Kilka słów więcej o lubelskiej starówce

Pod zam­kiem

Pra­wie tydzień temu wró­ci­łem z Lubli­na, więc mogę w koń­cu podzie­lić się jaki­miś swo­imi prze­my­śle­nia­mi. Dla kogoś, kto całe życie miesz­ka w Wiel­ko­pol­sce, Lublin jest tere­nem odle­głym. Jed­nak jest to po pro­stu duże mia­sto, któ­re nie róż­ni się od Pozna­nia czy Wrocławia.

Na uwa­gę zasłu­gu­je sta­rów­ka, któ­ra jed­nak budzi moje moc­no mie­sza­ne uczu­cia. Nie­wąt­pli­wie jest ona ory­gi­nal­na, w tym sen­sie, że zacho­wa­ła się z daw­nych cza­sów aż do dzi­siaj, co nie jest u nas regu­łą. Jest więc bar­dzo cie­ka­wa, peł­na ory­gi­nal­nych miejsc. Jej archi­tek­tu­ra i topo­gra­fia róż­ni się rów­nież tro­chę od tego, do cze­go jeste­śmy przy­zwy­cza­je­ni bar­dziej na zacho­dzie: choć­by uło­że­nie Ryn­ku, znaj­du­ją­ce­go się na nim Try­bu­na­łu (ratusz jest poza mura­mi sta­re­go mia­sta i jest raczej nie­ty­po­wy), inny układ ulic.

Nie­ste­ty sta­rów­ka tra­ci po bliż­szym przyj­rze­niu. I wca­le nie dla­te­go, że jest peł­na roz­pa­da­ją­cych się, odra­pa­nych kamie­nic (co ma swój urok), ale z przy­czyn zupeł­nie pro­za­icz­nych. Jest to po pro­stu skan­sen. To zna­czy, nikt tam wła­ści­wie nie miesz­ka, wie­czo­rem okna kamie­nic, nawet tych wyglą­da­ją­cych nie­źle, są ciem­ne. Nie­ste­ty jest to cho­ro­ba tra­wią­cą pol­skie cen­tra miast: śród­mie­ścia są zamie­nia­ne w weso­łe mia­stecz­ka dla tury­stów, skła­da­ją­ce się z knajp i pijal­ni wód­ki. Zapo­mi­na się jed­nak o tym, że mia­sto jest żywe wte­dy, gdy żyją w nim miesz­kań­cy. Nato­miast w wie­lu cen­trach miast te tere­ny pusto­sze­ją, bo po pro­stu życie w nich sta­je się nie­moż­li­we. Moż­na powie­dzieć, że miej­sca tury­stycz­ne pada­ją ofia­rą swo­je­go suk­ce­su. I jest to pro­blem nie tyl­ko w Wene­cji czy w Bar­ce­lo­nie, ale jak widać, tak­że w Kra­ko­wie (któ­re­go cen­trum zamie­nio­ne jest w miej­sce liba­cji dla zagra­nicz­nych tury­stów), Gdań­sku (sytu­acja na Dłu­gim Tar­gu jest podob­na) i pew­nie w jesz­cze innych miej­scach. W Kali­szu te nega­tyw­ne zja­wi­ska nie przy­bra­ły aż tak na sile (w koń­cu Kalisz nie jest mia­stem tury­stycz­nym, bo i nie ma nicze­go do zaofe­ro­wa­nia, ale może to i lepiej), ale też widać, że cen­trum mia­sta jest raczej miej­scem, z któ­re­go ludzie się wypro­wa­dza­ją, niż do któ­re­go się wpro­wa­dza­ją. Win­na jest na pew­no po czę­ści prze­sta­rza­ła archi­tek­tu­ra, nie­przy­sta­ją­ca do wymo­gów dla budyn­ków miesz­kal­nych w XXI wieku.

Tak więc sta­rów­ka lubel­ska jest mar­twa i za Bra­mą Kra­kow­ską poza knaj­pa­mi i puba­mi nie ma wła­ści­wie nicze­go, a cho­dze­nie po niej jest na dłuż­szą metę depre­syj­ne – bo to takie nie-mia­sto. Oglą­da się to jak skan­sen – i miesz­ka się tam też pew­nie nie­zbyt dobrze. Roz­ma­wia­łem z jed­ną z miesz­ka­nek Lubli­na, któ­ra stwier­dzi­ła, że jest to wina tego, że sta­rów­ka sta­ła się sie­dzi­bą dla tak-zwa­nej-pato­lo­gii, któ­rą osta­tecz­nie stam­tąd wysie­dlo­no, ale za nim się to sta­ło, cała dziel­ni­ca upa­dła. To podob­na sytu­acja, jak na Kazi­mie­rzu w Krakowie.


Przy­kład cią­gle żywe­go sta­re­go mia­sta to np. Byczy­ną (wpi­sy z 2019 i z 2020)

Wiosna w lutym

Wybra­łem się do lasku, w któ­rym ostat­nią rze­tel­ną wyciecz­kę mia­łem w czerw­cu 2021 roku (tzn. prze­sze­dłem parę kilo­me­trów); a prze­cież to nie­da­le­ko i lasek też jest cie­ka­wy. Pogo­da była zupeł­nie inna, niż 2 tygo­dnie temu. Cho­ciaż jest luty, to było bar­dzo cie­pło; wiał lek­ki wie­trzyk, słoń­ce świe­ci­ło, ale delikatnie.

Pola, łąki i rzeka w lutym

Mro­zów ciąg dal­szy, cho­ciaż te mro­zy nie są zbyt wiel­kie. Za to wyszło dzi­siaj słoń­ce; na dwo­rze jest więc cał­kiem przyjemnie.

W Pro­śnie wody bar­dzo przy­by­ło. Pew­nie to sku­tek ostat­nich opa­dów desz­czu i śnie­gu. Był już krzak, na któ­rym widocz­ne były pąki.

Mroźny styczeń w lesie

Począ­tek roku był cie­pły, za to od koń­ca stycz­nia robi­ło się co raz zim­niej. Bar­dzo dużo pada­ło. Pogo­da była chla­po­wa­ta i ode­chcie­wa­ło mi się gdzie­kol­wiek wycho­dzić. To odpo­wiedź na pyta­nie, dla­cze­go przez cały mie­siąc nie poje­cha­łem „w teren”. Dopie­ro w ostat­nią nie­dzie­lę stycz­nia zebra­łem się, aby poję­chać do Rezerwatu.

Był lek­ki mróz, nie­bo było zachmu­rzo­ne. W gęstym lesie nie było zbyt jasno. Jed­nak zima to tak napraw­dę naj­lep­sza pora na odwie­dze­nie lasu: nie ma koma­rów, ani innych roba­li; jed­no­cze­śnie nie ma też liści na krza­kach i moż­na wejść w miej­sca nor­mal­nie niedostępne.

Odwie­dzi­łem miej­sce, w któ­rym przez las prze­pły­wa stru­mień. Bar­dzo czę­sto stru­mień jest bez wody, któ­ra poja­wia się tyl­ko w okre­sach wil­got­nych – na wio­snę i jesie­nią. Tym razem jed­nak, ku moje­mu zdzi­wie­niu, stru­mień był wypeł­nio­ny wodą. Pew­nie była to zasłu­ga wcze­śniej­szych opadów.

Las na zakończenie roku

Cały dzień świe­ci­ło zimo­we słoń­ce oświe­tla­ją­ce drzewa

Na zakoń­cze­nie roku posta­no­wi­łem wybrać się do tro­chę odle­glej­sze­go lasu.

Pogo­da nie jest ani tro­chę zimo­wa. Mro­zy i śnie­gi są w tej chwi­li wspo­mnie­niem, cho­ciaż jest moż­li­we, że jesz­cze powró­cą (praw­dzi­wa zima nie­raz zaczy­na się dopie­ro w stycz­niu lub w lutym). Teraz jest wio­sen­no-jesien­nie (fuj, nie cier­pię wio­sny). Ale wczo­raj było bar­dzo przy­jem­nie: było ok. 7º i świe­ci­ło słoń­ce. Z jed­nej stro­ny moż­na było zro­bić lep­sze zdję­cia, bo teren był oświe­tlo­ny, ale nie­ste­ty czę­sto też zdję­cia były „pod słoń­ce”. Dzi­siaj nato­miast pogo­da prze­cho­dzi samą sie­bie, bo jest kil­ka­na­ście stopni.

Las, do któ­re­go poje­cha­łem, odkry­łem 2 lata temu i od tego cza­su jeż­dżę do nie­go 2 – 3 razy do roku. Jest o tyle cie­ka­wy, że teren nie jest pła­ski, tyl­ko jest uroz­ma­ico­ny, a poza tym w środ­ku znaj­du­ją się sta­wy. Wczo­raj woda była nie we wszyst­kich; jeden nato­miast jest już zupeł­nie zaro­śnię­ty i ist­nie­je tyl­ko na mapie.

Teren jest bar­dzo malow­ni­czy, ale tez bar­dzo zaśmie­co­ny. I to nie tyl­ko przy dro­dze, ale tak­że w głę­bi lasu znaj­du­ją się wywa­lo­ne wysy­pi­ska śmie­ci – ale to bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ne dla wsi, że wszę­dzie tam, gdzie moż­na wje­chać samo­cho­dem, zaraz robi się śmiet­nik (a tam nie­ste­ty moż­na wje­chać), pew­nie w związ­ku ze stawami.

Kalisz zimowo

Cho­ciaż zima taka, że raczej mokra, a nie śnieżna.

Na północ Puszczy Pyzdrskiej

Jak co roku póź­ną jesie­nią, a wła­ści­wie na począ­tek zimy, wybra­łem się na pół­noc, do Środ­ko­wej Wiel­ko­pol­ski, aby kolej­ny raz pod­jąć pró­bę pene­tra­cji Pusz­czy Pyz­dr­skiej. Do samej pusz­czy tym razem było dale­ko, bowiem lasów tam nie ma (a przy­naj­mniej nie aż tak wie­le) – wybra­łem się tak napraw­dę do Nad­war­ciań­skie­go Par­ku Kra­jo­bra­zo­we­go, któ­ry sta­no­wi pół­noc­ną gra­ni­cę Pusz­czy Pyzdrskiej.

Rzecz jasna nie mogłem nie odwie­dzić (już po raz trze­ci) ujścia Pro­sny do War­ty nie­opo­dal Pyzdr. Tak się zło­ży­ło, że cho­ciaż ogól­nie było pochmur­nie, wte­dy na chwi­lę wyszło słoń­ce i zro­bi­ło się nie dość, że dosyć cie­pło, to jesz­cze mogłem zro­bić nie­złe zdjęcia.

Ujście Pro­sny do War­ty jest takim punk­tem gra­nicz­nym, bo z jed­nej stro­ny coś się koń­czy – rze­ka Pro­sna, któ­ra bie­gła kil­ka­set kilo­me­trów, ale też coś się zaczy­na – bo odtąd sta­no­wi część znacz­nie więk­sze­go orga­ni­zmu, jakim jest War­ta – rze­ka, któ­ra w tam­tym miej­scu wyglą­da napraw­dę potęż­nie i impo­nu­ją­co (aż dziw­ne, że dalej na pół­noc, w Pozna­niu, zamie­nia się w taki wąski kanałek).

Tym razem nie poje­cha­łem do Wrąb­czyn­ka, aby przejść się dro­gą Świę­te­go Jaku­ba bie­gną­cą przez dzi­kie tere­ny wokół War­ty. Zamiast tego poje­cha­łem na dru­gi brzeg rze­ki, do innej atrak­cji. Jakiś czas temu prze­czy­ta­łem w inter­ne­cie o wydmach śród­lą­do­wych. Cóż, uczci­wie powiem, że tro­chę mnie roz­cza­ro­wa­ły, cho­ciaż jest to kwe­stia moc­no indy­wi­du­al­na. Po pierw­sze, myśla­łem, że będą nad rze­ką (jak pla­ża). W rze­czy­wi­sto­ści są to łachy pia­chu wśród lasów i łąk. Po dru­gie, myśla­łem, że będą więk­sze. Powiem szcze­rze, że gdy po 2 kilo­me­trach mar­szu do nich dotar­łem, nie za bar­dzo chcia­ło mi się po samych wydmach cho­dzić. Zamiast tego posze­dłem jesz­cze kil­ka­set metrów, aby ponow­nie podzi­wiać Wartę.

W ostat­nich dniach listo­pa­da robi się ciem­no już ok. 15.00, a ja nie chcia­łem wra­cać po ciem­ku. Dla­te­go nie mia­łem zbyt wie­le cza­su. Wstą­pi­łem więc jesz­cze, dosłow­nie na chwi­lę, do Lądu, aby cho­ciaż przez parę minut popa­trzeć na maje­sta­tycz­ne opac­two. Muszę się kie­dyś zebrać, aby w koń­cu je zwiedzić.

Wyciecz­kę zakoń­czy­łem w Zagó­ro­wie, z któ­re­go wró­ci­łem już do Kalisza.


Zobacz tak­że:

O Pusz­czy Pyz­dr­skiej ogólnie

Nad war­tą – wyciecz­ka 2021

Pocy­ster­ski zespół klasztorny

Las późną jesienią

Gęstwi­na

Nie­opo­dal Kalisz znaj­du­je się ład­ny, zróż­ni­co­wa­ny las. Las leży nad łąką, a łąka nad rze­ką. Las prze­cię­ty jest stru­mie­nia­mi, znaj­du­ją się w nim tak­że nie­wiel­kie zbior­ni­ki wod­ne. Dzię­ki temu jest zde­cy­do­wa­nie cie­kaw­szy, a kra­jo­braz urozmaicony.

Póź­ną jesie­nią słoń­ca jest nie­wie­le. Całe dnie bywa­ją zachmu­rzo­ne. Ale tego dnia, na prze­ło­mie listo­pa­da i grud­nia, aku­rat wyszło na chwi­lę słońce.

Dąbrowa późną jesienią

Zagaj­ni­czek pro­wa­dzą­cy do lasu

Od kil­ku już lat jeż­dżę ok. 30 – 40 km do Kali­sza w „dąbro­wy”. Jest to bar­dzo szum­na nazwa na kom­pleks leśny znaj­du­ją­cy się pomię­dzy Ostro­wem Wiel­ko­pol­skim a Kali­szem. Ale jak się jedzie dro­gą, to rze­czy­wi­ście widać w odda­li roz­le­głą ścia­nę lasu. Wśród nich są rów­nież lasy liścia­ste i to cał­kiem cie­ka­we. Czę­ścio­wo chro­nio­ne są rezer­wa­ta­mi przy­ro­dy, w któ­rych znaj­du­ją się m.in. lasy dębowe.

Nie­ste­ty w poło­wie listo­pa­da las nie jest już tak zachę­ca­ją­cy; to zna­czy jest zachę­ca­ją­cy, jed­nak nie ma już zło­tych liści. W szcze­gól­no­ści, że było pochmurno.

Latem jest tam bar­dzo zie­lo­no, krza­ki są tak wyso­kie, że z tru­dem moż­na przejść. Jesie­nią wędrów­ka jest łatwiej­sza i moż­na wejść w zaka­mar­ki nor­mal­nie niedostępne.


Dąbro­wa latem

Rzeka we mgle

Zdję­cia zro­bio­ne 1 listo­pa­da o poran­ku – jak co roku. Była wte­dy cięż­ka mgła, bo jesie­nią jest strasz­na wil­goć, ale jed­no­cze­śnie było nie­spo­dzie­wa­nie ciepło.