Dzisiaj pojechałem na rowerze do Saczyna. Z moich obserwacji wynika, że jesieni jeszcze nie widać, choć pewnie gdzieś tam na horyzoncie zaczyna się czaić. Ale przecież jesień, to chyba najładniejsza pora roku.

wycieczki, krajobrazy, zdjęcia i inne głupoty
Dzisiaj przeżyłem dość ciężkie chwile 🙂 Teraz to się można z tego śmiać, ale parę godzin temu wcale mi wesoło nie było. A wszystko za sprawą mieszkania studenckiego. Okazuje się, że portal wspollokator.pl to chyba kiepski wybór. A wydałem na niego 10 zł… Ale nieważne.
W internecie pełno jest ogłoszeń, właściwie dla każdego coś jest. Problem w tym, że chętnych też jest ogrom. Czasem zdarza się, że jeden ogłoszeniodawca odbiera w ciągu dnia 20 telefonów od ewentualnych lokatorów. Dla osoby spoza Poznania jest to problem. Trudno wynająć pokój „w ciemno”, ale gdy dojedzie się na miejsce, może się okazać, że oferta jest już nieaktualna. A dezaktualizują się dosłownie z godziny na godzinę. Trochę to przypomina giełdę papierów wartościowych, gdzie – podobnie – ceny akcji również zmieniają się bardzo dynamicznie. Czasem może być o parę minut za późno…
Prawdopodobnie będę mieszkał w Poznaniu na Osiedlu Lecha. Od centrum miasta jest to blisko i daleko jednocześnie. Daleko, bo na Nowym Mieście, ale – z drugiej strony – blisko, bo komunikacja miejska w Poznaniu jest znacznie lepiej zorganizowana. Zobaczymy, jak to będzie. Nigdy wcześniej nie mieszkałem w bloku. Pewnie jakiś czas minie na zaaklimatyzowanie się.
(1) Dostałem się prawo do Poznania! Czyli tak, jak chciałem. W drugim naborze, ale to nic. Niesamowite, że się udało. Dzisiaj byłem zawieść dokumenty do Collegium Iuridicum. (2) Jechałem pociągiem. Gdy wracałem, przesiadkę miałem zaplanowaną w Ostrowie Wielkopolskim. Obawiałem się, że pociąg z Poznania się spóźni (co jest dla PKP czymś normalnym) i nie zdążę na ten w Ostrowie. Gdy się o to zapytałem konduktora, on odpowiedział, że nie wie, co w takiej sytuacji zrobić. Tak też się stało; musiałem wrócić z OW autobusem, choć zapłaciłem za pociąg. Przez to byłem w domu godzinę później. (3) A tymczasem za 2 tygodnie (niecałe) jedziemy w Bieszczady. Możliwe, że spotka nas to samo…
(4) Poza tym, to znowu pracuję. Jest strasznie gorąco.
Parę spraw, o których chcę wspomnieć:
Dopisane później
(0) Pieniactwo Kaczyńskiego robi się nudne. „Jeżeli Komorowski usunie krzyż, będzie jak Napieralski lub Zapatero” – mówi. Niektórzy nie rozumieją, że Pałac Prezydencki, to 1° nie Golgota 2° siedziba głowy państwa. Jeśli krzyż nie będzie usunięty, to co? będziemy aż do końca świata pielęgnować swoje rany, co by się przypadkiem za bardzo nie zagoiły? Tak właśnie postępują pisowcy. Przydałby się nam jakiś Gombrowicz, który by to trafnie jakoś sformułował.… Ale ci harcerze naważyli piwa…
- Jeżeli prezydent Komorowski usunie krzyż, który stoi przed Pałacem, to można powiedzieć, że będzie zupełnie jasne kim jest i po której jest stronie w różnego rodzaju sporach dotyczących polskiej historii i polskich powiązań – powiedział Kaczyński na konferencji prasowej w Warszawie.
Jednym słowem dowiemy się, gdzie stoi ZOMO, a gdzie stoi prezes. Ależ to żałosne. Za to Radio Maryja jest jak zwykle niezawodne. Spór bowiem dotyczy także kwiatów przynoszonych pod Pałac.
- Pewnego wieczora przyniosłem tu bukiet żółtych tulipanów. Gdy przyszedłem rano następnego dnia, kwiatów już nie było. Usuwają je sługusy Gronkiewicz-Waltz – Żydówki. Liczą na to, że prawdziwi Polacy zapomną o mordzie naszego polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego
No tak; prawdziwi Polacy wiedzą, gdzie stoi ZOMO.
(1) Pogoda. Jestem zdania, że nad pogodą nie ma się co roztkliwiać, bo jest taka, jaka jest. Nie zmienia to faktu, że poświęcam jej dosyć znaczącą pozycję w moim blogu 🙂 Ogólnie, to ostatnio było gorąco; nie szło wytrzymać. Dzisiaj jest trochę lepiej, a niebo jest zachmurzone.
(2) Studia. We wtorek byłem złożyć dokumenty na Wydziale Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego. Tam bowiem został zakwalifikowany. Zakwalifikowałem się również do Łodzi, ale tam się nie wybieram ze względu na niezbyt pochlebne opinie. Poza tym – nie ma się co czarować, w Łodzi jest bród i smród.
Cały czas liczę, że dostanę się do Poznania w drugim naborze; zabrakło mi tylko 0,3 punkta (szczęście mam tak samo „świetne” jak na olimpiadzie).
(3) Książka. Ostatnio przeczytałem dwie pozycje. Pierwsza z nich to „Emma” Jane Austen, którą przeczytałem w oryginale. Oczywiście było wiele słów, których nie rozumiałem, ale nie przeszkadzało to…
A przed chwilą skończyłem czytać bardzo ciekawą powieść Josepha Hellera „Paragraf 22” pokazującą II wojnę światową od strony amerykańskich lotników. Zasadniczo w książce ukazano całą instytucję armii, jako jeden wielki dom wariatów.
„Był więc tylko jeden kruczek – paragraf 22 – który stwierdzał, że troska o życie w obliczu realnego i bezpośredniego zagrożenia jest dowodem zdrowia psychicznego. Orr był wariatem i mógł być zwolniony z lotów. Wystarczyło, żeby o to poprosił, ale gdyby to zrobił, nie byłby wariatem i musiałby latać nadal. Orr byłby wariatem, gdyby chciał latać dalej, i byłby normalny, gdyby nie chciał, ale będąc normalny musiałby latać. Skoro latał, był wariatem i mógł nie latać; ale gdyby nie chciał latać, byłby normalny i musiałby latać.”
I jeszcze akcent polski:
„General Dreedle przeniósł nieżyciowego dowódcę myśliwców na Wyspy Salomona do kopania grobów, wyznaczając na jego miejsce zgrzybiałego pułkownika z zapaleniem stawów i słabością do chińskich orzechów, który przedstawił Mila generałowi od bombowców B‑17, mającemu słabość do polskiej kiełbasy.
- Polska kiełbasa jest tania jak barszcz w Krakowie – poinformował go Milo.
- Ach, polska kiełbasa – westchnął tęsknie generał. – Wiecie, że oddałbym wszystko za kawał polskiej kiełbasy. Wszystko.
- Nie musi pan oddawać wszystkiego. Niech mi pan odda do dyspozycji po jednym samolocie na każdą stołówkę, z pilotami, którzy będą wykonywać moje polecenia. Oraz niewielki zadatek akonto zamówienia, jako dowód zaufania.
- Ale Kraków leży o setki mil za linią frontu. Jak się dostaniecie do tej kiełbasy?
- W Genewie jest międzynarodowa giełda na polską kiełbasę. Zawiozę po prostu do Szwajcarii fistaszki i wymienię je na polską kiełbasę po cenach rynkowych. Oni przerzucą fistaszki do Krakowa, a ja przywiozę panu polską kiełbasę. Za pośrednictwem syndykatu kupi pan tyle kiełbasy, ile pan zechce”.
Oficjalnie rozpoczęły się już wakacje. To znaczy dla całej reszty, bo ja je mam już od dwóch miesięcy. Tak więc – wielkiej zmiany nie odczułem i nie odczuję w najbliższym czasie.
W ramach rekreacji wakacyjnej odbyłem wczoraj i dziś dwie milusie wycieczki rowerowe o dokładnie tych samych trasach. zdjęcia
Wreszcie znalazłem satysfakcjonującą mnie pracę. Jest ona może dosyć ciężka (ogrodnictwo), ale nie wymaga raczej zbyt wielkiego wysiłku intelektualnego i nie jest stresująca. Przynajmniej tym się nie muszę teraz martwić.
Wszelakie media mają taką dużą wadę, że jak się uczepią jakiegoś tematu, to nie odpuszczą, dopóki nie przewałkują go na wszystkie strony. Po 10 kwietnia od rana do nocy w telewizji, radiu i internecie było to samo. Podobnie jest teraz, ale tematem miesiąca została powódź. Rzeczywiście była ona dosyć niespodziewana, a o jej rozmiarach świadczy również to, że mówiono o niej w mediach nie tylko krajowych, ale i światowych.
Po katastrofie prezydenckiego samolotu w pewnym toruńsko-katolickim radiu zaczęły się pojawiać informacje, że mgła unosząca się nad lotniskiem była sztucznie wytworzona przez tajemniczych osobników. Teraz osoby związane – jakby nie było – z tym kręgiem, raczą nas jeszcze ciekawszymi informacjami, a raczej domysłami, że i powódź została wywołana celowo. Informuje o tym „Gazeta”. Oto, co mówią ojcowie paulini z Częstochowy:
Z wielu rejonów Polski, a zwłaszcza z miejsc na terenach dotkniętych w ostatnim okresie ulewnymi deszczami i burzami, otrzymujemy od licznych osób niepokojące sygnały. Według tych – pokrywających się ze sobą informacji – wszystkie one mówią o pojawianiu się co pewien czas samolotów pozostawiających za sobą dziwne smugi na niebie. Według naocznych świadków samoloty te widoczne były w tych rejonach polskiej przestrzeni powietrznej, w których – wkrótce po ich przelocie – powstawały niespodziewanie potężne chmury deszczowe i niebawem występowały nadzwyczaj obfite opady
Więcej… http://wyborcza.pl/1,75248,7975444,Pytania_z_Jasnej_Gory__Czy_powodzie_w_Polsce_powoduja.html#ixzz0pyh6aO5R
Żałosne.
Jeśli chodzi o powódź, to jej skutki są widoczne również w Kaliszu.
A teraz coś ciekawszego. Tydzień temu byłem na wycieczce rowerowej – dojechałem aż do Rososzycy. Muszę się pochwalić, że jeżdżę coraz dalej. W Rososzycy jest ciekawy kościół oraz resztki folwarku.
W sobotę zrobiłem sobie milusią wycieczkę rowerową do Ołoboku. Zwiedziłem tam wyjątkowo oryginalny kościół pw. św. Jana Ewangelisty. W drodze powrotnej miałem również okazję zobaczyć kościół w Gostyczynie. Równie ciekawy.
Nie obyło się jednak bez problemów. Bowiem trwa dosyć niespodziewana powódź, która jest niczym wobec tego, co działo się wcześniej w tym roku. Nie ominęła ona i południowej Wielkopolski, która również jest lekko podtopiona. Dlatego do Ołoboku musiałem jechać dłuższą drogą.
Same okolice wsi wyglądają tak:
Również w Piwonicach wylało niczego sobie. Prawdę mówiąc, czegoś takiego jeszcze tutaj nie widziałem.
Dzisiaj od 12.00 do 15.30 byłem na egzaminie ustnym z angielskiego, poziom podstawowy. Uzyskałem 20/20 pkt, czyli 100%. Nie chwaląc się, było to do przewidzenia…
A za tydzień poziom rozszerzony.
Pogoda Tym razem jest o czym pisać. Było ładnie, ale porządnie popadało i nagle powódź. Zdjęcia można zobaczyć nawet na stronie New York Timesa: tutaj i tutaj. A tutaj jest ciekawy fotoreportaż, ale dotyczący czego innego. W radiu nawet można było usłyszeć o Kaliszu, bowiem zalało Rajsków. Tam bowiem są aż dwie rzeki: Prosna i Swędrnia. A na Chopina woda przelewała się przez most.
Jestem pomiędzy podstawowym a rozszerzonym egzaminem z angielskiego, mogę więc go trochę skomentować (choć nie lubię tego słowa). Angielski podstawowy był bardzo prosty, przynajmniej dla mnie. Wiem jednak, że nie wszystkim poszło tak gładko.
A teraz warto wrócić do wczorajszej matury z matmy. My, maturzyści, od dawna wiedzieliśmy, że matura, to będzie ciężki orzech do zgryzienia. Nie chodzi nawet o to, że trzeba ją zdawać (co jest głupotą, bo dla osób, których to nie interesuje, jest to tylko i wyłącznie strata czasu). Co gorsza, musieliśmy od początku wysłuchiwać górnolotnych opinii ekspertów, pseudoekspertów i tych, co pamiętają maturę za Piasta Kołodzieja. Profesorowie z uniwersytetów rozpływali się nad tym, jak to kiedyś było trudno, a jaka ta matura teraz jest żenująca. Może i tak, ale czy to my ją układamy? Słuchanie takich opinii nie jest przyjemne. Ulubionym konikiem wszelakich ekspertów starej daty jest przywoływanie „wybitnych” i „wspaniałych” uczniów z czasów przedwojennych. Oni przeszli już do historii, przy okazji skutecznie tworząc wokół siebie nimb i mit świętości. Teraz my wysłuchujemy, jacy to byli niesamowici.… Wystarczy przeczytać „Ferdydurke”, żeby się przekonać.
Trzeba jeszcze wysłuchiwać jazgotu współczesnych. Tegoroczni maturzyści mają do wyboru: jeśli matura pójdzie dobrze, od razu będzie powiedziane, że było za prosta, „na poziomie podstawówki” etc.; jeśli pójdzie źle, będzie trzeba wysłuchiwać, jaka „ta młodzież okropna”, „nic się nie uczy”, „co to będzie, co to będzie”. Jednym słowem, odruch wymiotny gwarantowany tak, czy tak.
Piszę o tym, bo przez przypadek natrafiłem na ten artykuł: http://wyborcza.pl/1,86116,7848295,To_byla_matura__czy_zart_.html.
Większość zadań była na poziomie szkoły podstawowej, no może nie tej obecnej, ale na pewno tej, którą jeszcze pamiętam ze swoich własnych lat szkolnych [no tak, autor miał łaskę, przyjemność i możność chodzić do szkoły, która była kiedyś. To, co jest teraz, jest be i wstrętne, i niedobre – SK]. Miałem wrażenie, że one przede wszystkim sprawdzały rozumienie tekstu polecenia. Bo jak już ktoś pojął, o co go eksperci Centralnej Komisji Egzaminacyjnej proszą (a pytania, trzeba przyznać, były napisane zrozumiałym językiem), to już potem pozostało – pierwszy z brzegu przykład – podstawić liczbę w miejsce x oraz wykonać kilka prostych działań arytmetycznych, z którymi mógł poradzić sobie nawet dziesięciolatek.
Jednym słowem, obrzydliwe. No cóż, nie wiem, jak tam u Wielmożnego Autora, ale ja funkcji kwadratowej w podstawówce nie miałem, a na próbnej maturze połowa zadań sprawdzała jej znajomość.
I jeszcze jedno, coś co gryzie mnie już od dawna. Wszędzie natykam się na ohydną propagandę. Jaka ta matematyka wspaniała, cudowna, potrzebna etc. etc. Wiemy, że potrzebna, ale czy trzeba ciągle o tym przypominać. Krew mnie zalewa, kiedy n-ty raz muszę wysłuchiwać elaboratów, jak to interwały rządzą muzyką, a punkt ciężkości dla tyczkarki jest najważniejszy, niezbędny i po prostu nie do przecenienia. Rektorom politechnik i minister nauki nie mieści się w głowie, że ktoś może nie być fanem całek, pierwiastków i wykresów. Ciągle tylko się podkreśla, że TYLKO TO gwarantuje w przyszłości pracę. W związku z tym, osobom, które tego zdania nie podzielają, rzuca się kłody pod nogi (oczywiście jedynka z matmy i z fizyki nie czyni z człowieka humanisty – słowa tak nadużywanego przez tych, którym ogólnie zwykle nauka słabo idzie). Przykładowo, są stypendia dla osób zdających na maturze fizykę, czy matmę, ale dla finalistów Olimpiady Wiedzy o Prawach Człowieka już nie ma. Są stypendia dla tych, którzy idą na kierunki studiów typu elektronika z czymś tam, czy analiza matematyczna. Ale dla tych, którzy wybierają choćby filologię polską już nie.
Łaskawie przypomnę, że kiedy ktoś idzie na studia, to nie idzie tam dla B. Kudryckiej, nie idzie tam dla kogokolwiek, tylko wyłącznie dla własnej korzyści, satysfakcji i w celu pogłębiania wiedzy. Nawet, jeśli kogoś innego dana gałąź wiedzy nie obchodzi.
Prawie 3 lata temu, w czerwcu cieszyłem się, że ukończyłem gimnazjum. Dzisiaj za to kończę Liceum. Reszta jest milczeniem.
A poza tym pogoda jest śliczna, choć ma się na długi weekend popsuć.
Taka ładna pogoda, a w radiu, telewizji, gazetach i w Internecie wszędzie to samo. I tak od soboty (dzisiaj jest wtorek), od godziny 9.00. Wtedy bowiem doszły słuchy, że samolot wiozący prezydenta na uroczystości do Katynia się rozbił. Na początku myślałem, że się rozbił, ale nic się nie stało (tak było z Leszkiem Millerem), ale okazało się, że stała katastrofa jak jeszcze nigdy 0 – nie przesadzając – w historii ludzkości. Nie zdarzyło się chyba jeszcze, by w ciągu paru chwil zginął prezydent, dowódcy wojska i mniej lub bardziej ważni politycy i urzędnicy. W sumie 96 osób. Póki co wszyscy starają się nie spekulować (żałoba), choć to trudne. Jak już wspomniałem, w mediach wielkie rozpaczanie. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że pod tym wszystkim kryje się spora ilość obłudy. Tak pisał o tym na swoim blogu Dariusz Chętkowski:
Dzieci nie rozumieją, dlaczego dorośli mówią teraz wielkie okrągłe słowa o Prezydencie, gdy wcześniej gadali co innego. Myślę, że tę sprawę należy wyjaśnić, bo dzieci gotowe są jeszcze pomyśleć, iż dorośli są fałszywi.
Wcale nie chodzi o to, że o zmarłych należy mówić dobrze albo wcale. To też ważna przyczyna, ale przecież nie jedyna. Gdyby tylko o to chodziło, nie byłoby tak masowego zrywu serc. Dominowałoby milczenie.
Choć to trudne, na razie nic więcej nie napiszę.
A pogoda rzeczywiście niczego sobie. W piątek byłem na najdłuższej opracowanej przeze mnie trasie rowerowej, liczącej ok. 20 km. Przejechanie tego dystansu zajęło mi ok. 2 godzin. Teraz też robi się coraz ładniej i cieplej. To ostatnie może być zaletą, a może być i wadą. Szczególnie biorąc pod uwagę „wspaniałe” Kaliskie Linie Autobusowe, w których pojazdach okna się nie otwierają, a klimatyzacji też nie ma. Nie wiem, czy nie jest to niezgodnie z Konwencją w sprawie zakazu stosowania tortur oraz innego okrutnego, poniżającego lub nieludzkiego traktowania albo karania.