Wreszcie znalazłem satysfakcjonującą mnie pracę. Jest ona może dosyć ciężka (ogrodnictwo), ale nie wymaga raczej zbyt wielkiego wysiłku intelektualnego i nie jest stresująca. Przynajmniej tym się nie muszę teraz martwić.
Teorie spiskowe
Wszelakie media mają taką dużą wadę, że jak się uczepią jakiegoś tematu, to nie odpuszczą, dopóki nie przewałkują go na wszystkie strony. Po 10 kwietnia od rana do nocy w telewizji, radiu i internecie było to samo. Podobnie jest teraz, ale tematem miesiąca została powódź. Rzeczywiście była ona dosyć niespodziewana, a o jej rozmiarach świadczy również to, że mówiono o niej w mediach nie tylko krajowych, ale i światowych.
Po katastrofie prezydenckiego samolotu w pewnym toruńsko-katolickim radiu zaczęły się pojawiać informacje, że mgła unosząca się nad lotniskiem była sztucznie wytworzona przez tajemniczych osobników. Teraz osoby związane – jakby nie było – z tym kręgiem, raczą nas jeszcze ciekawszymi informacjami, a raczej domysłami, że i powódź została wywołana celowo. Informuje o tym „Gazeta”. Oto, co mówią ojcowie paulini z Częstochowy:
Z wielu rejonów Polski, a zwłaszcza z miejsc na terenach dotkniętych w ostatnim okresie ulewnymi deszczami i burzami, otrzymujemy od licznych osób niepokojące sygnały. Według tych – pokrywających się ze sobą informacji – wszystkie one mówią o pojawianiu się co pewien czas samolotów pozostawiających za sobą dziwne smugi na niebie. Według naocznych świadków samoloty te widoczne były w tych rejonach polskiej przestrzeni powietrznej, w których – wkrótce po ich przelocie – powstawały niespodziewanie potężne chmury deszczowe i niebawem występowały nadzwyczaj obfite opady
Więcej… http://wyborcza.pl/1,75248,7975444,Pytania_z_Jasnej_Gory__Czy_powodzie_w_Polsce_powoduja.html#ixzz0pyh6aO5R
Żałosne.
Jeśli chodzi o powódź, to jej skutki są widoczne również w Kaliszu.
A teraz coś ciekawszego. Tydzień temu byłem na wycieczce rowerowej – dojechałem aż do Rososzycy. Muszę się pochwalić, że jeżdżę coraz dalej. W Rososzycy jest ciekawy kościół oraz resztki folwarku.
Wycieczka do Ołoboku i kaprysy Prosny
W sobotę zrobiłem sobie milusią wycieczkę rowerową do Ołoboku. Zwiedziłem tam wyjątkowo oryginalny kościół pw. św. Jana Ewangelisty. W drodze powrotnej miałem również okazję zobaczyć kościół w Gostyczynie. Równie ciekawy.
Nie obyło się jednak bez problemów. Bowiem trwa dosyć niespodziewana powódź, która jest niczym wobec tego, co działo się wcześniej w tym roku. Nie ominęła ona i południowej Wielkopolski, która również jest lekko podtopiona. Dlatego do Ołoboku musiałem jechać dłuższą drogą.
Same okolice wsi wyglądają tak:
Również w Piwonicach wylało niczego sobie. Prawdę mówiąc, czegoś takiego jeszcze tutaj nie widziałem.
Matura: DZIEŃ VI – Język angielski (ustny)
Dzisiaj od 12.00 do 15.30 byłem na egzaminie ustnym z angielskiego, poziom podstawowy. Uzyskałem 20/20 pkt, czyli 100%. Nie chwaląc się, było to do przewidzenia…
A za tydzień poziom rozszerzony.
Pogoda Tym razem jest o czym pisać. Było ładnie, ale porządnie popadało i nagle powódź. Zdjęcia można zobaczyć nawet na stronie New York Timesa: tutaj i tutaj. A tutaj jest ciekawy fotoreportaż, ale dotyczący czego innego. W radiu nawet można było usłyszeć o Kaliszu, bowiem zalało Rajsków. Tam bowiem są aż dwie rzeki: Prosna i Swędrnia. A na Chopina woda przelewała się przez most.
Kilka refleksji na temat matury
Jestem pomiędzy podstawowym a rozszerzonym egzaminem z angielskiego, mogę więc go trochę skomentować (choć nie lubię tego słowa). Angielski podstawowy był bardzo prosty, przynajmniej dla mnie. Wiem jednak, że nie wszystkim poszło tak gładko.
A teraz warto wrócić do wczorajszej matury z matmy. My, maturzyści, od dawna wiedzieliśmy, że matura, to będzie ciężki orzech do zgryzienia. Nie chodzi nawet o to, że trzeba ją zdawać (co jest głupotą, bo dla osób, których to nie interesuje, jest to tylko i wyłącznie strata czasu). Co gorsza, musieliśmy od początku wysłuchiwać górnolotnych opinii ekspertów, pseudoekspertów i tych, co pamiętają maturę za Piasta Kołodzieja. Profesorowie z uniwersytetów rozpływali się nad tym, jak to kiedyś było trudno, a jaka ta matura teraz jest żenująca. Może i tak, ale czy to my ją układamy? Słuchanie takich opinii nie jest przyjemne. Ulubionym konikiem wszelakich ekspertów starej daty jest przywoływanie „wybitnych” i „wspaniałych” uczniów z czasów przedwojennych. Oni przeszli już do historii, przy okazji skutecznie tworząc wokół siebie nimb i mit świętości. Teraz my wysłuchujemy, jacy to byli niesamowici.… Wystarczy przeczytać „Ferdydurke”, żeby się przekonać.
Trzeba jeszcze wysłuchiwać jazgotu współczesnych. Tegoroczni maturzyści mają do wyboru: jeśli matura pójdzie dobrze, od razu będzie powiedziane, że było za prosta, „na poziomie podstawówki” etc.; jeśli pójdzie źle, będzie trzeba wysłuchiwać, jaka „ta młodzież okropna”, „nic się nie uczy”, „co to będzie, co to będzie”. Jednym słowem, odruch wymiotny gwarantowany tak, czy tak.
Piszę o tym, bo przez przypadek natrafiłem na ten artykuł: http://wyborcza.pl/1,86116,7848295,To_byla_matura__czy_zart_.html.
Większość zadań była na poziomie szkoły podstawowej, no może nie tej obecnej, ale na pewno tej, którą jeszcze pamiętam ze swoich własnych lat szkolnych [no tak, autor miał łaskę, przyjemność i możność chodzić do szkoły, która była kiedyś. To, co jest teraz, jest be i wstrętne, i niedobre – SK]. Miałem wrażenie, że one przede wszystkim sprawdzały rozumienie tekstu polecenia. Bo jak już ktoś pojął, o co go eksperci Centralnej Komisji Egzaminacyjnej proszą (a pytania, trzeba przyznać, były napisane zrozumiałym językiem), to już potem pozostało – pierwszy z brzegu przykład – podstawić liczbę w miejsce x oraz wykonać kilka prostych działań arytmetycznych, z którymi mógł poradzić sobie nawet dziesięciolatek.
Jednym słowem, obrzydliwe. No cóż, nie wiem, jak tam u Wielmożnego Autora, ale ja funkcji kwadratowej w podstawówce nie miałem, a na próbnej maturze połowa zadań sprawdzała jej znajomość.
I jeszcze jedno, coś co gryzie mnie już od dawna. Wszędzie natykam się na ohydną propagandę. Jaka ta matematyka wspaniała, cudowna, potrzebna etc. etc. Wiemy, że potrzebna, ale czy trzeba ciągle o tym przypominać. Krew mnie zalewa, kiedy n-ty raz muszę wysłuchiwać elaboratów, jak to interwały rządzą muzyką, a punkt ciężkości dla tyczkarki jest najważniejszy, niezbędny i po prostu nie do przecenienia. Rektorom politechnik i minister nauki nie mieści się w głowie, że ktoś może nie być fanem całek, pierwiastków i wykresów. Ciągle tylko się podkreśla, że TYLKO TO gwarantuje w przyszłości pracę. W związku z tym, osobom, które tego zdania nie podzielają, rzuca się kłody pod nogi (oczywiście jedynka z matmy i z fizyki nie czyni z człowieka humanisty – słowa tak nadużywanego przez tych, którym ogólnie zwykle nauka słabo idzie). Przykładowo, są stypendia dla osób zdających na maturze fizykę, czy matmę, ale dla finalistów Olimpiady Wiedzy o Prawach Człowieka już nie ma. Są stypendia dla tych, którzy idą na kierunki studiów typu elektronika z czymś tam, czy analiza matematyczna. Ale dla tych, którzy wybierają choćby filologię polską już nie.
Łaskawie przypomnę, że kiedy ktoś idzie na studia, to nie idzie tam dla B. Kudryckiej, nie idzie tam dla kogokolwiek, tylko wyłącznie dla własnej korzyści, satysfakcji i w celu pogłębiania wiedzy. Nawet, jeśli kogoś innego dana gałąź wiedzy nie obchodzi.
Było, było i się zmyło
Prawie 3 lata temu, w czerwcu cieszyłem się, że ukończyłem gimnazjum. Dzisiaj za to kończę Liceum. Reszta jest milczeniem.
A poza tym pogoda jest śliczna, choć ma się na długi weekend popsuć.
Żałoba
Taka ładna pogoda, a w radiu, telewizji, gazetach i w Internecie wszędzie to samo. I tak od soboty (dzisiaj jest wtorek), od godziny 9.00. Wtedy bowiem doszły słuchy, że samolot wiozący prezydenta na uroczystości do Katynia się rozbił. Na początku myślałem, że się rozbił, ale nic się nie stało (tak było z Leszkiem Millerem), ale okazało się, że stała katastrofa jak jeszcze nigdy 0 – nie przesadzając – w historii ludzkości. Nie zdarzyło się chyba jeszcze, by w ciągu paru chwil zginął prezydent, dowódcy wojska i mniej lub bardziej ważni politycy i urzędnicy. W sumie 96 osób. Póki co wszyscy starają się nie spekulować (żałoba), choć to trudne. Jak już wspomniałem, w mediach wielkie rozpaczanie. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że pod tym wszystkim kryje się spora ilość obłudy. Tak pisał o tym na swoim blogu Dariusz Chętkowski:
Dzieci nie rozumieją, dlaczego dorośli mówią teraz wielkie okrągłe słowa o Prezydencie, gdy wcześniej gadali co innego. Myślę, że tę sprawę należy wyjaśnić, bo dzieci gotowe są jeszcze pomyśleć, iż dorośli są fałszywi.
Wcale nie chodzi o to, że o zmarłych należy mówić dobrze albo wcale. To też ważna przyczyna, ale przecież nie jedyna. Gdyby tylko o to chodziło, nie byłoby tak masowego zrywu serc. Dominowałoby milczenie.
Choć to trudne, na razie nic więcej nie napiszę.
A pogoda rzeczywiście niczego sobie. W piątek byłem na najdłuższej opracowanej przeze mnie trasie rowerowej, liczącej ok. 20 km. Przejechanie tego dystansu zajęło mi ok. 2 godzin. Teraz też robi się coraz ładniej i cieplej. To ostatnie może być zaletą, a może być i wadą. Szczególnie biorąc pod uwagę „wspaniałe” Kaliskie Linie Autobusowe, w których pojazdach okna się nie otwierają, a klimatyzacji też nie ma. Nie wiem, czy nie jest to niezgodnie z Konwencją w sprawie zakazu stosowania tortur oraz innego okrutnego, poniżającego lub nieludzkiego traktowania albo karania.
Wiosna, ach to ty!
Spring by ~Apolinarias on deviantART
Amen.
Szewcy
Zwyczajowo można by zacząć od raportu pogodowego. Dosyć to nudne. A jednak. Aura się popsuła. Widok za oknem nie jest zbyt zachęcający, a było już tak ładnie. Oczywiście nie oznacza to, że spadł śnieg, bo nie spadł (a przynajmniej w Kaliszu), ale jest zimno i leje, i mokro i w ogóle pogoda nie zachęca do wyjścia na dwór.
Mnie to oczywiście nie odstrasza, bo jak mawiają Skandynawowie: nie ma złej pogody, jest tylko źle dobrane ubranie.
Ostatnio w szkole omawialiśmy arcy-dramat, tj. „Szewców” Witkacego. Średnio wiadomo, o co tam chodzi, niemniej jednak można tam znaleźć kilka ciekawych cytatów, które jak zwykle zamieszczę.
O ludziach
Tak – nie bardzoście się wysilili na ten spicz przez s, p, i “cze”. Ja, wicie, Jędrek, znam Kretschmera z wykładów tej tam intelektualnej lafiryndy, Zahorskiej, w naszej Wolnej Wszechnicy Robotniczej. Oj, wolna ona, wolna – raczej rozwodniona jest ta nasza Wszechnica. Sami się częstują twardą wiedzą, a na nas to tę biegunkę umysłową puszczają, aby nas jeszcze gorzej zatumanić, niż to chciały wszelkie religianty na usługach feudałówi ciężkiego się przemysłu wygłupiające. A wam mówię, Jędrek, że to schizoidalna psychologia. Nie wszyscy są tacy. To rasa ginąca. Coraz więcej jest na tym świecie pykników. Ma se radio, ma se stylo, ma se kino, ma se daktylo, ma se brzucho i nieśmierdzące, niecieknące ucho, ma se syćko jak się patrzy – czego mu trza? A sam w sobie jest ścierwo podłe, guano pogodne przebrzydłe. To je pyknik, wis? A taki niezadowolony ze siebie to ino mąt na świecie czyni, żeby siebie przy tym przed sobą wywyższyć i siebie sobie pokazać lepszym, niż naprawdę jest – nie być ino pokazać, i nie lepszym ino takim fajniejszym, wyhyrniejszym. Tak ci to wyhyrma przed sobą. (po pauzie) A ja to sam nie wiem, jaki jestem: pyknik czy schizoid?
O radości z pracy
O gołąbeczko moja! Ty nie wiesz, jak szczęśliwą jesteś, że pracować możesz! Jak się nam rwą do pracy te gicale i paluchy śmierdzące, jak się syćko w nas do tej jedynej pocieszycielki wypina, jaze do penknięcia. A tu nic. Patrz w szarą, chropawą do tego ścianę, wariuj, ile chcesz. Myśli lazą jak pluskwy do łóżka. I puchną te bolące wątpia z nudy tak strasznej, jak góra Gauryzankar jaki, a śmierdzącej jak Cloaca Maxima, jak Mount Excrement. (…) Kiedy pracy ni ma i nic z tego być nie może. (Pełznie do kraty. Do Księżnej) Jasna Pani: ukochana, jedyna moja pieszczotko, koteczko transcendantalna, metapsychiczne cielątko boże, bogoziemiemne, a tak przyjemne, zmyślne i pojętne jak myszka jaka czy co – ty nie wiesz, jak szczęśliwą jesteś, że pracę masz!
Księżna o sobie
Na piedestał, na piedestał mnie co prędzej! Nie mogę żyć bez piedestału! (śpiewa)
Trzymajcie mnie, trzymajcie mnie, ach na tym piedestale,
Bo się za chwilę cała z niego sama, ach, na pysk wywalę!
Wbiega na piedestał i tam staje w chwale najwyższej z rozpiętymi nietopezimi skrzydłami w łunie bengalskich i zwykłych ogni, które nie wiadomo jakim cudem na prawo i lewo się zapalają. Scuryy zawył jak nieboskie stworzenie.
Oto staję w chwale najwyższej na przełęczy dwóch światów ginących!
(…)
…z matriarchatu ultrahiperkonstrukcji, jak kwiat transcendentalnego lotosu, spływam między łopatki Boga…
Lip Dub i Muminki
Wiosna właściwie już w pełni, choć złe ludzie z telewizji straszą, że w sobotę ma się pogorszyć. Mimo wszystko sądzę, że śnieg już nie spadnie. Poza tym, w tym roku zrobiła się wiosna bardzo szybko. Jednego dnia można było zmienić kurtki zimowe na wiosenne, a teraz to i bez kurtek można chodzić, bo temperatura dochodzi do 20 °C.
A teraz coś ciekawszego. Uczniowie mojej szkoły przygotowali Lip Dub. Jest bardzo udany. Warto zobaczyć.
W internecie znalazłem jeszcze jedną ciekawą rzecz. Jestem wielkim fanem Muminków, a ten film podchodzi do nich z lekką ironią. Mimo to daje do myślenia.
Rower
Cytując „Władcę Pierścieni” można by powiedzieć, że jest jak „wczesnowiosenny poranek tchnący jeszcze chłodem zimy”. A nieźle ta zima się trzyma w tym roku. Już robiła się wiosna, kiedy znów spadł śnieg i temperatura. Teraz znowu jest odwilż i chyba już na stałe, choć pewności nie ma. Dzisiaj było nawet 20 °C.
Z tejże okazji pierwszy raz od dawna przejechałem się na rowerze. Było nieźle. Ale trzeba jeszcze uważać, bo lubi spaść deszcz. Dobrze, że chociaż nie śnieg.
Filmy, książki i koncert
Mam trochę do napisania, ale zupełnie nie wiem, od czego zacząć. Z resztą chyba i tak nie napiszę o tym wszystkim, o czym bym chciał – bo zapomnę; tym bardziej, że dawno nic nie pisałem.
Zacznę od tego, że byłem dzisiaj na drugim etapie okręgowym Olimpiady Wiedzy o Prawach Człowieka (pododbnie, jak rok temu) i zająłem… pierwsze miejsce!!! Jestem dzięki temu zwolniony z matury z WOSu. Ale nie czas teraz na czcze gadanie, albowiem o wielu rzeczach powinienem napisać. Zapuściłem bloga!
(1) W ciągu ostatniego czasu miałem okazję zobaczyć w kinie dwa filmy. Pierwszy z nich, to „Templariusze”. Dziwne jest to, że choć premiera była w 2007, to w kinie obraz pojawił się dopiero teraz. Mówi się, że to chyba najdroższy film europejski (ostatnio [?]). Jak widać cena nie zawsze wiąże się z jakością. „Templariusze” opowiadają o… templariuszach, a konkretnie o jednym uwikłanym w splątanym jak „Moda na sukces” romansie pełnym starych waśni, krwawych pojedynków etc. etc. Oczywiście główny bohater z jednej strony jest mnichem-wojowniekiem, a z drugiej wszystko, co robi, robi dla swej ukochanej. Główną zaletą filmu jest to, że zostały w nim oddane dość wiarygodnie realia średniowiecza z okresu krucjat, w szczególności Skandynawii, która – jak wiadomo – ma urzekający wpływ na widzów z bardziej południowej części Europy. Choć nie wiem, czy słusznie.
Film można zobaczyć, choć chyba raczej tylko raz.
Ale w piątek (czyli przedwczoraj) byłem na czymś znacznie lepszym, gdzie już sam tytuł jest raczej gwarancją kinmatografii z wysokiej półki (oczywiście dla kogoś, kto takie coś lubi – nie dla malkontentów!). Ten film, to „Alicja w Krainie Czarów”. Na pewno nie jest to film dla dzieci. Jest pogodny z nutką goryczy, w sumie dla każdego. Na szczęście nie ma w nim jakiś głupich smrodków dydaktycznych, jak np. w „Epoce lodowcowej”.
Do tego filmu nie mam zastrzeżeń. Choć akurat Zwariowany Kapelusznik nie był w nim najciekawszą postacią.
(2) Ale nie samymi filmami się żyje. Żyje się też koncertami, a ja na całkiem ciekawym byłem 2 – 3 tygodnie temu w Filharmonii Kaliskiej. Przy okazji miałem okazję zobaczyć nową aulę.
Marta LELEK, skrzypce
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej
Adam KLOCEK – dyrygentw programie:
Witold Lutosławski – Uwertura smyczkowa
Andrzej Panufnik – Koncert skrzypcowy
Samuel Barber – Adagio na smyczki
Samuel Barber – Koncert skrzypcowy
Koncert udany, jedynie to coś tego Panufnika nudne było jak flaki z olejem.
(3) Teraz coś o książkach. Ostatnio przeczytałem „Trans-Atlantyk”. Wiem, już dlaczego Giertych tego nie trawił – po prostu czytając tę książkę trzeba umieć podejść do pewnych spraw z dystansem, trzeba też lubić ironię. Nie ma nic lepszego niż dobra ironia! Gombrowicz w swej powieści skrytykował Polonię mieszkającą gdzieś za Oceanem, która nogami jest w Polsce, a głową gdzieś na drugim końcu świata. Ale przecież dzisiaj sytuacja jest identyczna! Nie mówię o tych, co wyjechali rok czy dwa lata temu do Irlandii, tylko raczej o tych, co wyemigrowali 40 lat temu. Prawda jest taka, że nie mają zielonego pojęcia o tym, co dzieje się w kraju; tym łatwiejszą są pożywką dla imperium pewnego ojca z miasta znanego z pierników.
Moja poprzednia polonistka była w Stanach, gdzie spotkała Polaków, którzy mieszkali tam od wielu lat. Oderwanie od tego, co dzieje się ze oceanem widoczne było także w języku, jakim się posługiwali: tzn. stosowali zwroty, które dzisiaj uważa się za przynajmniej staroświeckie.
A teraz zacząłem czytać „Madame” Antoniego Libery; spodobało mi się już po pierwszej stronie, a niewiele jest takich książek.
(4) Pogoda ostatnimi czasy jest bardzo zmienna. Już zanosiło się na wiosnę, już od 4 rano ptacholce wydzierały dzioby, kiedy znowu przeszło i zmroziło. Efektem srogiej zimy są także powodzie rotzopowe, które widać także w Piwonicach, gdzie mieszkam. Było to nawet pokazane w TVN24.
To Prosna tak wylała.
(5) Wypadałoby napisać coś jeszcze o szkole, ale czy warto sobie tym głowę zawracać?… Jest tak, jak było…