Z rozrzewnieniem wspominam rok 2020, w którym Rząd zrobił z okazji pandemii wszystkim wspaniałą niespodziankę, a mianowicie dzień przed 1 listopada zamknięto na 2 – 3 dni wszystkie cmentarze. Wspaniałe to było wydarzenie, nie zapomnę go nigdy.
W tym roku niestety nie udało się już uniknąć cmentarnych peregrynacji, które przez pozostałe 364 dni w roku są znośne, natomiast 1 listopada dochodzi do zbiorowej niepoczytalności.
Z tej okazji kilka zdjęć z wieczornego cmentarza miejskiego w Kaliszu.
Będąc parę dni w Zawoi po raz pierwszy postanowiłem wybrać się choćby na krótką wycieczkę na Słowację. Byłem na Słowacji do tej pory tylko 1 raz i to przejazdem (w drodze do Budapesztu), tak więc niczego nie widziałem. A to przecież nasz Sąsiad!
Ale najpierw trzeba parę słów o Orawie. Jadąc z Zawoi na południowy-wschód rozpoczyna się już po kilku kilometrach, wystarczy minąć Przełęcz Lipnicką (Krowiarki) i już kolejna miejscowość to jest Orawa. Po bardziej szczegółowe informacje odsyłam do kompetentniejszych źródeł. Jest to kraina historyczna wchodząca w skład dawnego „imperium austro-węgierskiego”, obecnie leżąca na pograniczu Słowacji i Polski, przy czym w Polsce leży jej niewielki fragmencie, zaledwie ok. 10 miejscowości. Cechuje się odrębnością kulturową, a większość Orawian wypowiedziała się za przynależnością do Słowacji. Niemniej jednak jest to region wart odwiedzenia, znajduje się tu wiele ciekawych miejsc, m.in. Orawski Park Etnograficzny, w którym na 12 hektarach zebrano stare domy, kościół, budynki użyteczności publicznej, szkołę – które pokazują, jak mieszkali tutaj ludzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu.
Jak już wspomniałem, większość tej krainy znajduje się na Słowacji. Miałem niewiele czasu, dlatego chciałem zobaczyć miejsca w odległości maksymalnie 100 km.
Zamek jest tak duży, że właściwie nie da się mu zrobić ładnego zdjęcia. Tu widać niewielki wycinek.
Pierwsze z nich to Zamek Orawski w Orawskim Podzamczu. Gdy się pod niego podejdzie, jest tak wielki, że go nie widać – bo jest skryty za drzewami. Najlepiej widać go z obwodnicy miasteczka – wtedy widok jest nieziemski, ale raczej trudno jest zrobić zdjęcie prowadząc samochód.
Zamek składa się z kilku części, ponieważ na przestrzeni wieków był wielokrotnie rozbudowywany przez różnych właścicieli, którzy chcieli zbudować dla siebie siedzibę i urządzić ją po swojemu. We wnętrzach znajdują się ciekawe ekspozycje poświęcone dawnym czasom, jak żyła tamtejsza arystokracja, co jadła, w co się ubierała i czym się zajmowała. W zamku znajduje się imponująca kolekcja zabytkowych mebli; komnaty są urządzone przekonująco i dobrze pokazują styl życia w dawnych czasach.
Najmniej ciekawa jest najwyższa część (tzw. cytadela), gdzie znajduje się wystawa archeologiczna. Za to widok jest świetny.
Orawskie PodzamczeJeden z pieców ogrzewających zamek. Jest ich więcej. Dostęp do paleniska jest od drugiej strony, z innego pomieszczenia.Wysokie łóżko miało chronić przed szczuramiZamek Orawski składa się z kilku części ułożonych jedna nad drugą
Później pojechałem dalej na południe, w stronę Różomberku. Miasta nie zwiedzałem, bo nie miałem już siły, a poza tym sporo czasu spędziłem stojąc w korku w związku z przebudową jakiegoś skrzyżowania. Za to pojechałem do Vlkolinca. Jest to wieś wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, znajdująca się na przedmieściach. Charakteryzuje się bardzo ładną i dobrze zachowaną drewnianą zabudową. Wieś jest bardzo mała, to tylko kilkanaście domów i kościół. Można odnieść wrażenie, że cywilizacja trochę tam nie dotarła, a to za sprawą bardzo trudnej dostępności. Położona jest w górach, ale jednocześnie w dolinie, prowadzi do niej bylejaka kręta droga i na swój sposób jest odcięta od świata. Pozwoliło to zachować niepowtarzalny charakter miejscowości. Częściowo jest to skansen, ale chyba nie do końca, bo jednak zdaje się, że jacyś ludzie tam mieszkają. Drewniane domy są bardzo ciekawe, do jednego z nich można wejść. Trochę, jak w Lanckoronie.
VlkolínecNiektóre budynki są zamieszkanePolski akcent w słowackim Lidlu
PS. Kilka informacji praktycznych. Wahałem się, czy jechać na Słowację, bo każdy słyszał opowieści o słowackiej policji polującej na kierowców. Z drugiej jednak strony zdałem sobie sprawę z tego, że w PL w ciągu kilkunastu lat byłem kontrolowany przez Policję raz czy dwa razy (i to nie z powodu jakiegoś wykroczenia), więc jakie jest prawdopodobieństwo, że zatrzymałaby mnie policja słowacka? Stwierdziłem, że skoro jeżdżę zgodnie z przepisami (a jeżdżę), to nie mam się czego bać. I miałem rację, nie było żadnych nieprzyjemnych przygód.
Wejście do Zamku kosztuje kilkanaście euro, ale warto (jest też dostępna tańsza wersja wycieczki, dużo krótsza). Szkoda, że nie miałem przewodnika, wycieczka z przewodnikiem jest na pewno dużo bardziej wartościowa. Pieniądze można wypłacić w bankomacie, w wielu miejscach można tez płacić kartą. Nieproporcjonalnie drogie parkingi, ale tak jest wszędzie.
Vlkolinec zwiedza się maks. 15 minut, więc warto się zastanowić, czy opłacane jest zbaczanie z drogi, by tam dojechać (dojazd jest bardzo łatwy, szczególnie z nawigacją). Inna sprawa jest taka, że miejscowość jest ślicznie położona.
Na Słowacji nie jest drogo, mam wręcz wrażenie, że jest minimalnie taniej. Pomijam kwestię ekstremalnie słabej złotówki, kurs euro jest bardzo niekorzystny obecnie.
Do Orawskiego Parku Etnograficznego pojechałem w drodze z Zawoi do Rabki.
Miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia. Na kilkunastu hektarach można przenieść się do dawnej orawskiej wsi i przekonać się, jak ludzie żyli w tych stronach jeszcze całkiem niedawno. Tylko 1 czy 2 budynki w skansenie znajdują się w oryginalnym miejscu (tj. w miejscu, w którym stały, zanim powstał na tym terenie skansen). Reszta została przeniesiona z innych wsi orawski, zanim się zawaliła. Najciekawsze jest to, że w każdym domu znajduje się dokładny opis pomieszczeń, a także historie autentycznych ludzi, którzy dawniej w tych wnętrzach mieszkali (krawca, arystokraty, nauczyciela, aptekarze, honweda, rolnika itp.)
UleWnętrze domu szlachcicaChata tkaczaFragment olejarniAptekaDom krawca
(po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci był w maju 2020)
To był mój czwarty pobyt w Zawoi, u stóp Babiej Góry. Mogę tam wracać i nie mam wcale dosyć. Zawoja leży na obrzeżach Beskidu Żywieckiego. Bardzo ją lubię, bo jakkolwiek jest to już małopolska, to jednak nie ma tam tego ohydnego podhalańskiego …, który odpycha człowieka już parę kilometrów dalej. Beskid Żywiecki, nie bez przyczyny nazywany jest Beskidem Wysokim, ponieważ jest to najwyższe po Tatrach pasmo górskie. A Babia Góra (a konkretnie masyw Babiej Góry), to jego najwyższe wzniesienie. Babią Górę łatwo rozpoznać, nawet z daleka, bo jest wyraźnie wyższa od innych gór, w tym przede wszystkim od Beskidu Wyspowego, który zaczyna się nieopodal (widać tę różnicę wyraźnie patrząc z Gorc).
Pogoda nie była nadzwyczajna, tzn. często padało. Na szczęście zaopatrzyłem się zawczasu w nieodzowną pelerynę przeciwdeszczową z Lidla 🙂 bez niej byłoby krucho. Temperatura nie jest problemem, bo nawet jak jest zimno, to idąc pod górę, się tego nie czuje. Natomiast deszcz w górach jest już problemem. Pomimo tego nie próżnowałem i każdego dnia po górach chodziłem.
Na samą Babią Górę nie poszedłem, bo stwierdziłem, że nie ma to sensu przy tej pogodzie, a poza tym, byłem już na niej 3 razy.
Za to poszedłem na Mosorny Groń, o czym marzyłem od 2 lat. I przyznam, że przeżyłem tam kryzys, bo pogoda była wyjątkowo paskudna, zrobiłem kilkanaście kilometrów w błocie i pod górę, a na końcu okazało się, że schronisko jest zamknięte. Momentami miałem dosyć, chociaż rzecz jasna, nie żałuję.
Raz poszedłem także dosyć malowniczym szlakiem czerwonym, idącym wzdłuż granicy polsko-słowackiej. Wtedy była ładna pogoda, więc i widoki były lepsze.
To wszystko jednak nie zniechęca mnie do okolic Babiej Góry i myślę, że za rok znowu ją odwiedzę. Planuję także choćby krótki wypad w Beskid Makowski, który jest w sumie tuż obok.
Szlak zamieniony w rwący potokMgliste podejście na jeden ze szczytówNa chwilę wyszło zdradliwe babiogórskie słoneczkoW drodze do CzatożyBabiogórski stokOkolice szczytu Mosornego GroniaCzerwonym szlakiem wzdłuż granicyWidok na wyjątkowo niezachmurzoną Babią Górę
We wrześniu 2022 roku kontynuowałem wakacyjną tradycję wyjazdów w Beskidy. Tym razem w drodze w góry zahaczyłem o Pszczynę, czyli miasteczko, o którym mówi się, że jest perłą Górnego Śląska.
Niewątpliwie jest w tym sporo prawdy, ale ja nie mogłem zobaczyć go w pełnej krasie ze względu na paskudną pogodę. No ale cóż, będę mieć powód, żeby jechać tam znowu.
Najciekawszy w Pszczynie jest pałac, należący niegdyś do jakiejś arystokratycznej rodziny; bywał w nim nawet cesarz Niemiec. Pałac położony jest w rozległym parku.
Widok z pałacowego tarasu w stronę centrum PszczynyPałac w PszczynieDzbanuszekCesarskie WCWyrko cesarzaPszczyński zaułekPlakaty z okresu plebiscytów na Śląsku
Gdy za pierwszym razem wybierałem się do Trójmiasta, bardziej atrakcyjny wydawał mi się Gdańsk. Szybko jednak okazało się, że to nieprawda. W 2019 roku nie udało mi się znaleźć, sensownego noclegu w Gdańsku – i tak trafiłem do Gdyni. Od razu stwierdziłem, że Gdynia jest fantastycznym miastem.
To nie jest miasto ani stare, ani zabytkowe (nie licząc zabytków gdyńskiego modernizmu, z których jednak i tak żaden nie ma więcej, niż 100 lat). Ale i tak przyciąga ciekawą urbanistyką, ładną i spójną architekturą. Po prostu widać, że to jest naprawdę miasto do mieszkania. Oczywiście nie jest bez wad, jak każde miasto. Ale odniosłem wrażenie, że dzięki swojej stosunkowej kompaktowoście i ładnemu położeniu, jest dobrym miejscem do życia.
Zachwyca mnie położenie Kamiennej Góry. To dzielnica znajdująca się między ścisłym centrum Gdyni a wybrzeżem. Z jednej strony jest to właściwie centrum, jest nad samym morzem, ale jednocześnie jest na uboczu; jest tam kameralnie i spokojnie. Za pierwszym razem przypadkowo znalazłem tam nocleg i odtąd zawsze już będę chciał tam wracać. W tej dzielnicy znajdują się luksusowe, wielkie, przedwojenne wille. Są także ciekawe budynki użyteczności publicznej, rzecz jasna w stylu gdyńskiego modernizmu (np. Wojskowy Sąd Garnizonowy). Znajdują się tam bloki, ale przedwojenne (niskie, dosyć ciasne), a także młodsze wieżowce. Dużą zaletą jest wyjątkowa bliskość morza, a także innych atrakcji przyrodniczych, choćby Kępy Redłowskiej.
W Gdyni nie ma wielu spektakularnych atrakcji, ale jak dla mnie samo miasto jest atrakcją. Całkiem ładne, nieźle zaprojektowane, ze sprawną komunikacją publiczną. Jest malowniczo położone, bo na wzgórzach (czy jest drugie takie miasto u nas, przynajmniej poza górami?). Otoczone jest lasami, przez które się wjeżdża do Gdyni. W środku też są miejsca wartościowe przyrodniczo, przede wszystkim Kępa Redłowska, Orłowo.
Gdynia się szczepiZa chwilę gradobicieŚwiętojańskaKamienna GóraGdyński modernizmOrłowoWystawa przy szkole plastycznejMarina w Gdyni
Gdańsk jest dużo bardziej podobny do innych dużych miast, typu Poznań, Wrocław, Łódź czy Kraków. Mieszkać bym w nim nie chciał. Duży ruch, duży hałas. Starówka – komercyjny disneyland dla turystów (piękna, ale martwa). Centrum otoczone autostradami w środku miasta. Te koszmarne, wielopasmowe drogi koło Bramy Wyżynnej to jakiejś zupełne nieporozumienie.
Niewątpliwą atrakcją Gdańska jest Europejskie Centrum Solidarności. Byłem w nim 2 lata temu; bardzo ciekawe miejsce, szczególnie jeśli ktoś choć trochę interesuje się historią współczesną.
Muzeum Morskie – dosyć ciekawe, ale mam wrażenie, że ekspozycja częściowo zatrzymała się w latach 80. XX wieku. Jak dla mnie, najciekawsza była lodówka, w której znajdowało się ceramiczne naczynie z 200-letnim masłem, wyłowionym z okrętu, który zatonął dawno temu na Morzu Bałtyckim. No i chyba największą atrakcją jest „Sołdek”, czyli masowiec zbudowany w Stoczni Gdańskiej. Można zwiedzać jego dużą część, od maszynowni po kajuty załogi. Daje to jakieś wyobrażenie o życiu na morzu. Szkoda tylko, że nie ma opisów elementów wyposażenia. Więcej zdjęć z muzeum morskiego.
Molo w Sopocie
W 2019 roku chciałem też odwiedzić Muzeum Narodowe w Gdańsku, żeby zobaczyć Sąd ostateczny, ale niestety wtedy muzeum było nieczynne. Udało mi się w 2022 roku; odwiedziłem oddział poświęcony sztuce dawnej. Średniowieczny obraz rzeczywiście robi wrażenie.
Park OliwskiKatedra OliwskaWille w OliwieGłówne MiastoBrama WyżynnaDwustuletnie masełko„Sąd ostateczny”Klepsydra służąca do odmierzania czasu trwania kazaniaZabawkowe utensylia kościelneMiśnieńska filiżanka z ręcznie malowanymi wrąbkamiKot pilnuje MN w GdańskuBazylika mariacka
Innego dnia pojechałem także, aby odwiedzić obrzeża Gdańska, a konkretnie Oliwę. Ta dzielnica Gdańska przypomina poznański Sołacz: park, stare luksusowe wille, brukowane uliczki. Piękny jest Park Oliwski. No a archikatedra, to wiadomo. Trzeba ją zobaczyć 😀
Las zimą jest szczególnie ładny. Polecam wszystkim zimowe wizyty w lesie choćby z tego powodu, że wtedy można więcej zobaczyć, a poza tym można wejść w miejsca, które normalnie są niedostępne ze względu na straszne nagromadzenie krzaków, liści, wysokich traw itp. Oczywiście o innych porach roku też może być przyjemnie, ale np. latem w lesie mogą być komary (szczególnie, gdy jest duża wilgotność, a ostatnio lata bywały deszczowe); natomiast jesienią występuje podwyższone ryzyko spotkania grzybiarzy, często rozjeżdżających samochodami leśne ścieżki, których wcale nie mam ochoty oglądać. Dlatego zima w lesie górą.
Najbardziej lubię połączenie lasu i wody. Dlatego nieraz odwiedzam miejsca, gdzie są strumienie, stawy czy jakieś rozlewiska. W styczniu byłem trzy razy w takich miejscach, wszystkie są niedaleko Kalisza. Warto się do nich wybrać.
Okolice rezerwatu
Stawy poukrywane w lesie
To jest to samo miejsce, które odwiedziłem w grudniu, ale tym razem nie było śniegu albo było go o wiele mniej.
Tak właściwie, to pojechałem w te miejsca, w których byłem rok temu, ponieważ chciałem znowu je zobaczyć. Niczego nowego, niestety nie odkryłem.
Jadąc z Kalisza na północ drogą wojewódzką w kierunku Pyzdr, czyli nieoficjalnej „stolicy” tego regiony, której niestety nie odwiedziłem tym razem, pierwszym większym miasteczkiem jest Chocz. Z powodu paskudnej pogody nie za bardzo chciało mi się odkrywać jego uroki. Jednak tym razem udało mi się wejść do barokowego kościoła, który stoi z boku głównego placu.
Kościół w Choczu
Tablica grobowa na murze dookoła kościoła
Barokowe wnętrze
Chocz
W Choczu
Patrząc na urokliwie położony kościół widać, jak stara to miejscowość. Czuć tam atmosferę prowincjonalności (a gdzie jej nie czuć w południowej Wielkopolsce), ale ma to swój urok – właśnie takiego sennego miasteczka, położonego na skraju lasów.
Dalej obrałem kierunek na Pyzdry, ale do samych Pyzdr tym razem nie dojechałem. Za to ponownie udałem się do Modlicy, aby zobaczyć fantastyczne miejsce z punktu widzenia geografii i krajoznawstwa, czyli ujście Prosny do Warty. Wiele razy już o tym pisałem, że chociaż w samym Kaliszu Prosna jest raczej rozlazła, płytka i powolna, o tyle poza miastem jest węższa, głębsza i ma rwący nurt.
Modlica
W kierunku ujścia Prosny
Pola pokryte śniegiem
Warta
Prosna (?)
Nad brzegiem Warty
Warta w okolicach Pyzdr jest już potężną i szeroką rzeką, podejrzewam też, że dosyć głęboką. Jej spokojny nurt oraz krajobraz łąk i rozlewisk, które ją otaczają, działa bardzo uspokajająco. Prosna jest dużo węższa. Można podejść na sam cypel, do miejsca, w którym obie rzeki się łączą. Jest tam jednak bardzo zimno. W dodatku nie byłem tam sam, ponieważ prowadzono prace budowlane na wale przeciwpowodziowym. Było więc dużo błota, a dojście było trudne.
Ujście Prosny do Warty
Punktem kulminacyjnym miała być wizyta we Wrąbczynku. Przez tę wieś przechodzi szlak turystyczny w kierunku Lądu (gdzie znajduje się klasztor), a także odcinek szlaku pielgrzymkowego św. Jakuba. Droga do wsi jest malownicza, prowadzi przez osady olęderskie. Sama miejscowość sprawia wrażenie, że „znajduje się na końcu świata”. Od północy Warta i rozlewiska, od południa lasy. Jest tam nadzwyczaj spokojnie. W centrym wsi znajduje się sklep i przystanek autobusowy, koło którego tym razem zaparkowałem. Potem poszedłem szlakiem w kierunku Warty.
Wrąbczynek
Rzecz jasna nie byłem w stanie dojść do Lądu, bo na to potrzeba wiele czasu, którego nie miałem, szczególnie w takim krótkich dniach. Ale rok temu wędrowałem po okolicy ok. godziny i była to bardzo udana wycieczka. W tym roku też nie było źle, chociaż chyba w pewnym miejscu poszedłem nie tam gdzie trzeba, bo miałem problem, aby dojść do pewnych charakterystycznych punktów, które zapamiętałem z poprzedniej wizyty. Idąc ścieżką w kierunku Warty idzie się przez łąki, pola, rozlewiska. Teren jest raczej trudny, szczególnie zimą. Było zimno i wietrznie. W dodatku szlak turystyczny jest bardzo słabo oznakowany. Wskazany GPS.
Chciałbym kiedyś przejść cały odcinek z Wrąbczynka do Lądu, ale to ładnych parę kilometrów.
Gdy powoli wracałem do Kalisza, odwiedziłem Zagórów. Miejscowość jest położona ładnie, z dala od głównych dróg. Ma to i zalety, i wady. Rynek podobny jest do tego w Pyzdrach. Można tam coś dobrego zjeść 🙂
Potem jechałem samochodem przez lasy w kierunku Gizałek. Trasa jest bardzo malownicza. Odwiedziłem jeszcze krótko jedną miejscowość i to było trochę rozczarowanie. Może w przyszłości znajdę więcej czasu, żeby zbadać ją dokładniej, bo podobno warto.
Kalisz wczesnym rankiem niewiele różni się od tego wieczornego, szczególnie teraz, gdy rano jest równie ciemno, jak popołudniu.
Korzystam z najkrótszych dni w roku. Na tych zdjęciach nie da się powiedzieć, czy jest rano, czy wieczór. Ale zdjęcia zostały zrobione o godz. 6−7.00, gdy szedłem do pracy i postanowiłem zahaczyć o Park Miejski.
Wychodzę z domu wcześnie rano i w tamtym tygodniu coś mnie naszło, aby idąc w kierunku pracy wybrać drogę okrężną i zrobić parę kroków w stronę Parku Miejskiego. Oczywiście nie mogłem wejść do właściwego parku, ponieważ potem nie miałbym z niego jak wyjść w miarę blisko pracy. Ale mogę chociaż trochę się przejść nad kanałem, w okolicach rzeki i obejrzeć nagie gałęzie drzew w bladym świetle wschodzącego słońca.
Prosna
Aleja Wolności od strony Tatry
Teatr
Rzut okiem nad Prosną w kierunku Parku Miejskiego
11 listopada to także dobry dzień, aby wcześnie rano iść na spacer w kierunku Prosny. Ogólnie do tej pory było cały czas ciepło; 11 listopada był jednym z pierwszych zimniejszy dni – rano było lekki przymrozek.
Parę dni temu po raz pierwszy wybrałem się do Wielkopolskiego Parku Narodowego. Żałuję, że nie odwiedziłem go nigdy wcześniej, ale jakoś nie było mi po drodze. Ode mnie to odległość 120 km – trudno powiedzieć, czy blisko, czy daleko. Natomiast niewątpliwie jesień, nawet dosyć zaawansowana, to dobra pora, aby się tam udać.
Przez centralną Wielkopolskę wije się Warta. Można ją spotkać w okolicach Pyzdr, bo stanowi północną granicę Puszczy Pyzdrskiej. Nieopodal Pyzdr do Warty wpada Prosna. W każdym razie Warta na tym odcinku jest szeroka, rozlazła i majestatyczna – płynie niespiesznie przez rozległe, podmokłe łąki. Na południe od Poznania (konkretnie to chyba w Śremie) odbija na północ. Przepływa przez okolice Wielkopolskiego Parku Narodowego i tworzy tam ładne, meandrujące zakola. Wystarczy spojrzeć na mapę. Przepływa bardzo blisko Rogalina.
Wejście do WPN od stron Osowiej Góry
Jezioro Kociołek
Żabiak
Jezioro Góreckie za trzcinami
Skarpa nad rynnowym Jeziorem Góreckim
Ruiny pałacu Klaudyny Potockiej na wyspie na Jeziorze Góreckim
Natomiast w Wielkopolskim Parku Narodowym wszystko się kręci wokół „krajobrazu polodowcowego”. Pomimo tego, że Wielkopolska jest raczej płaska i nie jest zbyt ciekawa, a krajobraz jest monotonny – to w WPN jest inaczej. Są spore różnice terenu. Na terenie WPN przede wszystkim chroni się polodowcowe jeziora rynnowe i otaczające je lasy. Na brak urozmaicenia nie można narzekać.
Mnie udało się zrobić 11-kilometrowe koło po południowym fragmencie Parku. Przechodziłem koło kilku jezior i bagienek. Większe jest Jezioro Góreckie, otoczone ze wszystkich stron lasami. Wokół niego idzie się po skarpie (czyli po brzegu polodowcowej rynny). Dookoła są ciekawe, zróżnicowane lasy.
Pewnie Wielkopolski Park Narodowy nie jest ani najciekawszy, ani największy. Ale to jedyny, jaki mamy 😀 w tych okolicach. Dlatego niewątpliwie warto się do niego przejechać.
Wracając wstąpiłem na chwilę do Rogalina, w którym poprzednio byłem rok temu. Nic się nie zmieniło. Jeden ze starożytnych dębów obumarł, ale za to bujnie porasta go bluszcz.
Podjazd do Pałacu w Rogalinie
Czworaki przed pałacem
Aleja w rokokowym ogrodzie
Starorzecze Warty
Było trochę zimno, ale utwierdzam się w przekonaniu, że jesień i zima to dobra pora na wędrówki. Byle tylko nie padało.
Pisałem już kiedyś o tym, że Prosna poza Kaliszem oraz na jego obrzeżach wygląda zupełnie inaczej, niż np. bliżej centrum, w szczególności w okolicach Parku. Jest wąska, głęboka, pełna meandrów, ma rwący nurt. Natomiast zbliżając się do centrum Kalisza staje się coraz bardziej rozlazła; rozlewa się i płynie spokojniej.
Zawsze jesienią w „listopadowe święta” wybieram się wcześnie rano nad Prosnę. W jesiennej oprawie wygląda szczególnie malowniczo.
To, że Park Miejski Kaliszu jest najpiękniejszy – to oczywista oczywistość. Natomiast jesienią jest w nim naprawdę wyjątkowo. I chociaż Kalisz to prowincjonalna dziura, która najlepsze lata ma dawno za sobą, a obecnie jest podupadającym miasteczkiem, brudnym, śmierdzącym i stale się wyludniającym, to jednak Park Miejski przypomina dawną świetność Miasta, nawet jeśli z tej świetności niewiele zostało. Sam Park także jest zapuszczony; jednak ma charakter ogrodu angielskiego, dlatego można powiedzieć, że jest piękny sam z siebie, nawet gdy jest zaniedbany.