Gdańsk, Sopot, Gdynia

Gdy za pierw­szym razem wybie­ra­łem się do Trój­mia­sta, bar­dziej atrak­cyj­ny wyda­wał mi się Gdańsk. Szyb­ko jed­nak oka­za­ło się, że to nie­praw­da. W 2019 roku nie uda­ło mi się zna­leźć, sen­sow­ne­go noc­le­gu w Gdań­sku – i tak tra­fi­łem do Gdy­ni. Od razu stwier­dzi­łem, że Gdy­nia jest fan­ta­stycz­nym miastem.

To nie jest mia­sto ani sta­re, ani zabyt­ko­we (nie licząc zabyt­ków gdyń­skie­go moder­ni­zmu, z któ­rych jed­nak i tak żaden nie ma wię­cej, niż 100 lat). Ale i tak przy­cią­ga cie­ka­wą urba­ni­sty­ką, ład­ną i spój­ną archi­tek­tu­rą. Po pro­stu widać, że to jest napraw­dę mia­sto do miesz­ka­nia. Oczy­wi­ście nie jest bez wad, jak każ­de mia­sto. Ale odnio­słem wra­że­nie, że dzię­ki swo­jej sto­sun­ko­wej kom­pak­to­wo­ście i ład­ne­mu poło­że­niu, jest dobrym miej­scem do życia.

Zachwy­ca mnie poło­że­nie Kamien­nej Góry. To dziel­ni­ca znaj­du­ją­ca się mię­dzy ści­słym cen­trum Gdy­ni a wybrze­żem. Z jed­nej stro­ny jest to wła­ści­wie cen­trum, jest nad samym morzem, ale jed­no­cze­śnie jest na ubo­czu; jest tam kame­ral­nie i spo­koj­nie. Za pierw­szym razem przy­pad­ko­wo zna­la­złem tam noc­leg i odtąd zawsze już będę chciał tam wra­cać. W tej dziel­ni­cy znaj­du­ją się luk­su­so­we, wiel­kie, przed­wo­jen­ne wil­le. Są tak­że cie­ka­we budyn­ki uży­tecz­no­ści publicz­nej, rzecz jasna w sty­lu gdyń­skie­go moder­ni­zmu (np. Woj­sko­wy Sąd Gar­ni­zo­no­wy). Znaj­du­ją się tam blo­ki, ale przed­wo­jen­ne (niskie, dosyć cia­sne), a tak­że młod­sze wie­żow­ce. Dużą zale­tą jest wyjąt­ko­wa bli­skość morza, a tak­że innych atrak­cji przy­rod­ni­czych, choć­by Kępy Redłowskiej.

W Gdy­ni nie ma wie­lu spek­ta­ku­lar­nych atrak­cji, ale jak dla mnie samo mia­sto jest atrak­cją. Cał­kiem ład­ne, nie­źle zapro­jek­to­wa­ne, ze spraw­ną komu­ni­ka­cją publicz­ną. Jest malow­ni­czo poło­żo­ne, bo na wzgó­rzach (czy jest dru­gie takie mia­sto u nas, przy­naj­mniej poza góra­mi?). Oto­czo­ne jest lasa­mi, przez któ­re się wjeż­dża do Gdy­ni. W środ­ku też są miej­sca war­to­ścio­we przy­rod­ni­czo, przede wszyst­kim Kępa Redłow­ska, Orłowo.

Gdańsk jest dużo bar­dziej podob­ny do innych dużych miast, typu Poznań, Wro­cław, Łódź czy Kra­ków. Miesz­kać bym w nim nie chciał. Duży ruch, duży hałas. Sta­rów­ka – komer­cyj­ny disney­land dla tury­stów (pięk­na, ale mar­twa). Cen­trum oto­czo­ne auto­stra­da­mi w środ­ku mia­sta. Te kosz­mar­ne, wie­lo­pa­smo­we dro­gi koło Bra­my Wyżyn­nej to jakiejś zupeł­ne nieporozumienie.

Nie­wąt­pli­wą atrak­cją Gdań­ska jest Euro­pej­skie Cen­trum Soli­dar­no­ści. Byłem w nim 2 lata temu; bar­dzo cie­ka­we miej­sce, szcze­gól­nie jeśli ktoś choć tro­chę inte­re­su­je się histo­rią współczesną.

Muzeum Mor­skie – dosyć cie­ka­we, ale mam wra­że­nie, że eks­po­zy­cja czę­ścio­wo zatrzy­ma­ła się w latach 80. XX wie­ku. Jak dla mnie, naj­cie­kaw­sza była lodów­ka, w któ­rej znaj­do­wa­ło się cera­micz­ne naczy­nie z 200-let­nim masłem, wyło­wio­nym z okrę­tu, któ­ry zato­nął daw­no temu na Morzu Bał­tyc­kim. No i chy­ba naj­więk­szą atrak­cją jest „Soł­dek”, czy­li maso­wiec zbu­do­wa­ny w Stocz­ni Gdań­skiej. Moż­na zwie­dzać jego dużą część, od maszy­now­ni po kaju­ty zało­gi. Daje to jakieś wyobra­że­nie o życiu na morzu. Szko­da tyl­ko, że nie ma opi­sów ele­men­tów wypo­sa­że­nia. Wię­cej zdjęć z muzeum morskiego.

Molo w Sopocie 

W 2019 roku chcia­łem też odwie­dzić Muzeum Naro­do­we w Gdań­sku, żeby zoba­czyć Sąd osta­tecz­ny, ale nie­ste­ty wte­dy muzeum było nie­czyn­ne. Uda­ło mi się w 2022 roku; odwie­dzi­łem oddział poświę­co­ny sztu­ce daw­nej. Śre­dnio­wiecz­ny obraz rze­czy­wi­ście robi wrażenie.

Inne­go dnia poje­cha­łem tak­że, aby odwie­dzić obrze­ża Gdań­ska, a kon­kret­nie Oli­wę. Ta dziel­ni­ca Gdań­ska przy­po­mi­na poznań­ski Sołacz: park, sta­re luk­su­so­we wil­le, bru­ko­wa­ne ulicz­ki. Pięk­ny jest Park Oliw­ski. No a archi­ka­te­dra, to wia­do­mo. Trze­ba ją zobaczyć 😀

Archi­ka­te­dra oliwska

Włocławek, Grudziądz, Kwidzyn

Po ponad dwóch latach ponow­nie wybra­łem się nad morze. Pierw­szy raz na dłu­żej poje­cha­łem do Trój­mia­sta w grud­niu 2019 roku, tuż przed Świę­ta­mi Boże­go Naro­dze­nia. Bar­dzo mi się tam spodo­ba­ło, a naj­bar­dziej Gdy­nia! W 2020 roku zno­wu pla­no­wa­łem wyjazd, ale nic z nie­go nie wyszło z powo­du pan­de­mii. W 2021 roku nie mia­łem już urlo­pu. Dla­te­go na pierw­szy od bli­sko dwóch lat urlop wybra­łem się zno­wu do Gdy­ni. Ale tym razem tro­chę wię­cej pozwie­dzia­łem, bo poje­cha­łem samo­cho­dem. W dro­dze do Gdy­ni posta­no­wi­łem wstą­pić na jed­ną noc do Gru­dzią­dza; chcia­łem tak­że coś zoba­czyć po drodze.

Pla­ny podró­ży tro­chę pokrzy­żo­wa­ła pogo­da. Był to week­end, w któ­rym były strasz­ne wichu­ry, śnieg z desz­czem i nie­przy­jem­ny spa­dek temperatury.

W pierw­szej kolej­no­ści wstą­pi­łem do Wło­cław­ka. Nie­ste­ty dosyć moc­no mnie roz­cza­ro­wał, nie wiem, czy to wina złej pogo­dy (wiatr, deszcz)? Wło­cła­wek jest mia­stem podob­nym do Kali­sza, z podob­ną licz­bą lud­no­ści. Powi­nien mieć więc i podob­ne pro­ble­my. Spra­wia wra­że­nie mia­sta lek­ko pod­upa­dłe­go (czy Kalisz też tak wyglą­da??), cho­ciaż może za krót­ko w nim byłem, żeby oceniać…

Naj­pierw poje­cha­łem do tamy. Chcia­łem zoba­czyć Zalew Wło­cław­ski i sto­pień wod­ny. Jest tam nawet par­king. Ohyd­na pogo­da nie zachę­ca­ła do dłuż­sze­go zwie­dza­nia tego tere­nu. Ale tama jest nie­wąt­pli­wie impo­nu­ją­ca (pomi­mo jej złe­go wpły­wu na śro­do­wi­sko), a zalew wyglą­da bar­dzo malow­ni­czo. Póź­niej przez przed­mie­ścia i tere­ny prze­my­sło­we poje­cha­łem do cen­trum. Bul­wa­ry nad Wisłą wyglą­da­ły bar­dzo ład­nie. Bli­sko rze­ki stoi też impo­nu­ją­ca neo­go­tyc­ka kate­dra. Rzecz jasna, zamknię­ta. Dalej nie było już tak dobrze. Po prze­je­cha­niu ponad 150 km liczy­łem, że będę mógł wejść do jakiejś kawiar­ni choć­by na 10 minut. Prze­li­czy­łem się. W cen­trum Wło­cław­ka nie zna­la­złem żad­ne­go takie­go przy­byt­ku, cho­ciaż przy­znam, że nie szu­ka­łem zbyt dłu­go, bo mi się nie chcia­ło. Tra­fi­łem na coś w rodza­ju dep­ta­ku. Spra­wiał bar­dzo depre­syj­ne wra­że­nie. Widać, że kie­dyś tam prze­pro­wa­dzo­no jakąś rewi­ta­li­za­cję (w mia­rę współ­cze­sna nawierzch­nia, obu­do­wa­ne drzew­ka), ale całość spra­wia­ła wra­że­nie, że od tam­tej pory mia­sto zdą­ży­ło się pogrą­żyć w sta­gna­cji. Mówiąc eufe­mi­stycz­nym języ­kiem rze­czo­znaw­ców mająt­ko­wych: ule­gła już amor­ty­za­cji. Uli­ca wypeł­nio­na była roz­sy­pu­ją­cy­mi się kamie­ni­ca­mi, witry­na­mi zabi­ty­mi decha­mi i wyjąt­ko­wo nędz­ny­mi kra­ma­mi. Mówiąc krót­ko, ste­reo­ty­po­wa pro­win­cja w piguł­ce. Znacz­nie gorzej niż w Kali­szu, w któ­rym cen­trum tak­że moc­no podupadło.

Pogo­da znie­chę­ci­ła mnie do dal­sze­go zwie­dza­nia, a poza tym, byłem głod­ny. Zacie­ka­wił mnie mural z napi­sem „Wło­cław­ski fajans”. Nigdy o takim nie sły­sza­łem. Nie­ste­ty nie uda­ło mi się zoba­czyć wyro­bów cera­micz­nych, któ­re prze­cież bar­dzo lubię. Po kil­ku dniach (zupeł­nie przy­pad­kiem, w Toru­niu) dowie­dzia­łem się, że przed laty ist­nia­ła we Wło­cław­ku fabry­ka por­ce­la­ny. Nie­ste­ty zosta­ła zamknię­ta, ostat­nie sztu­ki ich pro­duk­tów moż­na kupić na wyprzedaży.

Moje pla­ny obej­mo­wa­ły wizy­tę w Chełm­nie, któ­ry znaj­du­je się nie­da­le­ko Gru­dzią­dza i sły­nie ze śre­dnio­wiecz­nych murów miej­skich. Jed­nak gdy jecha­łem z Wło­cław­ka w kie­run­ku auto­stra­dy A1 zauwa­ży­łem, że jadą­ce samo­cho­dy mają zupeł­nie oble­pio­ne śnie­giem tabli­ce reje­stra­cyj­ne. W krót­kim cza­sie pogo­da bar­dzo się pogor­szy­ła; zaczął padać deszcz ze śnie­giem, na zie­mi leża­ła „kasza”. Dla­te­go, oba­wia­jąc się warun­ków na dro­dze, posta­no­wi­łem odpu­ścić tym razem (nie­ste­ty) Chełm­no i poje­chać pro­sto do Grudziądza.

Gru­dziądz znaj­du­je się nie­da­le­ko, ale mia­sto ma zupeł­nie inny cha­rak­ter i zasko­czy­ło mnie bar­dzo pozy­tyw­nie (cho­ciaż przy­znam, nie spę­dzi­łem w nim nawet 1 doby).

Spi­chle­rze w Grudziądzu

Zatrzy­ma­łem się na obrze­żach mia­sta. Na godzi­nę wstą­pi­łem do Geo­ter­mii. Nie jest ona aż tak faj­na, jak zapo­wia­da stro­na inter­ne­to­wa, cho­ciaż kąpiel w solan­ce jest cie­ka­wym doświad­cze­niem. Szcze­gól­nie w tej z wyjąt­ko­wo wyso­kim stę­że­niem soli. Zupeł­nie nie ma w niej gra­wi­ta­cji. Nie da się pły­wać, stę­że­nie soli prze­szka­dza. Na począt­ku całe cia­ło szczy­pie. Ale po kil­ku minu­tach kąpiel w gorą­cej wodzie sta­je się przy­jem­na. Bra­ku­je base­nu sportowego.

Wie­czo­rem uda­łem się na gru­dziądz­ką sta­rów­kę, któ­ra jest napraw­dę cie­ka­wa. Sły­nie przede wszyst­kim z maje­sta­tycz­nych zabyt­ko­wych spi­chle­rzy góru­ją­cych nad doli­ną Wisły. Po kil­ku­set metrach docho­dzi się do stro­mych scho­dów, któ­ry­mi moż­na wejść na górę i dojść na rynek. Jest tam peł­no wąskich zauł­ków. Obok są tak­że ruiny zam­ku, tak­że się do nich wdra­pa­łem. Nie wiem dla­cze­go, ale Gru­dziądz spra­wa bar­dzo pozy­tyw­ne wra­że­nie. Tak­że wte­dy, gdy jedzie się samo­cho­dem wśród blo­ków. Jadąc na obrze­ża zauwa­ży­łem, że osie­dle blo­ków gra­ni­czy ze ścia­ną lasu. Coś nie­spo­ty­ka­ne­go. Chęt­nie zoba­czył­bym Gru­dziądz za dnia.

Następ­ne­go dnia nie mogłem się zde­cy­do­wać, któ­ry zamek krzy­żac­ki powi­nie­nem jesz­cze zoba­czyć. Dwa lata temu byłem w Mal­bor­ku. Teraz roz­wa­ża­łem zamek w Kwi­dzy­nie albo w Sztu­mie. Osta­tecz­nie poje­cha­łem do Kwi­dzy­na, gdzie zamek jest – jak się zda­je – więk­szy. W Kwi­dzy­nie nad mia­stem góru­je olbrzy­mia kole­gia­ta, do któ­rej dokle­jo­ny jest zamek. W mie­ście wła­śnie trwał finał WOŚP, ale pogo­da spra­wia­ła, że impre­za nie była zbyt licz­na. W cen­trym wła­ści­wie nie ma sta­rych budyn­ków; wyraź­nie widać, że przez mia­sto prze­szła woj­na i nie­wie­le z nie­go zosta­ło. Nato­miast zamek jest napraw­dę sta­ry i napraw­dę dosyć cie­ka­wy, cho­ciaż nie robi aż takie­go wra­że­nia jak zamek w Mal­bor­ku; przede wszyst­kim jest kil­ka­na­ście razy mniej­szy i nie zaj­mu­je duże­go tere­nu. Ale jest wyraź­nie gotyc­ki, a to już coś.

Budy­nek peł­nił w cza­sach nie­miec­kich sie­dzi­bę róż­nych insty­tu­cji, np. sądu. Dla­te­go do dzi­siaj zacho­wa­ły się w środ­ku róż­na napi­sy wyma­lo­wa­ne na ścia­nach (np. zakaz pale­nia). Wnę­trza nie są zbyt impo­nu­ją­ce. Dosyć cie­ka­wa jest wysta­wa etno­gra­ficz­na, na któ­rej zgro­ma­dzo­no wie­le róż­nych gra­tów, np. sta­rą pral­kę czy mły­nek do kawy.

Następ­nie pla­no­wa­łem poje­chać pro­sto do Pel­pli­na. W tym celu trze­ba prze­je­chać przez Wisłę; po dru­giej stro­nie rze­ki roz­po­czy­na się Kocie­wie. Mia­łem nie wstę­po­wać do Gnie­wu, ale gdy prze­kra­cza­jąc Wisłę zoba­czy­łem gotyc­ki kościół góru­ją­cy nad mia­stem i wspa­nia­ły zamek, to nie mogłem się oprzeć i posta­no­wi­łem zatrzy­mać się cho­ciaż na chwilę.

Gniew jest moim zda­niem pod wie­lo­ma wzglę­da­mi podob­ny do Byczy­ny. Jest to bar­dzo małe mia­stecz­ko, z wąski­mi ulicz­ka­mi, wypeł­nio­ne sta­rym budow­nic­twem; nie ma wie­le do zaofe­ro­wa­nia poza atmos­fe­rą. Ale to wystar­czy. Na począt­ku natkną­łem się na gotyc­ki kościół. Jest cie­ka­wy (z resz­tą na Pomo­rzu takich sta­rych, gotyc­kich kościo­łów jest peł­no – podob­nie, jak u nas baro­ko­wych), choć nie aż tak zadba­ny, jak wspa­nia­łe kate­dry. Ale i tak war­to zoba­czyć. Rzu­ci­ły mi się w oczy tablicz­ki z nazwi­ska­mi wier­nych, roz­pi­sa­ne na ław­kach na poszcze­gól­ne godzi­ny. Cie­ka­wa jest też antre­so­la z orga­na­mi, któ­ra nie znaj­du­je się nad wej­ściem do kościo­ła, ale bli­żej środ­ka nawy.

Potem prze­sze­dłem przez rynek i zaczą­łem szu­kać zam­ku. Osta­tecz­nie do nie­go dotar­łem. Zamek jest wiel­ki i dobrze zacho­wa­ny. Ale zwie­dzać go moż­na raczej tyl­ko z zewnątrz, bo w środ­ku jest hotel (a wła­ści­wie to jakiś kom­pleks, bo są tam trzy hote­le obok sie­bie, lądo­wi­sko dla heli­kop­te­rów itp.; stam­tąd roz­po­ście­ra się nie­sa­mo­wi­ty widok na doli­nę Wisły).

Zamek w Gniewie

Ostat­nim punk­tem pro­gra­mu miał być Pel­plin. Ale to było wiel­kie roz­cza­ro­wa­nie. Przy­naj­mniej tym razem. Pel­plin, to jak wia­do­mo, jed­na z naj­star­szych sie­dzib die­ce­zji. Poza tym swój roz­wój Pel­plin zawdzię­cza cyster­som, któ­rzy pozo­sta­wi­li po sobie wiel­ki kom­pleks poklasz­tor­nych zabu­do­wań. Przede wszyst­kim mon­stru­al­ną archi­ka­te­drę, któ­rej nie powsty­dzi­ło­by się żad­ne więk­sze mia­sto. Nie­wie­le jed­nak z niej zoba­czy­łem, bo wła­śnie zaczy­na­ła się msza.

Żela­znym punk­tem pro­gra­mu powin­no być też muzeum die­ce­zjal­ne, któ­re sły­nie przede wszyst­kim z bez­cen­nej kopii Biblii Guten­ber­ga. Nie­ste­ty jest nie­czyn­ne do odwo­ła­nia. W dodat­ku nigdzie nie ma infor­ma­cji, kie­dy będzie otwar­te, czy w ogó­le jest czyn­ne. Infor­ma­cje w inter­ne­cie są sprzecz­ne, na wia­do­mo­ści nikt nie odpo­wia­da. Poca­ło­wa­łem więc klamkę.

Po nie­uda­nej wizy­cie w Pel­pli­nie ruszy­łem auto­stra­dą do Gdyni.

Las w styczniu

Las zimą jest szcze­gól­nie ład­ny. Pole­cam wszyst­kim zimo­we wizy­ty w lesie choć­by z tego powo­du, że wte­dy moż­na wię­cej zoba­czyć, a poza tym moż­na wejść w miej­sca, któ­re nor­mal­nie są nie­do­stęp­ne ze wzglę­du na strasz­ne nagro­ma­dze­nie krza­ków, liści, wyso­kich traw itp. Oczy­wi­ście o innych porach roku też może być przy­jem­nie, ale np. latem w lesie mogą być koma­ry (szcze­gól­nie, gdy jest duża wil­got­ność, a ostat­nio lata bywa­ły desz­czo­we); nato­miast jesie­nią wystę­pu­je pod­wyż­szo­ne ryzy­ko spo­tka­nia grzy­bia­rzy, czę­sto roz­jeż­dża­ją­cych samo­cho­da­mi leśne ścież­ki, któ­rych wca­le nie mam ocho­ty oglą­dać. Dla­te­go zima w lesie górą.

Naj­bar­dziej lubię połą­cze­nie lasu i wody. Dla­te­go nie­raz odwie­dzam miej­sca, gdzie są stru­mie­nie, sta­wy czy jakieś roz­le­wi­ska. W stycz­niu byłem trzy razy w takich miej­scach, wszyst­kie są nie­da­le­ko Kali­sza. War­to się do nich wybrać.

Oko­li­ce rezerwatu

Sta­wy poukry­wa­ne w lesie

To jest to samo miej­sce, któ­re odwie­dzi­łem w grud­niu, ale tym razem nie było śnie­gu albo było go o wie­le mniej.

Nie­po­zor­ny las nad rzeką

Lasy, pola, stawy w śniegu

Rok temu odkry­łem cie­ka­we miej­sce pośród lasów w powie­cie ostrze­szow­skim. Tak mi się spodo­ba­ło, że odwie­dzi­łem je dwu­krot­nie w grud­niu 2020 roku. Ale gdy­bym miał wię­cej cza­su, zro­bił­bym tam znacz­nie dłuż­szą wyciecz­kę. W tym mie­sią­cu, tj. w grud­niu 2021 roku, po całym roku zno­wu ruszy­łem na małą wyciecz­kę w te oko­li­ce. Szko­da, że dni są teraz takie krót­kie i trze­ba patrzeć na zega­rek, aby zaraz nie zro­bi­ło się ciemno.

Na mapie teren wyglą­da zupeł­nie nie­po­zor­nie. I trze­ba napraw­dę zejść z ubi­te­go szla­ku, aby odkryć uro­kli­we miej­sca. Jest tam wszyst­ko to, co każ­dy tury­sta lubi: dro­ga wio­dą­ca przez las, drze­wa, pola, sta­wy. Tym razem widocz­ność była bar­dzo sła­ba, co dawa­ło napraw­dę nie­zwy­kły efekt. W sumie nie­wie­le moż­na było zoba­czyć, za to było sły­chać szum lasu i dźwię­ki (trud­no to nazwać śpie­wem) wyda­wa­ne przez ptaki.

Są tam też jakieś sta­wy, moż­na do nich zupeł­nie bli­sko podejść. Cie­ka­we, jak te oko­li­ce wyglą­da­ją o innych porach roku.

Staw w mgli­sty dzień

Kalisz pod śniegiem

Spa­dła odro­bi­na śnie­gu, przez parę dni utrzy­my­wał się mróz. Pew­ne­go dnia o świ­cie zno­wu więc zaha­czy­łem o obrze­ża Par­ku Miej­skie­go. Teraz tem­pe­ra­tu­ry zno­wu są dodat­nie i wszyst­ko się roz­pu­ści­ło… Mia­sto w zimo­wej sza­cie, przy łagod­nym mro­zie, pre­zen­tu­je się nieźle.

Nadwarciański Park Krajobrazowy

Na prze­ło­mie listo­pa­da i grud­nia ponow­nie wybra­łem się na pół­noc­ne gra­ni­ce Pusz­czy Pyz­dr­skiej. Ale jed­nak za mało widzia­łem samej „Pusz­czy”, abym mógł tym wpi­sem dopi­sać kon­ty­nu­ację histo­rii, któ­rą napi­sa­łem rok temu.

Tak wła­ści­wie, to poje­cha­łem w te miej­sca, w któ­rych byłem rok temu, ponie­waż chcia­łem zno­wu je zoba­czyć. Nicze­go nowe­go, nie­ste­ty nie odkryłem.

Jadąc z Kali­sza na pół­noc dro­gą woje­wódz­ką w kie­run­ku Pyzdr, czy­li nie­ofi­cjal­nej „sto­li­cy” tego regio­ny, któ­rej nie­ste­ty nie odwie­dzi­łem tym razem, pierw­szym więk­szym mia­stecz­kiem jest Chocz. Z powo­du paskud­nej pogo­dy nie za bar­dzo chcia­ło mi się odkry­wać jego uro­ki. Jed­nak tym razem uda­ło mi się wejść do baro­ko­we­go kościo­ła, któ­ry stoi z boku głów­ne­go placu.


Patrząc na uro­kli­wie poło­żo­ny kościół widać, jak sta­ra to miej­sco­wość. Czuć tam atmos­fe­rę pro­win­cjo­nal­no­ści (a gdzie jej nie czuć w połu­dnio­wej Wiel­ko­pol­sce), ale ma to swój urok – wła­śnie takie­go sen­ne­go mia­stecz­ka, poło­żo­ne­go na skra­ju lasów.

Dalej obra­łem kie­ru­nek na Pyz­dry, ale do samych Pyzdr tym razem nie doje­cha­łem. Za to ponow­nie uda­łem się do Modli­cy, aby zoba­czyć fan­ta­stycz­ne miej­sce z punk­tu widze­nia geo­gra­fii i kra­jo­znaw­stwa, czy­li ujście Pro­sny do War­ty. Wie­le razy już o tym pisa­łem, że cho­ciaż w samym Kali­szu Pro­sna jest raczej roz­la­zła, płyt­ka i powol­na, o tyle poza mia­stem jest węż­sza, głęb­sza i ma rwą­cy nurt.

War­ta w oko­li­cach Pyzdr jest już potęż­ną i sze­ro­ką rze­ką, podej­rze­wam też, że dosyć głę­bo­ką. Jej spo­koj­ny nurt oraz kra­jo­braz łąk i roz­le­wisk, któ­re ją ota­cza­ją, dzia­ła bar­dzo uspo­ka­ja­ją­co. Pro­sna jest dużo węż­sza. Moż­na podejść na sam cypel, do miej­sca, w któ­rym obie rze­ki się łączą. Jest tam jed­nak bar­dzo zim­no. W dodat­ku nie byłem tam sam, ponie­waż pro­wa­dzo­no pra­ce budow­la­ne na wale prze­ciw­po­wo­dzio­wym. Było więc dużo bło­ta, a doj­ście było trudne.

Ujście Pro­sny do Warty

Punk­tem kul­mi­na­cyj­nym mia­ła być wizy­ta we Wrąb­czyn­ku. Przez tę wieś prze­cho­dzi szlak tury­stycz­ny w kie­run­ku Lądu (gdzie znaj­du­je się klasz­tor), a tak­że odci­nek szla­ku piel­grzym­ko­we­go św. Jaku­ba. Dro­ga do wsi jest malow­ni­cza, pro­wa­dzi przez osa­dy olę­der­skie. Sama miej­sco­wość spra­wia wra­że­nie, że „znaj­du­je się na koń­cu świa­ta”. Od pół­no­cy War­ta i roz­le­wi­ska, od połu­dnia lasy. Jest tam nad­zwy­czaj spo­koj­nie. W cen­trym wsi znaj­du­je się sklep i przy­sta­nek auto­bu­so­wy, koło któ­re­go tym razem zapar­ko­wa­łem. Potem posze­dłem szla­kiem w kie­run­ku Warty.

Rzecz jasna nie byłem w sta­nie dojść do Lądu, bo na to potrze­ba wie­le cza­su, któ­re­go nie mia­łem, szcze­gól­nie w takim krót­kich dniach. Ale rok temu wędro­wa­łem po oko­li­cy ok. godzi­ny i była to bar­dzo uda­na wyciecz­ka. W tym roku też nie było źle, cho­ciaż chy­ba w pew­nym miej­scu posze­dłem nie tam gdzie trze­ba, bo mia­łem pro­blem, aby dojść do pew­nych cha­rak­te­ry­stycz­nych punk­tów, któ­re zapa­mię­ta­łem z poprzed­niej wizy­ty. Idąc ścież­ką w kie­run­ku War­ty idzie się przez łąki, pola, roz­le­wi­ska. Teren jest raczej trud­ny, szcze­gól­nie zimą. Było zim­no i wietrz­nie. W dodat­ku szlak tury­stycz­ny jest bar­dzo sła­bo ozna­ko­wa­ny. Wska­za­ny GPS.

Chciał­bym kie­dyś przejść cały odci­nek z Wrąb­czyn­ka do Lądu, ale to ład­nych parę kilometrów.

Gdy powo­li wra­ca­łem do Kali­sza, odwie­dzi­łem Zagó­rów. Miej­sco­wość jest poło­żo­na ład­nie, z dala od głów­nych dróg. Ma to i zale­ty, i wady. Rynek podob­ny jest do tego w Pyz­drach. Moż­na tam coś dobre­go zjeść 🙂

Potem jecha­łem samo­cho­dem przez lasy w kie­run­ku Giza­łek. Tra­sa jest bar­dzo malow­ni­cza. Odwie­dzi­łem jesz­cze krót­ko jed­ną miej­sco­wość i to było tro­chę roz­cza­ro­wa­nie. Może w przy­szło­ści znaj­dę wię­cej cza­su, żeby zba­dać ją dokład­niej, bo podob­no warto.


Zobacz tak­że:

Pusz­cza Pyz­dr­ska cz. I

Kalisz o świcie

Kalisz wcze­snym ran­kiem nie­wie­le róż­ni się od tego wie­czor­ne­go, szcze­gól­nie teraz, gdy rano jest rów­nie ciem­no, jak popołudniu.

Korzy­stam z naj­krót­szych dni w roku. Na tych zdję­ciach nie da się powie­dzieć, czy jest rano, czy wie­czór. Ale zdję­cia zosta­ły zro­bio­ne o godz. 6−7.00, gdy sze­dłem do pra­cy i posta­no­wi­łem zaha­czyć o Park Miejski.

Wycho­dzę z domu wcze­śnie rano i w tam­tym tygo­dniu coś mnie naszło, aby idąc w kie­run­ku pra­cy wybrać dro­gę okręż­ną i zro­bić parę kro­ków w stro­nę Par­ku Miej­skie­go. Oczy­wi­ście nie mogłem wejść do wła­ści­we­go par­ku, ponie­waż potem nie miał­bym z nie­go jak wyjść w mia­rę bli­sko pra­cy. Ale mogę cho­ciaż tro­chę się przejść nad kana­łem, w oko­li­cach rze­ki i obej­rzeć nagie gałę­zie drzew w bla­dym świe­tle wscho­dzą­ce­go słońca.

Rzut okiem nad Pro­sną w kie­run­ku Par­ku Miejskiego

Wieczorny Kalisz

Jesień w Kali­szu, wie­czo­rem. Są to oko­li­ce nie­daw­no odno­wio­nych Plant Miejskich.

Pomnik Ada­ma Asnyka

Wielkopolski Park Narodowy

Parę dni temu po raz pierw­szy wybra­łem się do Wiel­ko­pol­skie­go Par­ku Naro­do­we­go. Żału­ję, że nie odwie­dzi­łem go nigdy wcze­śniej, ale jakoś nie było mi po dro­dze. Ode mnie to odle­głość 120 km – trud­no powie­dzieć, czy bli­sko, czy dale­ko. Nato­miast nie­wąt­pli­wie jesień, nawet dosyć zaawan­so­wa­na, to dobra pora, aby się tam udać.

Przez cen­tral­ną Wiel­ko­pol­skę wije się War­ta. Moż­na ją spo­tkać w oko­li­cach Pyzdr, bo sta­no­wi pół­noc­ną gra­ni­cę Pusz­czy Pyz­dr­skiej. Nie­opo­dal Pyzdr do War­ty wpa­da Pro­sna. W każ­dym razie War­ta na tym odcin­ku jest sze­ro­ka, roz­la­zła i maje­sta­tycz­na – pły­nie nie­spiesz­nie przez roz­le­głe, pod­mo­kłe łąki. Na połu­dnie od Pozna­nia (kon­kret­nie to chy­ba w Śre­mie) odbi­ja na pół­noc. Prze­pły­wa przez oko­li­ce Wiel­ko­pol­skie­go Par­ku Naro­do­we­go i two­rzy tam ład­ne, mean­dru­ją­ce zako­la. Wystar­czy spoj­rzeć na mapę. Prze­pły­wa bar­dzo bli­sko Roga­li­na.

Nato­miast w Wiel­ko­pol­skim Par­ku Naro­do­wym wszyst­ko się krę­ci wokół „kra­jo­bra­zu polo­dow­co­we­go”. Pomi­mo tego, że Wiel­ko­pol­ska jest raczej pła­ska i nie jest zbyt cie­ka­wa, a kra­jo­braz jest mono­ton­ny – to w WPN jest ina­czej. Są spo­re róż­ni­ce tere­nu. Na tere­nie WPN przede wszyst­kim chro­ni się polo­dow­co­we jezio­ra ryn­no­we i ota­cza­ją­ce je lasy. Na brak uroz­ma­ice­nia nie moż­na narzekać.

Mnie uda­ło się zro­bić 11-kilo­me­tro­we koło po połu­dnio­wym frag­men­cie Par­ku. Prze­cho­dzi­łem koło kil­ku jezior i bagie­nek. Więk­sze jest Jezio­ro Górec­kie, oto­czo­ne ze wszyst­kich stron lasa­mi. Wokół nie­go idzie się po skar­pie (czy­li po brze­gu polo­dow­co­wej ryn­ny). Dooko­ła są cie­ka­we, zróż­ni­co­wa­ne lasy. 

Pew­nie Wiel­ko­pol­ski Park Naro­do­wy nie jest ani naj­cie­kaw­szy, ani naj­więk­szy. Ale to jedy­ny, jaki mamy 😀 w tych oko­li­cach. Dla­te­go nie­wąt­pli­wie war­to się do nie­go przejechać.

Wra­ca­jąc wstą­pi­łem na chwi­lę do Roga­li­na, w któ­rym poprzed­nio byłem rok temu. Nic się nie zmie­ni­ło. Jeden ze sta­ro­żyt­nych dębów obumarł, ale za to buj­nie pora­sta go bluszcz. 

Było tro­chę zim­no, ale utwier­dzam się w prze­ko­na­niu, że jesień i zima to dobra pora na wędrów­ki. Byle tyl­ko nie padało.

Rzeka jesienią

Pisa­łem już kie­dyś o tym, że Pro­sna poza Kali­szem oraz na jego obrze­żach wyglą­da zupeł­nie ina­czej, niż np. bli­żej cen­trum, w szcze­gól­no­ści w oko­li­cach Par­ku. Jest wąska, głę­bo­ka, peł­na mean­drów, ma rwą­cy nurt. Nato­miast zbli­ża­jąc się do cen­trum Kali­sza sta­je się coraz bar­dziej roz­la­zła; roz­le­wa się i pły­nie spokojniej.

Zawsze jesie­nią w „listo­pa­do­we świę­ta” wybie­ram się wcze­śnie rano nad Pro­snę. W jesien­nej opra­wie wyglą­da szcze­gól­nie malowniczo.

Jesień w Parku Miejskim

Nad Pro­sną

To, że Park Miej­ski Kali­szu jest naj­pięk­niej­szy – to oczy­wi­sta oczy­wi­stość. Nato­miast jesie­nią jest w nim napraw­dę wyjąt­ko­wo. I cho­ciaż Kalisz to pro­win­cjo­nal­na dziu­ra, któ­ra naj­lep­sze lata ma daw­no za sobą, a obec­nie jest pod­upa­da­ją­cym mia­stecz­kiem, brud­nym, śmier­dzą­cym i sta­le się wylud­nia­ją­cym, to jed­nak Park Miej­ski przy­po­mi­na daw­ną świet­ność Mia­sta, nawet jeśli z tej świet­no­ści nie­wie­le zosta­ło. Sam Park tak­że jest zapusz­czo­ny; jed­nak ma cha­rak­ter ogro­du angiel­skie­go, dla­te­go moż­na powie­dzieć, że jest pięk­ny sam z sie­bie, nawet gdy jest zaniedbany.

Domek Par­ko­we­go w kali­skim parku