Kino

HP - już 6
HP – już 6

Kil­ka dni zaję­ło mi opi­sa­nie tego, co robi­li­śmy w górach – oka­za­ło się to bar­dziej pra­co­chłon­ne, niż myśla­łem. Cie­ka­we, czy ktoś to prze­czy­ta. A już jest wto­rek! W sobo­tę poszli­śmy do kina na „Har­ry­’e­go Pot­te­r’a”. Film jak zwy­kle był bar­dzo dobry, pomi­mo róż­nych nie­ści­sło­ści w sto­sun­ku do książ­ki. Ale o tym nie będę się roz­wo­dzić – war­to obej­rzeć i koniec, a jak ktoś tego nie lubi, to nie będę wci­skać na siłę.

Dużo cie­kaw­sze jest za to zacho­wa­nie ludzi w kinie. Poszli­śmy póź­niej (gra­ją już chy­ba ze 2 tygo­dnie), więc tłu­mów nie było. Pomi­mo to odnio­słem wra­że­nie, że nie­któ­rzy odwie­dza­ją kino, bo w domu nie mają kuch­ni, czy jedze­nia, czy nie wiem cze­go – więk­szość osób idzie się tam po pro­stu nażreć.


Książki

Na począt­ku lip­ca napi­sa­łem, że mam róż­ne waka­cyj­ne pla­ny. W ramach ich speł­nia­nia, dzi­siaj skoń­czy­łem czy­tać jed­ną wiel­ce ambit­ną lek­tu­rę, a zaczy­nam następ­ną. Prze­czy­ta­łem „Chło­pów”, zaczą­łem „Bra­ci Karamazow”.

Chło­pi” to książ­ka słusz­nie nagro­dzo­na Nagro­dą Nobla – czy­ta się bar­dzo dobrze i świet­nie poka­zu­je realia wsi z XIX wie­ku. Bez owi­ja­nia w baweł­nę mówi o ciem­nych i jasnych stro­nach pol­skich chło­pów. A moją ulu­bio­ną posta­cią była Jagu­styn­ka. Bar­dzo podo­ba mi się jej nie­ustn­na zło­śli­wość (a cza­sem sar­kazm) i  rezer­wa, z jaką pod­cho­dzi do życia.

Confiteor — nareszcie coś mądrego o sztuce

Jakiś czas temu zaczę­li­śmy oma­wiać na pol­skim moder­nizm i oto natra­fi­łem na taki tekst. Naresz­cie coś mądre­go o sztu­ce. Przy­ta­czam jego fragmenty.

Sta­ni­sław Przybyszewski
Con­fi­te­or

Sztu­ka w naszym poję­ciu nie jest ani „pięk­no”, ani ein Teil der Erken­nt­niss, jak ją Scho­pen­hau­er nazy­wa, nie uzna­je­my rów­nież żad­nej z tych bez­licz­nych for­mu­łek, jakie este­ty­cy sta­wia­li, począw­szy od Pla­to­na , aż do star­czych nie­do­rzecz­no­ści Toł­sto­ja – sztu­ka jest odtwo­rze­niem tego, co jest wiecz­nym, nie­za­leż­nym od wszel­kich zmian lub przy­pad­ko­wo­ści, nie­za­wi­słym ani od cza­su, ani od prze­strze­ni, a więc; odtwo­rze­niem istot­no­ści, tj. duszy. I to duszy, czy się we wszech­świe­cie, czy w ludz­ko­ści, czy w poje­dyn­czym indy­wi­du­um przejawia.

Sztu­ka zatem jest odtwo­rze­niem życia duszy we wszyst­kich jej prze­ja­wach, nie­za­leż­nie od tego, czy są dobre lub złe, brzyd­kie lub piękne.

To wła­śnie sta­no­wi zasad­ni­czy punkt naszej este­ty­ki. Sztu­ka wczo­raj­sza była na usłu­gach tak zwa­nej moral­no­ści. Nawet naj­po­tęż­niej­si arty­ści z mały­mi wyjąt­ka­mi nie byli w sta­nie śle­dzić prze­ja­wów duszy ode­rwa­nych od tak zmien­nych pojęć, jak poję­cia moral­ne lub spo­łecz­ne; zawsze potrze­bo­wa­li dla dziel swych płasz­czy­ka moral­no-naro­do­we­go. Sztu­ka w naszym poję­ciu nie zna przy­pad­ko­we­go roz­kla­sy­fi­ko­wa­nia obja­wów duszy na dobre lub złe, nie zna żad­nych zasad czy to moral­nych, czy spo­łecz­nych: dla arty­sty w naszym poję­ciu są wszel­kie prze­ja­wy duszy rów­no­mier­ne, nie zapa­tru­je on się na ich war­tość przy­pad­ko­wą, nie liczy się z ich przy­pad­ko­wym złym lub dobrym oddzia­ły­wa­niem, czy to na czło­wie­ka lub spo­łe­czeń­stwo, tyl­ko odwa­ża je wedle potę­gi, z jaką się przejawiają.
Arty­sta odtwa­rza zatem życie duszy we wszyst­kich prze­ja­wach; nic go nie obcho­dzą ani pra­wa spo­łecz­ne, ani etycz­ne, nie zna przy­pad­ko­wych odgra­ni­cze­ni nazw i for­mu­łek, żad­nych z tych koryt, odnóg i łożysk, w jakie spo­łe­czeń­stwo olbrzy­mi stru­mień duszy wepchnę­ło i go osła­bi­ło. Arty­sta zna tyl­ko – powta­rzam – potę­gę, z jaką dusza na zewnątrz wybucha.

Sztu­ka jest obja­wie­niem duszy we wszyst­kich jej sta­nach, śle­dzi ją na wszyst­kich dro­gach, wybie­ga za nią we wiecz­ność i wszech­prze­strzeń, wgłę­bia się z nią w pra­iły bytu i się­ga w tęczo­we szczyty.

Sztu­ka nie ma żad­ne­go celu, jest celem sama w sobie, jest abso­lu­tem, bo jest odbi­ciem abso­lu­tu – duszy.

A ponie­waż jest abso­lu­tem, więc nie może być uję­tą w żad­ne kar­by, nie może być na usłu­gach jakiejś­kol­wiek idei, jest panią, pra­źró­dłem, z któ­re­go całe życie się wyłoniło.

Dzię­ki temu tek­sto­wi widzi­my, że „sztu­ka dla sztu­ki”, to nie jest bez­sens. Sztu­ka może ist­nieć sama dla sie­bie, nawet, jeśli nie jest niko­mu potrzeb­na. Nie musi być na usłu­gach nicze­go i niko­go, nie ma obo­wiąz­ku być okry­ta płasz­czy­kiem moralno-patriotycznym.

Ten tekst został napi­sa­ny przez Przy­by­szew­skie­go jako sło­wo od redak­to­ra gaze­ty „Życie”, któ­ra była gło­sem wyznaw­ców Mło­dej Polski.

Pismo nasze nie jest prze­zna­czo­ne dla tych, któ­rzy w sztu­ce szu­ka­ją pożyt­ku mydla­rza, co po cało­ty­go­dnio­wej pra­cy szu­ka w nie­dzie­lę roz­ryw­ki i zbu­do­wa­nia w dzie­le arty­sty – a ile, ile tysię­cy mamy tych mydla­rzy – nie prze­zna­czo­ne dla ‘dzie­ci i ludzi cho­ru­ją­cych na uwiąd star­czy – ani dla ludzi nie umie­ją­cych czy­tać, ale dla arty­stów – nie­ste­ty tak ich mało – i dla ludzi, dla któ­rych sztu­ka sama w sobie jest celem.

W filharmonii

Wczo­raj byłem w Fil­har­mo­nii Kali­skiej na kon­cer­cie „Majo­wa Serenada”

Niko­dem ANTOSIK fagot
Kwin­tet Instru­men­tów Dętych Drewnianych
Orkie­stra Sym­fo­nicz­na Fil­har­mo­nii Kaliskiej
Adam KLOCEK dyrygent

w pro­gra­mie:
Gio­ac­chi­no Ros­si­ni – I Sona­ta na smycz­ki G‑dur
Joseph Haydn – Divertimento 
Ferenc Far­kas – Daw­ne tań­ce węgierskie
*
Gio­ac­chi­no Ros­si­ni – Kon­cert na fagot i orkiestrę
Rudolf Urba­nic – Gro­te­ska na fagot i orkiestrę

Było war­to. Szcze­gól­nie faj­na jest I Sona­ta Rossiniego.

Dzień iście kulturalny

Dzi­siaj w ramach odcha­mia­nia mło­dzie­ży połą­czo­ne­go z patrio­ty­zo­wa­niem, wraz ze szko­łą byłem na fil­mie „Gene­rał Nil”. Spo­dzie­wa­łem się blu­brów, ale obraz był cał­kiem nie­zły. Cie­ka­wie poka­zu­je ostat­nie momen­ty z życia woj­sko­we­go. W sumie pole­cam. Mogli­by tyl­ko oszczę­dzić scen tor­tu­ro­wa­nia. Ale nie moż­na mięć wszystkiego.

Dodat­ko­wo idę jesz­cze dzi­siaj­na kon­cert do fil­har­mo­nii. O nim pew­nie napi­szę jutro.

PS. War­to zoba­czyć zdję­cia z Grand Press Pho­to 2009.

Akropolis”

Daw­no już nic nie napi­sa­łem. Powo­dy tego są wie­lo­ra­kie. Po pierw­sze nie mia­łem cza­su, po dru­gie mi się nie chcia­ło. Inna spra­wa, to nie mia­łem o czym pisać. A wła­ści­wie to mia­łem, ale póź­niej z tego rezygnowałem.

Rok 2009 UNESCO ogło­si­ło Rokiem Gro­tow­skie­go – któ­ry jest (był) Wiel­kim, Prze­sław­nym Reży­se­rem, tyle że ja w życiu o nim nie sły­sza­łem i w sumie nie wie­le stra­ci­łem. W Kali­szu obcho­dzo­na jest ta oka­zja w spo­sób szcze­gól­ny, albo­wiem jeden z akto­rów nale­żał do tru­py teatral­nej Gro­tow­skie­go. Ten z kolei two­rzył chy­ba z 50 lat temu i – moim zda­niem – nie­wie­le po nim pozostało.

W ponie­dzia­łek uda­łem się wraz ze szko­łą do kali­skie­go Cen­trum Kul­tu­ry i Sztu­ki na pro­jek­cję spek­ta­klu (był nagra­ny na DVD) „Akro­po­lis”. Była to mie­szan­ka Wyspiań­skie­go, sta­ro­żyt­no­ści, ale oczy­wi­ście wkrę­co­no tam jesz­cze Oświę­cim. Mie­szan­ka wybu­cho­wa, z pomy­słu Wyspiań­skie­go chy­ba nic nie zosta­ło. Zasad­ni­czo, gdy­by nie poprze­dza­ją­ca pre­lek­cja, to nie wie­dział­bym, o czym przed­sta­wie­nie trak­to­wa­ło. Kata­stro­fa. 15 minut zmu­sza­łem się do uwa­gi, potem stwier­dzi­łem, że to bez sen­su. Akto­rzy bie­ga­li po sce­nie w wor­kach, coś powrza­ski­wa­li, cza­sem śpie­wa­li, wali­li jakimś żela­stwem, robi­li „miny nie z tej Ziemi”.

Myśla­łem, że tam tru­pem pad­nę. Chy­ba jestem za tępy na taką sztukę.

PS. We wstę­pie powie­dzia­no, że aktor, któ­ry wystę­po­wał w „Akro­po­lis”, zagrał w nim ponad 1000 razy. Nie­zły czubek.

Wiosna

Podob­no zaczę­ła się już wio­sna. Słoń­ce pali (cze­go bar­dzo nie lubię), a wiatr wie­je bar­dzo moc­no. Two­rzy to dla mnie bar­dzo trud­ną do znie­sie­nia mie­szan­kę; jak nie muszę, to nie wycho­dzę z domu. Choć przy­da­ło­by się zro­bić kil­ka zdjęć.

Wczo­raj byłem na „Sza­lo­nych nożycz­kach” w teatrze. Spek­takl jest wprost rewe­la­cyj­ny i bez ogró­dek mogę powie­dzieć, że war­to na nie­go iść. Jest to chy­ba naj­lep­sza kome­dia, na jakiej byłem. „Fer­dy­dur­ke” było moim zda­niem lep­sze, ale to kwe­stia tego, co kto lubi.

A dzi­siaj byłem na egza­mi­nie z angiel­skie­go. Ale rzeź!

Znalezione

Na koniec zapra­szam do prze­czy­ta­nia cie­ka­we­go arty­ku­łu dot. śre­dnio­wiecz­nych manu­skryp­tów.

Wiadomości z piątku 13.

Dzi­siaj jest pią­tek – pią­tek trzy­na­ste­go. Żeby było śmiesz­niej, to już dru­gi raz w tym roku. Pewien Dyrek­tor pew­ne­go radia X z pew­no­ścią uzna­je to za spi­sek maso­nów i wia­do­mych ONYCH.

Ale  ja się taki­mi spra­wa­mi nie przej­mu­ję, bo za bar­dzo prze­sąd­ny nie jestem, a dziś suma­rycz­nie mia­łem uda­ny dzień. Poza tym, że od dwóch dni męczy mnie spra­wa pod­ręcz­ni­ka od pol­skie­go: kupi­łem sobie naj­now­szy (jak twier­dzi­li w ksie­gar­ni) – fak­tycz­nie (!) z 2008 roku. Nie­ste­ty oka­za­ło się, że jest już też wer­sja z 2009, któ­ra dość zna­czą­co się róż­ni. Zasta­na­wiam się, czy sprze­dać „sta­ry” w anty­kwa­ria­cie. Ale 25 zł i tak za nie­go niedostanę.

A teraz koniec głu­pot. W ramach ukul­tu­ral­nia­nia i odcha­mia­nia (świet­ny pomysł) naszej szko­ły w tym mie­sią­cu uda­je­my się aż do dwóch insty­tu­cji kul­tu­ral­nych ;-). Po pierw­sze, to w ponie­dzia­łek byłem na fil­mie „Popie­łusz­ko”, co do któ­re­go zda­nia są podzie­lo­ne. Nie­któ­rzy uwa­ża­ją, że obraz jest zbyt „pła­ski” i że aktor kiep­ski. Ja jestem cał­kiem zado­wo­lo­ny, z zain­we­sto­wa­nych 12 zł. Bowiem film nie tchnie tą męczo­ną wszę­dzie mar­ty­ro­lo­gią i w cie­ka­wy spo­sób odda­je realia lat 80. Tro­chę się oba­wia­łem, czy reży­ser nie prze­do­brzy z humo­rem, ale jest OK. Nie­ste­ty Glemp akto­rem jest miernym.

A za tydzień idzie­my do teatru (wolę cho­dzić do teatru, niż do kina) kali­skie­go na „Sza­lo­ne Nożycz­ki” - kome­dię. Podob­no warto.

Dopisana kilka chwil później ciekawostka

Kil­ka­krot­nie poru­sza­łem już temat naszej kocha­nej matu­ry z mate­ma­ty­ki. Przy­po­mnę, że w związ­ku z nią zor­ga­ni­zo­wa­no nam pró­bę, z któ­rej mia­łem 72%. U mnie w szko­le dia­gno­za poszła dobrze, choć są oso­by któ­re by nie zda­ły. Ale są szko­ły w Kali­szu, w któ­rych na pal­cach liczo­no uczniów, któ­rzy zda­li. Żeby było śmiesz­niej, oka­za­ło się, iż pra­wie poło­wa uczniów, któ­rzy bra­li udział w prób­nej matu­rze – na praw­dzi­wej by nie zda­ło. To zna­czy, że te oso­by mia­ły mniej niż 30%. [Swo­ją dro­gą, że to żenujące.]

Odsy­łam do arty­ku­łu z „Gaze­ty Wybor­czej” na ten temat. Szko­da tyl­ko, że ten, kto to pisał nie umie inter­pre­to­wać danych sta­ty­stycz­nych. Jest tam napi­sa­ne tak:

Eks­per­ci z kura­to­rium, opra­co­wu­jąc spraw­dzo­ne przez nauczy­cie­li mate­ma­ty­ki testy, wyzna­czy­li pięć stop­ni łatwo­ści zadań. Testu za bar­dzo łatwy nie uznał ani jeden uczeń z klas z mate­ma­ty­ką pod­sta­wo­wą. Dla 59 proc. uczniów z LO test był trud­ny, a dla 21 proc. bar­dzo trud­ny. Jesz­cze więk­sze pro­ble­my z zada­nia­mi mie­li ucznio­wie tech­ni­ków, bo aż dla 48 proc. z nich zada­nia były wyjąt­ko­wo trud­ne, tak oce­ni­ło je też 59 proc. uczniów lice­ów profilowanych. 

59%+21%=80%

Wnio­sek jest jeden: w 2010 cze­ka nas chry­ja i rzeź.

Życie i twórczość Edith Piaf

Wła­śnie trium­fal­nie nastał luty. A razem z lutym przy­szło ochło­dze­nie. Zim­niej wie­le nie jest, ale za to naresz­cie poja­wił się – tak od daw­na wycze­ki­wa­ny – śnieg. Może potem będę tak miły i umiesz­czę jakieś zdjęcie.

edith_piaf
Edith Piaf 1915 – 1963

Mia­łem o tym napi­sać już poprzed­nio, to zna­czy wczo­raj, ale jakoś nie potra­fi­łem wystar­cza­ją­co zebrać się w sobie. 😉
A chcę napi­sać coś o Edith Piaf, o któ­rej nie­daw­no obej­rzał cał­kiem dobry film (pomi­mo tego, że chro­no­lo­gii nie ma w nim pra­wie żad­nej) – „Nicze­go nie żału­ję”. Jeśli ktoś nie wie, to Edith Piaf była pio­sen­kar­ką; nie­zwy­klą. W Wiki­pe­dii czytamy:

Sły­nę­ła z nie­by­wa­łej eks­pre­sji i dra­ma­ty­zmu w wyko­ny­wa­niu pio­se­nek spe­cjal­nie dla niej pisa­nych. Jej chro­po­wa­ty i sto­sun­ko­wo niski głos, kon­tra­sto­wał z drob­ną syl­wet­ką (147 cm), co fascy­no­wa­ło widzów m.in. w pary­skiej Olym­pii, z któ­rą była przez lata zwią­za­na. [źró­dło]

Aktor­ka, któ­ra zagra­ła w fil­mie, dosta­ła za rolę tytu­ło­wą Nagro­dę Aka­de­mii. I to wła­ści­wie tyle, co chcia­łem napi­sać. War­to zoba­czyć, jak w rze­czy­wi­sto­ści śpiewała:

Milord”

Heaven have mercy”

Łatwo polu­bić muzy­kę, któ­rą wyko­ny­wa­ła: ze wzglę­du na swój feno­me­nal­ny głos i spo­sób śpie­wa­nia, gesty­ku­la­cję. Nie bez zna­cze­nia jest rów­nież jej prze­szłość i dość eks­cen­trycz­ny styl życia, któ­ry pew­nie wie­lu się nie podo­ba. Ale każ­de ser­ce mięk­nie w cza­sie słu­cha­nia „Milor­da”.

To tyle, takie krót­kie przemyślenie.

Nota: ten wpis zaczą­łem pisać już 01.02.2009, ale dokoń­czy­łem go dopie­ro 04.02 i wte­dy też został opublikowany.