Jesień w Kaliszu, wieczorem. Są to okolice niedawno odnowionych Plant Miejskich.

wycieczki, krajobrazy, zdjęcia i inne głupoty
Na cmentarzu jestem częściej niż bym chciał. Święto Wszystkich Świętych to zupełnie nie moje klimaty. Zamienianie raz do roku grobów w stragany z kwiatami i zniczami zdecydowanie mnie odstręcza. Ale ten dzień to jedna z nielicznych okazji, żeby pójść na opuszczone na co dzień kaliskie cmentarze. W centrum Kalisza znajdują się trzy stare cmentarze miejskie, znajdujące się na wzgórzu. Są to cmentarz katolicki (największy), ewangelicki i prawosławny. Nieopodal niegdyś znajdował się także cmentarz żydowski. O ile cmentarz katolicki „rozkwita”, o tyle cmentarze prawosławny i ewangelicki mają się znacznie gorzej, a w szczególności maleńki i zapuszczony cmentarz prawosławny. W Kaliszu nie ma już prawie prawosławnych, więc cmentarz znacznie podupadł.
Zobacz także: Zapomniany cmentarz
To, że Park Miejski Kaliszu jest najpiękniejszy – to oczywista oczywistość. Natomiast jesienią jest w nim naprawdę wyjątkowo. I chociaż Kalisz to prowincjonalna dziura, która najlepsze lata ma dawno za sobą, a obecnie jest podupadającym miasteczkiem, brudnym, śmierdzącym i stale się wyludniającym, to jednak Park Miejski przypomina dawną świetność Miasta, nawet jeśli z tej świetności niewiele zostało. Sam Park także jest zapuszczony; jednak ma charakter ogrodu angielskiego, dlatego można powiedzieć, że jest piękny sam z siebie, nawet gdy jest zaniedbany.
W czasie mojego ostatniego pobytu w Krakowie, musiałem się jeszcze wybrać na Kazimierz. Kraków w dalszym ciągu jest jeszcze opustoszały (zdjęcia z marca) i, prawdę mówiąc, taki mi odpowiada. Wygląda to wręcz trochę nienaturalnie.
Na tych zdjęciach widać wczesną wiosnę, bo wiosna w tym roku się spóźnia.
Pierwszy wpis z Krakowa zamieściłem w 2016 roku, czyli 5 lat temu. Teraz moje cykliczne wyjazdy do stolicy Małopolski pewnie dobiegną końca, a przynajmniej nie będą już regularne.
Kraków to może trochę nudny temat, nie raz już o nim pisałem. Jednak już sam Wawel jest takim miejscem, gdzie trzeba wracać i za każdym razem zobaczy się coś innego. A gdy ten Wawel jest zupełnie pusty, to jest jeszcze lepiej.
Tak się stało, że po półtorarocznej przerwie znowu musiałem pojechać do Krakowa. Pandemia sprawiła, że miasto jest zupełnie inne i wygląda trochę jak makieta. Szkoda, że zawsze nie jest tak pusto.
Była sobota, od rana był mróz, spadły 2 cm śniegu.
Tymczasem wieczorem
Dawniej
W Byczynie miałem okazję być już dwa razy, ale to takie miejsce, do którego chce się wracać (podobno drugie takie to Chełmno, ale niestety nie miałem jeszcze okazji go zobaczyć). O tym miasteczku już pisałem jakiś czas temu.
Z Kalisza na południe prowadzi droga wojewódzka numer 450. Droga formalnie łączy Kalisz z Wieruszowem, ale w rzeczywistości ciągnie się jeszcze kilka kilometrów dalej i za Opatowem łączy się z drogą krajową numer 11 biegnącą w kierunku Śląska. Tak więc ta droga w większości przebiega przez województwo wielkopolskie, ale na pewnym odcinku przecina także województwo Łódzkie (w końcu Wieruszów jest w woj. łódzkim). Natomiast kilka kilometrów od miejsca, gdzie ta droga krzyżuje się z drogą krajową, rozpoczyna się województwo opolskie. W tym rejonie jest kilka ciekawych miejsc, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wygląda odpychająco.
Byczyną znajduje się w województwie opolskim, właściwie na granicy Opolszczyzny z Wielkopolską. Ale kilka kilometrów wcześniej, za Wieruszowem, znajduje się miejscowość Święty Roch, a w niej zabytkowy drewniany kościół p.w. św. Rocha. Wokół kościoła znajduje się cmentarz, a na nim potężne drzewa.
O Byczynie trudno coś więcej napisać. Można przez kilkadziesiąt minut powędrować po byczyńskiej starówce (zupełnie autentycznej), otoczonej imponującymi średniowiecznymi murami. Od mojej ostatniej wizyty w miasteczku półtora roku temu nic się właściwie nie zmieniło, poza tym, że z racji epidemii wszystko jest właściwie w tej chwili zamknięte. Niemniej jednak cały czas robi spore wrażenie.
W tym samym czasie, w którym odkryłem Byczynę, dowiedziałem się także o znajdującym się nieopodal Bolesławcu (nad Prosną, w odróżnieniu od bardziej znanego Bolesławca w woj. dolnośląskim). Aby dojechać do Bolesławca, należy jeszcze w województwie wielkopolskim zjechać z drogi krajowej numer 11 (nieopodal miejsca, w którym do tej drogi dochodzi DW 450) i pojechać na wschód. Po drodze mija się Prosnę, która właściwie stanowi granicę pomiędzy województwami wielkopolskim i łódzkim. Sam Bolesławiec położony jest już w województwie łódzkim.
Tak ta droga powinna wyglądać przynajmniej zazwyczaj; obecnie z powodu remontu/budowy mostu na Prośnie, najprostsza droga jest zamknięta dla ruchu i trzeba jechać trasą okrężną.
W Bolesławcu znajduje się inna zabytkowa średniowieczna atrakcja, tj. baszta wzniesiona przez Kazimierza Wielkiego. W średniowieczu był to element fortyfikacji posadowionych na granicach ówczesnej Polski. W Wielkopolsce nie ma wielu tego rodzaju zabytków. Podobna Baszta znajduje się też w Ostrzeszowie.
Podsumowaniem wycieczki była krótka wizyta w Kępnie i w Ostrzeszowie. W Kępnie do ciekawych zabytków należy zamkowa poczta i ruiny synagogi (ruiny – niestety). W Ostrzeszowie, poza wspomnianą basztą, wart zobaczenia jest także kościół farny.
Nie była to może najciekawsza z moich wycieczek, ale trudno wymyślić coś lepszego w czasach pandemii, gdy wszystkie atrakcje są pozamykane.
Rok temu powróciłem na stałe do Kalisza. Rozpocząłem jedną aplikację i ją równie szybko zakończyłem, zdałem masę egzaminów i teraz jestem tu, gdzie jestem. Nie jest źle.
Rok temu była ładna jesienna pogoda jeszcze w listopadzie, bo doskonale pamiętam, że w dniu, w którym rozpocząłem swoją nową pracę, jeździłem jeszcze na rowerze i dojechałem prawie do Trojanowa. Mam cichą nadzieję, że w tym roku też jeszcze się uda gdzieś na rowerze pojechać, chociaż ciepło nie jest. Pomimo tego jesień lubię.