Dojazd do Zakopanego

Wczo­raj, po bli­sko ośmiu latach prze­rwy, zno­wu doje­cha­łem do Zako­pa­ne­go. Poprzed­nim razem byłem w Tatrach w 2015 roku.

Sam dojazd zasłu­gu­je na odręb­ne potrak­to­wa­nie. Oczy­wi­ście nie mam tu na myśli dojaz­du do Kra­ko­wa, bo to nic cie­ka­we­go. Po pro­stu naj­pierw kiep­ska dro­ga lokal­na, potem dobra dro­ga woje­wódz­ka, potem nie­zła dro­ga kra­jo­wa, potem auto­stra­da, potem dro­ga eks­pre­so­wa, potem wyjąt­ko­wo bez­na­dziej­na dro­ga kra­jo­wa (tra­sa Olkusz-Kra­ków) i zno­wu auto­stra­da. Jest tak­że dro­ga pseu­do­ek­spre­so­wa, jak np. Dąbro­wa Górnicza-Olkusz.

Taka sama tra­sa, tyl­ko gor­sza, jest na odcin­ku Kra­ków-Myśle­ni­ce. Pręd­kość, z któ­rą teo­re­tycz­nie moż­na jechać to 100 km/h, w rze­czy­wi­sto­ści czę­sto jedzie się 60 km/h i to nie z powo­du ruchu (była nie­dzie­la), tyl­ko jakiś dziw­nych skrzy­żo­wań, wyska­ku­ją­cych nagle przejść dla pie­szych, zakrę­tów itp.

No i w tych oko­li­cach zaczy­na się Pod­ha­le – a więc gwałt przez oczy. W Myśle­ni­cach wjeż­dża się na tra­sę S7 i tu zaczy­na się dro­ga jak z baj­ki. Nie tyl­ko jest to świet­na dro­ga eks­pre­so­wa, ale przede wszyst­kim jest pięk­nie poło­żo­na. Jedzie się wśród gór, dolin, prze­łę­czy; raz na dole, raz na esta­ka­dzie. Raz nad rze­ką, a raz nad łąka­mi. Gdzieś w odda­li prze­my­ka­ją pod­ha­lań­skie wio­chy (z Pci­miem na cze­le). Uko­ro­no­wa­nie tra­sy jest prze­jazd naj­dłuż­szym w Pol­sce tune­lem, któ­ry jest napraw­dę ciekawy.

Nie­ste­ty wkrót­ce za tune­lem czar pry­ska, ponie­waż wjeż­dża się już na zwy­kłą bar­dzo nie­cie­ka­wą dro­gę kra­jo­wą, któ­ra na doda­tek jest nie­usta­ją­cym pla­cem budo­wy (co może zwia­sto­wać, że tra­sa eks­pre­so­wa zosta­nie nie­dłu­go docią­gnię­ta bli­żej Zakopanego).

Nie­ste­ty im bli­żej Zako­pa­ne­go, tym gorzej – stę­że­nie Pod­ha­la wzra­sta do 1000%. Jest kosz­mar­nie, a apo­geum tego kosz­ma­ru przy­pa­da na przed­mie­ścia Zako­pa­ne­go. Lądu­je się jak w jakimś kra­ju trze­cie­go świa­ta. Z jed­nej stro­ny jakieś ę‑ą pen­sjo­na­ty i hote­le, czy inne zadba­ne miej­sca, a obok nich roz­wa­la­ją­ce się sta­re szo­py. Cha­osu wizu­al­ne­go nie da się z resz­tą stre­ścić jed­nym zda­niem. Wszyst­ko pokry­te tysią­ca­mi ohyd­nych reklam, szyl­dów itp. Nie rekom­pen­su­ją tego widocz­ne z oko­lic Rab­ki Tatry.

Nato­miast w samym Zako­pa­nym widocz­nie ście­ra­ją się dwa żywio­ły – ale o tym kie­dy indziej.

Teraz pada. Mam nadzie­ję, że pogo­da się poprawi.

Wiosna w Dolinie Baryczy

Jak co roku w week­end majo­wy wybra­łem się do Doli­ny Bary­czy. Nie­ste­ty w tym roku jakoś tak się zło­ży­ło, że nie odwie­dzi­łem sta­wów przy­go­dzic­kich. Ale jesz­cze nic straconego.

Wybra­łem się do bar­dziej odda­lo­ne­go kom­plek­su sta­wów, któ­ry znaj­du­je się już na tere­nie woje­wódz­twa dol­no­ślą­skie­go – jeż­dżę tam od 2020 roku. Wcze­śniej poprze­sta­wa­łem na oko­li­cach Odo­la­no­wa. Ude­rza­ją­ce jest, jak zmie­nia się archi­tek­tu­ra, układ urba­ni­stycz­ny wsi i tro­chę też kra­jo­braz, gdy tyl­ko wyje­dzie się z Wiel­ko­pol­ski. Poja­wia­ją się cha­rak­te­ry­stycz­ne dla Dol­ne­go Ślą­ska cegla­ne „wie­że transformatorowe”. 

Pogo­da była ide­al­na na wędrów­kę po lasach, łąkach, wśród pól i nad sta­wa­mi: było cie­pło, ale nie gorą­co. Warun­ki do robie­nia zdjęć śred­nie – nie­bo było zasnu­te chmu­ra­mi. Ale i tak bez więk­sze­go pro­ble­mu prze­sze­dłem 12 km. Dosze­dłem nad Barycz. Wody w niej tro­chę mniej, niż poprzed­nio. Naj­przy­jem­niej było się wycią­gnąć się na łące ukry­tej wśród drzew nad samą Baryczą.

Doli­na Baryczy

Kra­jo­braz bocz­nych dróg

Kraków przed Wielkanocą

W Kra­ko­wie nie byłem od maja 2021 roku (a wcze­śniej to wcze­sną wio­sną 2021 roku – w jed­nym ze szczy­tów pan­de­mii). W tym roku poje­cha­łem na Festi­wal Miste­ria Pas­cha­lia, co było moim marze­niem od wie­lu lat, w zasa­dzie od momen­tu, kie­dy na serio zaczą­łem słu­chać muzy­ki dawnej.

Tak napraw­dę w Kra­ko­wie spę­dzi­łem 1 dzień, no ale jesz­cze dzień na przy­jazd i dzień na odjazd. Pierw­sze­go dnia pogo­da była ład­na. Na plan­tach rosły impo­nu­ją­ce kępy żon­ki­li, któ­re wte­dy aku­rat kwi­tły. Nie­ste­ty kolej­ne dni były zim­ne, wietrz­ne i mokre – momen­ta­mi padał deszcz ze śniegiem.

Uda­ło mi się odwie­dzić miej­sce, w któ­rym nigdy nie byłem, cho­ciaż wie­lo­krot­nie podró­żo­wa­łem do Kra­ko­wa, czy­li Zamek na Wawe­lu. Rze­czy­wi­ście jest impo­nu­ją­cy. Kate­drę sobie odpu­ści­łem, bo byłem w niej już kil­ka razy.

Gdy idzie o sam festi­wal, to zespo­ły, któ­re gra­ły, były bar­dzo dobre. Nato­miast reper­tu­ar śred­nio przy­padł mi do gustu. To zna­czy była to taka muzy­ka z gatun­ku takich utwo­rów, któ­re wyświe­tla­ją mi się jako pro­po­zy­cje na Spo­ti­fy do odsłu­cha­nia – ja je odsłu­chu­ję, a potem kasu­ję. Raczej nie kupił­bym sobie pły­ty z taki­mi utwo­ra­mi. Pie­śni wyko­ny­wa­ne w ramach „ciem­nej jutrz­ni” czy też ado­ra­cji cia­ła Chry­stu­sa są pięk­ne, jest to jed­nak muzy­ka trud­na w odbio­rze. Spo­dzie­wa­łem się raczej cze­goś tro­chę innego.

Puszcza Pyzdrska wczesną wiosną

Modli­ca

Jesz­cze jesie­nią, gdy poprzed­nim razem odwie­dza­łem nad­war­ciań­skie oko­li­ce, posta­no­wi­łem, że war­to było­by poje­chać do Pusz­czy Pyz­dr­skiej na wio­snę – przede wszyst­kim dla­te­go, że jed­nak o tej porze roku dzień jest znacz­nie dłuż­szy, nie trze­ba się więc spie­szyć i moż­na wię­cej zoba­czyć. Nato­miast pogo­da w mar­cu nie odbie­ga zna­czą­co od tej, jaka jest w listo­pa­dzie, no może poza tym, że czuć jed­nak już tro­chę wiosnę.

Wędru­jąc po Pusz­czy Pyz­dr­skiej jakoś zawsze cią­gnie mnie na jej pół­noc­ny skraj; może dla­te­go, że są to oko­li­ce Pyzdr, czy­li uro­cze­go mia­stecz­ka, od któ­re­go ten region ma w ogó­le swo­ją nazwę (cho­ciaż tym razem w samych Pyz­drach nie byłem). W Pusz­czy widzia­łem do tej pory może jakieś 10% tego, co mnie inte­re­su­je. Ale tym razem posta­no­wi­łem tak­że poje­chać bar­dziej w kie­run­ku jej cen­trum, o czym za chwilę.

Po raz kolej­ny poje­cha­łem zoba­czyć ujście Pro­sny do War­ty. Jadąc z Kali­sza do Pyzdr tak napraw­dę cały czas jedzie się wzdłuż Pro­sny; z dro­gi widać roz­cią­ga­ją­cą się jej doli­nę. Ujście Pro­sny intry­gu­ją­co wyglą­da na mapie, ale bar­dzo cie­ka­we jest tak­że w tere­nie. Pro­sna w Kali­szu zupeł­nie nie przy­po­mi­na tej rze­ki, któ­ra pły­nie wart­kim stru­mie­niem przez Wiel­ko­pol­skę. W Kali­szu Pro­sna jest sze­ro­ka, płyt­ka i leni­wa. Ale poza mia­stem jest sto­sun­ko­wo wąska, głę­bo­ka, peł­na mean­drów, ma bar­dzo wart­ki nurt i – podej­rze­wam – że jest tak­że nie­bez­piecz­na. Wpa­da do War­ty pod Pyz­dra­mi, do ujścia bar­dzo łatwo dotrzeć. To dosyć nie­sa­mo­wi­ty widok, jak wśród łąk i pól łączą się ze sobą dwie dosyć duże rze­ki; rzecz jasna War­ta jest o wie­le potęż­niej­sza. Co cie­ka­we: War­ta w Pozna­niu jest wąska i ure­gu­lo­wa­na. Nato­miast w oko­li­cach Pyzdr to napraw­dę wiel­ka i sze­ro­ka rzeka.


Potem poje­cha­łem do Nad­war­ciań­skiej Par­ku Kra­jo­bra­zo­we­go, tzn. do miej­sca, któ­re bar­dzo lubię, a któ­re­go nie uda­ło mi się odwie­dzić jesienią.

Wydmy śród­lą­do­we

Poprzed­nim razem oglą­da­łem wydmy śród­lą­do­we po dru­giej stro­nie War­ty, w oko­li­cach Pie­trzy­ko­wa. Jed­nak odkry­łem wte­dy, że takie wydmy są rów­nież w oko­li­cach Wrąb­czyn­ka, czy­li po tej samej stro­nie War­ty, co ujście Pro­sny – czy­li tam, gdzie znaj­du­je się Nad­war­ciań­ski Park Kra­jo­bra­zo­wy. Posta­no­wi­łem tym razem udać się w te oko­li­ce. Same wydmy nie są zbyt oka­za­łe – fak­tycz­nie, są to łachy jasne­go pia­sku, pośród łąk, na sto­kach pól scho­dzą­cych do doli­ny War­ty. Jed­nak znacz­nie cie­kaw­sza jest dal­sza część, czy­li łąki i roz­le­wi­ska pomię­dzy Wrąb­czyn­kiem a Lądem. W tych oko­li­cach zro­bi­łem sobie uda­ną wędrów­kę, idąc czę­ścio­wo szla­kiem tury­stycz­nym, czę­ścio­wo dro­gą św. Jaku­ba, a czę­ścio­wo po pro­stu ścież­ka­mi wśród pól.


Po krót­kiej wizy­cie w Zagó­ro­wie uda­łem się w głąb Pusz­czy Pyz­dr­skiej, tzn. do Orli­ny Dużej. O na wpół opusz­czo­nych osa­dach poło­żo­nych pośród lasów Pusz­czy Pyz­dr­skiej czy­ta­łem już kil­ka lat temu; jed­nak dotrzeć do nich nie jest tak pro­sto. Przede wszyst­kim trud­no się zde­cy­do­wać, gdzie kon­kret­nie poje­chać, co cie­ka­we­go moż­na zoba­czyć. Naj­le­piej było­by zwie­dzać Pusz­czę na rowe­rze, ale nie­ste­ty pogo­da na to nie pozwa­la, a poza tym nie jestem w sta­nie zabrać rowe­ru na taką odle­głość. O Orli­nie Dużej prze­czy­ta­łem już ze 3 lata temu na innej stro­nie inter­ne­to­wej. Już 2 lata temu pró­bo­wa­łem tam dotrzeć, ale nie­ste­ty mi się nie uda­ło, bo mia­łem za mało czasu.

Tym razem cza­su mia­łem wię­cej, bo przede wszyst­kim poje­cha­łem wio­sną, a więc, gdy do wie­czo­ra jest jasno. Moż­na doje­chać z same­go Zagó­ro­wa do Orli­ny dro­gą przez las i w sumie nie jest to dale­ko (to nor­mal­na ofi­cjal­na dro­ga, tyle że grun­to­wa – mam nadzie­ję, że nie przyj­dzie komuś do gło­wy jej wyas­fal­to­wać, bo dro­ga na wsi=dewastacja tere­nu). Widzia­łem maja­czą­ce w odda­li roz­pa­da­ją­ce się cha­łu­py, ale są to tyl­ko obiek­ty poje­dyn­cze. To nie jest tak, że jest cała opusz­czo­na wieś. Wręcz prze­ciw­nie, odnio­słem wra­że­nie, że życie do niej powra­ca. Uda­ło mi się odna­leźć zabyt­ko­wy cmen­tarz pro­te­stanc­ki, ale nie było to takie pro­ste. Trze­ba wie­dzieć, gdzie on się znaj­du­je. Teo­re­tycz­nie w lesie, ale ten las wła­śnie został wycię­ty. Jed­nak, gdy­by nie dro­go­wskaz, chy­ba nie uda­ło­by mi się go odnaleźć.

War­to się wybrać w te oko­li­ce, zanim zosta­ną bar­dziej zdegradowane.

Zobacz także

Pusz­cza Pyz­dr­ska cz. I

Nad­war­ciań­ski Park Krajobrazowy

Sta­ry cmentarz

Pyz­dry

Sta­re cmentarze

Na pół­noc Pusz­czy Pyzdrskiej

Nasza stara klasa

Nasza sta­ra kla­saHBO max

Parę tygo­dni temu oglą­da­łem bry­tyj­ski film doku­men­tal­ny „Nasza sta­ra klasa”. 

Czy ktoś w wie­ku 30-kil­ku lat może chcieć wró­cić do szkol­nej ławy? Oka­zu­je się, że owszem. Film opo­wia­da o pew­nym męż­czyź­nie ze Szko­cji, któ­ry już jako doro­sły czło­wiek posta­no­wił, że ponow­nie zapi­sze się do liceum.

Film jest w grun­cie rze­czy dosyć przy­gnę­bia­ją­cy, ale wywarł na mnie na tyle sil­ne wra­że­nie, spo­śród wie­lu doku­men­tów, jakie oglą­dam, że posta­no­wi­łem o nim tutaj na stro­nie inter­ne­to­wej wspomnieć.

Oczy­wi­ście po latach jego koledzy/koleżanki z kla­sy zorien­to­wa­li się, że ich współ­uczeń był kil­ka­na­ście lat od nich star­szy, cho­ciaż nie było tego po nim widać. Naj­lep­sze jest to, że on cho­dził do tej szko­ły… kil­ka­na­ście lat wcze­śniej. I nauczy­cie­le się nie zorien­to­wa­li, że uczą kogoś, kogo uczy­li już lata wcześniej.

Doku­ment opo­wia­da o mani­pu­la­cji, marze­niach, pato­lo­giach sys­te­mu edu­ka­cji… war­to obejrzeć.

Kilka słów więcej o lubelskiej starówce

Pod zam­kiem

Pra­wie tydzień temu wró­ci­łem z Lubli­na, więc mogę w koń­cu podzie­lić się jaki­miś swo­imi prze­my­śle­nia­mi. Dla kogoś, kto całe życie miesz­ka w Wiel­ko­pol­sce, Lublin jest tere­nem odle­głym. Jed­nak jest to po pro­stu duże mia­sto, któ­re nie róż­ni się od Pozna­nia czy Wrocławia.

Na uwa­gę zasłu­gu­je sta­rów­ka, któ­ra jed­nak budzi moje moc­no mie­sza­ne uczu­cia. Nie­wąt­pli­wie jest ona ory­gi­nal­na, w tym sen­sie, że zacho­wa­ła się z daw­nych cza­sów aż do dzi­siaj, co nie jest u nas regu­łą. Jest więc bar­dzo cie­ka­wa, peł­na ory­gi­nal­nych miejsc. Jej archi­tek­tu­ra i topo­gra­fia róż­ni się rów­nież tro­chę od tego, do cze­go jeste­śmy przy­zwy­cza­je­ni bar­dziej na zacho­dzie: choć­by uło­że­nie Ryn­ku, znaj­du­ją­ce­go się na nim Try­bu­na­łu (ratusz jest poza mura­mi sta­re­go mia­sta i jest raczej nie­ty­po­wy), inny układ ulic.

Nie­ste­ty sta­rów­ka tra­ci po bliż­szym przyj­rze­niu. I wca­le nie dla­te­go, że jest peł­na roz­pa­da­ją­cych się, odra­pa­nych kamie­nic (co ma swój urok), ale z przy­czyn zupeł­nie pro­za­icz­nych. Jest to po pro­stu skan­sen. To zna­czy, nikt tam wła­ści­wie nie miesz­ka, wie­czo­rem okna kamie­nic, nawet tych wyglą­da­ją­cych nie­źle, są ciem­ne. Nie­ste­ty jest to cho­ro­ba tra­wią­cą pol­skie cen­tra miast: śród­mie­ścia są zamie­nia­ne w weso­łe mia­stecz­ka dla tury­stów, skła­da­ją­ce się z knajp i pijal­ni wód­ki. Zapo­mi­na się jed­nak o tym, że mia­sto jest żywe wte­dy, gdy żyją w nim miesz­kań­cy. Nato­miast w wie­lu cen­trach miast te tere­ny pusto­sze­ją, bo po pro­stu życie w nich sta­je się nie­moż­li­we. Moż­na powie­dzieć, że miej­sca tury­stycz­ne pada­ją ofia­rą swo­je­go suk­ce­su. I jest to pro­blem nie tyl­ko w Wene­cji czy w Bar­ce­lo­nie, ale jak widać, tak­że w Kra­ko­wie (któ­re­go cen­trum zamie­nio­ne jest w miej­sce liba­cji dla zagra­nicz­nych tury­stów), Gdań­sku (sytu­acja na Dłu­gim Tar­gu jest podob­na) i pew­nie w jesz­cze innych miej­scach. W Kali­szu te nega­tyw­ne zja­wi­ska nie przy­bra­ły aż tak na sile (w koń­cu Kalisz nie jest mia­stem tury­stycz­nym, bo i nie ma nicze­go do zaofe­ro­wa­nia, ale może to i lepiej), ale też widać, że cen­trum mia­sta jest raczej miej­scem, z któ­re­go ludzie się wypro­wa­dza­ją, niż do któ­re­go się wpro­wa­dza­ją. Win­na jest na pew­no po czę­ści prze­sta­rza­ła archi­tek­tu­ra, nie­przy­sta­ją­ca do wymo­gów dla budyn­ków miesz­kal­nych w XXI wieku.

Tak więc sta­rów­ka lubel­ska jest mar­twa i za Bra­mą Kra­kow­ską poza knaj­pa­mi i puba­mi nie ma wła­ści­wie nicze­go, a cho­dze­nie po niej jest na dłuż­szą metę depre­syj­ne – bo to takie nie-mia­sto. Oglą­da się to jak skan­sen – i miesz­ka się tam też pew­nie nie­zbyt dobrze. Roz­ma­wia­łem z jed­ną z miesz­ka­nek Lubli­na, któ­ra stwier­dzi­ła, że jest to wina tego, że sta­rów­ka sta­ła się sie­dzi­bą dla tak-zwa­nej-pato­lo­gii, któ­rą osta­tecz­nie stam­tąd wysie­dlo­no, ale za nim się to sta­ło, cała dziel­ni­ca upa­dła. To podob­na sytu­acja, jak na Kazi­mie­rzu w Krakowie.


Przy­kład cią­gle żywe­go sta­re­go mia­sta to np. Byczy­ną (wpi­sy z 2019 i z 2020)

Wiosna w lutym

Wybra­łem się do lasku, w któ­rym ostat­nią rze­tel­ną wyciecz­kę mia­łem w czerw­cu 2021 roku (tzn. prze­sze­dłem parę kilo­me­trów); a prze­cież to nie­da­le­ko i lasek też jest cie­ka­wy. Pogo­da była zupeł­nie inna, niż 2 tygo­dnie temu. Cho­ciaż jest luty, to było bar­dzo cie­pło; wiał lek­ki wie­trzyk, słoń­ce świe­ci­ło, ale delikatnie.

Pola, łąki i rzeka w lutym

Mro­zów ciąg dal­szy, cho­ciaż te mro­zy nie są zbyt wiel­kie. Za to wyszło dzi­siaj słoń­ce; na dwo­rze jest więc cał­kiem przyjemnie.

W Pro­śnie wody bar­dzo przy­by­ło. Pew­nie to sku­tek ostat­nich opa­dów desz­czu i śnie­gu. Był już krzak, na któ­rym widocz­ne były pąki.

Mroźny styczeń w lesie

Począ­tek roku był cie­pły, za to od koń­ca stycz­nia robi­ło się co raz zim­niej. Bar­dzo dużo pada­ło. Pogo­da była chla­po­wa­ta i ode­chcie­wa­ło mi się gdzie­kol­wiek wycho­dzić. To odpo­wiedź na pyta­nie, dla­cze­go przez cały mie­siąc nie poje­cha­łem „w teren”. Dopie­ro w ostat­nią nie­dzie­lę stycz­nia zebra­łem się, aby poję­chać do Rezerwatu.

Był lek­ki mróz, nie­bo było zachmu­rzo­ne. W gęstym lesie nie było zbyt jasno. Jed­nak zima to tak napraw­dę naj­lep­sza pora na odwie­dze­nie lasu: nie ma koma­rów, ani innych roba­li; jed­no­cze­śnie nie ma też liści na krza­kach i moż­na wejść w miej­sca nor­mal­nie niedostępne.

Odwie­dzi­łem miej­sce, w któ­rym przez las prze­pły­wa stru­mień. Bar­dzo czę­sto stru­mień jest bez wody, któ­ra poja­wia się tyl­ko w okre­sach wil­got­nych – na wio­snę i jesie­nią. Tym razem jed­nak, ku moje­mu zdzi­wie­niu, stru­mień był wypeł­nio­ny wodą. Pew­nie była to zasłu­ga wcze­śniej­szych opadów.

Las na zakończenie roku

Cały dzień świe­ci­ło zimo­we słoń­ce oświe­tla­ją­ce drzewa

Na zakoń­cze­nie roku posta­no­wi­łem wybrać się do tro­chę odle­glej­sze­go lasu.

Pogo­da nie jest ani tro­chę zimo­wa. Mro­zy i śnie­gi są w tej chwi­li wspo­mnie­niem, cho­ciaż jest moż­li­we, że jesz­cze powró­cą (praw­dzi­wa zima nie­raz zaczy­na się dopie­ro w stycz­niu lub w lutym). Teraz jest wio­sen­no-jesien­nie (fuj, nie cier­pię wio­sny). Ale wczo­raj było bar­dzo przy­jem­nie: było ok. 7º i świe­ci­ło słoń­ce. Z jed­nej stro­ny moż­na było zro­bić lep­sze zdję­cia, bo teren był oświe­tlo­ny, ale nie­ste­ty czę­sto też zdję­cia były „pod słoń­ce”. Dzi­siaj nato­miast pogo­da prze­cho­dzi samą sie­bie, bo jest kil­ka­na­ście stopni.

Las, do któ­re­go poje­cha­łem, odkry­łem 2 lata temu i od tego cza­su jeż­dżę do nie­go 2 – 3 razy do roku. Jest o tyle cie­ka­wy, że teren nie jest pła­ski, tyl­ko jest uroz­ma­ico­ny, a poza tym w środ­ku znaj­du­ją się sta­wy. Wczo­raj woda była nie we wszyst­kich; jeden nato­miast jest już zupeł­nie zaro­śnię­ty i ist­nie­je tyl­ko na mapie.

Teren jest bar­dzo malow­ni­czy, ale tez bar­dzo zaśmie­co­ny. I to nie tyl­ko przy dro­dze, ale tak­że w głę­bi lasu znaj­du­ją się wywa­lo­ne wysy­pi­ska śmie­ci – ale to bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ne dla wsi, że wszę­dzie tam, gdzie moż­na wje­chać samo­cho­dem, zaraz robi się śmiet­nik (a tam nie­ste­ty moż­na wje­chać), pew­nie w związ­ku ze stawami.

Kalisz zimowo

Cho­ciaż zima taka, że raczej mokra, a nie śnieżna.