

wycieczki, krajobrazy, zdjęcia i inne głupoty
Już trzy miesiące roku akademickiego mam za sobą, bo właśnie nadchodzą Święta Bożego Narodzenia. Potem tylko styczeń (niepełny) i znowu przerwa, ale mniej sympatyczna, bo upływająca pod znakiem egzaminów. Mija czwarty rok moich studiów i zaczynam się martwić moją pracą magisterską, choć „dopiero, co je zacząłem”.
Zima jest zupełnie nieśnieżna i pogoda jest taka, jaką chcielibyśmy mieć na Wielkanoc. Ale przecież „białe święta” w tym roku już były 🙂
Mógłbym tu oczywiście napisać o całej masie różnych smutnych i złych rzeczy, o których można przeczytać w gazetach i w internecie, i byłby to mój komentarz do tych wydarzeń, ale po co sobie tym głowę zaprzątać. Lepiej myśleć o serniku.
Wczoraj wróciłem do domu z dwutygodniowej mojej bytności w Poznaniu. Niebo już jest zachmurzone, nie ma słońca, drzewa pozbawione są liści, w nocy zdarza się mróz, czasem coś kapie z nieba, powietrze jest jednak suche. Czyli zbliża się zima.
Na zdjęciach powyżej: Poznań, Ostrów Tumski. Jednak jest pięknie.
Przede mną jeszcze trzy tygodnie zajęć na uniwersytecie, nim wrócę na przerwę bożonarodzeniową. Niestety już jutro musimy rejestrować się na egzaminy, i to nawet na te, które będziemy zdawać dopiero w czerwcu.
Listopad rozpocząłem od wizyty w kinie na filmie „Ida”, który był tak długo reklamowany w radiu, internecie i gazetach (wg „Polityki” – wybitny), że w końcu uległem i udałem się na seans. Poprzednim razem w kinie byłem chyba w styczniu (w każdym razie padał wtedy jeszcze śnieg) na „Lincolnie”.

Film opowiada o młodej nowicjuszce wychowanej w klasztornym sierocińcu, która na polecenie swojej przełożonej, przed przyjęciem ślubów wieczystych, udaje się do swojej jedynej żyjącej krewnej. Od niej, prowadzącej dosyć rozrywkowy tryb życia sędzi, dowiaduje się o historii swojej rodziny i razem z nią wyrusza szukać swoich korzeni.
Film przede wszystkim porusza ascetyczną realizacją: minimalistycznymi zdjęciami, właściwie brakiem muzyki, wyjątkowo plastycznymi ujęciami. Jest czarno-biały i nie jest panoramiczny. Moim zdaniem była to prawdziwa uczta dla oczu, bohaterowie filmowani nieraz z nietypowych pozycji, ukazani w nieoczekiwany sposób. Ciekawie zostało przedstawione życie w klasztorze lat 60. Najciekawszą postacią jest jednak grana przez Agatę Kuleszę ciotka Idy, czyli Wanda Gruz. Nie da się jej jednoznacznie ocenić: z jednej strony chce pomóc Idzie i szybko do niej się przywiązuje, pomimo początkowej niechęci; z drugiej zaś – jak sama przyznała – była prokuratorem oskarżającym w procesach politycznych czasu stalinizmu. I – jak się zdaje – wykonywała tę pracę z przekonaniem.
Film jest krótki, ale nieraz zaskakuje zwrotami w fabule. Warto zobaczyć.
Byłem ostatnio na dwóch kocnertach w filharmonii, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że Filharmonia Kaliska jest jednak świetna. Żaden z nich nie był prowadzony przez dyrygenta Filharmonii, tj. Adama Klocka, tylko przez muzyków występujących gościnnie.
Pierwszy, który mam na myśli odbył się 27 września b.r.
SKRZYPKOWIE EUROPY
wykonawcy:
Davide Alogna skrzypce
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej
Gabriele Pezone – dyrygentW programie:
Felix Mendelssohn Bartholdy – Koncert skrzypcowy e‑moll op. 64
Antonin Dvořák – VII Symfonia d‑moll op. 70
Na drugim z nich byłem dwa dni temu i był naprawdę rewelacyjny. W dodatku słuchaczy też było znacznie więcej, niż zwykle. Tym razem połączono Bacha z kompozytorem bardziej współczesnym. Dzięki temu mogliśmy wreszcie wysłuchać „Koncertów brandenburskich” w Kaliszu.
Bach – Piazzolla
Wykonawcy:
Ulrike Payer fortepian, klawesyn
Christian Gerber bandoneon
Dorian PAWEŁCZAK partie solowe skrzypiec
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej
Hermann Breuer dyrygentW programie:
J. S. Bach Jesus bleibet meine Freude BWV 147
A. Piazzolla Libertango
J. S. Bach Air aus Suite Nr. 3 D‑dur BWV 1068
A. Piazzolla Tristeza de un doble A
J. S. Bach Konzert für Klavier und Orchester Nr. 1 d‑moll BWV 1052
A. Piazzolla Tresminutos con la realidad
A. Piazzola Tantianni prima
A. Piazzolla Oblivion
J. S. Bach Brandenburgisches Konzert Nr. 3 G‑dur BWV 1049
A. Piazzolla Escualo
A. Piazzolla Adiós Nonino
Pierwszy z utworów („Jesus bleibet…”) śpiewaliśmy kiedyś, gdy jeszcze byłem członkiem chóru. Tym razem był bez śpiewu.
Dzisiaj mija ostatni weekend świętego spokoju na najbliższe miesiące – bowiem za dwa dni rozpoczyna się nowy rok akademicki i przez to więcej będę mieszkał w Poznaniu niż w Kaliszu. Przede mną czwarty rok studiów. Miejmy nadzieję, że minie mi tak szybko, jak poprzednie.
A teraz z innej beczki. Słucham sobie od paru miesięcy „Narrenturm” Andrzeja Sapkowskiego w formie audioksiążki. Jest ona zrealizowana doprawdy wspaniale. Nie jest to zwykła książka-czytanka, ale prawdziwy radiowy teatr: z aktorami, muzyką, efektami specjalnymi. Przyznam się kiedyś, że kilka lat temu zabrałem się za czytaniem pierwszego tomu Trylogii Husyckiej, ale przeraziła mnie długość rozdziałów i mnogość historycznych detali – tak więc zrezygnowałem po kilkudziesięciu stronach. Teraz, gdy słucham, jest zupełnie inaczej. Oczywiście każdy rozdział trwa przynajmniej godzinę i wysłuchanie całości z pewnością zajmie wiele czasu; niemniej jednak wrażenia są świetne. Powoli zbliżam się do końca i już nie mogę się doczekać następnych części.
Czytając (a raczej słuchając), natrafiłem na jeden fragment szczególnie ciekawy i przekorny; jest to mianowicie opinia Samsona dotycząca skutków rozpowszechnienia druku. W książce Andrzeja Sapkowskiego wiele jest myśli bardzo trafnych i wartych zapamiętania, ale ta nie jest raczej zbyt popularna:
– Zaiste – przemówił po chwili Samson Miodek, swym łagodnym i spokojnym głosem. – Widzę to oczyma duszy mojej. Masowa produkcja papieru, gęsto pokrytego literami. Każdy papier w setkach, a kiedyś, jakby śmiesznie to nie zabrzmiało, może i w tysiącach egzemplarzy. Wszystko po wielokroć powielone i szeroko dostępne. Łgarstwa, brednie, oszczerstwa, paszkwile, donosy, czarna propaganda i schlebiająca motłochowi demagogia. Każda podłość nobilitowana, każda nikczemność oficjalna, każde kłamstwo prawdą. Każde świństwo cnotą, każda zapluta ekstrema postępową rewolucją, każde tanie hasełko mądrością, każda tandeta wartością. Każde głupstwo uznane, każda głupota ukoronowana. Bo wszystko to wydrukowane. Stoi na papierze, więc ma moc, więc obowiązuje. Zacząć to będzie łatwo, panie Gutenberg. I rozruszać. A zatrzymać?
A. Sapkowski „Narrenturm”
Zdawać by się mogło, że Samsonowi minusy przesłoniły plusy. Przykładając jednak tę opinię do bagna internetowych komentarzy, które można znaleźć na wielu polskich portalach internetowych, wydaje się ona nader aktualna.
Wczoraj wróciłem już z całej mojej wakacyjnej wyprawy, która obejmowała Białystok, Wilno i Warszawa. Głównym jej punktem był rzecz jasna pobyt na Litwie. Przez prawie 5 dni tam mieszkałem, tj. w Wilnie, ale pojechałem także do Trok. Miałem o tym napisać już wcześniej, ale byłem tak zajęty, że nie starczyło mi czasu.
Szczególnie utkwił mi w pamięci kościół pw. świętych Piotra i Pawła na Antokolu: zupełna barokowa perła. Większość zabytków architektury sakralnej w Wilnie została pobudowana w stylu barokowym, ale zwykle ten barok nie jest tak kunsztowny i elegancki jak właśnie w tej świątyni.
W Wilnie punktem obowiązkowym każdego zwiedzania jest starówka, której zaułkami można wędrować w nieskończoność. Nie ma on układu znanego z miast średniowiecznych, tj. rynek + uliczki. Zamiast tego jest trójkątny plac Ratuszowy, dookoła którego rozpościera się plątanina wąskich uliczek, poprzetykanych niekiedy małymi placykami, skwerami, pozostałościami po murach miasta. Stare Miasto rozciąga się od Ostrej Bramy aż do placu Katedralnego.
Za placem Katedralnym znajduje się kompleks zamkowy, czyli Górny Zamek i Dolny Zamek. Górny Zamek tworzą pozostałości fortecy i Baszta Giedymina. Na dole znajduje się ciąg pałaców, w których dzisiaj m. in. jest Muzeum Narodowe. U podnóża wzgórza rozciąga się Park Bernardyński i płynie rzeka Wilenka.
Wart odwiedzenia jest także Uniwersytet Wileński: jest to kompleks budynków na Starym Mieście połączonych ze sobą podwórzami i dziedzińcami. Na nich znajduje się wiele atrakcji, w tym barokowy kościół św. Jana. Warto też zajrzeć do uniwersyteckich budynków.
Już drugi dzień dzisiaj jestem w Wilnie, ale do tej pory miałem tyle zajęć, że nia miałem czasu, by cokolwiek napisać. Do tej pory widziałem całą starówkę, katedrę, Uniwersytet, dzielnicę żydowską… długo możnaby wymieniać.




Więcej napiszę później. Jutro pewnie pojadę do Trok.
Czytałem kiedyś wywiad z pewnym niemieckim podróżnikiem i pisarzem, który zasłynął z tego, że poszedł na nogach z Berlina do Moskwy i zajęło mu to jedynie trzy miesiące. Stwierdził on, że podróż (samotna rzecz jasna) w sensie psychologicznym zaczyna się po dwóch tygodniach wędrówki. Ja więc takiej podróży chyba nie zaznam, bo mój wyjazd obliczony jest na tydzień.
Walizka leży już spakowana; za półtorej godziny wyruszam na dworzec. Pierwszy przystanek: Białystok.
Pozdrawiam!
Dla niektórych powoli dobiega końca ostatni tydzień wakacji 🙂 Jednakże ja do tej grupy nie należę, bo przede mną jeszcze ponad miesiąc.
Prawdziwe wakacje zaczną się dla mnie w niedzielę, bo oto wtedy wyruszam na kilkudniową wycieczkę, w planie której mam odwiedzić Białystok i Warszawę.

Dzisiaj po długim okresie „zbierania się” wprowadziłem kilka kosmetycznych zmian na swojej stronie polegających głównie na usunięciu paru linków z menu, które wydają mi się niepotrzebne. Mam nadzieję, że niedługo napiszę tam coś nowego.
Ten wpis umieszczam głównie dlatego, że nie podobało mi się, że gdy zjechałem na dół strony, tam ciągle były widoczne wpisy z listopada! Teraz – mam nadzieję – nastąpi przesunięcie i nie będą widoczne tak bardzo skutki moich blogowych zaniechań.
Za niecałe dwa tygodnie z pewnością pojawi się powód do tego, aby umieścić na blogu jakieś wpisy i ciekawe zdjęcia, a to dlatego, że na początku września wybieram się do Wilna. Na zdjęcia można liczyć.
Poza tym w wakacje jeżdżę na rowerze, czytam książki (ambitne i mniej ambitne, teraz akurat Zola); staram się także poprzypominać sobie łacinę.