Jeszcze kilka słów o Słowacji

W nawią­za­niu do poprzed­nie­go wpi­su o Małej Fatrze, teraz kil­ka ogól­nych uwag.

Gdy prze­kro­czy­łem gra­ni­cę ze Sło­wa­cją, zatrzy­ma­łem się w pierw­szym małym mia­stecz­ku – Twar­do­szy­nie, któ­re zro­bi­ło na mnie pozy­tyw­ne wra­że­nie. Mia­stecz­ko nie ma żad­nych wiel­kich atrak­cji, ale jest schlud­ne i zadba­ne. W mia­stecz­ku jest jeden cie­ka­wy obiekt: zabyt­ko­wy drew­nia­ny kościół. Teraz czy­tam w inter­ne­cie, że takich kościo­łów jest w rze­czy­wi­sto­ści kil­ka. War­to przy­po­mnieć, że rów­nież mało­pol­ska drew­nia­na archi­tek­tu­ra sakral­na wpi­sa­na jest na listę świa­to­we­go dzie­dzic­twa UNESCO. Kil­ka przy­kła­dów widzia­łem zwie­dza­jąc w 2018 roku Beskid Niski.

Kościół oto­czo­ny jest cmen­ta­rzem z cał­kiem współ­cze­sny­mi grobami.

Dalej skie­ro­wa­łem się do Rużom­ber­ka, któ­ry pla­no­wa­łem odwie­dzić już w tam­tym roku, ale odwie­dzi­łem tyl­ko tam­tej­sze­go Lidla 🙂 Gdy myślę o Rużom­ber­ku, to zawsze przy­po­mi­na mi się pio­sen­ka Agniesz­ki Osiec­kiej „Hej Han­no…”, w któ­rej wspo­mnia­ne jest to sło­wac­kie miasto.

W tam­tym roku odwie­dzi­łem Vlko­li­niec, nato­miast w tym roku w pierw­szej kolej­no­ści skie­ro­wa­łem się do zam­ku likaw­skie­go. Jest to nie­ste­ty duże roz­cza­ro­wa­nie. Nie jest to zamek, ale tyl­ko ruiny i to ską­pe. Coś w sty­lu, jak ruiny zam­ku Wleń, ale jed­nak tam­te są znacz­nie cie­kaw­sze. Do Ogro­dzień­ca nie ma nawet co star­to­wać. Do zam­ku trze­ba spo­ro dojść pod górę, co trwa ze 20 minut, nato­miast samo zwie­dza­nie to 5 minut, bo wszyst­ko ogra­ni­cza się do ruin zgro­ma­dzo­nych na dzie­dziń­cu. Moż­na wejść do wie­ży, gdzie jest eks­po­zy­cja arche­olo­gicz­na, ale wszyst­kie infor­ma­cje są po sło­wac­ku. Z resz­tą eks­po­zy­cje arche­olo­gicz­ne z natu­ry nie są zbyt ciekawe.

W koń­cu tra­fi­łem do Rużom­ber­ka, któ­ry spra­wiał wra­że­nie mia­sta wymar­łe­go, cho­ciaż było to w sobo­tę, w połu­dnie. Na uli­cach pra­wie nie było ludzi. Żad­nych atrak­cji rów­nież tam nie ma. Naj­lep­sze wspo­mnie­nia mam z kawiar­nią, w któ­rej wypi­łem dro­gą, ale dobrą, kawę mrożoną.

Rużom­berk był roz­cza­ro­wa­niem, za to na jego obrze­żach, zanim wstą­pi­łem do Lidla, jest jesz­cze jeden cie­ka­wy obiekt sakral­ny: XIII-wiecz­ny gotyc­ki kościół p.w. Wszyst­kich Świę­tych w Ludro­vej. To napraw­dę cie­ka­wy zaby­tek, szcze­gól­nie fre­ski znaj­du­ją­ce się wewnątrz oraz bar­dzo cie­ka­we ele­men­ty wypo­sa­że­nia wnę­trza, np. bar­dzo sta­re kościel­na ławy czy komo­da na stro­je liturgiczne.

Po wyjeź­dzie z Rożum­ber­ka już pro­sto poje­cha­łem do Ter­cho­vy (Ter­cho­vej?). Jest to wła­ści­wie wieś śred­niej wiel­ko­ści, ale poprzez swo­je poło­że­nie, sta­ła się bazą wypa­do­wą na szla­ki tury­stycz­ne w Małej Fatrze. Jest mała, ale jed­nak – chy­ba ze wzglę­du na ruch tury­stycz­ny – znaj­du­je się w niej tak­że Lidl 🙂

Zabu­do­wa­nia

Moż­na się przy tej oka­zji zasta­no­wić, jakie są róż­ni­ce mię­dzy Pol­ską a Sło­wa­cją. Myślę, że nie­wiel­kie. Co wię­cej, myślę, że Sło­wa­cja jest bliż­sza Pol­sce, niż np. Cze­chy. Odnio­słem wra­że­nie, że Sło­wa­cja to kraj podob­ny: pod wzglę­dem roz­wo­ju gospo­dar­cze­go i spo­łecz­ne­go. Tyl­ko może bar­dziej wylu­zo­wa­ny. Nie jest tam ani jakoś wie­le pięk­niej niż u nas, ani wie­le brzy­dziej. Dro­gi o zbli­żo­nym stan­dar­dzie (tj. raz bar­dzo dobre, a raz dziu­ry i wer­te­py). W skle­pach to samo. Ceny rów­nież pra­wie takie same (cho­ciaż aku­rat noc­leg był wyraź­nie droż­szy, trud­no powie­dzieć, z cze­go to wynika).

Zauwa­ży­łem na Sło­wa­cji jedy­nie jed­ną zna­czą­cą róż­ni­cę: dużo mniej­szy cha­os urba­ni­stycz­no-prze­strzen­ny. Brak ohyd­nych wioch cią­gną­cych się kilo­me­tra­mi wzdłuż dro­gi. Pod tym wzglę­dem porzą­dek jest dużo więk­szy. Z resz­tą Ter­cho­va jest tego naj­lep­szych przy­kła­dem, ponie­waż jest tam tyl­ko kil­ka ulic; za to wszyst­kie uli­ce zabu­do­wa­ne są taki­mi samy­mi, dosyć cia­sny­mi dział­ka­mi, na któ­rych sto­ją takie same lub bar­dzo podob­ne domy. No i wszę­dzie jest ogrze­wa­nie gazowe.

Wyjeż­dża­jąc ze Sło­wa­cji wstą­pi­łem do Żyli­ny. Nie ma tam zupeł­nie nicze­go cie­ka­we­go. Z bra­ku lep­sze­go pomy­słu odwie­dzi­łem zamek buda­tin­sky, któ­re­go eks­po­zy­cja to mydło i powi­dło. Żyliń­ska sta­rów­ka spra­wia­ła przy­gnę­bia­ją­ce wra­że­nie, jak jest gdzie indziej – nie wiem, bo nie mia­łem już siły na dal­sze zwiedzanie.

Wstą­pi­łem jesz­cze do muzeum trans­por­tu. Zbio­ry nie są obfi­te i nie są zwią­za­ne tyl­ko z trans­por­tem; były tam rów­nież np. sta­re tele­fo­ny i tego rodza­ju eksponaty.

W każ­dym razie myślę, że powrót na Sło­wa­cję jest tyl­ko kwe­stią czasu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *