Mroźny styczeń w lesie

Począ­tek roku był cie­pły, za to od koń­ca stycz­nia robi­ło się co raz zim­niej. Bar­dzo dużo pada­ło. Pogo­da była chla­po­wa­ta i ode­chcie­wa­ło mi się gdzie­kol­wiek wycho­dzić. To odpo­wiedź na pyta­nie, dla­cze­go przez cały mie­siąc nie poje­cha­łem „w teren”. Dopie­ro w ostat­nią nie­dzie­lę stycz­nia zebra­łem się, aby poję­chać do Rezerwatu.

Był lek­ki mróz, nie­bo było zachmu­rzo­ne. W gęstym lesie nie było zbyt jasno. Jed­nak zima to tak napraw­dę naj­lep­sza pora na odwie­dze­nie lasu: nie ma koma­rów, ani innych roba­li; jed­no­cze­śnie nie ma też liści na krza­kach i moż­na wejść w miej­sca nor­mal­nie niedostępne.

Odwie­dzi­łem miej­sce, w któ­rym przez las prze­pły­wa stru­mień. Bar­dzo czę­sto stru­mień jest bez wody, któ­ra poja­wia się tyl­ko w okre­sach wil­got­nych – na wio­snę i jesie­nią. Tym razem jed­nak, ku moje­mu zdzi­wie­niu, stru­mień był wypeł­nio­ny wodą. Pew­nie była to zasłu­ga wcze­śniej­szych opadów.

Las na zakończenie roku

Cały dzień świe­ci­ło zimo­we słoń­ce oświe­tla­ją­ce drzewa

Na zakoń­cze­nie roku posta­no­wi­łem wybrać się do tro­chę odle­glej­sze­go lasu.

Pogo­da nie jest ani tro­chę zimo­wa. Mro­zy i śnie­gi są w tej chwi­li wspo­mnie­niem, cho­ciaż jest moż­li­we, że jesz­cze powró­cą (praw­dzi­wa zima nie­raz zaczy­na się dopie­ro w stycz­niu lub w lutym). Teraz jest wio­sen­no-jesien­nie (fuj, nie cier­pię wio­sny). Ale wczo­raj było bar­dzo przy­jem­nie: było ok. 7º i świe­ci­ło słoń­ce. Z jed­nej stro­ny moż­na było zro­bić lep­sze zdję­cia, bo teren był oświe­tlo­ny, ale nie­ste­ty czę­sto też zdję­cia były „pod słoń­ce”. Dzi­siaj nato­miast pogo­da prze­cho­dzi samą sie­bie, bo jest kil­ka­na­ście stopni.

Las, do któ­re­go poje­cha­łem, odkry­łem 2 lata temu i od tego cza­su jeż­dżę do nie­go 2 – 3 razy do roku. Jest o tyle cie­ka­wy, że teren nie jest pła­ski, tyl­ko jest uroz­ma­ico­ny, a poza tym w środ­ku znaj­du­ją się sta­wy. Wczo­raj woda była nie we wszyst­kich; jeden nato­miast jest już zupeł­nie zaro­śnię­ty i ist­nie­je tyl­ko na mapie.

Teren jest bar­dzo malow­ni­czy, ale tez bar­dzo zaśmie­co­ny. I to nie tyl­ko przy dro­dze, ale tak­że w głę­bi lasu znaj­du­ją się wywa­lo­ne wysy­pi­ska śmie­ci – ale to bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ne dla wsi, że wszę­dzie tam, gdzie moż­na wje­chać samo­cho­dem, zaraz robi się śmiet­nik (a tam nie­ste­ty moż­na wje­chać), pew­nie w związ­ku ze stawami.

Kalisz zimowo

Cho­ciaż zima taka, że raczej mokra, a nie śnieżna.

Na północ Puszczy Pyzdrskiej

Jak co roku póź­ną jesie­nią, a wła­ści­wie na począ­tek zimy, wybra­łem się na pół­noc, do Środ­ko­wej Wiel­ko­pol­ski, aby kolej­ny raz pod­jąć pró­bę pene­tra­cji Pusz­czy Pyz­dr­skiej. Do samej pusz­czy tym razem było dale­ko, bowiem lasów tam nie ma (a przy­naj­mniej nie aż tak wie­le) – wybra­łem się tak napraw­dę do Nad­war­ciań­skie­go Par­ku Kra­jo­bra­zo­we­go, któ­ry sta­no­wi pół­noc­ną gra­ni­cę Pusz­czy Pyzdrskiej.

Rzecz jasna nie mogłem nie odwie­dzić (już po raz trze­ci) ujścia Pro­sny do War­ty nie­opo­dal Pyzdr. Tak się zło­ży­ło, że cho­ciaż ogól­nie było pochmur­nie, wte­dy na chwi­lę wyszło słoń­ce i zro­bi­ło się nie dość, że dosyć cie­pło, to jesz­cze mogłem zro­bić nie­złe zdjęcia.

Ujście Pro­sny do War­ty jest takim punk­tem gra­nicz­nym, bo z jed­nej stro­ny coś się koń­czy – rze­ka Pro­sna, któ­ra bie­gła kil­ka­set kilo­me­trów, ale też coś się zaczy­na – bo odtąd sta­no­wi część znacz­nie więk­sze­go orga­ni­zmu, jakim jest War­ta – rze­ka, któ­ra w tam­tym miej­scu wyglą­da napraw­dę potęż­nie i impo­nu­ją­co (aż dziw­ne, że dalej na pół­noc, w Pozna­niu, zamie­nia się w taki wąski kanałek).

Tym razem nie poje­cha­łem do Wrąb­czyn­ka, aby przejść się dro­gą Świę­te­go Jaku­ba bie­gną­cą przez dzi­kie tere­ny wokół War­ty. Zamiast tego poje­cha­łem na dru­gi brzeg rze­ki, do innej atrak­cji. Jakiś czas temu prze­czy­ta­łem w inter­ne­cie o wydmach śród­lą­do­wych. Cóż, uczci­wie powiem, że tro­chę mnie roz­cza­ro­wa­ły, cho­ciaż jest to kwe­stia moc­no indy­wi­du­al­na. Po pierw­sze, myśla­łem, że będą nad rze­ką (jak pla­ża). W rze­czy­wi­sto­ści są to łachy pia­chu wśród lasów i łąk. Po dru­gie, myśla­łem, że będą więk­sze. Powiem szcze­rze, że gdy po 2 kilo­me­trach mar­szu do nich dotar­łem, nie za bar­dzo chcia­ło mi się po samych wydmach cho­dzić. Zamiast tego posze­dłem jesz­cze kil­ka­set metrów, aby ponow­nie podzi­wiać Wartę.

W ostat­nich dniach listo­pa­da robi się ciem­no już ok. 15.00, a ja nie chcia­łem wra­cać po ciem­ku. Dla­te­go nie mia­łem zbyt wie­le cza­su. Wstą­pi­łem więc jesz­cze, dosłow­nie na chwi­lę, do Lądu, aby cho­ciaż przez parę minut popa­trzeć na maje­sta­tycz­ne opac­two. Muszę się kie­dyś zebrać, aby w koń­cu je zwiedzić.

Wyciecz­kę zakoń­czy­łem w Zagó­ro­wie, z któ­re­go wró­ci­łem już do Kalisza.


Zobacz tak­że:

O Pusz­czy Pyz­dr­skiej ogólnie

Nad war­tą – wyciecz­ka 2021

Pocy­ster­ski zespół klasztorny

Las późną jesienią

Gęstwi­na

Nie­opo­dal Kalisz znaj­du­je się ład­ny, zróż­ni­co­wa­ny las. Las leży nad łąką, a łąka nad rze­ką. Las prze­cię­ty jest stru­mie­nia­mi, znaj­du­ją się w nim tak­że nie­wiel­kie zbior­ni­ki wod­ne. Dzię­ki temu jest zde­cy­do­wa­nie cie­kaw­szy, a kra­jo­braz urozmaicony.

Póź­ną jesie­nią słoń­ca jest nie­wie­le. Całe dnie bywa­ją zachmu­rzo­ne. Ale tego dnia, na prze­ło­mie listo­pa­da i grud­nia, aku­rat wyszło na chwi­lę słońce.

Dąbrowa późną jesienią

Zagaj­ni­czek pro­wa­dzą­cy do lasu

Od kil­ku już lat jeż­dżę ok. 30 – 40 km do Kali­sza w „dąbro­wy”. Jest to bar­dzo szum­na nazwa na kom­pleks leśny znaj­du­ją­cy się pomię­dzy Ostro­wem Wiel­ko­pol­skim a Kali­szem. Ale jak się jedzie dro­gą, to rze­czy­wi­ście widać w odda­li roz­le­głą ścia­nę lasu. Wśród nich są rów­nież lasy liścia­ste i to cał­kiem cie­ka­we. Czę­ścio­wo chro­nio­ne są rezer­wa­ta­mi przy­ro­dy, w któ­rych znaj­du­ją się m.in. lasy dębowe.

Nie­ste­ty w poło­wie listo­pa­da las nie jest już tak zachę­ca­ją­cy; to zna­czy jest zachę­ca­ją­cy, jed­nak nie ma już zło­tych liści. W szcze­gól­no­ści, że było pochmurno.

Latem jest tam bar­dzo zie­lo­no, krza­ki są tak wyso­kie, że z tru­dem moż­na przejść. Jesie­nią wędrów­ka jest łatwiej­sza i moż­na wejść w zaka­mar­ki nor­mal­nie niedostępne.


Dąbro­wa latem

Rzeka we mgle

Zdję­cia zro­bio­ne 1 listo­pa­da o poran­ku – jak co roku. Była wte­dy cięż­ka mgła, bo jesie­nią jest strasz­na wil­goć, ale jed­no­cze­śnie było nie­spo­dzie­wa­nie ciepło.

Gorce

Kon­ty­nu­uję wątek wakacyjny.

W tym roku naszła mnie ocho­ta, aby jechać w takie góry, w któ­rych jesz­cze nigdy nie byłem. Posta­no­wi­łem więc poje­chać w Gor­ce, któ­re nie są aż tak dale­ko, są śred­niej wyso­ko­ści, a zdję­cia i opi­sy są bar­dzo zachęcające.

Przy­znam, że byłem tam tyl­ko 2 peł­ne dni, zatem nie prze­sad­nie dłu­go. Same góry są świet­ne, gorzej nie­ste­ty z noc­le­giem. Porę­ba Wiel­ka, w któ­rej mia­łem kwa­te­rę, nie­ste­ty nie jest tak sym­pa­tycz­na i kame­ral­na, jak Zawo­ja. To już nie­ste­ty Podhale.……

W dro­dze na Tur­bacz. Beskid Wyspo­wy z oddali

Gor­ce leżą na pół­noc od Tatr, tak­że na pół­noc od Kotli­ny Oraw­sko-Nowo­tar­skiej. Moż­na powie­dzieć, że są poło­żo­ne pomię­dzy Rab­ką a Nowym Tar­giem. Naj­wyż­sza góra to Tur­bacz, o wyso­ko­ści bez­względ­nej ponad 1300 m. Jed­nak w masy­wie Tur­ba­cza są jesz­cze inne szczy­ty, nie tak wybit­ne, ale też trze­ba się na nie wdra­pać. Ochro­nę przy­ro­dy zapew­nia Gor­czań­ski Park Narodowy.

Wędrów­ka po tych górach jest bar­dzo przy­jem­na, cho­ciaż były momen­ty trud­ne, gdy trze­ba było iść ostro pod górę. No ale to w koń­cu góry. Idzie się głów­nie przez las. Ale przed samym Tur­ba­czem znaj­du­je się wiel­ka Hala zapew­nia­ją­ca pięk­ne wido­ki po roz­le­głym terenie.

Góry zadep­ta­ne umiar­ko­wa­nie. Gdy sze­dłem na Tur­bacz było spo­ro ludzi, ale to była nie­dzie­la. Nie­ste­ty i tutaj Kra­kau­ery przy­jeż­dża­ją na week­end robiąc tłum. Następ­ne­go dnia sze­dłem na jakiś niż­szy szczyt (nie pamię­tam jaki) i cho­ciaż pogo­da była paskud­na i mgli­sta, to poza mną na szla­ku spo­tka­łem jedy­nie poje­dyn­czych turystów.

Tak więc Gor­ce będę musiał jesz­cze koniecz­nie odwiedzić.

Masyw Tur­ba­cza we mgle

Cmentarne Las Vegas A.D. 2022

Z roz­rzew­nie­niem wspo­mi­nam rok 2020, w któ­rym Rząd zro­bił z oka­zji pan­de­mii wszyst­kim wspa­nia­łą nie­spo­dzian­kę, a mia­no­wi­cie dzień przed 1 listo­pa­da zamknię­to na 2 – 3 dni wszyst­kie cmen­ta­rze. Wspa­nia­łe to było wyda­rze­nie, nie zapo­mnę go nigdy.

W tym roku nie­ste­ty nie uda­ło się już unik­nąć cmen­tar­nych pere­gry­na­cji, któ­re przez pozo­sta­łe 364 dni w roku są zno­śne, nato­miast 1 listo­pa­da docho­dzi do zbio­ro­wej niepoczytalności.

Z tej oka­zji kil­ka zdjęć z wie­czor­ne­go cmen­ta­rza miej­skie­go w Kaliszu.

Rabka-Zdrój

Rab­ka do tej pory koja­rzy­ła mi się ze smo­giem, ewen­tu­al­nie z gruź­li­cą, cho­ciaż jest to tro­chę krzyw­dzą­ce uprosz­cze­nie (w koń­cu pod Kali­szem też jest szpi­tal od gruź­li­cy, a i smo­gu u nas pod dostat­kiem). Dojazd jest cięż­ki. W ogó­le jaz­da przez Mało­pol­skę to mor­dę­ga, bo ma się wra­że­nie, że jedzie się przez jed­ną, ohyd­ną, roz­cią­gnię­tą wio­chę (cho­ciaż może jest tak nie tyl­ko tam). A Pod­ha­le, to – para­fra­zu­jąc Gom­bro­wi­cza – gwałt przez oczy.

Obrze­ża Rab­ki są tak samo obrzy­dli­we jak więk­szo­ści pol­skich miast. Ale wśród tych par­szy­wych przed­mieść znaj­du­je się Cha­bów­ka, a w niej uni­kal­ny skan­sen tabo­ru kole­jo­we­go. W tym­że skan­se­nie byłem już dru­gi raz; nadal mi się podo­ba, cho­ciaż przy­zna­ję, że te man­ka­men­ty, któ­re skan­sen miał wte­dy, po czte­rech latach nie zosta­ły napra­wio­ne (przede wszyst­kim brak opi­sów wago­nów i brak moż­li­wo­ści wej­ścia do ich wnętrza).

Wagon bocz­niak w skan­se­nie. Jedy­ny wagon, któ­ry moż­na zwiedzać.

Nie zmie­nia to jed­nak tego, że skan­sen w Cha­bów­ce jest uni­ka­to­wy, takich skan­se­nów jest bar­dzo nie­wie­le. Szcze­gó­ło­we infor­ma­cje o wago­nach moż­na zna­leźć w inter­ne­cie. Wiel­ka szko­da, że tyl­ko wagon bocz­niak moż­na zwie­dzać od środ­ka. Dla prze­cięt­ne­go pasa­że­ra kolei wago­ny są naj­cie­kaw­sze, te są jed­nak w więk­szo­ści niedostępne.

Naj­więk­sze wra­że­nie robią chy­ba jed­nak mon­stru­al­nej wiel­ko­ści sta­re loko­mo­ty­wy paro­we. Ich koła się­ga­ją śred­ni­cy 2 metrów. To praw­dzi­we bestie. Cho­ciaż nie­ste­ty więk­szość jest w sta­nie rozkładu.

Ze zdzi­wie­niem odkry­łem, że pra­wie nie mam zdjęć z Rab­ki-Zdro­ju. Park zdro­jo­wy w Rab­ce nie ustę­pu­je temu ze Świe­ra­do­wa. W ogó­le cen­trum Rab­ki bar­dzo pozy­tyw­nie mnie zasko­czy­ło. Cen­trum uzdro­wi­ska jest bar­dzo ład­ne i zadba­ne, żału­ję, że nie mia­łem wię­cej cza­su na jego zwie­dza­nie. Szko­da tyl­ko, że w par­ko­ma­tach nie moż­na pła­cić kartą.

Orawa i Słowacja

Będąc parę dni w Zawoi po raz pierw­szy posta­no­wi­łem wybrać się choć­by na krót­ką wyciecz­kę na Sło­wa­cję. Byłem na Sło­wa­cji do tej pory tyl­ko 1 raz i to prze­jaz­dem (w dro­dze do Buda­pesz­tu), tak więc nicze­go nie widzia­łem. A to prze­cież nasz Sąsiad!

Ale naj­pierw trze­ba parę słów o Ora­wie. Jadąc z Zawoi na połu­dnio­wy-wschód roz­po­czy­na się już po kil­ku kilo­me­trach, wystar­czy minąć Prze­łęcz Lip­nic­ką (Kro­wiar­ki) i już kolej­na miej­sco­wość to jest Ora­wa. Po bar­dziej szcze­gó­ło­we infor­ma­cje odsy­łam do kom­pe­tent­niej­szych źró­deł. Jest to kra­ina histo­rycz­na wcho­dzą­ca w skład daw­ne­go „impe­rium austro-węgier­skie­go”, obec­nie leżą­ca na pogra­ni­czu Sło­wa­cji i Pol­ski, przy czym w Pol­sce leży jej nie­wiel­ki frag­men­cie, zale­d­wie ok. 10 miej­sco­wo­ści. Cechu­je się odręb­no­ścią kul­tu­ro­wą, a więk­szość Ora­wian wypo­wie­dzia­ła się za przy­na­leż­no­ścią do Sło­wa­cji. Nie­mniej jed­nak jest to region wart odwie­dze­nia, znaj­du­je się tu wie­le cie­ka­wych miejsc, m.in. Oraw­ski Park Etno­gra­ficz­ny, w któ­rym na 12 hek­ta­rach zebra­no sta­re domy, kościół, budyn­ki uży­tecz­no­ści publicz­nej, szko­łę – któ­re poka­zu­ją, jak miesz­ka­li tutaj ludzie jesz­cze kil­ka­dzie­siąt lat temu.

Jak już wspo­mnia­łem, więk­szość tej kra­iny znaj­du­je się na Sło­wa­cji. Mia­łem nie­wie­le cza­su, dla­te­go chcia­łem zoba­czyć miej­sca w odle­gło­ści mak­sy­mal­nie 100 km.

Zamek jest tak duży, że wła­ści­wie nie da się mu zro­bić ład­ne­go zdję­cia. Tu widać nie­wiel­ki wycinek.

Pierw­sze z nich to Zamek Oraw­ski Oraw­skim Pod­zam­czu. Gdy się pod nie­go podej­dzie, jest tak wiel­ki, że go nie widać – bo jest skry­ty za drze­wa­mi. Naj­le­piej widać go z obwod­ni­cy mia­stecz­ka – wte­dy widok jest nie­ziem­ski, ale raczej trud­no jest zro­bić zdję­cie pro­wa­dząc samochód.

Zamek skła­da się z kil­ku czę­ści, ponie­waż na prze­strze­ni wie­ków był wie­lo­krot­nie roz­bu­do­wy­wa­ny przez róż­nych wła­ści­cie­li, któ­rzy chcie­li zbu­do­wać dla sie­bie sie­dzi­bę i urzą­dzić ją po swo­je­mu. We wnę­trzach znaj­du­ją się cie­ka­we eks­po­zy­cje poświę­co­ne daw­nym cza­som, jak żyła tam­tej­sza ary­sto­kra­cja, co jadła, w co się ubie­ra­ła i czym się zaj­mo­wa­ła. W zam­ku znaj­du­je się impo­nu­ją­ca kolek­cja zabyt­ko­wych mebli; kom­na­ty są urzą­dzo­ne prze­ko­nu­ją­co i dobrze poka­zu­ją styl życia w daw­nych czasach.

Naj­mniej cie­ka­wa jest naj­wyż­sza część (tzw. cyta­de­la), gdzie znaj­du­je się wysta­wa arche­olo­gicz­na. Za to widok jest świetny.

Póź­niej poje­cha­łem dalej na połu­dnie, w stro­nę Różom­ber­ku. Mia­sta nie zwie­dza­łem, bo nie mia­łem już siły, a poza tym spo­ro cza­su spę­dzi­łem sto­jąc w kor­ku w związ­ku z prze­bu­do­wą jakie­goś skrzy­żo­wa­nia. Za to poje­cha­łem do Vlko­lin­ca. Jest to wieś wpi­sa­na na listę świa­to­we­go dzie­dzic­twa UNESCO, znaj­du­ją­ca się na przed­mie­ściach. Cha­rak­te­ry­zu­je się bar­dzo ład­ną i dobrze zacho­wa­ną drew­nia­ną zabu­do­wą. Wieś jest bar­dzo mała, to tyl­ko kil­ka­na­ście domów i kościół. Moż­na odnieść wra­że­nie, że cywi­li­za­cja tro­chę tam nie dotar­ła, a to za spra­wą bar­dzo trud­nej dostęp­no­ści. Poło­żo­na jest w górach, ale jed­no­cze­śnie w doli­nie, pro­wa­dzi do niej byle­ja­ka krę­ta dro­ga i na swój spo­sób jest odcię­ta od świa­ta. Pozwo­li­ło to zacho­wać nie­po­wta­rzal­ny cha­rak­ter miej­sco­wo­ści. Czę­ścio­wo jest to skan­sen, ale chy­ba nie do koń­ca, bo jed­nak zda­je się, że jacyś ludzie tam miesz­ka­ją. Drew­nia­ne domy są bar­dzo cie­ka­we, do jed­ne­go z nich moż­na wejść. Tro­chę, jak w Lanckoronie.

PS. Kil­ka infor­ma­cji prak­tycz­nych. Waha­łem się, czy jechać na Sło­wa­cję, bo każ­dy sły­szał opo­wie­ści o sło­wac­kiej poli­cji polu­ją­cej na kie­row­ców. Z dru­giej jed­nak stro­ny zda­łem sobie spra­wę z tego, że w PL w cią­gu kil­ku­na­stu lat byłem kon­tro­lo­wa­ny przez Poli­cję raz czy dwa razy (i to nie z powo­du jakie­goś wykro­cze­nia), więc jakie jest praw­do­po­do­bień­stwo, że zatrzy­ma­ła­by mnie poli­cja sło­wac­ka? Stwier­dzi­łem, że sko­ro jeż­dżę zgod­nie z prze­pi­sa­mi (a jeż­dżę), to nie mam się cze­go bać. I mia­łem rację, nie było żad­nych nie­przy­jem­nych przygód. 

Wej­ście do Zam­ku kosz­tu­je kil­ka­na­ście euro, ale war­to (jest też dostęp­na tań­sza wer­sja wyciecz­ki, dużo krót­sza). Szko­da, że nie mia­łem prze­wod­ni­ka, wyciecz­ka z prze­wod­ni­kiem jest na pew­no dużo bar­dziej war­to­ścio­wa. Pie­nią­dze moż­na wypła­cić w ban­ko­ma­cie, w wie­lu miej­scach moż­na tez pła­cić kar­tą. Nie­pro­por­cjo­nal­nie dro­gie par­kin­gi, ale tak jest wszędzie.

Vlko­li­nec zwie­dza się maks. 15 minut, więc war­to się zasta­no­wić, czy opła­ca­ne jest zba­cza­nie z dro­gi, by tam doje­chać (dojazd jest bar­dzo łatwy, szcze­gól­nie z nawi­ga­cją). Inna spra­wa jest taka, że miej­sco­wość jest ślicz­nie położona.

Na Sło­wa­cji nie jest dro­go, mam wręcz wra­że­nie, że jest mini­mal­nie taniej. Pomi­jam kwe­stię eks­tre­mal­nie sła­bej zło­tów­ki, kurs euro jest bar­dzo nie­ko­rzyst­ny obecnie.


Do Oraw­skie­go Par­ku Etno­gra­ficz­ne­go poje­cha­łem w dro­dze z Zawoi do Rabki.

Miej­sce zde­cy­do­wa­nie war­te odwie­dze­nia. Na kil­ku­na­stu hek­ta­rach moż­na prze­nieść się do daw­nej oraw­skiej wsi i prze­ko­nać się, jak ludzie żyli w tych stro­nach jesz­cze cał­kiem nie­daw­no. Tyl­ko 1 czy 2 budyn­ki w skan­se­nie znaj­du­ją się w ory­gi­nal­nym miej­scu (tj. w miej­scu, w któ­rym sta­ły, zanim powstał na tym tere­nie skan­sen). Resz­ta zosta­ła prze­nie­sio­na z innych wsi oraw­ski, zanim się zawa­li­ła. Naj­cie­kaw­sze jest to, że w każ­dym domu znaj­du­je się dokład­ny opis pomiesz­czeń, a tak­że histo­rie auten­tycz­nych ludzi, któ­rzy daw­niej w tych wnę­trzach miesz­ka­li (kraw­ca, ary­sto­kra­ty, nauczy­cie­la, apte­ka­rze, hon­we­da, rol­ni­ka itp.)