Wczoraj wróciłem do domu z dwutygodniowej mojej bytności w Poznaniu. Niebo już jest zachmurzone, nie ma słońca, drzewa pozbawione są liści, w nocy zdarza się mróz, czasem coś kapie z nieba, powietrze jest jednak suche. Czyli zbliża się zima.
Na zdjęciach powyżej: Poznań, Ostrów Tumski. Jednak jest pięknie.
Przede mną jeszcze trzy tygodnie zajęć na uniwersytecie, nim wrócę na przerwę bożonarodzeniową. Niestety już jutro musimy rejestrować się na egzaminy, i to nawet na te, które będziemy zdawać dopiero w czerwcu.
Moje plany wakacyjne nie są jeszcze sprecyzowane, choć mija już któryś tydzień wakacji. Do tej pory nie miałem nawet za bardzo czasu by o tym myśleć, bo odbywałem (z własnej woli) praktyki. Ponieważ te już się skończyły, będę miał jeszcze więcej czasu na jeżdżenie na rowerze 😀
Nadszedł już z dawna oczekiwany długi weekend majowy. Pogoda jest zupełnie nienadzwyczajna, bo od dwóch dni pada, więc nawet na rowerze jeździć nie można. W maju na szczęście będzie jeszcze jeden długi weekend.
We wtorek musiałem znowu jechać pociągiem Bydłowozów Regionalnych i nawet skarg nie chce mi się już pisać. Nie mam jednak wątpliwości, że sposób w jaki traktuje się pasażerów w tych pociągach podpada pod Konwencję w sprawie zakazu stosowania tortur oraz innego okrutnego, nieludzkiego lub poniżającego traktowania albo karania.
Na pocieszenie wstawiam kilka zdjęć zrobionych, gdy pogoda bardziej dopisywała.
Jeśli ktoś chce się dowiedzieć, jak wygląda krajobraz za oknem, nie znajdzie sobie dowolne zdjęcie przedstawiające zimę. Tak, tak… pomimo tego, że jest koniec marca, na dworze jest ‑10° C i sporo śniegu. Dobrze, że tej nocy nie padało.
Jest wysoce prawdopodobne, że będziemy mieli białe święta, szkoda tylko, że wielkanocne. Nie wiem, jak Zajączek pokona te zaspy…
Wierzyć się nie chce, że to już luty! Tzn. minął miesiąc nowego, 2013 roku, a ja nic na ten temat nie napisałem. To nie oznacza, że nie mam pomysłów – bo mam, tylko nie zawsze wiem jak je przelać na stronę internetową. Tym bardziej, że mija już drugi tydzień sesji egzaminacyjnej, do tej pory zdałem 4 egzaminy i czeka mnie jeszcze jeden. Nie chciałem więc trwonić czasu na stękanie nad klawiaturą, by coś tu napisać.
Na początek roku może zaserwuję odrobinę filozofii. Miałem to zrobić jeszcze w 2012, ale nie wiedziałem, jak zacząć. A sprawa jest prosta: na łamach The New York Times Magazine co tydzień ukazuje się rubryka zatytułowana «The Ethicist». W niej filozof-etyk odpowiada na różne moralne wątpliwości czytelników; taka „filozofia dnia codziennego”.
Ostatnio etyk zastanawiał się nad wątpliwościami swojego czytelnika dotyczącymi zmiany płci. Ale są też problemy bardziej przyziemne, a nie mniej interesujące: np. dotyczące szczepienia na grypę. Czytelnik pyta się w swoim liście, czy powinien zaszczepić się przeciwko grypie, choć z zasady jest przeciwny szczepieniom [ciemnogród!]. Zauważa przy tym, że często przebywa w zatłoczonych miejscach (komunikacja miejska itp.) i może kogoś łatwo zarazić. Jest przeciwny szczepieniom, bo jak pisze: „wychowano mnie w silnym poczuciu określonego systemu wartości”.
Co na to etyk? Jego zdaniem jest społecznie odpowiedzialnym, aby się zaszczepić. Ale nikt nie jest do tego zobowiązany. Tym bardziej, że zakłada się przy tym pewną dozę prawdopodobieństwa; tj. nawet jeśli się ktoś nie zaszczepi, nie oznacza to od razu, że kogoś zarazi.
Nie napisałem nic na Boże Narodzenie i na koniec roku też mi się nic dodawać nie chce. Mam tylko nadzieję (choć raczej złudną), że początek roku 2013 nie będzie tak okropny, jak koniec tego roku. Nie dość, że pogoda paskudna (słońce świeci obrzydliwie, czego nie cierpię), to jeszcze wszystkie sklepy albo pozamykane, albo z pustymi półkami i niczego nie można kupić. Żałosne.
Jedyne, co mogę zaoferować, to kilka zdjęć:
I chociaż najbardziej deliryczną piosenkę tego roku:
Zaszumiało, zawrzało, a to właśnie z dąbrowy
Wbiegł na chóry kościelne krzepki upiór dębowy
I poburzył organy rąk swych zmorą nie zmorą,
Jakby naraz go było wespół z gędźbą kilkoro.
Rozwiewała się, trzeszcząc gałęzista czupryna,
I szerzyła się w oczach niewiadoma kraina,
A on piersi wszem dudom nastawił po rycersku,
A w organy od ściany uderzał po siekiersku!
Grajże, graju, graj
Dopomóż ci Maj,
Dopomóż ci miech, duda
I wszelaka ułuda!
Bardzo się ostatnio opuściłem w prowadzeniu swojej strony internetowej; tak się jednak składa, że od trzech tygodni trwa już rok akademicki i na brak zajęć nie narzekamy. Choć to dopiero początek, wszyscy myślą już tylko o tym, kiedy będzie długi weekend – a to jeszcze prawie dwa tygodnie do listopada.
Ja również nie mam teraz wiele czasu, wszystko dzięki temu, że mam niezbyt dobry plan. Dobrze, że w drugim semestrze powinno być lżej. Choć dnie mam zupełnie wypełnione, to znalazłem jednak trochę czasu na wędrówki z aparatem by zrobić zdjęcia.
Wystarczy wyjrzeć za okno by zobaczyć zdecydowanie najpiękniejszą porę roku – jesień. Dzisiaj w Trójce Wojciech Mann stwierdził, że jesień to właściwie jak wiosna, tyle że na odwrót. Ja osobiście zdecydowanie wolę jesień.
Zdjęcia poniżej zostały zrobione tydzień temu: w trzech Parkach: Wilsona, Cytadeli i Sołackim. Zdjęcia „mgliste” zostały zrobione pewnego poranka na moim osiedlu.
Oczywiście, że nowy rok; ale nie kalendarzowy, tylko akademicki. Zaczyna się jutro.
W piątek zawiozłem swoje klunkry do Poznania po to, by jutro się tam ostatecznie, choć tymczasowo wprowadzić na czas nowego roku akademickiego. Zaczynam bowiem trzeci rok studiów na UAM.
Mógłbym się rozpisywać, jak ten czas szybko leci itd… lepiej jednak zająć się tym, jaka jest jeszcze ładna pogoda. W sam raz na wycieczki rowerowe. Poniżej załączam kilka zdjęć. Niby rozpoczęła się kalendarzowa jesień, ale w sumie to jeszcze jej nie widać.
Życzę miłego oglądania. Tymczasem ja za chwilę znowu ruszam w drogę!
Dzisiaj ostatni dzień sierpnia, więc powinienem napisać jakąś sentymentalną bzdurę: że jaka szkoda, że koniec lata etc. Dla mnie ani szkoda, ani koniec. Po pierwsze przede mną jeszcze miesiąc wakacji (wszyscy mogą zazdrościć), a po drugie koniec lata też jeszcze się nie zbliża (ja tego przynajmniej nie czuję). A nawet jak się skończy, to co z tego? Jesień też jest fantastyczna.
Tydzień temu byłem na koncercie Kaliskiego Forum Organowego. Koncerty są dosyć fajne pomijając okropnie niewygodne ławki w kościele garnizonowym. Nie do zniesienia jest też ględzenie konferansjera pomiędzy utworami: intelektualna zupa, które i tak nikt nie jest w stanie zrozumieć ani spamiętać.
Jutro coś zupełnie innego: koncert Blues Brothers. Nie spodziewałem się, że przyjadą kiedyś do Kalisza (w ogóle wcześniej nie wiedziałem, że koncertują).
O napisaniu tego posta myślę już od jakiegoś czasu. Postanowiłem, że aby nie być gołosłownym powinienem wcześniej przygotować jakąś dokumentację fotograficzną. A to okazało się znacznie prostsze niż przypuszczałem.
Natchnieniem był krótki odcinek drogi między Opatówkiem a centrum Kalisza – jedzie się 10 – 15 minut. W tym czasie – parafrazując Gombrowicza – jest się gwałconym przez oczy. Krajobraz nie przypomina wjazdu do miasta w środku Europy, aspirującego do miana „kulturalnego”, „nowoczesnego”, „postępowego” lub choćby (jakie to prozaiczne) „czystego”, ale raczej drogę przez jakiś kraj trzeciego świata.
Prawda jest taka, że otacza nas estetycznych chaos (powiedziane najdelikatniej jak się da); a mówiąc dosadniej syf i brzydota. Obszarpane krawędzie dróg, dziurawe chodniki, sypiące się kamienice – to tylko wierzchołek góry lodowej.
Wiadomo, że jakiś budynek może być zapuszczony, na poboczu mogą rosnąć dwumetrowe krzaczory. Problem jest taki, że prawdziwą zmorą krajobrazu są wszechobecne reklamy, narąbane gdzie się da. Do tego dochodzą jeszcze – modne ostatnio – LEDowe wyświetlacze z jakimiś kretyńskimi informacjami.
Podobno jest miasto, gdzie wygrano walkę o przestrzeń publiczną; jest to São Paulo. Ciekawe, czy kiedyś dotrze to do Kalisza.
Nie musiałem jechać do wjazdu do Kalisza, aby zrobić dokumentację fotograficzną. Już sama ulica Częstochowska jest wystarczająco szpetna.