była nadzwyczajna, tzn. często padało. Na szczęście zaopatrzyłem się zawczasu w nieodzowną pelerynę przeciwdeszczową z Lidla 🙂 bez niej byłoby krucho. Temperatura nie jest problemem, bo nawet jak jest zimno, to idąc pod górę, się tego nie czuje. Natomiast deszcz w górach jest już problemem. Pomimo tego nie próżnowałem i każdego dnia po górach chodziłem.
Na samą Babią Górę nie poszedłem, bo stwierdziłem, że nie ma to sensu przy tej pogodzie, a poza tym, byłem już na niej 3 razy.
Za to poszedłem na Mosorny Groń, o czym marzyłem od 2 lat. I przyznam, że przeżyłem tam kryzys, bo pogoda była wyjątkowo paskudna, zrobiłem kilkanaście kilometrów w błocie i pod górę, a na końcu okazało się, że schronisko jest zamknięte. Momentami miałem dosyć, chociaż rzecz jasna, nie żałuję.
Raz poszedłem także dosyć malowniczym szlakiem czerwonym, idącym wzdłuż granicy polsko-słowackiej. Wtedy była ładna pogoda, więc i widoki były lepsze.
To wszystko jednak nie zniechęca mnie do okolic Babiej Góry i myślę, że za rok znowu ją odwiedzę. Planuję także choćby krótki wypad w Beskid Makowski, który jest w sumie tuż obok.
Szlak zamieniony w rwący potokMgliste podejście na jeden ze szczytówNa chwilę wyszło zdradliwe babiogórskie słoneczkoW drodze do CzatożyBabiogórski stokOkolice szczytu Mosornego GroniaCzerwonym szlakiem wzdłuż granicyWidok na wyjątkowo niezachmurzoną Babią Górę
We wrześniu 2022 roku kontynuowałem wakacyjną tradycję wyjazdów w Beskidy. Tym razem w drodze w góry zahaczyłem o Pszczynę, czyli miasteczko, o którym mówi się, że jest perłą Górnego Śląska.
Niewątpliwie jest w tym sporo prawdy, ale ja nie mogłem zobaczyć go w pełnej krasie ze względu na paskudną pogodę. No ale cóż, będę mieć powód, żeby jechać tam znowu.
Najciekawszy w Pszczynie jest pałac, należący niegdyś do jakiejś arystokratycznej rodziny; bywał w nim nawet cesarz Niemiec. Pałac położony jest w rozległym parku.
Widok z pałacowego tarasu w stronę centrum PszczynyPałac w PszczynieDzbanuszekCesarskie WCWyrko cesarzaPszczyński zaułekPlakaty z okresu plebiscytów na Śląsku
Dolny Śląsk jest pełen atrakcji, jak chociażby zamków, pałaców, ruin, starych kopalni itd. Nie trzeba nawet daleko oddalać się od swojego miejsca pobytu. A pod względem widoków, to Pogórze chyba nawet bardziej mi się podoba od samych gór – jest dużo bardziej zróżnicowane. Ładne jest pogórze izerskie, czy też pogórze kaczawskie.
Niedaleko Świeradowa znajduje się Szklarską Poręba. W sezonie miejscowość dosyć odpychająca. Sudecki odpowiednik Zakopanego. Natomiast na uwagę zasługuje Muzeum Energetyki, w którym po wystawie zwiedzających oprowadzają prawdziwi pasjonaci i znawcy tematu. Szkoda, że czynne jest tylko okazjonalnie.
Warto wybrać się do Wlenia. Jest to miejscowość w Dolinie Bobru, ok. 40 km na północ od Świeradowa. Znajdują się tam dwie atrakcje, jedna bardzo blisko drugiej, chociaż nie aż tak łatwo je odnaleźć, a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Pierwszą z nich jest elegancki dwór, a właściwie pałac; widać, że są to pozostałości po dawnym, zasobnym, arystokratycznym gospodarstwie. Dookoła wielkiego podwórza znajdują się zabudowania gospodarcze (w stanie lekko zrujnowanym, ale ma to swój urok), w tym ciekawy garaż na karety (a przynajmniej tak mi się wydawało). O ile mi wiadomo, w pałacu są noclegi (drogie). Jest tam też sympatyczna kawiarnia. Do drugiej atrakcji trzeba iść trochę pod górę. Znajduje się na niej Zamek Wleń, a właściwie jego ruiny. Są one o tyle ciekawe, że są to ruiny pierwszego murowanego zamku na Dolnym Śląsku; zamek zbudowano w głębokim średniowieczu, jeszcze w czasach, gdy te tereny należały do Polski.
Zamek Wleń (ruiny)
Nieopodal jest zapora na rzec Bóbr w Pilchowicach. Gdy na niej byłem w tym roku, to przypomniało mi się, że już kiedyś na niej byłem – wiele lat temu, w czasie wycieczki z podstawówki. Tama jest naprawdę imponująca; zbiornik wodny nie wygląda jednak zbyt ciekawie, ponieważ poziom wody jest bardzo niski z powodu suszy i, mówiąc krótki, śmierdzi… niewątpliwie jednak jest to ciekawa konstrukcja. U jej podnóża znajdują się zabytkowe urządzenia energetyczne, m.in. stara turbina i generator.
Będąc przy tematach zamkowych, koniecznie muszę wspomnieć o Wieży Rycerskiej w Siedlęcinie. To obowiązkowy punkt wycieczki (Siedlęcin znajduje się nieopodal Jeleniej Góry). Wieża rycerska to najprawdziwsza średniowieczna rycerska siedziba, czyli po prostu dom mieszkalny, ale ufortyfikowany. Co ciekawe, zachowała się do dzisiaj w bardzo dobrym stanie, tzn. nie była trawiona przez wojny i pożary, tylko faktycznie do dzisiaj stoi w stanie niemal niezmienionym (to u nas rzadkość). Wyposażenia w środku nie ma. Za to na górze wieży znajduje się pomieszczenie ze średniowiecznymi malowidłami. Wieża otoczona jest malowniczą fosą.
Wieża w Siedlęcinie
W czasie pobytu w Świeradowie bywaliśmy także w Czechach. Dwa razy mieliśmy dłuższe wypady: raz do Dworu Królowej nad Łabą (Dvůr Králové nad Labem), a drugi raz do Adršpach. W Dworze Królowej jest fantastyczne zoo, które można by zwiedzać cały dzień. Najlepsza jego część to zoo safari, podczas którego podziwia się zwierzęta „na wolności” z samochodu (w tym lwy). Adršpach także zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Znajduje się tuż przy granicy z Polską, w Górach Stołowych; są tam Adršpašskoteplické skály, czyli po prostu bardzo ciekawe formacje skalne, które się zwiedza. Można się dowiedzieć, że były one atrakcją turystyczną już w XVIII wieku. Raz chodzi się tam w głębokich wąwozach, otoczonych kilkudziesięciometrowymi ścianami skalnymi, innym razem wchodzi się na wysokie półki skalne, by oglądać ładne panoramy.
Na koniec jeszcze dodam, że jadąc do Świeradowa wstąpiliśmy, już po raz drugi, do Arboretum w Wojsławicach. Jest to po prostu rozległy park, z kolekcją pięknie utrzymanych, rzadkich roślin. Położony jest w bardzo ciekawym miejscu, na stokach wzgórz, tak więc krajobraz nie jest monotonny. Żałuję, że byłem tam tak krótko.
ArboretumStara płyta nagrobna (Wleń?)Panorama WleniaKaplica przy starym kościeleZapora pilchowickaAdršpašskoteplické skályStara sztolnia niedaleko ŚwieradowaZooWidok w deszczowy dzień na Pogórze IzerskieSiedlęcinPark zdrojowy w Cieplicach
Tak się szczęśliwie złożyło, że w październiku miałem ponownie okazję wyjechać na dosłownie 1 dzień do Świeradowa-Zdroju. Mogę tylko żałować, że nie byłem w nim jesienią wcześniej. Jest chyba jeszcze ładniej niż latem.
Świeradów-Zdrój leży w Górach Izerskich, czyli paśmie górskim w południowo-zachodniej części kraju, na granicy Polski i Czech. Ale już Szklarską Poręba, oddalona o zaledwie kilkanaście kilometrów, leży na granicy Gór Izerskich i Karkonoszy. Jadąc ze Szklarskiej Poręby w kierunku granicy i dalej do Harrachova (Czechy) jedziemy przełęczą oddzielającą Góry Izerskie od Karkonoszy.
Jedne i drugie są pełne atrakcje, chociaż o wiele bardziej znane, a co za tym idzie, o wiele bardziej zadeptane, są Karkonosze.
W Górach Izerskich można się wybrać na Smrek (przez którego czubek przechodzi granica polsko-czeska) albo kawałek dalej na Stóg Izerski. Ja przeszedłem również fragmentem głównego szlaku sudeckiego aż do Polany Izerskiej.
Widok z Czarciej Góry (Harrachov, Czechy)(Karkonosze)Na stokach Czarciej Góry(Karkonosze)(Karkonosze)Mumlavský vodopád (Karkonosze)W drodze na Stóg IzerskiKolej gondolowa na Stóg IzerskiNa Stogu IzerskimW drodze na SmrekSmrekPrzejście graniczne na SmrekuPolana Izerska
Poprzednim razem w Świeradowie byłem ponad 10 lat temu. Krótkie wrażenia z obecnego wyjazdu:
Aktualizacja 25.10.2022
Napiszę jeszcze kilka słów o Świeradowie, bo widzę, że jest tu pusto. Jest to niewielka, nie aż tak popularna miejscowość w Górach Izerskich, przy granicy z Czechami. Niedaleko jest Szklarską Poręba, która właściwie leży w przełęczy oddzielającej Góry Izerskie od Karkonoszy. Tak, czy inaczej, są to Sudety. Jednak Świeradów jest zdecydowanie ładniejszy i spokojniejszy. Szklarska Poręba, to sudeckie Zakopane, co raczej nie jest komplementem. W czasie tegorocznego wyjazdu byłem tam raz i mniej więcej po 15 minutach zawróciłem na parking. Ale może jestem uprzedzony. Świeradów aspiruje do bycia elegancką miejscowością uzdrowiskową, mówiąc krótko taką, jak na „zgniłym Zachodzie”. Częściowo się to udaje. Dużą zaletą jest to, że jest kompaktowy i po najważniejszych jego częściach można poruszać się na piechotę. Zdecydowanie mi się podoba.